Egzemplarz autobiografii Księcia Ciemności wygrałem w
konkursie Wydawnictwa In Rock. Zadanie polegało na tym, aby podać wszystkie
znane artystyczne związki Ozzy’ego z Metallicą. Widząc zadanie konkursowe,
tylko uśmiechnąłem się szyderczo pod nosem i zrobiłem listę wszelkiej
maści artystycznych wycieczek Metalliki z Ozzym u boku (w początkach tej
współpracy to Ozzy rozdawał karty i to Metallica była dodatkiem). Wiadomość na FB Wydawnictwa In Rock wysłałem
błyskawicznie i już czekałem na książkę. Skąd we mnie pewność wygrania jednego
z egzemplarzy? Po prostu jeśli ktoś zadaje mi jakiekolwiek pytanie dotyczące Metalliki,
zaczynam być w swoim żywiole; moja gadanina na temat tego zespołu rozkręca się
z każdą sekundą. Metallica to jedna z tych światowych grup, w które jak
wsiąkniesz, zostajesz już na zawsze. Było kiedyś w kręgach fanów Metalliki na
Wyspach takie powiedzonko – Narodziny – szkoła – Metallica – śmierć. Ów napis
wylądował później na festiwalowych koszulkach Metalliki. Zawołanie przypomnieli
autorzy biografii Metalliki, Ian Winwood i Paul Brannigan, którzy pierwszą
część historii o amerykańskiej formacji zatytułowali właśnie tym powiedzeniem.
Robak Metalliki zatopił na dobre zęby w mojej duszy w 2000 roku. I trwa ta moja
przygoda już blisko dwie dekady.
Biorąc udział w konkursie i oczywiście wygrywając go,
miałem nadzieję, że Ozzy przedstawił w książce nieco więcej szczegółów
dotyczących roku 1986 i wspólnej trasy bogów thrashu z byłym głosem Black
Sabbath. Matko Boska, jak ja się zawiodłem pod tym względem na lekturze Ja,
Ozzy!!! Osbourne nie wspomniał ani słowem o skrzyżowaniu swoich dróg z
Metallicą! O ile o Motorhead w ’81 jest wzmianka; o wspólnych koncertach z
Motley Crue jest nawet więcej, niż trochę, to Metalliki w świecie Ozzy’ego nie
ma. W ogóle pisanie biografii, czy też jak w opisywanym przypadku –
autobiografii, która ma jakieś 400 stron objętości (z ogromną, rozwleczoną
czcionką dodatkowo), na której kartach ma być opowiedziane 60 lat życia i
tworzenia artysty, nigdy do końca się nie udaje. Sporo powstaje wyrw w
artystycznej czasoprzestrzeni. W Ja, Ozzy kalendarz jest odtwarzany z większą
bądź mniejszą pieczołowitością gdzieś do roku 1983. Po tym czasie następują
przeskoki – przeskoki drastyczne, bo o krążku The Ultimate Sin nie ma nawet
słówka. Z roku 1985 mamy od razu wielki skok do roku 1989… Szkoda. Później jest
jeszcze bardziej wyskokowo – z 1992 do 2002 z naprawdę drobnymi wspominkami na
temat Ozzmosis i wymienienia tu tylko z imienia i nazwiska pana gitarzysty,
który nazywa się Zakk Wylde (którego wkład kompozytorski w takie choćby Down
to Earth jest niebagatelny).
Autobiografia podzielona jest na dwie główne części –
czasy Black Sabbath i czasy kariery solowej. Co mnie uderzyło najmocniej w
momencie przejścia z jednego świata do drugiego? To, że jeden zapijaczony,
dający się dymać na kasę [Patrickowi Meehanowi*(1) całe Black Sabbath wystawiło
dupy do dymania na forsę] koleś z wąsem*(2), mówi drugiemu zapijaczonemu
grubasowi bez wąsów*(3), żeby sobie poszedł, bo jest ciągle zalany i nie da się
pracować w takich warunkach. Po odejściu grubasa trzeci koleś z wąsem*(4), choć
słusznej budowy ciała, staje się popychadłem i nie jest w stanie nic
konkretnego skomponować. Obrazu rozpaczy Sabbathów pod koniec lat ’70 dopełnia
czwarty koleś z wąsem*(5) pijący na potęgę cydr. Co z tego, że pisze bardzo
dobre teksty utworów, skoro muzyki brakuje, bo pierwszy facet z wąsem i bez
palców tak wszystkich kumpli w kapeli spacyfikował, że sam musiał dźwigać
ciężar komponowania materiału.
Ozzy (zapijaczony grubas bez wąsa) po zakończeniu
działalności w Black Sabbath na kartach autobiografii cieszył się, że BS dali
radę być prawdziwym zespołem, gdzie zbiera kilku najlepszych kumpli w celu
picia i tworzenia (być może przełomowej) muzyki. Był dumny z tego, że Black
Sabbath nie powstało z inicjatywy wytwórni płytowej jako kapela na kształt
podłego boysbandu. Osbourne taki sam mechanizm działania postanowił wprowadzić
w przypadku kariery solowej. Cieszył się, że wreszcie nie jest pod pręgierzem
Tony’ego Iommi’ego i ma coś do powiedzenia. Chyba już wiecie, drodzy
czytelnicy, jak to brzmi: ktoś nie chce być marionetką w rękach wytwórni, a za
chwilę ma organizowany przez córkę szefa casting na miłych chłopców, którzy
zasilą wielki głos Black Sabbath. Brzmi to naprawdę żałośnie.
Po opuszczeniu Black Sabbath, Ozzy stał się
marionetką w dłoniach Sharon Arden, a wynajęci muzycy, zatrudnieni wyłącznie do
grania na scenie stali się mimowolnie kompozytorami całości materiału na krążki Blizzard of Ozz i Diary of a Madman. A co robi Sharon Osbourne po latach,
by uwolnić się wreszcie od sądowych rozpraw, które kilkanaście lat wcześniej
wytoczyli pokrzywdzeni muzycy (którym zabrano autorstwo utworów i przydzielono
je Ozzy’emu)? Kasuje np. oryginalne ścieżki basu dwóch pierwszych solowych
dokonań Osbourne’a i wynajmuje Roberta Trujillo, by ten w 2002 roku dograł
gitarę basową na nowo i tym samym zakończył spór prawny z byłymi muzykami
Osbourne’a, którzy mieli stworzyć z nim zespół działający na równych prawach.
Bardzo mocno polecam artykuł autorstwa Jakuba Kozłowskiego, który dość jasno
przedstawia wszelkie muzyczne nadużycia żony Ozzy’ego, Sharon – z aprobatą
Ozzy’ego oczywiście, bo jest po prostu nie do wyobrażenia to, że Ozzy nie
zdawał sobie sprawy z praktyk żony dotyczących jego kariery. Aprobował, bo
jeśli coś byłoby mu nie w smak, po prostu udusiłby żonę, tym razem skutecznie.
Oczywiście Pan Osbourne co rusz przypomina, że absolutnie nie zna się na
zawiłościach rynku muzycznego i wszystko to działka żony, ale jest to tylko
próba usprawiedliwiania z takiego, a nie innego obrotu spraw. Ktoś, kto co
kilkanaście stron przypomina, że to nie jego działka, bo się na tym nie zna, ma
coś na sumieniu… I to sporo takich cosiów.
Gawędziarstwo i zabawne historyjki z życia Księcia
Ciemności są solą tej autobiografii. Znakomite pióro współautora Chrisa Ayesa
to jedno, ale warto zwrócić uwagę na polskie tłumaczenie, które napisał Dariusz
Kopociński. Po prostu znakomicie się to czyta. Jeśli jednak czytelnik oczekuje
z historii Black Sabbath i solowej kariery Ozzy’ego faktów stricte dotyczących
działalności twórczej, powinien poszukać biografii w stylu U piekielnych bram, której autorem jest znakomity pisarz specjalizujący się w tematyce
muzyki rockowej – Mick Wall. U piekielnych bram nie czytałem, ale stoi u mnie
na półce biografia (nawet dwa wydania: 2011 i 2017) Metalliki, którą napisał
Mick Wall i twierdzę, że to najlepsza historia Metalliki dostępna w formie
książki.
Za jedną podjętą decyzję Ozzy'emu przyklaskuję: mianowicie za to, że nie dał się wgonić w tryby kapitalistycznego systemu, którego nie wytrzymał jego ojciec, będący wyłącznie trybikiem w maszynie:
No więc mama pogadała z szefostwem i wystarała się o pracę dla mnie w fabryce Lucasa, gdzie mogła mieć na mnie oko. _ To przyuczenie do zawodu, John - powiedziała. Prawie każdy w twoim wieku dałby sobie rękę uciąć, żeby dostać taką szansę. Zdobędziesz nowe umiejętności. Nauczysz się stroić klaksony samochodowe.
Załamałem się. Klaksony?
W tamtych czasach typowe myślenie robotnika wyglądało tak: zdobywasz wykształcenie (starczy minimalne), przyuczasz się do zawodu, dają ci zasraną robotę i jesteś z niej dumny, chociaż to tylko zasrana robota. I przy tej zasranej robocie zostajesz do końca życia. Zasrana robota to wszystko, co masz. Wielu mieszkańców Birmingham nie dożyło emerytury. Padali trupem na hali produkcyjnej.
*(1) - menago Black Sabbath
*(2) - Tony Iommi
*(3) - Ozzy Osbourne
*(4) - Bill Ward
*(5) - Geezer Butler
*(1) - menago Black Sabbath
*(2) - Tony Iommi
*(3) - Ozzy Osbourne
*(4) - Bill Ward
*(5) - Geezer Butler
OCENA: 7/10 (bardzo dobra)
.
TYTUŁ: Ja, Ozzy. Autobigrafia
AUTOR: Ozzy Osbourne / Chris Ayres
TŁUMACZENIE: Dariusz Kopociński
WYDAWNICTWO: In Rock
ILOŚĆ STRON: 402 + 32 strony wkładek ze zdjęciami
WYDANIE: II
ROK: 2014
Egzemplarz wygrany w konkursie Wydawnictwa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz