Na bezludną wyspę zabrałbym dwie książki: Ostatnie kuszenie Chrystusa i Pismo Święte. Pierwszą dlatego, że najzwyczajniej w
świecie dzieło Kazantzakisa wgniotło mnie w fotel (ewentualnie hamak). Drugą
wziąłbym, bo jest po prostu gruba. Dużo do czytania jest.
Nie uznaję żadnego systemu
religijnego (nie mylić proszę z wiarą), ale jedno działanie wziąłbym od
świadków Jehowy (czy bardziej tych z ulic – osób utożsamianych ze Świadkami
Jehowy): „Czytaj Pismo Święte”. Tak, z tego od czasu do czasu korzystam. I tylko
z tego. Odrzucam coś, co wprowadza u mnie kompletnie zbędny galimatias: ŻADNYCH
wyjaśnień jakiejkolwiek maści teologów i znawców Pisma, ŻADNYCH przypisów
wyjaśniających to czy to. Tylko czytanie Pisma. Jeśli widzę jakiś
przypis/wyjaśnienie teologiczne w tekście Pisma Świętego, od razu czuję się jak
ta owca oglądająca wiadomości, informacje, czy tam fakty: „Za nami konferencja
prasowa kogoś tam na temat jakiś tam. Za chwilę w studio pojawią się eksperci,
którzy powiedzą Państwu, co macie Państwo o tejże przed chwilą zakończonej
konferencji myśleć”. Przeczytam, wysłucham tematu i sam dojdę (prędzej, czy
później) do wniosków (czy odpowiednich, czy nie – nieważne. Do moich wniosków
dojdę!).
Podobnie mam z ową książką
Szymona Hołowni. Mnóstwo w niej porównań trzech największych systemów
religijnych (bo przecież nie wiary) i tłumaczeń dlaczego u nas tak, a u nich
tak bardzo absurdalnie inaczej. Sposób byłby i może miarodajny, gdyby Szymon
zaznaczał też absurdy katolicyzmu. Niestety tego nie robi. Przykłady później.
Po pierwsze skorzystajcie, drodzy
Czytelnicy, z podpowiedzi pana Szymona i przebrnijcie jakoś przez pierwsze 80
stron tej książki. Na tych stronach jedyne co znajdziecie, to (filozoficzne)
słowo, przeciwko (filozoficznemu) słowu. Filozofia naprawdę jest fajna, ale gdy
zbiegnie się dziesięciu myślicieli w jedno miejsce, wtedy zaczyna się bełkot.
Bełkotać też jednak warto,
choćby po to, by wyrazić zachwyt. No i pan Szymon wyraził tenże zachwyt.
Nic poza tym.
A czy z tego, że cyrklem nie da się opisać wody, wynika
że ona nie istnieje? Dowodzenie Jego (Boga) istnienia wyłącznie na płaszczyźnie
intelektualnej nigdy nie będzie niczym więcej niż niekończącą się wycieczką po
rondzie, interesującym ćwiczeniem, które nigdy nie przyniesie rozstrzygnięcia
(bez szkody dla swojego intelektualnego wizerunku, możesz więc zakładać, że Bóg
istnieje – jak głosi starodawna formuła – „aż do dostarczenia przeciwnego
dowodu”).
To zupełnie jak z perspektywą.
Proszę poszukać, kiedy perspektywa znalazła się na obrazach? Kiedy malarze
zaczęli ją wykorzystywać? (bo po prostu ją dostrzegli). Nie oznacza to wcale,
że 150 000 lat temu perspektywa nie istniała. Istniała jak najbardziej, tylko
ludzie jej nie dostrzegali, nie potrafili opisać. Tak samo jest z Bogiem. To,
że nie potrafimy Go opisać i Go nie widzimy, wcale nie oznacza, że On nie
istnieje. Co więcej: osoby, które twierdzą, że Boga nie ma też wierzą: wierzą w
to, że Boga nie ma, bo po prostu nie są w stanie udowodnić, że Go nie ma.
Typowe gimbusiarskie pytanie: „Czy
Bóg jest w stanie stworzyć kamień, którego nie uniesie?”. To jedno z
całkowicie nielogicznych pytań, ale kto nie miał kilku lekcji logiki, nie
ogarnie nielogiczności. Pamiętacie podstawy logiki? Pamiętacie wszystkie
kombinacje z osławionymi literami p oraz q? Pytanie o ten słynny kamień brzmi
tak, jak: „Wypiję kawę, a niebo będzie żółte”. No przecież to kompletnie
bez sensu. Nielogiczne. Szymon fantastycznie przytoczył, że takim kamieniem
jest wolna wola człowieka. Od Boga dana raz, nienaruszalna i święta.
Pierwsze pytanie do Szymona: Skoro
człowieka nie tworzyła ewolucja, tylko Bóg, to czy Neandertalczyk też zasnął z
nadzieją zmartwychwstania? Nie znalazłem odpowiedzi w książce, więc rzucam w
sieć.
Inni dowodzą, że luki w obrazie ewolucji, nie pozwalają
na wysnucie tezy, że pochodzimy od małpy (bo człowiek to zupełnie inna od małpy
natura)...
Takie postrzeganie teorii
ewolucji powoduje u mnie otwieranie noża w kieszeni. Przecież Karol Darwin
wcale nie wysnuł badawczej tezy, że człowiek pochodzi od małpy. Darwin wskazał,
że człowiek i małpa mają wspólnego przodka. To ten przodek, który nazywany jest brakującym ogniwem teorii ewolucji. Nie
pochodzimy od małpy. Mamy tylko nieodkrytego wspólnego przodka. U Laskowika to
Smoleń był tym brakującym ogniwem w teorii Darwina. Ale to tylko na potrzeby
żartu.
...przekazywanie życia jest dziś (refundowaną lub nie, w
zależności od widzimisię sejmu) procedurą medyczną, ludzie nie zdają już sobie
sprawy z tego, jak niezwykle doniosły to akt, podłączenie się na chwilę do
krwioobiegu Stwórcy, który idąc w ślad za ludźmi, w tej samej chwili tworzy ludzką duszę (której nie da się po
dwóch tygodniach unieważnić, dokonując aborcji). Nie wiem czy coś godzi w Boga
bardziej, niż uzurpowanie sobie praw do bycia Stwórcą...
Gdyby takie działanie Bogu
przeszkadzało sprowadziłby drugi potop... Lub coś w ten deseń. Gdy ludzie budowali wieżę Babel, tyko
po to by zobaczyć Boga, Ten się wkurwił i pomieszał języki, bo budowanie wieży
tylko po to, by zobaczyć Boga, nie ma absolutnie sensu. Gdyby Bóg miał jakieś
obiekcje co do tego czy aborcja i in vitro są „złe” po prostu nie dopuściłby do
tego. Danie rodzicom potomstwa przez in vitro ma najgłębszy sens. Daje życie. A
może jeśli aborcja Bogu nie pasuje, a mimo wszystko na nią pozwala, to dzieci abortowane nie mają duszy? Może
takim nienarodzonym dzieciom Bóg duszy nie daje?
Ks. Marian Kowalczyk - Traktat o stworzeniu. (...)
omówione są tu wszystkie koncepcje, które na temat stworzenia wypracowała
ludzkość.
Ale po co czytać takie
opracowania (czyjś punk widzenia)? Wystarczy czytać Pismo Święte, nie
interpretacje. Ja sobie sam zinterpretuję to, co przeczytam.
„Z prochu powstałeś i w
proch (po hebrajsku: glina) się obrócisz” – wcale nie jest dołującym
proroctwem. Wręcz przeciwnie! Zapowiedzią, że człowiek stworzony przez Boga w
momencie alfa (na starcie), w punkcie omega (na mecie) w całości do Niego
powróci. – to akurat zajebiście
trafne spostrzeżenie!
To Bóg, którego relacji z
człowiekiem nie determinuje , miejsce urodzenia, odziedziczone zwyczaje...
– a to akurat guzik prawda. Zostałem ochrzczony bez mojej wiedzy i wychowany w
duchu katolickim, bo urodziłem się w Polsce. Gdybym urodził się w Arabii
Saudyjskiej, byłbym wychowany w duchu islamu. Pochodzenie i odziedziczone
zwyczaje w stu procentach determinują system religijny (znów nie mylić z
wiarą). Wiara przychodzi z wiekiem.
Dziś nie istnieje nic takiego jak jedna definicja gorąca,
obiektywna hierarchia wartości, którą można by osądzić ludzkość, każdy ma
swoją, taką, jaka mu się aktualnie podoba.
No i to niestety dotyczy także
kościoła katolickiego. Wymyślają nowe normy, dokładają kolejne... To, że
zmieniają sobie własne przykazania kościelne to pal licho. Sami stworzyli to
niech sami zmieniają, ale to, że włożyli brudne łapy i wywalili sobie jedno
z dziesięciu przykazań, bo im nie pasowało?... ale kary nie unikną.
Nigdy nie rozumiałem fragmentu
Pisma mówiącego o tym, że Jezus po śmierci zstąpił do piekieł (i zabawił tam
chwilę, zmartwychwstał wszak dopiero po trzech dniach). Czy zszedł tam niczym
szef służby więziennej, by pootwierać wszystkie cele? Ksiądz Szymik wytłumaczył
mi, że chodziło o to, by spotkać człowieka nawet na samym skraju cierpienia, w
otchłani.
Hmmm... A to nie po to Jezus tam
zszedł, by wyciągnąć tych, co nie zostali ochrzczeni? (Po prostu nie zdążyli
poznać Boga. Nienarodzone, czy też nieochrzczone noworodki (wg doktryny
katolickiej trafiają do czyśćca, bo nie poznali co to jest dobro i zło).
Jedno Szymon Hołownia przyznał: Chrześcijaństwo,
wyrastając z izraelskiej sekty, gotuje się do tego, by pokazać Boga już całemu
światu. I dlatego powtórzę po raz kolejny: Każdy system religijny,
rozpierdalający tę planetę jest wuja wart (nie mylić proszę z wiarą).
Teologia – jedyna z nauk, w
której wypadku już na starcie mamy pewność, że nigdy nie poznamy do końca
przedmiotu jej studiów. No to w takim razie teologia to nie nauka. Teologia
to poglądy, a poglądy każdy ma swoje, w zależności od tego jakie wnioski
wyciągnął. Tak więc znów widać, że wszelkiej maści przypisy teologiczne
tłumaczące Pismo Święte, można o kant dupy rozbić. Weź to Pismo, czytaj (nawet
setki razy jedno nurtujące cię zdanie) i po prostu sam wnioski wyciągaj!
Jak jednak wszczepić je do
duszy, jak uwierzyć w coś, czego nie można pojąć? Przecież akurat wiara w
Trójcę to rzecz najbardziej fundamentalna dla każdego chrześcijanina, a
pointowana najczęściej do bólu niepoprawnym obrazkiem, na którym siedzi Trzech
– dwóch to brodaci hippisi w różnym wieku, a trzeci jest gołębiem i macha nad
nimi skrzydłami.
Tu akurat pan Szymon fantastycznie
pojechał... Nie oceniaj książki po okładce... na której widać dwóch brodatych
hippisów w różnym wieku, a ten Trzeci robi za gołębia machającego skrzydłami. W
sedno panie Hołownia!
Człowiek, który nie chce żyć w
świecie fikcji, ma do wyboru albo uwierzyć w Niego, albo zdecydować się na
wieczną samotność.
Naprawdę ktoś to w końcu
zauważył! Piekło to nie te mityczne ognie płonące wieczność. Piekłem po śmierci
będzie życie bez Boga. I to jest dla mnie całkiem kusząca propozycja. Ja jestem
osobą do bólu aspołeczną. Nie obchodzi mnie czy jesteś czarny, biały, żółty,
czy jesteś hetero, homo, czy pederastą. Mnie to wszystko nie obchodzi, bo po
prostu nienawidzę was wszystkich. Wizja Świadków Jehowy też jest dla mnie
całkiem spoko: do Nieba wejdzie 144 000 kadry kierowniczej Świadków, a reszta
utożsamianych ze Świadkami, będzie żyła w ziemskim raju. Fajnie. Nie wiem na co
się zdecydować...
„I z duchem Twoim”, też życzysz księdzu, by był z nim
Duch, bez którego cała Msza byłaby tylko teatrzykiem – a nie jest? Jeśli
ksiądz odprawiający Mszę ma zarzuty przewalania majątku, czy np. zarzuty
pedofilskie. Czy wtedy cała ta msza nie jest teatrzykiem? Jeśli ministranci na
zakrystii podnoszą sutannę i mu obciągają lagę, a potem ten gość mówi „Pan z
Wami” – czy taka msza nie jest teatrzykiem?
„Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu” – osobiście
sądzę, że nie ma bardziej rozdzierającej, a zarazem ekscytującej modlitwy,
streszcza ona bowiem to, co będziemy robić przez całą wieczność (nie należy się
bać słowa „chwała”, nie oznacza ono automatycznego, smętnego bicia pokłonów,
winien to być – a po śmierci będzie – szczery, euforyczny zachwyt)
Ale bezpośrednio po śmierci?
„Chwała Ojcu” – umierając z tą frazą na ustach (i w
sercu), możemy mieć pewność, że w niebie z miejsca powitają nas jak swoich.
Ale bezpośrednio po śmierci? Jak
brzmi ta katolicka wyliczanka? Wierzę w Świętych obcowanie, grzechów
odpuszczenie, ciała zmartwychwstanie i (dopiero na końcu) w żywot wieczny. Amen. Mam nadzieję, że katoliccy księża
ogarniają własną doktrynę i wiedzą, że to co gadają na pogrzebach to pic jest?
„Krystyna umarła, ale TERAZ żyje w Wieczności razem z Panem”. No taki wuj jak
słonia nos!
Żeby żyć wiecznie, najpierw trzeba w ciele zmartwychwstać. Nie
można żyć z Bogiem bez zmartwychwstania. Ale wskrzesi nas Pan w Dniu Ostatecznym. Wszyscy umarli chrześcijanie zasnęli z nadzieją zmartwychwstania.
ZASNĘLI Z NADZIEJĄ. Nie poszli od razu do Nieba., bo to nielogiczne, by trafić
gdziekolwiek bez Sądu Ostatecznego, nie? Władysław Jagiełło też zasnął z nadzieją
zmartwychwstania i nadal czeka na życie wieczne.
Pan Szymon oczywistą oczywistość
zauważył w islamie, co skrzętnie opisał:
...po śmierci Mohameta islam podzielił się jednak na
sunnitów i szyitów, następnie setki szkół, powstały teologiczne niuanse dotyczące
wszystkiego: od interpretacji Koranu po pozycję imama i organizację państwa
..ale tego samego nurtu w
chrześcijaństwie nie raczył opisać. Te setki religii, które wyrosły na garbie
Św. Piotra. Interpretacja pod siebie... katolicy, baptyści, protestanci,
ewangelicy... a to wszystko przez pieprzoną teologię i próby wciskania
interpretacji Słowa, zamiast próby wciskania Słowa.
...po zmartwychwstaniu (bo do tego momentu zmarli
muzułmanie pozostają w nieświadomości)...
A katolicy nie? Nie zasnęli z
nadzieją zmartwychwstania? Co się dzieje z katolicką duszą bezpośrednio po
śmierci? Trafia do nieba, potem nadejdzie Sąd Ostateczny i co? Już nie możesz
być w niebie bo nagrzeszyłeś. Wypierdalaj do piekła? No dajcie spokój.
Dziś w tak zwanych intelektualnych kręgach kultywuje się
przekonanie, że Biblia (Stary Testament) to żydowskie bajania o umiarkowanej
wartości historycznej i całkiem znacznej literackiej, ale obciążone stuleciami
interpretacji budzących grozę i opłakanych w skutkach.
Narzekam na interpretacje, ale
interpretacje są i tak o niebo korzystniejsze niż na chama odrzucane przez
katolickich księży niektóre (cholernie ważne) elementy Nowego Testamentu. To
przecież w Nowym Testamencie stoi jak wół: „każdy ksiądz winien mieć jedną
żonę, bo jakże może pokierować rodziną Kościoła ktoś, kto własnej rodziny nie
posiada?”. A tu wuj!
Grzesiek VII wychodzi i mówi, że
„Drodzy pasterze Św. Piotra: wierni dają za mało mamony, bo są przekonani, że w
znacznej większości idzie ta ofiara na wasze żony i dzieci, a nie na dobro
Kościoła. Musicie robić po piętnaście dzieci? Oprzytomnijcie! Od dziś
wprowadzam celibat! Kasa ma zostać w świątyniach, a nie być przeżerana przez
wasze rodziny!".
W Piśmie: „drogi księże. Musisz
mieć własną rodzinę, by poprowadzić owieczki!” Katolicki ksiądz: „Kurwa! Kompletnie mi to nie pasuje!
Będzie celibat, to i kasy więcej będzie!”.
No, kurwa, żałosne po prostu.
Do zapamiętania dla każdego
chrześcijanina:
Stary Testament – 46 ksiąg
Nowy Testament – 27 ksiąg.
Hołownia o Starym i Nowym
testamencie: marnie z nami będzie, jeśli nie zrobimy z tego programu na
życie
Że jak??? Marnie? To co? Małe staszonko, tak? Że niby
Jezus mówi: „Wpuść mnie, bym nie zrobił ci tego, co ci zrobię jeśli mnie nie
wpuścisz”.
No panie, daj pan spokój...
Nie sposób zapamiętać wszystkiego
z książki, którą czytamy, ale z jakiegoś powodu czytaną książkę się
zapamiętuje. Wystarczy jedno zdanie, spostrzeżenie trafiające do naszego
umysłu, by stwierdzić, że tę książkę warto przeczytać. Ja z książki Bóg. Życiei twórczość zapamiętam dwa mocne
uderzenia, które zostaną ze mną już do końca życia:
1) Szymon
Hołownia w znakomity sposób przedstawił Trójcę Świętą.
Z Trójcą
jest jak z ogniem: gdy odpalasz jeden płomień od drugiego, mają one dokładnie
tę samą naturę (wciąż jest to jeden płomień, choć świec mamy trzy). –
genialnie! Mi nic więcej nie potrzeba.
2) „Dlaczego
to zło spotkało akurat mnie? Co ja komu złego zrobiłem? Dlaczego „dobrzy”
ludzie giną, umierają na nieuleczalne choroby, a kanalie mają się dobrze? Dlaczego
Bóg stworzył Hitlera i Stalina?
KAŻDY człowiek dla Boga jest równy. Nie ma lepszych
gorszych. Nie ma takich którzy wierzą bardziej i takich którzy wierzą mniej.
Wszyscy wobec Pana są równi. Na każdego jest plan. Jeden umiera, by ktoś inny
mógł znaleźć życiu właściwą drogę. Matki umierają przy porodzie, by lekarz
prowadzący zmienił swoje życie, zmienił tor działań. Żydzi i Polacy ginęli w
obozach koncentracyjnych, by pojawił się ktoś taki, jak Jan Karski. Stalin
kazał strzelać w tył głowy, bo tylko w taki sposób mógł dostrzec (nawet na łożu
śmierci), że czyni ból Bogu... Staje się zło, by mogło stać się dobro.
Najwspanialszy moment w książce: Poradnik do rozdziału "Już prawie Go widać" - str. 124 - 128
Książka naprawdę zrobiła na mnie wrażenie. Bardzo dobre wrażenie i już wiem, że muszę prędzej czy później sięgnąć po trzy publikacje Szymona Hołowni:
OCENA: 7/10 (bardzo dobra)
TYTUŁ: Bóg. Życie i twórczość
AUTOR: Szymon Hołownia
WYDAWNICTWO: Znak
ILOŚĆ STRON: 264
ROK: 2010
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz