Na bezludną wyspę zabrałbym dwie książki: Ostatnie kuszenie Chrystusa i Pismo Święte. Pierwszą dlatego, że najzwyczajniej w
świecie dzieło Kazantzakisa wgniotło mnie w fotel (ewentualnie hamak). Drugą
wziąłbym, bo jest po prostu gruba. Dużo do czytania jest.
Nie uznaję żadnego systemu
religijnego (nie mylić proszę z wiarą), ale jedno działanie wziąłbym od
świadków Jehowy (czy bardziej tych z ulic – osób utożsamianych ze Świadkami
Jehowy): „Czytaj Pismo Święte”. Tak, z tego od czasu do czasu korzystam. I tylko
z tego. Odrzucam coś, co wprowadza u mnie kompletnie zbędny galimatias: ŻADNYCH
wyjaśnień jakiejkolwiek maści teologów i znawców Pisma, ŻADNYCH przypisów
wyjaśniających to czy to. Tylko czytanie Pisma. Jeśli widzę jakiś
przypis/wyjaśnienie teologiczne w tekście Pisma Świętego, od razu czuję się jak
ta owca oglądająca wiadomości, informacje, czy tam fakty: „Za nami konferencja
prasowa kogoś tam na temat jakiś tam. Za chwilę w studio pojawią się eksperci,
którzy powiedzą Państwu, co macie Państwo o tejże przed chwilą zakończonej
konferencji myśleć”. Przeczytam, wysłucham tematu i sam dojdę (prędzej, czy
później) do wniosków (czy odpowiednich, czy nie – nieważne. Do moich wniosków
dojdę!).