Agua mala - powiedział stary - Ty kurwo. W te oto słowa odezwał się Santiago, widząc pływającą tuż przy łodzi meduzę.
W roku 1936 w kwietniowym numerze miesięcznika Esquire Ernest Hemingway opublikował szkic „Na błękitnej wodzie". W szkicu
tym opowiadał między innymi taką oto historię: „Pewien stary człowiek
wypłynąwszy samotnie w łodzi na połów, na wysokości Cabanas złowił wielkiego
marlina, który na mocnej plecionej lince wyholował łódź daleko na morze. Gdy w
dwa dni później rybacy odnaleźli starego, 60 mil na wschód, głowa i przednia
część tułowia ryby była przytroczona do łodzi. To, co pozostało z ryby, mniej
niż połowa, ważyło 800 funtów. Stary człowiek przetrwał dzień, noc, dzień i
jeszcze jedną noc, podczas gdy ryba płynęła w głębinie i ciągnęła łódź. Kiedy
marlin wypłynął na powierzchnię, stary człowiek podholował do niego łódź i
zabił go harpunem.
Na przywiązaną do łodzi rybę rzuciły się rekiny i stary
człowiek odpierał je, samotny w swej łodzi pośród wód Golfsztromu, tłukąc pałką, przebijając, zadając pchnięcia
wiosłem, aż wreszcie osłabł zupełnie, a rekiny najadły się do przesytu. Kiedy
rybacy znaleźli go, płakał w łodzi, na wpół oszalały z rozpaczy na myśl o
stracie, a rekiny wciąż jeszcze okrążały łódź”.
Historia ta stała się zalążkiem przyszłego
opowiadania. Opowiadanie to Hemingway napisał w kilkanaście lat później.
Oczywiście zmienił w nim szczegóły, przede wszystkim zaś zmienił zakończenie.
Stary człowiek już nie „płakał w łodzi, na wpół oszalały z rozpaczy na myśl o
stracie”. Wrócił na wyspę, z której wyruszył. Przybił do małej przystani.
,,Wyjął maszt, zwinął żagiel i obwiązał go. Następnie zarzucił maszt na ramię i
zaczął wspinać się na brzeg. Wtedy to uświadomił sobie całą głębię swojego
zmęczenia. Przystanął na chwilę, obejrzał się i w odblasku latarń ulicznych
zobaczył olbrzymi ogon ryby wystający nad wodę za rufą łodzi. Ujrzał białą,
nagą linię kręgosłupa i ciemną masę łba ze sterczącym mieczem, i całą tę nagość
pośrodku. Zaczął się wspinać znowu, na górze upadł i przeleżał jakiś czas z
masztem na ramieniu. Usiłował się podnieść. Było to jednak zbyt trudne, więc
siedział tam, trzymając maszt na ramieniu i patrzał na drogę”. To już cytat z
opowiadania. Nazywało się ono Stary człowiek i morze.
W roku 1952 w całości
ogłosił je w jednym numerze popularny magazyn Life, a w tydzień później
ukazało się jako osobna książka. Było olśniewającym sukcesem. Jednakże mimo
ogromnych nakładów nie przyniosło pisarzowi wielkich pieniędzy. Zjadły je
podatki. Natomiast przyniosło mu wielki rozgłos i wielką chwałę. To za Starego
człowieka i morze otrzymał on w 1953 roku jedną z najważniejszych amerykańskich
nagród literackich - Nagrodę Pulitzera. To "Stary człowiek i morze" odegrał pewną
rolę, jak wolno przypuszczać dość istotną, w przyznaniu Hemingwayowi Nagrody
Nobla w roku 1954. Opowiadanie to bowiem uchodziło wówczas za arcydzieło. Za
arcydzieło późnej prozy Hemingwaya uchodzi zresztą aż po dzień dzisiejszy.
Dość
skutecznie oparło się próbom rewizji, którym wkrótce potem miano poddać jego
pisarstwo. Nie każdy tekst potrafił próby te przetrzymać. Ale Stary człowiek i
morze ostał się, ocalał. W roku 1952 Hemingway był już ustabilizowaną
wielkością amerykańskiej literatury. Wielkość tę potęgowała i pomnażała legenda
związana z jego biografią. Rozgłos pisarza był przecież oparty w równej chyba
mierze o książki co i o życie, a raczej o mit, który życie to otaczał. Nie wszystko
było w nim prawdą, choć prawdy było wiele. Prawdę stanowiły popisy odwagi
graniczące z heroizmem, udział w kilku wojnach, odznaczenia, które Hemingway
otrzymywał z racji swych cnót militarnych, polowania na lwy - brał przecież
udział w rozlicznych safari - wypadki i katastrofy - ileż ich przeżył! - upodobanie do boksu i do baseballu, podziw dla sprawności toreadorów. Wszystko
to pisarz uwyraźniał jeszcze i akcentował. Tworzył niejako swoje życie. Kreował
je na wzór dzieła sztuki. Pisał własną biografię, na poły zmyśloną, rozmawiając
z reporterami, udzielając wywiadów, nie przecząc pogłoskom. Tak, legenda o
życiu pisarza wzmacniała jego pozycję literacką. Ale sama w sobie nie mogła mu
jej zapewnić. Rozstrzygało o niej pisarstwo.
Josep DiMaggio
Powszechne uznanie Hemingway
zyskał stosunkowo późno. Nie zawdzięczał go swoim pierwszym książkom - opowiadaniom i powieściom z lat dwudziestych i wczesnych lat trzydziestych,
które dziś wydają się nam najpewniejszym tytułem do jego chwały. Powszechnego uznania
nie zdobyły też ani „Śniegi Kilimandżaro” (1936), ani „Krótkie szczęśliwe życie
Franciszka Macombera” (1936). Przyniosła je dopiero powieść o wojnie domowej w
Hiszpanii "Komu bije dzwon" (1940). Ta powieść właśnie uczyniła z Hemingwaya
pierwszorzędną wielkość amerykańskiej literatury (choć później, po latach,
stała się jednym z tych dzieł, w które mierzyli i trafiali niechętni mu
krytycy). Spowodowała też zmianę oglądu jego dotychczasowych dokonań. W latach
czterdziestych zaczęły one zyskiwać na popularności i znaczeniu. Zresztą
wówczas sława Heimingwaya nie ograniczała się tylko do Stanów. Kiedy siadał do
pisania "Starego człowieka i morza", określał już kształt prozy europejskiej.
Wyznaczał poczynania młodych wtedy pisarzy francuskich, włoskich, a nawet
niemieckich. Później, znacznie później, bo po roku 1956, w zasięgu jego
oddziaływania miała znaleźć się Polska. Wyczytać to można choćby z pierwszych
tomów Marka Hłaski.
"Stary człowiek i morze" jest opowieścią o przegranej.
Santiago mówi do chłopca: „Pobiły mnie, Manolin (...) Pobiły mnie
zupełnie” Ale zarazem jest opowieścią o zwycięstwie. Santiago sprostał bowiem
wymogom kodeksu moralnego Ernesta Hemingwaya. I wskutek tego stał się projekcją
etycznego wzorca pisarza. Nieraz mówi się o zróżnicowaniu twórczości
Hemingwaya. Mówi się zresztą niebezzasadnie.
Dick Sisler
Często wyróżnia się wtedy dwa
okresy w rozwoju pisarza, przeprowadzając między nimi linię demarkacyjną gdzieś
w połowie lat trzydziestych. Linia ta nie jest zbyt wyraźna, zbyt precyzyjnie
nakreślona, zależy od wielu czynników branych pod uwagę przez tego czy innego
badacza, odpowiada jednak rzeczywistemu ukształtowaniu Hemingwayowskiej prozy.
Bezsprzecznie wiele ważkich elementów dzieli wczesne opowiadania pisarza od
"Komu bije dzwon", a także od "Starego człowieka i morza". Niemniej kodeks moralny,
ten, o którym przed chwilą mówiliśmy, nie bardzo się zmienił. Jest w gruncie
rzeczy taki sam, jaki był już w latach dwudziestych. Tu Hemingway okazał
zadziwiającą konsekwencję, zadziwiający upór w powtarzaniu od dawna już
ukształtowanej wizji świata. Świat staje się w niej przestrzenią walki. Jest
obszarem, na którym ścierają się ze sobą jednostki. Ścierają się też z
przyrodą. Walka jest czymś nieuchronnym, jakby zadekretowanym przez naturę. I
nieuchronne jest zabijanie. W Starym człowieku i morzu Santiago myśli: „(...)
wszystko w jakiś sposób zabija wszystko inne”. Ma rację, dociera do sedna
Hemingwayowskiej wizji. W walce tej człowiek zdany jest na siebie. Został
skazany na samotność, co pisarz akcentuje wyraźniej we wczesnych opowiadaniach,
słabiej - w okresie późniejszym. Niemniej człowiek zawsze trwa w odosobnieniu,
odcięty od innych, przynajmniej w godzinie próby, która staje się „godziną
prawdy”.
John McGraw
Może liczyć tylko na siebie. I musi walczyć. Walczy czasem z
przeciwnikiem godnym pogardy, ale czasem z kimś, kto na pogardę wcale nie
zasługuje, dla kogo należy żywić szacunek, nawet więcej niż szacunek, bo swego
rodzaju miłość, osobliwe poczucie braterstwa. To właśnie .odczuwa Santiago
wobec marlina. Mówi na głos: „Marlin jest moim przyjacielem”, a potem dodaje:
„(...) jest moim bratem”. Jednakże ów szczególny franciszkanizm nie zapobiega
walce. Braterstwo nie wyklucza zabijania. Toteż Santiago wspiera swe deklaracje
słowami: „Mimo to muszę zabić”. Świat bowiem urządzony jest tak, że aby żyć,
trzeba walczyć i trzeba zabijać. Walka, jej kluczowy moment, okazują się
„godziną prawdy”. Są chwilą ostatecznego testu. Dlatego też opowiadania pisarza
tak często koncentrują się wokół takich właśnie chwil. Z wypełniających je
wydarzeń układają fabułę. Opowiadanie przemienia się niejako w monografię
sprawdzianu, któremu poddany zostaje bohater, w monografię „godzin prawdy”.
Leo Durocher
Taką monografią jest "Stary człowiek i morze". Pojawia się tu sytuacja testu.
Bohater ma spełnić określone warunki, by dotrzeć do podstawowych wartości
Hemingwaya. A dotrzeć do nich to znaczy „przetrwać”. „Przetrwanie” jednak nie
równa się zwycięstwu. Przeciwnie, może pociągać za sobą klęskę, co więcej,
fizyczne unicestwienie. Hemingwayowi nie chodzi bowiem o przetrwanie
biologiczne. Chodzi mu o to, by stawić opór aż do końca, by znieść udrękę i
ból, by przetrzymać to w2swzystko, co człowiek może przetrzymać, by nawet
przegrywając pozostać niepokonanym. Tę właśnie postawę demonstruje Santiago. I
z tego względu okazuje się ucieleśnieniem moralnej formuły pisarza. Stary
człowiek i morze wyróżnia się spośród innych opowiadań Hemigwaya tym, że tkwi
na pograniczu przypowieści. Przypowieść zakłada uproszczenie opisywanego
świata. Zakłada je świadomie. Zmierza do wy chwycenia pewnych jego rysów,
abstrahując od innych. Dość wyraźnie ujawnia się to na kartach opowiadania.
Wystarczy zwrócić uwagę na pominięcie wszelkich niemal biograficznych danych
Santiaga. Bo cóż wiemy o jego przeszłości? Właściwie tyle tylko, że był rybakiem
i że kiedyś jako chłopiec widział Afrykę — „długie, złote plaże i plaże białe,
tak białe, że aż oczy bolały”, „wysokie przylądki i wielkie, brunatne góry”. A
czyż więcej wiemy o chłopcu, który ze „starym” pływał dotąd i który zapowiada,
że znów z nim popłynie? Te opuszczenia, te pominięcia informacji, zdawałoby się
- zważywszy na realistyczną konwencję opowiadania - wskazują na jego
paraboliczny charakter.
Adolfo Luque
Przypowieść zazwyczaj odwołuje się do symbolu. Tak też
dzieje się w Starym człowieku i morzu. Poranione dłonie Santiaga nasuwają myśl
o stygmatach, on sam zaś zdaje się przypominać Chrystusa tuż przed i w czasie
ukrzyżowania. A walka z marlinem? Czyż nie zyskuje figuratywnego sensu? I
czyż nie sugeruje go język narracji, jawnie stylizowany na Biblię? Zapewne,
Hemingway odrzucał wszelkie domysły przypisujące mu „z góry” niejako
zaplanowaną symbolikę. Mówił przecież: ,,Nikt nigdy nie napisał dobrej książki,
wtykając w nią zawczasu wymyślone symbole. Tego rodzaju symbol odstaje od
całości jak rodzynek od ciasta. Ciasto z rodzynkami też ma rację bytu, ale
zwykły chleb jest lepszy”. Zapewniał: „próbowałem nakreślić prawdziwego
starego, prawdziwego chłopca, prawdziwe morze, prawdziwą rybę i prawdziwe
rekiny”. Ale w ten sposób odżegnywał się jedynie od symbolicznych intencji, od
tego, że siadając do opowiadania, od razu zamierzał nadać mu znaczenie
przenośne. Natomiast nie przeciwstawiał się symbolowi, który powstaje jakby
mimowolnie, rodzi się uprzednio nie założony, przeświecając poprzez „wiarygodnie”
przedstawionych ludzi i „wiarygodnie” zarysowane sytuacje. Na taki symbol
godził się dodając - w tym samym wywiadzie - że jeśli starego, chłopca, morze,
rybę i rekiny stworzył „dobrze”, nadał im realność, „to będą oni mogli oznaczać
wiele rzeczy”. I wiele rzeczy też oznaczają.
Mike Gonzalez
Toteż figuratywna warstwa
opowiadania dysponuje całym szeregiem różnych wykładni, często spierających się
ze sobą. Ich punktem wyjścia bywa aluzja do scen z Golgoty. I bywa alegoryczne
objaśnienie walki z marlinem. Przywołajmy jedną z nich, która wydaje nam się
dobrze utrafiać w ogólne intencje pisarza. W pewnej chwili Santiago mówi: „Nie
powinienem był wypływać tak daleko, rybo (...) Ani ze względu na ciebie, ani na
siebie samego. Żałuję, rybo”. Mówi to wówczas, gdy rozpoznał już swoją pychę i
granicę swych możliwości. Jego walka z marlinem była próbą ich przekroczenia.
Santiago poważył się na to, czego osiągnąć nie mógł. Cała jego wyprawa stanowi
symbol dążeń do przełamania ludzkiej kondycji, do wydobycia się poza sytuację
człowieka w świecie.
Santiago podejmuje heroiczny wysiłek. Jest bliski
zwycięstwa. Oto zabił wspaniałą rybę i holuje ją teraz ku światłom Hawany. Ale
zwycięstwa nie odniesie. Pojawią się rekiny. Rzucą się na nieżywego marlina.
Santiago będzie walczył z nimi, aż w końcu opadnie z sił i zobojętnieje. Do
przystani dociągnie „długi szkielet wielkiej ryby”, który stanie się „teraz już
tylko odpadkiem czekającym, by zabrał go odpływ”. Santiago przegrał, bo chciał
przekroczyć to, co człowiekowi dane. Przegrał, lecz nie skapitulował. Wyruszy
na następną wyprawę. Przesłaniem Hemingwaya jest bowiem niezmienność ludzkiej
kondycji, ale zasadniczą jego wartością będzie nieustający bunt człowieka
przeciwko tejże kondycji, wytrwałe, choć daremne próby jej przekroczenia.
powyższy tekst: Lech Budrecki
Tekst uzupełniają zdjęcia wszystkich baseballistów, których nazwiska pojawiły się na kartach opowiadania.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------
Stary człowiek imieniem Santiago, zostawia swojego bardzo młodego druha o imieniu Manolin i samotnie wyrusza na połów. Jest wrzesień. Jest to 84 dzień, gdy Santiago nie złowił ani jednej ryby nadającej się na sprzedaż. Wyruszył samotnie bardzo wczesną porą, gdy było jeszcze ciemno, a wrócił nocą z trzeciego na czwarty dzień wyprawy. Bilans:
- złowiony marlin o ciężarze ok. 680 kg (1500 funtów)
- w drodze powrotnej Santiago zabija cztery rekiny. Gdy raz po raz przypływają kolejne watahy rekinów, Santiago daje sobie spokój. Wie, że nie wygra. Do portu w Tarasie dopływa ze szkieletem ryby. Ostała się tylko głowa i ogon.
.
OCENA: 7/10 (Bardzo dobra)
OCENA: 7/10 (Bardzo dobra)
AUTOR: Ernest Hemingway
TYTUŁ: Stary człowiek i morze
TŁUMACZENIE: Bronisław Zieliński
WYDAWNICTWO: Iskry
ILOŚĆ STRON: 72
ROK: 1987
Egzemplarz odratowany przed biblioteczną utylizacją
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz