Cezary Pazura: Pamiętasz taką historię... Była taka bajka "Miś z okienka", dawno temu; i była taka legenda... Była taka historia, że rzekomo... Ta bajka kończyła się w ten sposób, że zamykało się okienko i znikał pan żywy i...
Winicjusz: I on coś pobluzgał.
Cezary: Tak, i była taka legenda, że już były napisy, a otworzyło się okienko i najebany aktor mówi: "A teraz, dzieci, pocałujcie misia w dupę".
Wini: Tak! I co? I to nie było tego?!
Cezary: Nigdy.
Wini: Naprawdę?!
Cezary: Nigdy!
Wini: Kurde! A ja wierzyłem!
Cezary: A cała Polska do dziś wierzy, że coś takiego miało miejsce. To było niemożliwe - to po pierwsze; po drugie - rozmawiałem z trzema panami, którzy prowadzili tę audycję... Ale wiesz co jest najgorsze: każdy będzie ci przysięgał, że to widział.
(...) Ja znałem ludzi, którzy się przysięgali, że to widzieli i po wielu latach ja zrobiłem dochodzenie swoje prywatne na ten temat, i wszyscy panowie powiedzieli na ten temat: "Panie Czarku, to jest jeden wielki pic na wodę i nieprawda". Ktoś sobie wymyśli, a ludziom się takie plotki podobają...
Od dekad podobnie jest, jeśli chodzi o prof. Stanisława Swianiewicza - "świadka zbrodni, który znalazł się blisko lasu katyńskiego" - jak napisano na tylnej okładce wznowienia wspomnień profesora w 2016 roku. Cała Polska do dziś jest przekonana, że Swianiewicz rzeczywiście widział zabijanych polskich oficerów w lesie katyńskim, że jest jedynym ocalałym oficerem, który uniknął strzału w potylicę. Otóż tak sformułowane zdanie jest w najlepszym razie omyłką, jeśli nie przekłamaniem; tylko to drugie "że" jest zgodne ze stanem faktycznym. Jak zaznaczył sam Swianiewicz w przedmowie swych wspomnień - Od razu na wstępie muszę zrobić jedno zastrzeżenie: nie jestem świadkiem masakry katyńskiej, jak pisały o tym niektóre wydawnictwa amerykańskie. Jestem jednak jedynym oficerem kozielskim, którego dowieziono do stacji kolejowej pod Smoleńskiem, przy której wyładowywano skazańców, a tam wyseparowano z transportu oraz przewieziono początkowo do Smoleńska, a potem do Moskwy do więzienia na Łubiance. Swianiewicz był w Katyniu, ale nie zapakowano go do autobusu, którego okna były wysmarowane wapnem i nie przewieziono nad dół katyński. Ze stacji Griazowiec przewieziony został do smoleńskiego małego aresztu NKWD. Tam zaczęła się już zupełnie inna historia jego życia.
Żaden więziony pod Smoleńskiem polski oficer nie wiedział, po co zostaje wieziony z powrotem na zachód. Z rozmów kozielskich, które przytacza Stanisław Swianiewicz wynika, że oficerowie nasi na szykowali się na to, że na ziemiach polskich zostaną przekazani do niewoli niemieckiej. W notatnikach znalezionych w 1943 roku przy ekshumacji zwłok, nie ma ani jednego wpisu o tym, że ktokolwiek z więźniów wówczas wiedział, co go czeka; mógł jedynie snuć ewentualne hipotezy. Ppłk. Hipolit Gawdziński w swoim kalendarzu zanotował: w razie nieszczęścia, proszę zawiadomić Gawdzińskiego Władysława, ul. Gorzesiewska 31 m. 6.
Najbardziej medialny, przytaczany po dziesiątkach lat (m. in. w filmie w reż. Andrzeja Wajdy - Katyń) wpis pochodzi z notatnika mjr. Adama Solskiego: 8 kwietnia - godz. 3.30 wyjazd ze stacji kolejowej Kozielsk na zachód - godz. 9.45 - stacja kolejowa Jelnia. Od godz. 12-tej stoimy na bocznicy (w Smoleńsku). / 9 kwietnia - kilkanaście minut przed godz. 5-tą rano zbudzono nas i rozdzielono do rozładowania. Mamy gdzieś jechać samochodem. I co dalej? Od świtu dzień rozpoczął się niedobrze. Załadowano nas do samochodu więziennego. W celkach straż. Przewieziono nas gdzieś do lasu, coś w rodzaju letniska. Szczegółowa rewizja. Zabrano zegarek, na którym była godz. 6.30 lub 8.30 - Pytają o obrączki. Zabierają ruble, pas główny, scyzoryk.
Oficerowie więzieni w Kozielsku, którzy uniknęli Katynia, zostali wybrani przez NKWD znacznie wcześniej i przewiezieni do "willi rozkoszy" - jak pisze autor. Wybrani zostali na "świadków", którym postawiono zadanie świadczenia o tym, że zbrodni w lesie katyńskim dokonali Niemcy.
1990 - pobyt autora w Polsce. Spotkanie z Bożeną Łojek.
Ilona Lewandowska w maju 2022 roku pisała na stronie internetowej "Kuriera Wileńskiego": Prawdopodobnie Swianiewicz jest jednym z niewielu ludzi, którym w
czasach sowieckich życie uratowały zainteresowania naukowe (dla wielu to
właśnie one okazywały się przekleństwem). Sowietolog, specjalista w
dziedzinie gospodarki na liście wiezionych do miejsca mordu okazał się
okazem zbyt interesującym, by po prostu zabić go strzałem w tył głowy.
Należało go koniecznie wcześniej przesłuchać, bo przecież badacz
gospodarki komunistycznej w pojęciu funkcjonariuszy NKWD musiał być
szpiegiem… Oczywiście Swianiewicz szpiegiem być nie mógł, ponieważ przed II światową nigdy w Rosji nie był. Jako wykładowca ekonomii, w swoich pracach naukowych zajmował się gospodarką krajów totalitarnych - Niemiec i Rosji właśnie. Publikacje Swianiewicza były pracami naukowymi, więc były powszechnie dostępne, wydane oficjalnie w formie książek. Publikacja pt. Lenin jako ekonomista, wydana w 1930 roku nie była czymś tajnym, co mogłoby podchodzić pod szpiegostwo przeciw Rosji.
Dlaczego więc autora wydzielono z transportu katyńskiego? Po pierwsze władze NKWD zidentyfikowały jego personalia (Swianiewicz był więziony pod fałszywym nazwiskiem). Kiedy NKWD zorientowało się, z kim mają rzeczywiście do czynienia, na stacji Griazowiec pojawił się kapitan NKWD, który przewiózł Swianiewicza do więzienia w Katyniu. Szkoda było ot tak zastrzelić eksperta od niemieckiej ekonomii, autora książki Polityka gospodarcza Niemiec hitlerowskich (wyd. 1938). Zdecydowano o przesłuchaniach. Przesłuchania te skończyły się tym, że autor de facto streścił w języku rosyjskim zagadnienia swej "niemieckiej" książki.
Kapitalnie czyta się po tych dziesiątkach lat zarys nastrojów społeczno-politycznych, które w ostateczności doprowadziły do II światowej. A ówczesne zachowania niemieckie w końcówce lat '30 XX wieku jako żywo materializują się znów na naszych oczach, gdy Putin przywdział twarz Hitlera i zaczął identycznie usprawiedliwiać motywy "specjalnej wojennej operacji", która od 24 lutego trawi ziemie Ukrainy. Hitler podniósł kwestię Anschlussu tzn. połączenia się Niemiec z Austrią oraz napaści na Czechosłowację w związku z "krzywdami mniejszości niemieckiej, której ta doznaje na ziemiach Czechosłowacji". Jak autor stwierdził: Przyjemnością dla przeciętnego Niemca było maszerować w szeregu i wykonywać rozkazy bez ambicji dowodzenia samemu. Był to jakiś perwersyjny popęd do przetworzenia się z żywego człowieka w posłuszny mechanizm. Rosjanina wpycha się do szeregu, natomiast Niemiec wskakuje sam.
Wladimirowicz powziął ów niemiecki plan "specjalnej wojennej operacji", ale mięso atmatnie ma rosyjskie. Musi sam je wpychać do szeregu, wysyłając mobilizację 300 000 powołań na front (i to dopiero pierwszy rzut), bo sami Rosjanie nie kwapią się marznąć w lasach Chersonia. A jakieś 800 000 młodych rosyjskich poborowych zwyczajnie po ludzku uciekło ze swego kraju kierując się na Ukrainę, do Tadżykistanu, Armenii, Kirgistanu, Kazachstanu i Uzbekistanu; jest też szlak Indyjski, a nawet Chiński... Pogłoski o ponad stu tysiącach ubitego mięsa kacapskiego w 2022 roku robią naprawdę miłe wrażenie. jak to mówią: Towarzyszu, ileż to też człowiek musi namęczyć się, zanim umrze - zażartował pułkownik. Ha, ha, ha :) Rosja Putina nadal jest jak statek na pełnym morzu: mdli i nie ma dokąd uciekać.
Podboje brytyjskie, hiszpańskie czy portugalskie tworzyły swoje kolonie, by eksploatować te tereny z dóbr. Rosja podbija, aby wchłonąć, pozbawić narodowej indywidualności lub zniszczyć. To dążenie do niszczenia przejawia się także w stosunku do narodów, które, które początkowo, pociągnięte wspólnością wyznania, dobrowolnie weszły w związek z Rosją - Ukraina, Gruzja. Autor zauważył fakt, że polityka niszczenia wychodziła wówczas, gdy Rosją rządzili nie-Rosjanie, których fale rosyjskiej polityki przyniosły na kierownicze stanowiska: Katarzyna II, która przeprowadzała rozbiór Polski oraz rozpoczęła wielką politykę kolonizacyjną na Ukrainie, była Niemką. W naszym stuleciu, Dzierżyński, który swoją polityką ciemiężyciela Gruzji wywołał nawet oburzenie Lenina, był Polakiem. Stalin i Beria, prawdopodobnie autorzy deportacji narodowości kaukaskich byli obaj Gruzinami.
Kto na odstrzał?
Losy obozu i jeńców w Kozielsku były tak dalece trzymane w tajemnicy, że nawet kierownictwo tegoż obozu nie bardzo wiedziało, co się stanie z polskimi oficerami. Jeśli szczepiono ich przeciw tyfusowi i cholerze wydając na to pieniądze (koszt ok. 8000 szczepionek), to spodziewano się wysyłki w kraje azjatyckie. Sam Swianiewicz, gdy był odseparowywany z transportu, był przekonany, że to właśnie on zostanie zgładzony, a jego koledzy w najgorszym wypadku podróżować będą po archipelagu gułag. Cała ta odgórna tajemnica związana z losami polskich oficerów w Katyniu dała autorowi podstawy do wysnucia (w sumie mało zaskakującej) hipotezy: Gdy ludzie którzy zajmowali stanowiska w administracji hitlerowskiej twierdzą, że nie wiedzieli o eksterminacji Żydów - nie wierzę temu. Jeżeli jakiś pracownik NKWD, będzie zapewniał, że nie wiedział o Katyniu, jestem skłonny mu wierzyć. Tajemnica była znacznie lepiej strzeżona.
NKWD - sowiecka korporacja budowlana
Sowiecka bezpieka prowadziła ogromne roboty konstrukcyjne, przeważnie w oddalonych od centrum rejonach Związku Sowieckiego, budowało koleje żelazne, drogi i kanały, eksploatowało lasy na ogromnych przestrzeniach pomiędzy granicą fińską a Pacyfikiem, posiadało własne kopalnie i farmy, a także własne instytuty badawcze, tak jak to jest dzisiaj w zwyczaju wielkich monopolistycznych zrzeszeń przemysłowych. Całość siły roboczej wolnej i niewolniczej zatrudnionej w przedsiębiorstwach NKWD, w okresie gdy byłem tam w sytuacji niewolnika musiała wynosić ponad 7 milionów ludzi, a było to w okresie gdy NKWD odczuwało ogromny brak siły roboczej. Konieczność znalezienia nowych źródeł tej siły była jednym z czynników ogromnej fali aresztów w 1937-38 roku: tzw. „pobór Jeżowa” (jeżowszczyzna). Maksymalne wykorzystanie siły roboczej było wtedy jedną z naczelnych zasad polityki NKWD. Takie w każdym razie wyniosłem wrażenie znajdując się w kleszczach tej instytucji przez blisko trzy lata.
Dialektyka Katynia, czyli kłamstwo smoleńskie x2
(1940 vs. 2010)
Najważniejsza sprawa związana z łganiem w temacie obu Katyniów jest taka, że zarówno Mikołaj Burdenko, jak i Antoni Macierewicz nie prowadzili żadnych badań w celu wyjaśnienia obu katastrof. Obaj preparowali dowody pod z góry ustaloną tezę: Burdenko na polecenie Stalina, Macierewicz na polecenie Kaczyńskiego. Tę tezę za wszelką cenę trzeba udowodnić, postępując twardo wbrew dialektyce, mając za nic logicznie wynikające z badań fakty. Swianiewicz dość jasno przedstawił dowody, w jaki sposób komisja Burdenki robiła kurwę z dialektyki. Podobnie postąpił dziennikarz Piotr Świerczek, który w swoim reportażu pt. Siła kłamstwa (2022) przedstawił machinę preparowania "dowodów" dla "udowodnienia" hipotezy o "zamachu".
1940:
Rosyjska teza głosi, że oficerowie Polscy w 1940-1941 roku byli w jakichś obozach pod Smoleńskiem i zostali w czasie niemieckiej ofensywy w lipcu 1940 roku ogarnięci przez wojska niemieckie, które przeprowadziły masową egzekucję. Powstaje pytanie dlaczego w 1941-42 roku władze sowieckie nie zawiadomiły o tym gen. Sikorskiego, gen. Andersa, ambasadora Kota i rotmistrza Czapskiego, gdy ci natarczywie dopytywali się o losy oficerów więzionych w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie.
Po wtóre komunikat sowiecki głosi, że w 1942-43 Niemcy postanowili wykorzystać mogiłę katyńską dla propagandy anty-sowieckiej. Ekshumowali więc 11.000 trupów, wyjęli z kieszeni mundurów wszystkie dokumenty datowane po maju 1940, pogrzebali na nowo i wówczas ogłosili o znalezieniu grobów polskich oficerów, pomordowanych wczesną wiosną 1940 roku. Podobno do tej ekshumacji i nowego pogrzebania użyto około 500 jeńców sowieckich, których po tym rozstrzelano. Gdyby Niemcy istotnie zdecydowali się na taką skomplikowaną i kłopotliwą operację, jak wydobycie 11.000 trupów i przeszukanie ich kieszeni, byłoby rzeczą całkiem nieprawdopodobną, żeby wywiad Armii Krajowej o tym się nie dowiedział za pośrednictwem polskich robotników pracujących w okolicach Smoleńska w organizacji Todta, którzy właściwie przez kontakt z miejscową ludnością te groby wykryli.
Po trzecie: Gdyby do tej operacji użyto jeńców sowieckich a potem ich rozstrzelono, to mogiła ich musiałaby być gdzieś w pobliżu, a takiej mogiły nie znaleziono.
Po czwarte: Komisja Polskiego Czerwonego Krzyża stwierdziła, że w mogile katyńskiej było nie 11.000 zwłok, lecz co najwyżej 4.500 oraz, że byli to wyłącznie jeńcy, którzy przeszli przez obóz kozielski. Liczbę 11.000 ogłosili Niemcy w swoim pierwszym komunikacie przed rozpoczęciem bardziej szczegółowych badań. Dlaczego sprawozdanie komisji sowieckiej trwa przy tym pierwotnym błędzie niemieckim? Odpowiedz wydaje się jasna. Liczba ta zawiera w pewnym stopniu odpowiedz na pytanie co się stało z więźniami Starobielska i Ostaszkowa, podczas gdy ogłoszone listy zwłok wyjaśniają jedynie losy obozu kozielskiego. Sprawozdanie Komisji jest tak skonstruowane, aby przekreślić wszelkie dalsze usiłowania wyjaśnienia tajemnicy Starobielska i Ostaszkowa.
Po piąte: Sowiecka Komisja badawcza nie wyjaśnia wcale dlaczego obuwie i mundury były w tak dobrym stanie, pomimo dłuższego okresu rzekomych robót drogowych. Komisja nie wyjaśnia również dlaczego do tych rzekomych robót drogowych skierowano inwalidów jak np. emerytowanych generałów: Minkiewicza i Bohaterewicza, których po okupacji wschodnich ziem Polski — władze sowieckie zabrały z ich mieszkań, wówczas gdy w Kozielsku a potem w Griazowcu, traktowano oficerów na ogół zgodnie z przepisami Konwencji Genewskiej i oficerów nie wypędzano do roboty. Jest rzeczą charakterystyczną, że komunikat Komisji sowieckiej mówi o obozach N1-ON, N2-ON oraz N3-ON, unikając ściślejszego wymienienia geograficznej lokacji tych obozów. Nasuwa to wątpliwość czy w ogóle te obozy istniały.
Po szóste: Sprawozdanie sowieckiej Komisji, która określa okres egzekucji katyńskiej na lipiec-sierpień 1941 roku, nie tłumaczy dlaczego oględziny zwłok wskazują na to, że mord musiał być dokonany w sezonie kiedy przeważa raczej chłodna pogoda. Oficerowie byli w płaszczach, wielu z nich miało na sobie ciepłą bieliznę. Lipiec-sierpień w kontynentalnym klimacie Rosji to okres wielkich upałów, tymczasem w mogile katyńskiej nie znaleziono wcale owadów, które stanowią charakterystykę tego okresu. Natomiast kwiecień jest miesiącem raczej chłodnym.
Dzień 30 kwietnia 1940 roku, kiedy mnie przywieziono pod Katyń, był słoneczny i raczej ciepły, lecz na polach jeszcze leżał śnieg. Nic więc dziwnego, że zarówno jeńcy jak i żołnierze NKWD mieli płaszcze na sobie. Komisja Polskiego Czerwonego Krzyża wykryła, że był jednak jeden, stosunkowo niewielki, grób, gdzie pomordowani oficerowie byli bez płaszczy a jedynie w mundurach. Byli to prawdopodobnie ci, którzy gdy opuszczałem Kozielsk w dniu 29 kwietnia 1940 roku pozostali jeszcze w obozie, a których egzekucja odbyła się kilka tygodni potem — w maju, kiedy wiosna była już w pełnym rozkwicie.
Po siódme: Sowiecka Komisja nie przedstawiła przekonywujących dowodów, aby przy zwłokach znaleziono jakieś papiery pochodzące z okresu po maju 1940 roku. W Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie jak również potem w Griazowcu - korespondencja z rodzinami była dozwolona. Fakt, że korespondencja z osobami, które później znalazły się na liście katyńskiej, przerwała się wiosną 1940 roku wywołał wśród ich rodzin w Kraju duże zaniepokojenie. Fakt ten, zarówno jak i fakt że ani niemiecka ani międzynarodowa, ani polska (P.C.K.) Komisja nie natrafiły przy zwłokach na żadne dokumenty z późniejszą datą, stanowią wskazówkę, że egzekucja musiała być dokonana jeszcze przed latem 1940 roku. Sowiecka Komisja oświadczyła, że jest w posiadaniu dziewięciu dokumentów datowanych po maju 1940 roku, w tym trzech listów. Józef Mackiewicz przeanalizował te listy i stwierdził, że w dwóch wypadkach były to listy, które nadeszły po egzekucji i nie mogły być doręczone adresatom. W trzecim wypadku chodziło o oficera, który w ogóle w Katyniu nie był. Był to list Stanisława Kuczyńskiego do Ireny Kuczyńskiej, datowany 20 czerwca 1941 roku. Stanisława Kuczyńskiego jednak nie ma pomiędzy zidentyfikowanymi zwłokami z mogił katyńskich. Prawdopodobnie chodziło o rotmistrza Stanisława Kuczyńskiego, który był w Starobielsku i został stamtąd wywieziony jeszcze przed rozpoczęciem likwidacji tamtego obozu.
Jest możliwe, że w czerwcu 1941 roku istotnie żył on jeszcze w jakimś więzieniu czy obozie sowieckim. Możliwe, że usiłował wysłać list do żony, który został zatrzymany przez cenzurę. Nie ma jednak żadnych wskazówek na to, że rtm. Kuczyński został dołączony do jeńców kozielskich, których pomordowano pod Katyniem (14). W mogile katyńskiej znaleziono natomiast zwłoki por. Stefana Kuczyńskiego, przy którym znaleziono list od żony Danuty Kuczyńskiej. Jest więc jasne, że chodzi tu o dwie całkiem różne osoby. W dwóch wypadkach dokumenty te miały postać kwitów wystawionych przez organizację sowiecką, która skupywała od jeńców rzeczy wartościowe lub pośredniczyła w sprzedaży tych rzeczy. Kwity pochodziły z grudnia 1939 roku, lecz na odwrotnej stronie były pieczątki owej organizacji, że sprzedaż komisyjna została dokonana w marcu 1941 roku. Łatwo sobie wyobrazić, że już po wydobyciu tych kwitów z kieszeni ofiar, organizacja ta, która była zresztą jednym z organów NKWD, mogła z łatwością przyłożyć pieczątki z pożądaną datą. Członkowie Komisji mogli nawet o tym nie wiedzieć. A gdyby nawet ktoś z nich miał jakieś wątpliwości, to - jak każdy kto znał Rosję stalinowską doskonale rozumie - nie mógł poddać w wątpliwość materiałów przedstawianych przez NKWD. Zresztą nie miałoby to celu, gdyż do kompetencji Komisji nie należało badanie kto był sprawcą zbrodni, tylko jak ta zbrodnia przez faszystowsko-niemieckich najeźdźców została dokonana. W trzech innych wypadkach były to również kwity z jakichś drobnych wypłat. Kwity te również mogły być z łatwością wyprodukowane w odpowiednich laboratoriach i dołączone do eksponatów znalezionych w mogile katyńskiej. Dziewiąty dokument wymieniony w sprawozdaniu Komisji sowieckiej polegał na obrazku Pana Jezusa, na którym odręcznie została dopisana data 4 kwietnia 1941. Oczywiście, że data ta mogła być dopisana już po wydobyciu obrazka z mogiły. Cała ta sprawa z dokumentami rzekomo wydobytymi przez władze sowieckie z mogiły katyńskiej jest bardzo grubymi nićmi szyta.
Po ósme: Komunikat sowiecki nie wyjaśnia wcale dlaczego rany kłute znalezione na niektórych zwłokach były zadane czterograniastym bagnetem typu rosyjskiego, a nie bagnetem niemieckim, który ma raczej kształt noża.
Po dziewiąte: Komunikat sowiecki nie tłumaczy dlaczego wiek drzewek zasadzonych na mogile liczył - według ekspertyzy członków Komisji P.C.K. - trzy lata (tzn. wiosna 1940-wiosna 1943).
Po dziesiąte: Istnieje świadectwo, że dr Mikołaj Burdenko, przewodniczący Komisji sowieckiej mówił swoim osobistym przyjaciołom w roku 1946, niedługo przed swoją śmiercią, że przewodnictwo tej komisji objął na osobisty rozkaz Stalina i podpisał komunikat pod presją, dodając przy tym, że jest przekonany, iż „na terenie Rosji jest szereg podobnych Katyni”. Według jego opinii ciała pozostawały w mogile około 4 lat, tzn. że mord został dokonany w 1940 roku.
-------
2010:
Reportaż "Siła kłamstwa"
autor: Piotr Świerczek
Stanisław Swianiewicz miał to szczęście, że wszelkie hipotezy, które stawiał w swojej książce, miał szansę na bieżąco weryfikować: od utworzenia polsko-rosyjskiej komisji do znalezienia grobów pomordowanych oficerów z obozów w Ostaszkowie i Starobielsku (1990), aż do odtajnienia przez Borysa Jelcyna w 1992 roku (i przekazania w na ręce Lecha Wałęsy) akt sprawy katyńskiej, gdzie potwierdziły się przewidywania autora na temat tego, kto wydał dyspozycje likwidacji polskich oficerów (Stalin na wniosek Berii). Rodziny Smoleńskie od 2010 roku muszą niestety żyć w oparach chorego absurdu, który co rusz gotuje im ten, co "wzywa do broni". Jak długo ów absurd jeszcze potrwa? Dzieci ofiar katastrofy smoleńskiej mają jedną główną przewagę nad starymi, zaślepionymi dziadami pokroju Kaczyńskiego i Macierewicza - biologię. Trzeba po prostu poczekać, aż ta smoleńska horda wymrze, czego rodzinom smoleńskim rychło życzę.
.
.
.
OCENA: 7/10 (bardzo dobra)
TYTUŁ: W cieniu Katynia
AUTOR: Stanisław Swianiewicz
WYDAWNICTWO: LTW
MIASTO: Łomianki
ILOŚĆ STRON: 464 (+ 8 stron wkładki ze zdjęciami)
ROK WYDANIA: 2016
Egzemplarzy wypożyczony z biblioteki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz