wtorek, 28 listopada 2017

JAJAKOBYŁY. SPOWIEDŹ ŻYCIA JERZEGO URBANA [RECENZJA]

Gdy dostrzegłem tę książkę na sobotnim pchlim targu kilka miesięcy temu, zaniemówiłem. Oto moim oczom ukazał się wywiad-rzeka z Jerzym Urbanem – redaktorem naczelnym tygodnika „NIE”. Tytuł? JAJAKOBYŁY. Tak, dzisiaj przez wszechogarniającą nas medialną cenzurę obyczajową taki tytuł z pewnością by nie przeszedł. Gdy w pierwszej połowie lat ’90 z wszelkiej maści pism (niepornograficznych), okładek kaset śmiały się do nas ładne panie z cycorami na wierzchu, wówczas owe cycki były elementem przaśności społecznej (można też użyć: mitycznego zerwania kajdan z przegubów). Dziś, gdy cycki zdobią coś innego niż okładkę Playboya, zaraz słychać głosy oburzonych... Wspomniałbym coś o „Catsie”, ale klasyczne świerszczyki znikły z witryn kioskowych. Nadal czają się płyty DVD, jednak objętościowo akceptowalnej prasy ślizganej dziś brak.



 
JAJAKOBYŁY. Spowiedź życia Jerzego Urbana. Zaciekawiła mnie ta pozycja niesłychanie, ponieważ od dłuższego czasu na mojej półce stoi wywiad-rzeka, przeprowadzony przez Martę Stremecką. Książka wydawnictwa Czerwone i Czarne datowana jest na rok 2013. To niesłychane, ale były rzecznik rządu PRL doczekał się dwóch żyć. Konkluzją rozmów przeprowadzonych przez Przemysława Ćwiklińskiego i Piotra Gadzinowskiego (tego od „w hon kongu”) jest myśl taka, że Jerzy Urban żałuje tylko jednego: mianowicie tego, że fortuny na rynku kapitalistycznym dorobił się zbyt późno i niewiele życia pozostało na konsumpcję. I mówił to 58-latek. Jakże się pan Jerzy pomylił! 26 lat minęło od pierwszego wywiadu-rzeki, a rekin kapitalizmu wciąż pływa, aczkolwiek wiekowo coraz bardziej zbliża się do dryfowania. Cóż z tego, że umysł bystry, jeśli kita czeka tuż za rogiem. Na każdego czeka: na Urbana, Jana Rema, Kowalskiego, Nowaka, Kaczyńskiego...

A "wielka i już nieuleczalna miłość” to aktualnie sprawa grobowa, ewentualnie pozagrobowa, ale pan uszaty deklaruje się jako ateista. Gazety doniosą czy na łożu wykitowania nie żarł pan opłatka, panie U. „Wielka i już nieuleczalna miłość” żarła.

Z każdą kolejną przeczytaną stroną zastanawiałem się, dlaczego właściwie JAJAKOBYŁY? O co tu chodzi? Po lekturze wiadomo, że w ten wysublimowany sposób została przedstawiona główna cecha charakteru Urbana. Tchórzostwo, z czym w trakcie czytania Urban się nie kryje i jasno tę cechę zaznacza. Sprawę „okrągłego stołu” stawia jasno. To opozycja solidarnościowa i jej strajki w roku ’88 były przyczyną zmiany ustroju Polski. Oczywiście te strajki zostałyby spacyfikowane podobnie jak w roku ’81, gdyby tylko towarzysze radzieccy sobie tego zażyczyli. Jednak w roku 1985 nastał czas Gorbaczowa i dzięki jemu czas odwilży, który to czas nurt „reformatorski” PZPR chciał przeznaczyć na reformy poprawiające gospodarkę. Gdy przyszło co do czego, kierownictwo PZPR pokazało, że ma jaja jak u kobyły.

Oczywiście z perspektywy czasu widać wyraźnie, że owe „reformy” PZPP to ruchy jałowe, mające trwać tak długo, aż zapał ucichnie i wszystko rozejdzie się po kościach.

Jako rocznik ’86 lubujący się w starszych książkach, zastanawiałem się, dlaczego po roku ’80 trafiałem na publikacje, które były drukowane w państwowych wydawnictwach, jednak nie zawsze trzymały „linię partii” i jakimś sposobem omijały cenzurę. Okazało się, że owe książki to sprawka strony opozycyjnej. W roku ’81 Solidarność wywalczyła poluźnienie kagańca w słowie pisanym. PZPR autentycznie się przestraszył. Solidarność zwietrzyła szansę i poszli ze strajkami na całego. I wówczas nastąpiło sowieckie „halt!” „i albo sobie towarzyszu generale poradzicie z tym motłochem sami, albo my wam pomożemy”. W ’88 roku już taka „pomoc” nam nie groziła i poszło. Szybko, brutalnie, na przestraszenie partii, coby reformy nie trwały kolejnych siedmiu, czy ośmiu lat.

W tym miejscu szczerze polecam film Jerzego Stuhra pt: OBYWATEL. Jest to pierwszy polski film, który czasy PRL pokazuje tak jak w życiu – odcieniami szarości. Partia przenika się z opozycją, a opozycja z partią. Dotychczas było tak, że widz młodszego pokolenia dostawał obraz czarno-biały. MY – opozycja, ONI – komuniści. Dzięki panu Jerzemu (Stuhrowi) zobaczyłem, jak mogło wyglądać kształtowanie się ruchu „reformatorskiego” w PZPR. Zadanie było takie, żeby partia implodowała. Niestety „beton” trzymał się mocno i grube ogólnopolskie strajki ’88 były jedyną metodą, by zmiany były wielkie i szybkie.

Okropnie w jajach kobyły wypada postać Jana Stefana Pietrzaka. Jerzy Urban swego czasu pisał teksty dla Kabaretu Pod Egidą. Aparatczyk, który w 1968 roku stanął po stronie partyjnej, zapałał w roku 1980 miłością do Solidarności, jednocześnie żądając przywilejów PRL. To podobna półka, na której siedzi Andrzej Rosiewicz. W PRL żyli jak pączki w maśle, dziś mają pretensje, że są marginalizowani.



Jan Pietrzak ustami Jerzego Urbana. Charakterystyka przedstawiona w 1991 roku:


Ofert od Jana Pietrzaka już pan nie otrzymuje?
Z Pietrzakiem współpracowałem długo, choć mało efektywnie, bo ja nie posiadam uzdolnień pisarskich. Aż do czasu, kiedy po sierpniu 1980 roku stał się miłośnikiem Solidarności i pousuwał z kabaretu nie tylko tak miernego tekściarza jakim byłem ja, ale także wybitnych autorów: Daniela Passenta, Ryszarda Marka Grońskiego. Pousuwał ich też z tablic pamiątkowych obrazujących dzieje kabaretu, tak jak Stalin wymazywał Trockiego, Zinowjewa, Bucharina ze wspólnych zdjęć z Leninem.

Utrzymuje pan z Pietrzakiem stosunki towarzyskie?
Spotkałem go niedawno przypadkowo i zapytałem dlaczego robi taki marny program, warknął coś na to i poszedł. Nie byłem na jego ostatnim programie, bo mnie nie zaprasza. Kiedy dwa lata temu widziałem jego występ, napisałem krytyczną recenzję. Czasy się zmieniły, a on nadal eksploatował naśmiewanie się z komucha, który nie potrafi dobrze wysłowić się po polsku. Jego kabaret zaskorupiał. Zamiast drwić z nowej władzy, stał się przymilny. Nic dziwnego, że Pietrzak ma kłopoty, nawet na prowincji ze sprzedażą kompletu biletów. Przyczepiłem się do Pietrzaka, kiedy kiedy pan prezydent zaczął mu szukać lokalu. Pietrzak chyba zidiociał, bo przeczytałem w jednym z wywiadów, że oburza się na podatek wyrównawczy, jego zdaniem relikt stalinizmu. Nikt nie lubi płacić podatków, ja też nie, ale właśnie w socjalizmie te podatki były wyjątkiem wobec braku innych podatków od dochodów indywidualnych. Podobnie z lokalem. Tylko w socjalizmie uzyskiwało się go dzięki przydziałowi władz. Teraz jest wolny rynek i można sobie lokal wynająć.

Może nie stać Pietrzaka na wynajęcie drogiego lokalu?
On jest przyzwyczajony do bycia beneficjantem.



.


.

OCENA: 7/10 (bardzo dobra)  


TYTUŁ:   Urban. Jajakobyły
AUTOR:   Przemysław Ćwikliński, Piotr Gadzinowski
WYDAWNICTWO:   Polska Oficyna Wydawnicza "BGW"
ILOŚĆ STRON:   272 + 32 strony wkładki ze zdjęciami
 ROK:   1992
cena: 5 zł.
cena oryginalna naklejona na książkę: 37 000 zł




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz