wtorek, 7 sierpnia 2018

OZZY OSBOURNE - Ja, Ozzy [RECENZJA]

Egzemplarz autobiografii Księcia Ciemności wygrałem w konkursie Wydawnictwa In Rock. Zadanie polegało na tym, aby podać wszystkie znane artystyczne związki Ozzy’ego z Metallicą. Widząc zadanie konkursowe, tylko uśmiechnąłem się szyderczo pod nosem i zrobiłem listę wszelkiej maści artystycznych wycieczek Metalliki z Ozzym u boku (w początkach tej współpracy to Ozzy rozdawał karty i to Metallica była dodatkiem).  Wiadomość na FB Wydawnictwa In Rock wysłałem błyskawicznie i już czekałem na książkę. Skąd we mnie pewność wygrania jednego z egzemplarzy? Po prostu jeśli ktoś zadaje mi jakiekolwiek pytanie dotyczące Metalliki, zaczynam być w swoim żywiole; moja gadanina na temat tego zespołu rozkręca się z każdą sekundą. Metallica to jedna z tych światowych grup, w które jak wsiąkniesz, zostajesz już na zawsze. Było kiedyś w kręgach fanów Metalliki na Wyspach takie powiedzonko – Narodziny – szkoła – Metallica – śmierć. Ów napis wylądował później na festiwalowych koszulkach Metalliki. Zawołanie przypomnieli autorzy biografii Metalliki, Ian Winwood i Paul Brannigan, którzy pierwszą część historii o amerykańskiej formacji zatytułowali właśnie tym powiedzeniem. Robak Metalliki zatopił na dobre zęby w mojej duszy w 2000 roku. I trwa ta moja przygoda już blisko dwie dekady. 

Biorąc udział w konkursie i oczywiście wygrywając go, miałem nadzieję, że Ozzy przedstawił w książce nieco więcej szczegółów dotyczących roku 1986 i wspólnej trasy bogów thrashu z byłym głosem Black Sabbath. Matko Boska, jak ja się zawiodłem pod tym względem na lekturze Ja, Ozzy!!! Osbourne nie wspomniał ani słowem o skrzyżowaniu swoich dróg z Metallicą! O ile o Motorhead w ’81 jest wzmianka; o wspólnych koncertach z Motley Crue jest nawet więcej, niż trochę, to Metalliki w świecie Ozzy’ego nie ma. W ogóle pisanie biografii, czy też jak w opisywanym przypadku – autobiografii, która ma jakieś 400 stron objętości (z ogromną, rozwleczoną czcionką dodatkowo), na której kartach ma być opowiedziane 60 lat życia i tworzenia artysty, nigdy do końca się nie udaje. Sporo powstaje wyrw w artystycznej czasoprzestrzeni. W Ja, Ozzy kalendarz jest odtwarzany z większą bądź mniejszą pieczołowitością gdzieś do roku 1983. Po tym czasie następują przeskoki – przeskoki drastyczne, bo o krążku The Ultimate Sin nie ma nawet słówka. Z roku 1985 mamy od razu wielki skok do roku 1989… Szkoda. Później jest jeszcze bardziej wyskokowo – z 1992 do 2002 z naprawdę drobnymi wspominkami na temat Ozzmosis i wymienienia tu tylko z imienia i nazwiska pana gitarzysty, który nazywa się Zakk Wylde (którego wkład kompozytorski w takie choćby Down to Earth jest niebagatelny).
Autobiografia podzielona jest na dwie główne części – czasy Black Sabbath i czasy kariery solowej. Co mnie uderzyło najmocniej w momencie przejścia z jednego świata do drugiego? To, że jeden zapijaczony, dający się dymać na kasę [Patrickowi Meehanowi*(1) całe Black Sabbath wystawiło dupy do dymania na forsę] koleś z wąsem*(2), mówi drugiemu zapijaczonemu grubasowi bez wąsów*(3), żeby sobie poszedł, bo jest ciągle zalany i nie da się pracować w takich warunkach. Po odejściu grubasa trzeci koleś z wąsem*(4), choć słusznej budowy ciała, staje się popychadłem i nie jest w stanie nic konkretnego skomponować. Obrazu rozpaczy Sabbathów pod koniec lat ’70 dopełnia czwarty koleś z wąsem*(5) pijący na potęgę cydr. Co z tego, że pisze bardzo dobre teksty utworów, skoro muzyki brakuje, bo pierwszy facet z wąsem i bez palców tak wszystkich kumpli w kapeli spacyfikował, że sam musiał dźwigać ciężar komponowania materiału. 
Ozzy (zapijaczony grubas bez wąsa) po zakończeniu działalności w Black Sabbath na kartach autobiografii cieszył się, że BS dali radę być prawdziwym zespołem, gdzie zbiera kilku najlepszych kumpli w celu picia i tworzenia (być może przełomowej) muzyki. Był dumny z tego, że Black Sabbath nie powstało z inicjatywy wytwórni płytowej jako kapela na kształt podłego boysbandu. Osbourne taki sam mechanizm działania postanowił wprowadzić w przypadku kariery solowej. Cieszył się, że wreszcie nie jest pod pręgierzem Tony’ego Iommi’ego i ma coś do powiedzenia. Chyba już wiecie, drodzy czytelnicy, jak to brzmi: ktoś nie chce być marionetką w rękach wytwórni, a za chwilę ma organizowany przez córkę szefa casting na miłych chłopców, którzy zasilą wielki głos Black Sabbath. Brzmi to naprawdę żałośnie. 

Po opuszczeniu Black Sabbath, Ozzy stał się marionetką w dłoniach Sharon Arden, a wynajęci muzycy, zatrudnieni wyłącznie do grania na scenie stali się mimowolnie kompozytorami całości materiału na krążki Blizzard of Ozz i Diary of a Madman. A co robi Sharon Osbourne po latach, by uwolnić się wreszcie od sądowych rozpraw, które kilkanaście lat wcześniej wytoczyli pokrzywdzeni muzycy (którym zabrano autorstwo utworów i przydzielono je Ozzy’emu)? Kasuje np. oryginalne ścieżki basu dwóch pierwszych solowych dokonań Osbourne’a i wynajmuje Roberta Trujillo, by ten w 2002 roku dograł gitarę basową na nowo i tym samym zakończył spór prawny z byłymi muzykami Osbourne’a, którzy mieli stworzyć z nim zespół działający na równych prawach. 
Bardzo mocno polecam artykuł autorstwa Jakuba Kozłowskiego, który dość jasno przedstawia wszelkie muzyczne nadużycia żony Ozzy’ego, Sharon – z aprobatą Ozzy’ego oczywiście, bo jest po prostu nie do wyobrażenia to, że Ozzy nie zdawał sobie sprawy z praktyk żony dotyczących jego kariery. Aprobował, bo jeśli coś byłoby mu nie w smak, po prostu udusiłby żonę, tym razem skutecznie. Oczywiście Pan Osbourne co rusz przypomina, że absolutnie nie zna się na zawiłościach rynku muzycznego i wszystko to działka żony, ale jest to tylko próba usprawiedliwiania z takiego, a nie innego obrotu spraw. Ktoś, kto co kilkanaście stron przypomina, że to nie jego działka, bo się na tym nie zna, ma coś na sumieniu… I to sporo takich cosiów.

Gawędziarstwo i zabawne historyjki z życia Księcia Ciemności są solą tej autobiografii. Znakomite pióro współautora Chrisa Ayesa to jedno, ale warto zwrócić uwagę na polskie tłumaczenie, które napisał Dariusz Kopociński. Po prostu znakomicie się to czyta. Jeśli jednak czytelnik oczekuje z historii Black Sabbath i solowej kariery Ozzy’ego faktów stricte dotyczących działalności twórczej, powinien poszukać biografii w stylu U piekielnych bram, której autorem jest znakomity pisarz specjalizujący się w tematyce muzyki rockowej – Mick Wall. U piekielnych bram nie czytałem, ale stoi u mnie na półce biografia (nawet dwa wydania: 2011 i 2017) Metalliki, którą napisał Mick Wall i twierdzę, że to najlepsza historia Metalliki dostępna w formie książki. 
Za jedną podjętą decyzję Ozzy'emu przyklaskuję: mianowicie za to, że nie dał się wgonić w tryby kapitalistycznego systemu, którego nie wytrzymał jego ojciec, będący wyłącznie trybikiem w maszynie:
No więc mama pogadała z szefostwem i wystarała się o pracę dla mnie w fabryce Lucasa, gdzie mogła mieć na mnie oko. _ To przyuczenie do zawodu, John - powiedziała. Prawie każdy w twoim wieku dałby sobie rękę uciąć, żeby dostać taką szansę. Zdobędziesz nowe umiejętności. Nauczysz się stroić klaksony samochodowe.
Załamałem się. Klaksony?
W tamtych czasach typowe myślenie robotnika wyglądało tak: zdobywasz wykształcenie (starczy minimalne), przyuczasz się do zawodu, dają ci zasraną robotę i jesteś z niej dumny, chociaż to tylko zasrana robota. I przy tej zasranej robocie zostajesz do końca życia. Zasrana robota to wszystko, co masz. Wielu mieszkańców Birmingham nie dożyło emerytury. Padali trupem na hali produkcyjnej.

*(1) - menago Black Sabbath
*(2) - Tony Iommi
*(3) - Ozzy Osbourne
*(4) - Bill Ward
*(5) - Geezer Butler
OCENA: 7/10 (bardzo dobra)

.
TYTUŁ:   Ja, Ozzy. Autobigrafia
AUTOROzzy Osbourne / Chris Ayres
TŁUMACZENIE: Dariusz Kopociński
WYDAWNICTWO:   In Rock
ILOŚĆ STRON:   402 + 32 strony wkładek ze zdjęciami
WYDANIE: II
 ROK:   2014

Egzemplarz wygrany w konkursie Wydawnictwa

http://inrock.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz