czwartek, 1 lipca 2021

MATEUSZ ŻYŁA & ROMAN KOSTRZEWSKI - GŁOS Z CIEMNOŚCI [OPINIA]

Było morze, w morzu Kołek, a na Kołku był wierzchołek. Na wierzchołku siedział zając i nogami przebierając śpiewał tak: Było morze, w morzu Kołek... Choć nie każdy młodociany pasażer autobusu zmierzającego na wakacje to wie, ale gros młodzieży szkolnej śpiewało tę piosenkę... wkurwiając Naczelnego Satanistę RP. Z tego też powodu, gdy Roman miał 23 lata (1983) zmienił urzędowo nazwisko. Od tamtej pory nazywa się Kostrzewski. Cel przyświecający zmianie personaliów osiągnięty został. Pieśń kolonialna brzmi już zdecydowanie dziwacznie i po prostu bez Kołka to już nie to... Było morze, w morzu Kostrzewski, a na Kostrzewskim był wierzchołek. Na wierzchołku siedział zając i nogami przebierając śpiewał tak: Było morze, w morzu Kostrzewski... Kiedy o dostępie do Internetu mogłem sobie co najwyżej pomarzyć, nurtował mnie niemiłosiernie tekst, który Kostrzewski wyśpiewuje w Delirium Tremens. Głowiłem się po prostu, czy użyte słowa są wynikiem imaginacji autora, czy rzeczywiście Roman śpiewa historię swego życia.


Mój genesis z twórczością Romana Kostrzewskiego to trzy albumy: po pierwsze pożyczona kaseta Róże miłości najchętniej przyjmują się na grobach, po drugie Bastard - kupiony na CD przez brata w wydaniu Silvertonu z roku 1996 i wreszcie po trzecie - Ballady ze wspaniałą kompozycją Delirium Tremens. Tak - tekst DT to opis przeżyć Romana z domieszką twórczości Tadeusza Micińskiego. Mam 25 lat i życie połamane jak patyk - ów fragment znają wszyscy miłośnicy Kata. Słowa te pięknie interpretuje Kostrzewski właśnie w Delirium Tremens - a to z Micińskiego wzięte jest.

Gdyby ojciec Romana jeszcze żył, to miałby teraz 79 lat. Czyli ojciec był dużo młodszy od matki? - pyta Mateusz Żyła.

I to sporo. Miał raptem 18 lat, młokos zupełny Pewna dawka alkoholu spowodowała, że znaleźli sobie miejsce do gruchania. No i ... wygruchali. Po latach pytałem matkę o okoliczności, które nie pozwoliły im być razem... Te okazały się dla mnie dość zrozumiałe. Dla ojca była to po prostu przygoda. Moje losy są na tyle ciekawe, że pozwalają pobłażać tego rodzaju zachowaniom. Odrzuciłem pretensjonalność. Raczej opowiadam o tym jako człowiek otwarty, zdając sobie sprawę z ludzkich pragnień, a te w kontekście życia erotycznego wynikają ze słodkiej chwili.

Twoi rodzice już nie żyją (...). Od momentu, w którym oddano cię do domu dziecka, minęło ponad pół wieku. Czy po upływie tego czasu odczuwasz żal do matki, czy też ją rozumiesz?

Rozumiem. Wyobraźmy sobie  matkę, która interpretuje rozłąkę z dziećmi jako poważną stratę. Moja matka cierpiała z tego powodu, ale miała świadomość, że nie jest w stanie nic zrobić. Sąd pozbawił ją praw rodzicielskich.

 

Roman Ryszard Kołek trafił do Domu Dziecka w Dobrodzieniu 23 kwietnia 1964 roku. Przybył tam razem ze starszym bratem.

 

Budynek obecnego Zespołu Placówek Edukacyjnych w Dobrodzieniu został wybudowany w 1924 roku, a do 1937 znajdowało się tam Starostwo Powiatowe. W 1939 Starostwo przekwalifikowane na Państwowy Sierociniec dla dzieci żydowskiego pochodzenia, który mógł pomieścić około 100 wychowanków. Początkowo było tam 7 sierot. Niestety żadne dostępne mi źródła nie podają , do którego roku działał sierociniec. W 1948 roku, za decyzją Centralnego Komitetu Opieki powstał Państwowy Dom Dziecka w Dobrodzieniu. W tym zakładzie znajdowały się dzieci-sieroty, które zostały przeniesione ze zlikwidowanego Domu Dziecka w Bierawie ( pow. Koźle), a rok później, 1 stycznia, dzieci z Domu Dziecka w Jaśkowicach. Dzieci początkowo nie miały odpowiednich warunków bytowych, np.: brak boiska, brak odpowiednich pomieszczeń, ogrodu. Nie miały poduszek i kołder, było dużo poniszczonych łóżek, zakład musiał wypożyczać koce i pościel. Ośrodek posiadał tylko 48 ręczników, 1 parę butów, dzieci jadły z jednego talerza, nie jadły sztućcami, bo ich nie było. Dom Dziecka miał bardzo złą opinię w Dobrodzieniu. Wychowankowie byli źli i nie posłuszni. Zakład musiał stworzyć lepsze warunki bytowe, ale na to trzeba było pieniędzy i czasu. Starania kierownika i wychowawców doprowadziły do tego, że Wojewódzki Wydział Oświaty w Stalingradzie (obecnie Katowice) przekazał ośrodkowi 170.000 zł. Za tą kwotę zakupiono do Domu dziecka kołdry, piżamy, bieliznę, meble i 10 kompletów nakryć stołowych.

12 kwietnia 1954 roku Prezydium Powiatowe Rady Narodowej w Lublińcu przyznało ośrodkowi 1,20 ha ziemi żyznej. Podzielili ją na boisko i ogród w którym jesienią zasadzono 100 drzewek owocowych. Niestety w czerwcu 1955 roku odebrano ośrodkowi boisko. Mimo starań nie udało się odzyskać boiska, ale pozostał im jeszcze sad i ogród . Aby wszystko było jak najlepiej zorganizowane oprócz nauczycieli-wychowawców zatrudniono również pracowników administracyjno-gospodarczych, czyli kucharki, sprzątaczki, itp. Początkowo Państwowy Dom Dziecka nie miał obsadzonych wszystkich etatów. Po staraniach kierownika przyznano etat szewca, od 1 stycznia 1954 r., miesiąc później etat higienistki, a etat kucharki 1 marca 1955 roku. Dzięki temu praca w ośrodku stała się lepsza i lżejsza, ponieważ była przyznana odpowiednim osobom. W 1956 roku została zorganizowana wycieczka w Beskid Śląski w dniach 25 i 26 marca, za staraniem kierownika placówki pana Rudolfa Krzemienieckiego. W lutym 1958 roku powstała drużyna harcerska. Harcerze odwiedzili studio radiowe w Opolu i nagrali słuchowisko pt.: „O Bobusiu i księżniczce Wyczce”.

Po jedenastu latach dobrego funkcjonowania Państwowego Domu Dziecka jego praca została przerwana z powodu reorganizacji. W lipcu 1959 roku przyszła decyzja o przekształceniu Państwowego Domu Dziecka na Państwowy Młodzieżowy Zakład Wychowawczy dla chłopców. Z początku trudno było nauczyć wychowanków Zakładu do samoobsługi. Większość chłopców pochodziła z rodzin zaniedbanych, dotkniętych alkoholizmem, dlatego nie dbali o ład i porządek wokół siebie. Wychowawcy włożyli wiele trudu w to by nauczyć ich dbania o czystość w sypialniach, pomieszczeniach codziennego użytku, do utrzymania własnych rzeczy w porządku. W ośrodku obowiązywała pełna samoobsługa. Wychowankowie sprzątali nie tylko własne sypialnie i łazienki, ale również klasy, warsztat, świetlicę, hol, pokój nauczycielski oraz pełnili dyżury w jadalni. Z czasem chłopcy polubili te zadania i zaczęli się czuć odpowiedzialni za wygląd budynku.

W zakładzie młodzież nie mogła się nudzić Codziennie odbywały się różne zajęcia podzielone na kółko sportowe, artystyczne i biologiczne. Na zajęciach sportowych chłopcy uprawiali gimnastykę, pływali, grali w piłkę nożną, siatkówkę, tenisa stołowego. Dużym zainteresowaniem cieszyły się zajęcia w kółku artystycznym, które obejmowało śpiewanie, granie na instrumentach, teatr i kukiełki. Kółko biologiczne prowadził dyrektor zakładu Rudolf Rzemieniecki. Młodzieżowy Zakład Wychowawczy działał tylko dwa lata. W 1961 roku reaktywowano działalność Państwowego Domu Dziecka.

tekst: Maja Pilarska 

 

Roman z tradycyjną tytą. Każdy rodowity Ślązok nie mógł się doczekać pójścia do szkoły. Na tę okoliczność dostawało się ów słodyczowy róg obfitości.

 ---

Problemów z fizyką nie miałem, miał je za to mój wychowawca. Był to taki złośliwy rudzielec. Kiedyś na lekcji niechcący go zagiąłem. Rzecz dotyczyła energii elektronu przeskakującego z poszczególnych orbit. W zależności od pierwiastka mamy wiele miejsc, w których elektron może się znaleźć. Musi być to ściśle określone miejsce. W wyniku zderzeń lub sił zewnętrznych, na przykład odpychania innej cząstki, ten elektron może pojawić się na różnych orbitach, może też całkowicie wyskoczyć z obiegu i znaleźć się w rotacji innego atomu. Tych przeskoków jest sporo. Z pierwszej na drugą, z pierwszej na piątą, z pierwszej na trzecią, z drugiej na pierwszą itd. Sprawa wyglądała następująco: wychowawca przepytuje ucznia i robi błąd. Zwracam mu uwagę. Wie, że mam rację, ale zamiast przyznać się do błędu, mówi: "Skoro tak chętnie wykracza pan poza materiał, to proponuję, żeby na następną lekcję przyniósł pan wykaz wszystkich energii przeskoków". Opanowałem to szybciutko i przyszedłem tak przygotowany, że nie był w stanie mnie uwalić. Ale na maturze odbił piłeczkę. Siedział w komisji. Pod koniec egzaminu stwierdził, że na wszystko odpowiedziałem w miarę prawidłowo, ale dał mi czwórkę - jako bodziec do dalszej pracy nad sobą. Motywacja dość świńska, ale nie płakałem z tego powodu - nie uczyłem się dla piątek, a dla wiedzy.

 

Świadectwo maturalne przyszłego wokalisty Kata. Trzeba pamiętać, że w latach 80 XX wieku matura coś znaczyła i po prostu tylko część bardzo dobrze uczących się była w stanie załapać się w ogóle do możliwości zdawania. W czasach teraźniejszych matura uległa strasznej dewaluacji - przez swój marny poziom rzecz jasna. Dziś to matura jest dla ucznia, a nie uczeń dla matury.

 

Jak dużo osób z twojej klasy przystąpiło do matury?

Jakieś 60% Do klasy chodziło 22 uczniów, do matury podeszło chyba 14, a zdało tylko 7.

 ---

... Otrzymałem ładunek w tył głowy i obudziłem się dopiero w szpitalu. Resztę zdarzenia znam z opowieści przyjaciółki. Ktoś ją poinformował, że mnie kopią. Przybiegła i zobaczyła gościa skaczącego mi po gardle. Okazało się, że jeden z "akrobatów" był synem gliniarza. Później błagał, żeby odpuścić sprawę. Miałem rozbitą głowę, a po trzech czy czterech miesiącach foniatra zauważył także potężne krwiaki w gardle. Do dziś nie jestem w pełni sprawny, jeśli chodzi o możliwości wokalne.

Roman Kostrzewski - naczelny diabeł RP? W sensie literackim, symbolicznym i filozoficznym jak najbardziej. Ale tylko tyle. Niechęć do instytucji Kościoła i religii wokalista Kata traktuje wyłącznie jako performance, jako otoczkę iście festyniarskiej qusi-kontrowersji. Nagranie fragmentów Biblii satanistycznej tego przykładem. Chyba wiem, skąd inspiracje do takiego rodzaju "walki z kościołem" czerpał Adam Nergal ps. Darski... Nadmuchane festyniarskie baloniki po prostu. Głębi w nich nie ma.

Dokonałeś apostazji?

Nie, bo nie miałem od czego odstępować. Wychodzę z założenia, że do Kościoła w ogóle się nie zapisywałem. Matka zapewne mnie ochrzciła, bo była bardzo religijna, natomiast swoim życiem, swoją deklaracją odrzuciłem katolicyzm. Chrzest dla nieświadomego dziecka nie ma znaczenia.

To jest właśnie postawa tzw. polskiego ateisty. A to właśnie apostazja jest świadomym odstąpieniem od wiary i prowadzi do unieważnienia chrztu... którego, jak widać, "polscy ateiści" trzymają się na wypadek ostatniej deski ratunku. Dziwi mnie również, że tak oczytany w katolicyzmie człowiek używa słowa celibat w kontekście wstrzemięźliwości seksualnej (lub jej braku) księży. A celibat to po prostu zakaz ożenku, a nie zakaz ruchania. Drogi Romanie, księża się ruchają, a niekiedy i "mają babę" na plebanii. I nadal żyją w celibacie, bo żon nie mają.

Aha - na albumie 38 Minutes of Life nie ma ani jednej nuty zagranej na wspólnych koncertach z Metallicą 10 i 11 lutego 1987 roku. Materiał nagrano podczas koncertów w Spodku w Katowicach między grudniem 1986 a kwietniem 1987. Jest to misz-masz trzech występów z których klejone były najlepsze momenty. Podstawą wydawnictwa jest koncert sylwestrowy z roku 1986. Ileś tam ścieżek wokalu Kostrzewski dogrywał w studiu. Przyczyną tego stanu rzeczy okazała się "zła funkcjonalność faz w instalacji elektrycznej". Skutkowało to masą sieciowych szumów i wokalista musiał później dośpiewać w studiu pewne fragmenty.


.

OCENA: 7/10 (bardzo dobra)
 

AUTOR: Mateusz Żyła
WYDAWNICTWO: SQN
WYDANIE: Kraków
ILOŚĆ STRON: 336 + 8 stron wkładki ze zdjęciami
 ROK: 2016
 
Prezent urodzinowy


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz