POD RĘKĘ Z BESTIĄ. Gdyby Tadeusz Borowski wypuścił swoje opowiadania
dziś, zostałby, jak to się mówi, zaorany przez internetowych hejterów. O ile
oczywiście hejterzy zapoznaliby się z treścią opowiadań. Mam jednak
przypuszczenie graniczące z pewnością, że internetowe wpisy dotyczące
twórczości Tadeusza Borowskiego zalałyby Internet niepochlebnymi porównaniami
do lewaków, Niemców, czy Ruskich, którzy szkodzą Polsce. Dlaczegóż tak sądzę?
Ponieważ dość dobrze pamiętam „recenzje” „prawdziwych Polaków” na temat filmu
Agnieszki Holland W ciemności, czy dzieła Władysława Pasikowskiego Pokłosie.
Polak, który pokazuje złe oblicze Polaka, szkodzi przecież
Narodowi. Albo to wytarte do granic możliwości powiedzonko, że się nie sra we własne
gniazdo. Tak postrzegają sztukę owi Internetowi „prawdziwi Polacy”. No bo to
przecież jak można tak szkalować własny Naród, którzy w czasie II Wojny
Światowej był miażdżony przez Niemców? Nawet jeśli jakieś polskie wybryki
wojenne gdzieś tam były, to przecież były na tyle marginalne, że nie ma sensu o
nich wspominać – taki jest mniej więcej przekaz gromiących „Pokłosie”. I mam
wrażenie, że podobnie gromiony byłby dziś Borowski. A dlaczego nie jest? Bo po
prostu zbyt dużo wody w Wiśle upłynęło, by można było pamiętać w ogóle
pojedyncze opowiadania o Oświęcimiu lat. 40. XX wieku.
Jakie polskie utwory z okresu
Oświęcimsko-Brzezińskiego pamięta się dziś? Na szybko przychodzą mi do głowy
trzy tytuły: Medaliony Zofii Nałkowskiej, Z otchłani Zofii Kossak oraz Dymy nad Birkenau Seweryny Szmaglewskiej. Jaki jest wydźwięk tych powieści i
opowiadań? Walka o życie, desperacka próba przetrwania niszczonych Polaków i
Żydów. Obraz więźniów przytoczonych np. przez Sewerynę Szmaglewską jest
następujący: biedni, uciskani, pełni nadziei na życie więźniowie. Miażdżeni, a
jednak walczący. Z przytoczonych przeze mnie tytułów wyłania się Polak
nieskazitelny, Polak uciskany, Polak walczący o życie ostatkiem sił. Polacy w
obozie sobie wzajem pomagają, by przetrwać.
Gdy natomiast sięgniecie po opowiadania Borowskiego,
dostaniecie mokrą ścierą w twarz. Bardzo jestem ciekawy, jak brzmiały recenzje
owych borowskich opowiadań tuż po premierze. Po kilkudziesięciu latach wydźwięk
ich (tych recenzji) jest taki, że owe pisarstwo jest bardzo naturalistyczne (w
powieści Szmaglewskiej też takie było), ale także obrzydliwie nihilistyczne,
niesprawiedliwe, odbierające więźniom resztki godności i człowieczeństwa. Owo
pisarstwo Borowskiego nie bardzo jest zgodne z wyobrażeniem (kanonem) Polaka
walczącego, pomagającego drugiemu więźniowi.
W opisywanym zbiorze znajduje się 10 opowiadań, które
można traktować jak poszczególne rozdziały jednej powieści. Zaczyna się
niemiecką okupacją i łapankami, kończy zaś obrazem zgruzowanej Warszawy. Opowiadanie
nr 1 jest nijakie. W skrócie: „Dobra, te odpowiedzi wystarczą, zdaliście
maturę, idźcie i nie dajcie się zabić Niemcom”. Wątek jak szybko się zawiązał,
tak szybko się urwał. Pomyślałem wtedy, „że jak każde kolejne opowiadanie ma
się zaczynać nie wiadomo gdzie i kończyć nie wiadomo gdzie, to raczej słabo
będzie”. Pożegnanie z Marią to próba opisania codziennego wojennego życia w
mieście, jeszcze przed trafieniem do obozu. Dowiadujemy się, że Borowski pisze
wiersze i kolekcjonuje książki, a na życie zarabia handlem materiałami
przeważnie budowlanymi. I niestety po kilkudziesięciu latach owo opowiadanie
dla mnie trąci myszką. Kompletnie starodawne zawody, handel starodawnymi, dziś
kompletnie nieznanymi rzeczami... Ciężko mi było przez Pożegnanie z Marią
przejść. Jedno, co zapamiętałem, to ostatnie podrygi autora z opisem
charakterologicznym i psychicznym postaci. Ostatnie nieśmiałe próby wniknięcia
w głowy bohaterów. Bo na kolejnych stronach człowiek (każdy) traktowany i
opisywany jest jakby był tylko skórzanym workiem na kości i bebechy. Ludzie
przedstawieni w bardzo zwierzęcy sposób to główny stempel tych opowiadań.
U nas w Auschwitzu; Ludzie, którzy szli; Dzień na
Harmenzach; Proszę państwa do gazu i Śmierć powstańca w genialny sposób ukazują
nihilizm, obojętność i próbę opisu zwykłego obozowego życia. Chociażby opisanie
obozowego burdelu, zwanego puffem, gdzie swoją „wartę” pełniły „Joy Divisions”,
czyli Żydówki, przeznaczone na dziwki. W której obozowej literaturze
znajdziecie opisy najzwyczajniejszych potrzeb seksualnych? Nie przypominam
sobie, by Seweryna Szmaglewska opisywała coś więcej z potrzeb cielesnych, niż
pozbycie się chorób i likwidacja głodu. U Borowskiego mamy jak na dłoni opisany
regularny burdel. I Borowski pisze: „Zrozum: to nie są ludzie zboczeni,
którzy to czynią. Cały obóz, jak się naje i wyśpi, mówi o kobietach, cały obóz
marzy o kobietach, cały obóz dobiera się do nich”.
Jest taki dowcip o anarchistach polskich, szerzej
przytoczony przez Macieja Maleńczuka: Spierdala stu anarchistów. Za nimi biegnie sto pierwszy i pyta: Ej!
Dlaczego spierdalamy? A, bo skinhead nas goni. Aha. A dlaczego spierdalamy,
przecież nas jest tak dużo, a on tylko jeden. No tak, ale nie wiadomo, któremu
z nas przypierdoli!
Podobna obozowa refleksja narodziła się u Borowskiego.
Autor zastanawia się, dlaczego więźniowie, których przecież jest zdecydowanie
więcej w obozie i transportach, nie zbuntują się przeciwko Niemcom:
„Najpierw jedna wiejska stodoła pomalowana na biało, i
duszą w niej ludzi. Potem cztery większe budynki – dwadzieścia tysięcy jak nic.
Bez czarów, bez trucizn, bez hipnozy. Paru ludzi kierujących ruchem, żeby tłoku
nie było, i ludzie płyną jak woda z kranu za odkręceniem kurka. Dzieje się to
wśród anemicznych drzew zadymionego lasku. Zwykłe ciężarowe samochody podwożą
ludzi, wracają jak na taśmie i znów podwożą. Bez czarów, bez trucizn, bez
hipnozy. Jakże to jest, że nikt nie krzyknie, nie plunie w
twarz, nie rzuci się na pierś? Zdejmujemy czapkę przed esmanami wracającymi
spod lasu, jak wyczytają, idziemy z nimi na śmierć i - nic? Głodujemy, mokniemy na deszczu, zabierają nam
najbliższych. Widzisz: to mistyka. Oto jest dziwne opętanie człowieka przez
człowieka. Oto jest dzika bierność, której nic nie przełamie. A jedyna broń –
to nasza liczba, której komory nie pomieszczą”.
Tadeusz Borowski opisał zdecydowanie inne życie obozowe,
ponieważ sam żył inaczej w obozie. Lepiej, dostojniej, bogato (jak na warunki
zwyczajnego więźnia), był u władzy, miał przywileje. Wszystko dzięki sprytowi i
ogólnej przebojowości życiowej. Tacy ludzie zazwyczaj mają lepiej wszędzie, nie
tylko w obozie koncentracyjnym. Borowski tę lepszą stronę obozowego życia
osiągnął dzięki kursowi pomocnika lekarza obozowego, dzięki zgłoszeniu się do
prac na rampie przy przyjmowaniu nowych transportów z więźniami oraz przy
kierowaniu grupą ludzi w czasie prac poza obozem. Krótko mówiąc miał lepiej i
ta lepszość wylewa się z każdą kolejną stroną w opowiadaniach. I to właśnie
przez takie opisy, twórczość Borowskiego postrzegana jest jako „psująca” polską
literaturę obozową. Bo przecież jak to możliwe, by o obozie koncentracyjnym
napisać coś miłego? A fragmentami jest naprawdę miło w tym Auschwitzu. Wydaje
się to na początku niedorzeczne, ale obóz przedstawiony przez Borowskiego nie
jest tylko złem niszczącym ludzkie istnienia. Obóz jest także polem do
sprawdzenia się, a przytoczony wcześniej brak buntu ze strony więźniów szansą
na życie w innym, wolnym świecie.
„Czy myślisz, że gdyby nie nadzieja, iż ten inny świat
nadejdzie, że wrócą prawa człowieka – żylibyśmy w obozie choć jeden dzień? To
właśnie nadzieja każe ludziom iść apatycznie do komory gazowej, każe nie
ryzykować buntu, pogrąża w martwotę. To nadzieja rwie więzy rodzin, każe matkom
wyrzekać się dzieci, żonom oddawać się za chleb i mężom zabijać ludzi. To
nadzieja każe im walczyć o każdy dzień życia, bo może właśnie ten dzień
przyniesie wyzwolenie. Ach, i już nawet nie nadzieja na inny, lepszy świat, ale
po prostu na życie, w którym będzie spokój i odpoczynek. Nigdy w dziejach
ludzkich nadzieja nie była silniejsza w człowieku , ale nigdy też nie
wyrządziła tyle zła, ile w tej wojnie, ile w tym obozie. Nie nauczono nas
wyzbywać się nadziei i dlatego giniemy w gazie”.
Czy więzień jadący w transporcie
na obozową rampę mógł tęsknić do obozu koncentracyjnego? Pomyślisz czytelniku,
że to przecież niedorzeczne, że jak w ogóle można pomyśleć, by tęsknić za
Oświęcimiem?! A Tadeusz Borowski brutalnie pokazał, że ludzie tęsknili do
Auschwitz! - „Jechaliśmy stu dwudziestu,
trzech zabitych, jeden ranny. Mało cośmy się nie udusili w wagonie. Było tak
duszno, że z sufitu lała się woda, ale dosłownie. Ni jednego okienka, nic,
wszystko zabite deskami. Krzyczeliśmy za powietrzem i za wodą, ale jak zaczęli
strzelać, tośmy się uspokoili od razu. Potem zwaliliśmy się na podłogę i
leżeliśmy jak porżnięte prosiaki. Zdjąłem z siebie sweter, potem dwie koszule.
Ciało opływało potem. Z nosa ciekła powoli krew. W uszach szumiało. Tęskniłem
do Oświęcimia, bo znaczyło to świeże powietrze”.
Borowski bez ceregieli
przedstawiał, jakie niemieckie firmy zarabiały na okupacji: Znakomicie przytoczona budowlana firma Lenz,
która postawiła obóz od podstaw: baraki, hale, magazyny, bunkry, kominy...
Wszystkie firmy niemieckie powiększały na obozie kapitał zakładowy: firma
Wagner & Continental od wodociągów, Richter od studzien, Siemens od
oświetleń i drutów elektrycznych; dostawcy cegły, cementu żelaza i drzewa,
wytwórcy części barakowych i ubrań pasiastych. Tak samo olbrzymia firma samochodowa
Union, tak samo zakłady rozbiórki szmelcu DAW. Tak samo właściciele kopalń w
Mysłowicach, Gliwicach , Janinie”.
Nie należy też zapominać o firmie
BAYER, produkującej lekarstwa (DLA RATOWANIA ŻYCIA), która dostarczała Cyklon B
(DLA UŚMIERCANIA). A wspomnienie o karetkach Czerwonego Krzyża, które dowoziły
do obozu Cyklon B, zmroziło mnie do granic możliwości. Pamiętajmy, że wybaczyć
można, ale pamiętać trzeba po wsze czasy!
Jedna z bardzo miłych rzeczy
napisanych na temat obozu pochodzi z czasów, gdy autor był już pomocnikiem
obozowego lekarza: „...siadałem do obiadu, lepszego niż jadłem w domu”. Albo dni przejedzenia w obozie. Niemożliwe?: Iwan rozwija słoninę.
Jest wymiętoszona, rozparzona i żółta. Mdło mi się robi na jej widok, może
dlatego, że zbyt wiele boczku zjadłem z rana i jeszcze mi się odbija. O tym, że druga porcja należała się z
urzędu, Borowski także wspominał, bo sam taką drugą porcję dostawał. Ten obraz
zupełnie nie pasuje do głodu polskiej literatury obozowej. Może był to
marginalny przypadek powodzenia w obozie, ale właśnie tym bardziej trzeba o
takich dobrych przypadkach także pamiętać. Podobnie w „Pokłosiu”: Nie tylko
(bardzo, bardzo, bardzo ogromnie chwalebne) pomaganie Żydom, ale także
marginalne, ale jednak prawdziwe wydarzenia mordowania Żydów przez Polaków.
Opowiadanie Dzień na
Harmenzach pokazuje zabijanie współwięźniów przez Polaków w Birkenau.
- Co się dzieje na tym zwariowanym komandzie? Dlaczego
ci ludzie chodzą tam z poprzywiązanymi kijami? To jest czas pracy!
-
Oni nie umieją chodzić!
-
Jak nie umieją, to ich zabić! Czego stoisz jak głupi
pies? – wrzasnął na mnie kapo – Andrej ma zrobić z nimi porządek!
Andrzej chwycił kij i uderzył
na odlew Grek zasłonił się ręką, zaskowyczał i upadł. Andrzej położył mu kij na
gardło, stanął na kiju i zakołysał się.
Oj, Borowski zostałby dziś
zhejtowany po całości...
Znamy chyba wszyscy te kanoniczne
opisy, jak to jeden więzień kombinował jedzenie dla drugiego, bo przecież
trzeba sobie pomagać. Tadeusz Borowski aż do bólu przedstawił, że owe próby
pomocy kompanowi z baraku działy się, ponieważ potrzebujący płacił. Płacił tym,
co akurat miał. Działania miłosierne więźnia względem więźnia to był
najzwyklejszy handel. Nie wywiązałeś się z obietnicy? Byłeś traktowany niemiło.
I guzik obchodziło kogoś, że od trzech dni nic nie jadłeś:
-
A wiesz Berker, powiem ci coś na odchodnym: dziś będzie na
lagrze wybiórka. Mam nadzieję, że razem ze swoimi wrzodami pójdziesz do komina.
„Kiwanie” współwięźniów na porcjach żywnościowych to był codzienny
element walki. Autor fajnie przedstawił „przewalanie” kompanów w pasiakach na
zupę. Autor był blokowym, sam tę zupę wydawał, więc raczej wie co widział i co
robił. Ale na koniec dopisał: Jest w porządku: dziś ja, jutro oni, kto
pierwszy ten lepszy. Jasno widać, że nie tylko Borowski robił za blokowego
skurwiela. Wszyscy dookoła robili wszystko, by przetrwać.
O tym, że nadzieją na życie w
obozie były kolejne transporty świeżej krwi już się rozpisywał nie będę...
Dzięki nowym transportom, można było spłacić handlarzy. Po prostu okradało się
wysiadających z wagonów. Złoto i inne kosztowności szły na konto Niemców,
więźniowie obsługujący rampę zabierali wodę, herbatę, kawę oraz żywność.
Przyjemności też były:
Ładujemy więc klamoty.
Dźwigamy ciężkie walizy, pakowne, zasobne, rzucamy je z wysiłkiem na auto. Tam
układa się je w stosy, ubija się, upycha, rżnie, co się da, nożem – dla
przyjemności i w poszukiwaniu wódki i perfum, które wylewa się wprost na siebie.
Na koniec przytoczę dwa
fragmenty, które zrobiły na mnie największe wrażenie, fragmenty o tym, jak
bardzo chcę przeżyć w sytuacji zagrożenia życia... Za wszelką cenę, nawet za
cenę śmierci drugiego, bo w sytuacji największego zagrożenia włącza się w
człowieku instynkt przetrwania... I gówno mnie obchodzi drugi człowiek:
Oto idzie szybko kobieta,
śpieszy się nieznacznie, ale gorączkowo. Małe, kilkuletnie dziecko o
zarumienionej pyzatej twarzy cherubinka biegnie za nią, nie może nadążyć,
wyciąga rączki z płaczem:
-
Mamo, mamo!
-
Kobieto, weźże to dziecko na ręce!
-
Panie, panie, to nie moje dziecko, to nie moje! –
krzyczy histerycznie kobieta i ucieka, zakrywając rękoma twarz. Chce skryć się,
chce zdążyć między tamte, które nie pojadą autem, które pójdą pieszo, które
będą żyć. Jest młoda, zdrowa, ładna. Chce żyć.
Ale dziecko biegnie za nią
skarżąc się na cały głos:
-
Mamo, mamo, nie uciekaj!
-
To nie moje, nie moje, nie!...
Aż dopadł ją Andrej, marynarz
z Sewastopola. Oczy miał mętne od wódki i upału. Dopadł ją, zbił z nóg jednym
zamaszystym uderzeniem ramienia, padającą chwycił za włosy i dźwignął z
powrotem do góry. Twarz miał wykrzywioną wściekłością:
-
Ach, ty, jebit twoju mat, blad jewrejskaja! To ty od
swego dziecka uciekasz! Ja tobi dam, ty kurwo! – chwycił ją wpół, zadławił łapą
gardło, które chciało krzyczeć, i wrzucił ją z rozmachem jak ciężki wór zboża
na auto.
-
Masz! Weź i to sobie! Suko! – i cisnął jej dziecko pod
nogi.
Z całej rampy znosi się trupy wielkie, nabrzmiałe,
opuchnięte. Między nie ciska się kaleki, sparaliżowanych, przyduszonych,
nieprzytomnych. Góra trupów kotłuje się, skowycze, wyje.
(...) Inni niosą dziewczynkę bez nogi: trzymają ją za
ręce i za tę jedną, pozostałą nogę. Łzy ciekną jej po twarzy, szepce żałośnie:
„Panowie, to boli, boli...” Ciskają ją na auto między trupy. Spali się żywcem
wraz z nimi.
Tadeusz Borowski szedł
pod rękę z bestią. Przeżył obóz, ale bestię pokonał tylko pozornie:
(...) myślisz, że będziesz umiał żyć? Albo będziesz się
bał wiecznie nie wiadomo jakich strachów...
OCENA: 7 / 10 (bardzo dobra)
TYTUŁ: Wybór opowiadań
AUTOR: Tadeusz Borowski
WYDAWNICTWO: Sara
ILOŚĆ STRON: 240
ROK: 2009
Egzemplarz kupiony
cena: 10 zł (Biedronka)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz