Przy okazji podwójnego magazynu wydanego na czterdziestolecie Perfectu, ponarzekałem trochę na mały wybór klasycznych biografii ludzi z kręgu polskiej kultury muzycznej. Że jeśli coś się na rynku pojawia, to jest to kolejny wywiad rzeka, gdzie wypowiedzi gwiazdy są autoryzowane i z reguły sporo pomysłów przepytującego nie przechodzi - chociaż zależy to oczywiście od konwencji całej książki. Na kanwie tych moich aktualnych osądów zabrałem się wywiad-rzekę rodzimej osobowości muzycznej naszego podwórka: Rafał Księżyk gada z Ryszardem Tymańskim... Książkę kupiłem w drugim obiegu jakieś dwa lata temu pchany pragnieniem jej posiadania, a przede wszystkim przeczytania. Cóż mnie tak natchnęło na Tymańskiego? Najpierw gotowa wersja filmu Polskie gówno, a zaraz potem Filip Dzierżawski zauroczył mnie swoim dokumentem o Miłości. Tym sposobem postać Tymańskiego znów pojawiła się na orbicie moich rozbudzonych na nowo muzycznych zainteresowań słowno-muzyczną twórczością polskiego offu.
Treść książki oceniłem 10/10. Dla mnie historia twórczego życia, którą snuje na kartach autobiografii Tymon, jest podana w sposób arcymistrzowski. Jest dla mnie arcydziełem. A przedziwne twórcze zapędy Tymańskiego sprawiły, że od ponad 15 lat lider Miłości wraca na Drogę Mleczną mojej percepcji artystyczno-muzycznej. Twórczość TT w moim życiu jest kometą. Na pewno nie kometą Halleya, bo ta robi okrążenie Ziemi o wiele rzadziej, niż kometa Tymańskiego. Jak dotąd Ryszard okrążył mój muzyczny świat czterokrotnie.
Dom Tymańskich? Rodzice (z rocznika połowy lat 30. XX w.), którzy znaleźli swoje miejsce do życia na nauczycielskim osiedlu w Gdańsku. Obrazu domowego ogniska dopełnili synowie: Roman i młodszy o 9 lat Ryszard (rocznik '68). Co twórczego można było robić w połowie lat '80? Można było uciekać od problemów społeczno-codziennych w książki, które w przypadku Tymańskiego mocno prowadziły w stronę nieoczywistej działalności artystyczno-muzycznej zatopionej w pastiszach, absurdzie, czy awangardzie amerykańskiego jazzu.
Artysta, nawet głęboko offowy, pragnie alter ego, pragnie kogoś wewnątrz siebie, z kim będzie mógł przegadać wszelkie egzystencjalne sprawy - wyjściem jest pseudonim - czasem nabyty, ale głównie wykreowany na potrzeby artystyczne przez samego artystę - tak ujawnił się Tymon. Ludzie rzadko są w stanie siebie stworzyć. W szkole łapią żenujące ksywki i na zawsze pozostają Młodymi, Grubymi, Rudymi albo jeszcze gorzej. Mnie nigdy nie przezywano. Chciałem się samoustanowić, nie chciałem być dłużej Ryśkiem czy Rychem. Rysiek ograniczał mnie i upadlał, przykuwając do wiecznego statusu podwórkowego poczciwiny, jednego z tych słowiańskich chłopiąt z powtarzanym sufiksem na końcu imienia - tłumu Marków, Darków, Jarków i Czarków. Na studiach (anglistycznych) zacząłem przedstawiać się jako Tymon i ludzie to kupili.
Marzec roku 1986 to totalne zanurzenie w grupie artystycznej Totart. Poeta Zbigniew Sajnóg (ten od brulionowych "flupów" - a skąd te flupy to już zagadka dla czytelnika), Paweł Konnak (dziś słynny konferansjer-wodzirej - jak napiszę, że w typie Jarosława Janiszewskiego - to jeden i drugi się obrazi, ale co mi tam), a na doczepkę tryskający pomysłami Tymański - oto początek. Czym tak naprawdę była grupa Totart? Staraliśmy się ludzi zaskoczyć, wybić z fałszywego założenia, że wszystko musi być takie, jakie jest. Główny oręż - absurd do kwadratu i przeginanie pały.
Jest rok 2004. W Polsacie leci Wojewódzki (kompletnie nie pamiętam, kogo zaprosił) i nagle puszczony jest fragment Wesela w reż. Wojtka Smarzowskiego. Wtedy jeszcze nie przypuszczałem, że moje zainteresowania muzyczne skręcą w tak nieznane mi dotąd rejony offu, jazzu i yassu... Poszło jak ze zlewu: Miłość, Komeda, Coltrane, Lachowicz... W 2008 Tymański przychodzi do Wojewódzkiego (tym razem już w TVN), siada obok Durczoka i oprócz "das optimal", z tegoż spotkania utkwił mi w pamięci fragment Polskiego gówna z Halamą na ekranie. Kometa nr 3 o nazwie Tymański dopadła mnie w 2013 roku, kiedy na YouTube w skandalicznie niskiej jakości zobaczyłem film Miłość w reż. Filipa Dzierżawskiego - na powrót zachłystując się wszystkimi albumami Miłości - naszego diamentowego yassowego, jazzowego składu: Tymański, Trzaska, Możdżer, Sikała, Olter. Wcześniej zauroczyła mnie na zabój płyta za ścieżką dźwiękową Domu Złego - autor: Mikołaj Trzaska. Klimat tego albumu zmiażdżył mnie podobnie jak drugi krążek Joy Division - psychiczne entropiczne poszerzanie granic percepcji gwarantowane na 100%. Ostatnie okrążenie z twórczością Tymona Tymańskiego dopadło mnie, gdy w końcu (po dwóch latach od premiery Polskiego Gówna na DVD) pojawiła się w sprzedaży ścieżka dźwiękowa owego musicalu. Tak jak stałem, tak kupiłem za jednym zamachem: dwupłytową ścieżkę dźwiękową, film na DVD i omawianą autobiografię Tymona. Do dzisiaj nie mogę przeboleć faktu, że gdy swego czasu Biedronka oferowała na CD album Transistors - Skaczemy jak pacynki (za dychala), trzymałem go w ręce, ale nie kupiłem. A jak trzy dni później wróciłem z kasą, po krążku oczywiście śladu już nie było. Zadowoliłem się więc cyfrową wersją kupioną w Muzodajni.
Twórczość offowo-yassowo-rockowa prezentowana przez Tymańskiego na początku wydaje się zderzeniem ze ścianą. Słuchasz, wiesz, że ci się nie podoba, ale słuchasz. Słuchasz na przekór wszystkiemu. Na długi czas dajesz sobie spokój, ale przychodzi taki dzień, kiedy postanawiasz: A chuj tam. Coś odpalę, niech leci. Tylko, że problem jest taki, że ni chuja przy tym nie pozmywasz, nie pogotujesz, nic za bardzo nie zrobisz, bo jest to twórczość wybitnie wymagająca skupienia i zaangażowanej uwagi ze strony słuchacza. Przesłuchanie debiutu Miłości nawet kilkadziesiąt razy nie zmieni podejścia do tej muzyki. Aczkolwiek może w słuchaczu dość dobrze stępić obsesję piosenkowości i jarmarcznego wyklaskiwania "na raz", od którego już dawno rysuje mi się szkliwo na zębach. Po ponad piętnastu latach druga część utworu Nie mam jaj kompletnie mnie nie drażni (bo przecież jest nie w tonacji - jak tak można?!). Za to po dość długim czasie obycia z yassową estetyką, owe patenty wywołują u mnie malutki szatański uśmieszek, gdy widzę, jak ktoś wielce się męczy przy słuchaniu. Rock agrarny niestety zdominował kulturę polską w zakresie plenerów, juwenaliów i dni miast... A przecież Free Tibet składu Tymański Yass Ensemble wydany w 2008 roku, to nie jest jakiś materiał nie do przejścia dla szarego zjadacza chleba. Dlaczego Miralepa nie może polecieć na dniach Skierniewic obok Wilków? By the way: Drugi krążek ekipy Tymański Yass Ensemble rozwalił mi mózg, kiedy oglądałem dokument o Miłości. A pisałem o tym tak:
Free Tibet - Tak brzmi odrodzona Miłość
W 1998 roku Miłość w swoim podstawowym składzie przestaje istnieć. Z kwintetu, okrzykniętego swego czasu przez czytelników magazynu JazzForum najciekawszym jazzowym zjawiskiem polskiej sceny lat. 90 odchodzi Lesław Możdżer. Dekadę później sternik przedsięwzięcia o nazwie Miłość, Ryszard Tymański, organizuje spotkanie klasycznego składu Miłości - naturalnie - już bez Jacka Oltera. Za bębnami w czasie pierwszych twórczych spotkań w czerwcu 2008 roku siada perkusista grupy Pink Freud - Jakub Staruszkiewicz. Celem zainicjowanych spotkań miało być nagranie nowego albumu odrodzonej na chwilę potęgi polskiego yassu.
Wstępny materiał dla prób Miłości 2008 przygotował Tymański. Nad częścią tych kompozycji pracował już w 2006 roku. Rozgrzewka rozpoczyna się od tematu N400 - który Tymon zdążył zarejestrować na pierwszym krążku formacji Tymański Yass Ensemble - Jitte w roku 2004. Idea
jest fajna, tylko powinniśmy popróbować trochę, pograć coś. Żeby numery
okiełznać formalnie, musimy popróbować trochę, czy mamy wszyscy na to
ochotę - mówił Maciej Sikała. Ja
się zastanawiam tylko nad takim artystycznym sensem tego. Każdy z nas
jest w jakimś tam momencie i każdy z nas chciałby być z tego
zadowolony, z tego nagrania, dla siebie. Ja myślę, że możemy to zrobić - dodaje Mikołaj Trzaska. Panowie przelecieli się jeszcze po tematach, które od czasu wydania Free Tibet znamy jako: Green Tara; Milarepa, czy tytułowy Free Tibet .
Po,
jakby się mogło wydawać, owocnych próbach uwidoczniły się podziały
między artystami dotyczące ekspresji muzyki bądź jej braku, a nawet
technicznych aspektów zapisu owego twórczego aktu. Trzaska: Poważnie mówię tak: ja muszę się zastanowić, bo to jest dla mnie ważne. Sikała: Taka trasa tygodniowa byłaby odpowiedzią na nasze wszelkie wątpliwości, jeżeli je mamy. Trzaska: Jeżeli byśmy się na to zdecydowali, to ja bym wolał nagrać płytę po trasie. Możdżer: Po trasie to ja nie wiem, czy nam się będzie jeszcze chciało. Trzaska: Po
prostu po sześciodniowej trasie wiesz, dwa dni w studio i nagrywamy
płytę po prostu już z doświadczeniem. Nagrywamy już tak jak, wiesz,
niechcący, na rozgrzanym pręcie. Po dłuższej dyskusji Mikołaj dodaje: Nie mogę się do końca podpisać pod tym, co gramy, bo nie znajduję tej relacji.
Końcówka spotkań klasycznego składu Miłości w czerwcu 2008 dała jednoznaczną odpowiedź, co będzie z nową płytą. Po prostu nie powstanie. Mikołaj Trzaska zabił tę ideę, wypowiadając do kamery słowa: Ja byłem na tych próbach, słyszałem tę muzykę i ta muzyka nie ma chemii... Więc czemu to robić?
Dzięki takiej, a nie innej decyzji Mikołaja Trzaski, materiał
przyniesiony przez Tymańskiego, z którym pracowała przez chwilę na
chwilę odrodzona Miłość, został wykorzystany jako zawartość drugiej płyty formacji Tyamański Yass Ensemble.
Czy muzyka wypełniająca Free Tibet
nie ma chemii? Jako wieloletni słuchacz tego krążka sądzę, że Mikołaj
Trzaska niemożebnie się pomylił, jeśli chodzi o tę muzykę. Ta muzyka ma
chemię. To, że nie ukazała się pod szyldem Miłości, sprawiło jedynie tyle, że może gorzej się sprzedała, bo sygnowana była jako Tymański Yass Ensemble, no i oczywiście utwory na album zostały zarejestrowane w zupełnie innym składzie, niż pierwotnie zakładano. Serdecznie
polecam tę duchową ucztę. W zestawieniu z filmem dokumentalnym w
reżyserii Filipa Dzierżawskiego, ten materiał robi na słuchaczu
piorunujące wrażenie. W czasie, gdy Miłość improwizuje wokół tematu Milarepa
i widzimy Mikołaja Trzaskę, który niczym tygrys zamknięty w klatce
szykuje się do odegrania swojej części, naprawdę trudno uwierzyć w to,
że rzekomo ta muzyka nie ma chemii. No, chyba że Trzaska tak doskonale
zagrał emocje na potrzeby filmu.
.
OCENA: 10/10 (arcydzieło)
TYTUŁ: AD/HD. Tymon Tymański - Autobiografia
AUTOR: Rafał Księżyk / Tymon Tymański
WYDAWNICTWO: Wydawnictwo Literackie
ILOŚĆ STRON: 534
ROK: 2014
CENA: 30 zł.
Egzemplarz kupiony na olx
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz