piątek, 16 listopada 2018

MARTA ABRAMOWICZ - ZAKONNICE ODCHODZĄ PO CICHU [RECENZJA]

Biorąc ten reportaż z bibliotecznej półki, naprawdę spodziewałem się  odpowiedzi na pytania, które chcemy czy nie, wciąż i wciąż nurtują świat świecki. Czy nurtują i mnie? Wielkiego parcia na bardziej szczegółowe zaznajomienie się z tematem jakoś nie odczuwałem. W tym momencie to książka wybrała mnie, a nie ja książkę. Obszerna zajawka z tyłu okładki przekonała mnie do wypożyczenia tego tytułu. Niestety (a może jednak stety?) przy nabijaniu książki na kartę kompletnie nie zwróciłem uwagi na patronów medialnych tejże publikacji. A w tamtym miejscu jak zwykle sporo firmowych znaczków, dzięki którym wiemy, jakie instytucje przyczyniły się do promowania tematu i tej książki. Jest tam i Kongres Kobiet i Feminoteka. Gdy spostrzegłem napis "patronat / matronat" prawie dostałem wylewu i poczułem lekkie drgawki. Kto, do jasnej cholery pisze o matronach medialnych? Nic nie poradzę, że takie słowotwórstwo daje mi raka. Już wiemy z czym będziemy mieć do czynienia? Tak! Z feministycznym podejściem do tematu hierarchii i uległości w instytucji kościoła katolickiego.


Zakonnice odchodzą po cichu - naprawdę nie wiem, czy polecam tę książkę. Temat rozważań jest w niej potraktowany nijako. W żadną konkretną stronę temat nie rusza. A przecież wiadomo, że jeśli dłuższy czas stać będziemy w rozkroku na rozstaju dróg, to w końcu ktoś podbiegnie i kopnie nas w jaja (w tym przypadku w pizdę). Fragment z tylnej okładki:

Byłe zakonnice nie mogą uwierzyć: O czym oni mówią? Jaki biskup? W zakonie walczy się o przetrwanie. Jaki ksiądz? Tam szuka się sensu, który dawno został zgubiony. Jak wytłumaczyć, że chodzi o coś zupełnie innego?

I O.K.  Jest to punkt zaczepienia do tematu. Udowodnić na podstawie rozmów z byłymi siostrami zakonnymi, że odejścia z zakonów mają mało wspólnego z pożądaniem i najzwyklejszą biologią. Nic to, że dorastające dziewczyny aż kipią chcicą - może to jest jakiś pomysł? Iść do zakonu i walczyć z naturą? Ale to na kartach tej książki cała opowieść zaczyna się historią o tym, że w zakonie bliższe przyjaźnie między siostrami nie są tolerowane. Że matki przełożone zabraniają takich kontaktów, by nie rozbijać jedności zakonu. Wiem, to jest tak głupie tłumaczenie, że szok.

Czego w takim momencie może spodziewać się czytelnik sięgający po feministyczną literaturę silnych i niezależnych kobiet? Bingo! Na dzień dobry czytamy o dwóch siostrach z jednego zakonu, które zakochują się w sobie, bo są less. Mało tego: są też wegankami, kociarami i chcą wziąć ślub, do tego jedna z byłych sióstr staje się ateistką... Ale dobra, Kongres Kobiet, Feminoteka... Wiadomo, czego się po takiej literaturze spodziewać. We wstępie autorka twierdzi, że niezwykle trudno było jej się skontaktować z byłymi siostrami, które chciałyby opowiedzieć swoje historie. 20 opowieści (w książce wykorzystano ledwie 7), pół roku poszukiwań. Niby orka na ugorze, a tu pani Marta na dzień dobry częstuje czytelnika takim anarcho-ateo-wege-feministycznym combo. 



Wracam teraz do powyższego fragmentu o biskupach i księżach. Marta Abramowicz bez ogródek daje przykłady czy to ciąży właśnie z biskupem, czy ślubu byłego księdza z byłą zakonnicą. Żyją w świeckim świecie, mają dziecko... Mamy też wspomnienie siostry zakonnej zakochanej w księdzu - tę znajomość ukróca Matka Generalna, przenosząc zakonnicę do innego zgromadzenia.

Misz-masz tematów podjętych w książce: siostry lesbijki, weganki, czyli silne i niezależne kobiety z kotami na chacie; dziennik sukcesów i porażek za murami zakonu; siostra molestowana w dzieciństwie przez brata - potrzeba kontaktu z psychologiem (muszę dopisywać, że nie jest to mile widziane przez szefową zakonu?); prześladowanie i mobbing przez matkę generalną; drobne niedomaganie fizyczne podstawą do usunięcia siostry z zakonu (brak zgody na leczenie), czy wreszcie próba zmiany polityki zakonu w sprawie pomocy potrzebującym:

W zakonie nikt się nie poznał, że mogłabym wykładać, słowem ludzi pociągnąć, pracować naukowo. Gdybym została, pieliłabym pewnie teraz jakieś grządki. Siostry się marnują, dużo odeszło. Trudno być w zakonie tak normalnie dobrym. Ludzie proszą cię o pomoc, ale ty najpierw musisz iść się pomodlić, a potem siedzieć z siostrami na rekreacji. Chcesz pójść za odruchem serca, ale to sprzeczne z posłuszeństwem. Nie pomagasz komuś, bo to wbrew woli przełożonej.

Zaprzyjaźniła się w szpitalu z siostrą sercanką. Kiedy byłyśmy z Hańcią bardzo chore, poprosiłam, żeby kupiła nam leki i chleb. Nie mogła. Bo Bóg, bo wspólnota. I nie zostaje czasu, żeby pomóc. Nie winię jej, bo wiem, że tak jest. Byłam tam.



Męskie spojrzenie na sytuację polskich zakonnic też się znalazło. Głos zabierają ojcowie i bracia zakonni. Konkluzja jest taka, że kobiety bawią się w zewnętrzne postrzeganie zakonu, aż do przesady zajmując się rzeczami mało znaczącymi (nie klęczałam dziś prosto w czasie modlitwy, zagniotłam habit z lewej strony, bo nieumiejętnie usiadłam) - to są jakieś chore jazdy!

W literaturze feministycznej nie mogło także zabraknąć dyżurnego tematu. Tematu wypłaty. Kobiecej wypłaty.

Joanna w tęczowym szaliku, trzyma tabliczkę: Zawsze i wszędzie ponad wszystko być sobą. To Manifa, coroczny marsz upominający się o prawa kobiet. Magdalena stoi z tubą i fioletowym balonem. Pewnie skanduje hasło Manify: Rów-na pra-ca, rów-na pła-ca!

Tylko, że jeśli tak rzeczywiście jest, że kobiety na identycznych stanowiskach jak mężczyźni otrzymują za tę samą wykonaną pracę mniejsze wynagrodzenie, to dlaczego szefowie, czy też szefinie (mówiłem, że nie lubię takiego słowotwórstwa? Szefowa mi nie pasuje - brzmi jak żona szefa), nie zatrudniają u siebie wyłącznie kobiet, które rzekomo mniej zarabiają? Po co płacą więcej za to samo mężczyznom? Naprawdę nie mają co z kasą robić? Nie rozumiem tych femi-postulatów. Każdy szef, widząc, że może za usługę tej samej wartości zapłacić mniej kobiecie, z ekonomicznego punktu widzenia powinien wybrać kobietę, której zapłaci mniej za tę samą usługę.


Nie zabrakło oczywiście narzekania na temat braku władzy kobiecej w kościele katolickim. Aż mi się nie chce o tym pisać. Wchodzisz w kręgi zhierarchizowanej władzy kościelnej opartej na posłuszeństwie do przełożonego i narzekasz, że nic nie możesz z tym zrobić. Łeb odpada! 

Siostry przełożone są przekonane, że postępują słusznie. Mistrzynie i Matki Generalne nie są złymi macochami, które gnębią swoje córki, one wierzą, że prowadzą je ku doskonałości. Że robią to, czego oczekuje od nich Chrystus. Że takie zadanie wyznaczył im Kościół. Zakonnica ma być cicha i pokorna jak Maryja.   

Zwykła kobieta wydaje się mieć w Kościele wyższą pozycję niż zakonnica, ponieważ jest dopuszczona do sakramentu małżeństwa. Siostra składa tylko śluby, które mają status przyrzeczenia, a więc stoją niżej niż sakrament. Podobnie bracia, którzy nie obiorą drogi kapłańskiej, ale oni przynajmniej mają wybór.



A czy myślały siostry o byciu pastorem w sutannie? Już niekoniecznie w Niemczech, czy Norwegii. Czy naprawdę tak mało jest w Polsce kobiet - pastorów? Siostry zakonne mają wybór i wcale nie muszą walczyć z wiatrakami w kościele katolickim. 

Brewiarz zaciekawił mnie bardzo.


.

OCENA: 5/10 (przeciętna)

TYTUŁ:   Zakonnice odchodzą po cichu
AUTOR: Marta Abramowicz
WYDAWNICTWO:   Wydawnictwo Krytyki Politycznej
ILOŚĆ STRON:   224
 ROK:   2016
 
Książka wypożyczona

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz