poniedziałek, 12 maja 2025

przegląd nieświeżej prasy: Odznaczony medalem "Chwała Sztuce" (Maleńczuk w PRZEKROJU)

Dawno temu, w maju roku pańskiego 2011 Maciej Maleńczuk oficjalnie zasłużył się kulturze, otrzymując z rąk ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego Brązowy Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” (łac. chwała sztuce). (Ponoć "orzełek odpadł po tygodniu'). Artysta wyróżnił się, wydając płytę z własnymi interpretacjami i przekładami piosenek rosyjskiego barda, Włodzimierza Wysockiego, tym samym wkraczając na salony jako "zasłużony członek szacownego grona". Tygodnik Przekrój piórem Jarka Szubrychta przedstawił ówczesną sylwetkę Pana Maleńczuka, okraszając artykuł widocznym zdjęciem z ceremoniału przytroczenia medalu do poły marynary zadziornego Krakusa. Medal ten po czasie posłużył Artyście za tarczę w przedziwnej walce, w której to bronił własnego domu, w którym chamstwo upatrywało nowej powierzchni pod wynajem.
 
 
 
 
KONIEC Z KULTURĄ: MIROSŁAW, SYN EDWARDA.

"Nikt mi łaski nie robił", czyli długa i kręta droga Macieja Maleńczuka na ministerialne salony. 

tekst: Jarek Szubrycht
śródtytuły to fragmenty z utworów Macieja Maleńczuka
(prawie wszystkie) rzeczy w nawiasach: ja

Kiedy dwa lata temu (chodzi o rok 2009) po zwycięstwie w konkursie opolskich "Premier" (z piosenką Niewiele Ci mogę dać) Maleńczuk - wtedy dowiedzieliśmy się, że naprawdę ma na imię Mirosław - zwymyślał policjantów i na kilkanaście godzin wylądował w areszcie, wszyscy o tym pisali. Gdy parę dni temu odbierał z rąk ministra Bogdana Zdrojewskiego medal "Zasłużony Kulturze Gloria Artis", zainteresowanie mediów było znacznie mniejsze.

Kiedyś był, powiedzmy, taki jak ja

Urodził się w sierpniu (czternastego) 1961 roku w Wojcieszowie k. Złotoryi. Jako młodzieniec skakał przez płotki (czas: 15,0) i wzwyż (2m). Podskakiwał też nauczycielom, więc zwiedził kilka szkół podstawowych (w szóstej klasie m.in. opuścił 107 dni i musiał powtarzać rok). Zawodówkę w specjalizacji ślusarz-spawacz skończył dopiero w więzieniu, do którego trafił w 1981 roku (pierwszy dzień w pudle - 5 maja 1981) za odmowę służby wojskowej. Tam, jak twierdzi, nauczył się też grać bluesa. Po kilkunastu miesiącach spędzonych za kratkami tak się stęsknił za błękitem nieba, że postanowił grać swoje piosenki na ulicy.
    No dobrze, tot tylko moja poetycka interpretacja. Sam Maleńczuk twierdzi, że to się po prostu opłacało. - W latach 80. można było założyć kapelę i przedzierać się przez Muzykę Młodej Generacji. Próbowałem. Wisiałem na telefonie, który nie chciał się połączyć. W pewnym momencie pierdolnąłem tym wszystkim, wziąłem gitarę i poszedłem grać na street. A na streecie było wtedy dużo pieniędzy. Łatwiej mi było wyskoczyć na street i wieczorem się uwalić z kolegami i koleżankami, niż jechać pekaesem do Pionek czy Szydłowca, żeby zagrać koncert w jakimś domu kultury, spać w jednogwiazdkowym hotelu, a potem jeszcze rano wrócić - wspomina w rozmowie z "Przekrojem". - Z jednej strony granie na streecie było łatwe, ale z drugiej - czas uciekał. Kiedy zszedłem z ulicy, miałem 30 lat. Nawet w obecnych czasach nie jest to już całkowicie młody wiek.
    Co mu zostało po graniu na ulicy? Ot, choćby nawyk wrzucania paru złotych do futerału, czy kapelusza muzykantów, których dzisiaj mija na skwerkach i placach. - Wrzucam niezależnie od tego, czy grają dobrze, czy źle. Oddaję cesarzowi, co cesarskie - śmieje się Maleńczuk.

W tym mieście wódkę trzeba pić
 
W połowie lat 80. Maciek, jeszcze zanim zrezygnował z grania własnych piosenek na ulicy, dołączył do zespołu P
üdelsi powstałego na gruzach legendarnej undergroundowej formacji Düpą. Grupa została dostrzeżona w Jarocinie (furorę zrobił utwór "Rege - kocia muzyka), a w 1988 roku wydała pierwszy album "Bela pupa", na którym Maleńczuk śpiewał tylko dwie piosenki (pozostałe wykonywała Kora). W późniejszych latach Püdelsi z Maleńczukiem odnosili sukcesy zarówno artystyczne ("Viribus Unitis" z 1996 roku), jak i komercyjne ("Wolność słowa", 2003), ale w końcu wokalista pożegnał się z zespołem, który mimo, że wciąż wydaje płyty, nie znalazł do tej pory jego godnego zastępcy za mikrofonem.
    Równolegle rozwijała się kariera zespołu Homo Twist, czyli Maciej Maleńczuka podłączonego do prądu i wspieranego przez potężnie brzmiącą sekcję rytmiczną. Jedni mówili, że to nasza swojska odpowiedź na grunge (raczek ze względu na zbieżność w czasie - debiut Homo Twist "Cały ten seks" ukazał się w 1994 roku, w apogeum popularności gatunku), lider zespołu wskazywał raczej na inspiracje Black Sabbath, ale bez wątpienia był to jeden z najbardziej oryginalnych polskich zespołów rockowych. Sam Maleńczuk natomiast powoli przestawał być najpilniej strzeżoną tajemnicą krakowskiego undergroundu. - Na początku lat 90. zobaczyłem u przyjaciela kasetę magnetofonową z dziwnie wyglądającym kolesiem na okładce i głupawym tytułem "Cały ten seks". W jakiś mroczny i niezrozumiały sposób zaintrygowała mnie ta postać, a gdy posłuchałem muzyki, zrozumiałem, że mam do czynienia z czymś wyjątkowym. Grałem wtedy w Aptece i miesiąc później poznałem Maleńczuka na naszym krakowskim koncercie. Nie rozczarował mnie: typ oryginała z niemodną fryzurą, w ciuchach nie z tej epoki, u boku dziewczyna o zjawiskowej urodzie. Pewny siebie i zadziorny. Miał w sobie ten specyficzny sznyt Berlina lat 30. - wspomina swój pierwszy kontakt z liderem Homo Twist Olaf Deriglasoff, przez jakiś czas basista grupy.
    Ale choć muzyką Homo Twist zachwycali się koledzy po fachu i recenzenci, mocne teksty Maleńczuka ubrane w ciężkie i mocne riffy wielkiej kariery nie zrobiły. - Przez to, że graliśmy coś innego, na koncerty przychodziło po 100 osób, z czego 50 było zdezorientowanych, bo myślało, że przyszło na Püdelsów - przyznaje Maleńczuk. W 2000 roku rozwiązał zespół, po czym po pięciu latach go reaktywował. Może w odpowiedzi na prośby fanów, może dlatego, że zatęsknił za mocnym graniem. Ale było jeszcze gorzej. Ostatnia płyta grupy, niezły "Matematyk" z 2008 roku sprzedała się tylko w pięciu tysiącach egzemplarzy: - Bedę ciągnął wózek, którego nie da się ciągnąć? Słuchał utyskiwań, że miało być inaczej? Że masz nazwisko, a tu nikt nie przychodzi? Jako lider jestem odpowiedzialny za swoich muzyków, muszę im zapewnić pracę.
     A jednak choć było głodno i chłodno, Olaf Deriglasoff - który dzisiaj ma własny zespół i zarzeka się, że do żadnej z grup, z którymi wcześniej współpracował, nie miałby ochoty wrócić - na ewentualne zaproszenie Maleńczuka odpowiedziałby twierdząco. - Może dlatego, że Homo Twist to jedna z niewielu artystycznie zorientowanych formacji rockowych w Polsce. Grupa o mocnym brzmieniu z poetyckimi tekstami. Muzyka szczera do bólu. Homo Twist bez względu na skład zawsze miał w sobie pewien rodzaj szaleństwa i nieobliczalności, chuligaństwa. Lubię ryzykowne sytuacje, a obcowanie z Maleńczukiem to na ogół ryzykowna gra. Kłopoty po prostu wiszą w powietrzu.

Nie gram rock and rolla, rock and roll to syf
 

Pamiętam jedną z pierwszych wizyt Macieja Maleńczuka w telewizji, bodajże w  popularnym w drugiej połowie lat 90. programie "Tok Szok" Najsztuba i Żakowskiego. Byliśmy oburzeni - my, fani naszego własnego, krakowskiego, undergroundowego Maleńczuka, który zdradzał mętne ideały niezależności na rzecz kolorowego telewizora, ale jeden z szefów firmy Music Corner, ówczesnego wydawcy płyt Homo Twist i
Püdelsów, studził nasze emocje: "Dajcie mu spokój, teraz ma swoje pięć minut, niech je wyciśnie, jak się da, zanim o nim zapomną". - Jakie pięć minut, kurwa? Piętnaście! Nikt mi łaski nie robił. Dajcie zdolnym ludziom możliwość robienia swoich rzeczy, a będą je robić - mówi Maleńczuk. Chociaż przyznaje, że nie dziwi się tym, którzy wahali się na niego stawiać. - Miałem zadatki, miałem zdolności, ale równocześnie miałem problemy, głównie narkotykowe. Większość ludzi więc, mimo przyznawania, że mam talent, była przekonana o mojej rychłej śmierci.
    A jednak żyje i ma się dobrze. Jakoś uporał się z demonami i w pocie czoła pracował na sukces. Trudno w jednym artykule wymienić wszystkie płyty, które nagrywał, ale  wielkim hicie "Koledzy" zarejestrowanym do spółki z Wojciechem Waglewskim czy dwóch częściach "Psychodancingu" zapomnieć nie sposób. Nie dlatego, że są takie dobre, ale dlatego, że popularne, żeby nie powiedzieć populistyczne. Starym fanom się nie podobały, oj, nie. - Nie chcę mieć starych fanów. Wolę, gdy fani się zmieniają, bo ja też się zmieniam. A stary fan na koniec będzie wchodził na koncerty za darmo i cokolwiek zrobisz mu nie w smak, będzie po tobie jechał. Komu pierwsza chwałka, temu pierwsza pałka - ironizuje artysta i o powrocie do poetyki ulicy nie chce słyszeć. - Nie namawiaj mnie, żebym wrócił do metra, bo jeżdżę samochodem. Moje piosenki obyczajowe mogłyby pachnieć nieszczerością i ścierwnictwem, bo to by oznaczało, że próbuję się paść na nieszczęściach innych. Obecnie jestem artystą niegłodnym, więc może nie do końca wiarygodnym. Nie jestem już autorem natchnionych protest songów, jestem pogodzony z sukcesem - mówi. - Nie byłoby to szczere, ulicę opisuje dziś hip-hop. Chłopcy mają swoje dzielnice, rewiry...
    Skoro już o hip-hopie mowa, Maleńczuk ma fanów i w tym środowisku. - Szanuję Pana Maleńczuka. Łączy najlepsze tradycje artystów rozbójników z ery przedinternetowej z sukcesem, jaki można bez wstydu osiągnąć w XXI wieku. Świetne teksty, pomysł na brzmienie, wszechstronność. Mniejsza o wizerunek, jego sztuka broni się sama - mówi na raper Ten Typ Mes.
    Szkoda tylko, że nowych tekstów ostatnio jak na lekarstwo. - Teraz robię w polityce zagranicznej - śmieje się artysta, nawiązując do wydanego niedawno albumu "Wysocki Maleńczuka". Cieszy go mrówcza praca nad przekładami (wczesniej tłumaczył między innymi wiersze Emily Dickinson), a własne teksty pisze na razie do szuflady. - Nie są do druku. Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, jakie mamy społeczeństwo. Może to jest konformizm, ale musimy szanować to, co, co myślą i mówią ludzie spod krzyża. Na moje koncerty przychodzą osoby, które mają bardzo skrajne poglądy, i wolałbym nie klasyfikować ich przez pryzmat polityki. Co z tego, że dziewczyna ma prawicowe poglądy, jeśli ma dupę jak trza i supercycuszki? To co niby? Nie można faszystki przećwiczyć? Może być faszystka, może być socjalistka, może być Greczynka, może być Murzynka - żadnych uprzedzeń. Pełny pluralizm, proszę pana.

Jedni mówią muzyk, drudzy matematyk

Proszę się nie obrażać, nie od dziś wiadomo, że Maleńczuk ma niewyparzoną gębę. - Właśnie za to go kochają - twierdzi Marcin Staniszewski - dziennikarz i muzyk. - Bo w świecie bezpłciowych muzycznych klonów, które nie mają nic do powiedzenia, facet, który rzuci mięsem w towarzystwie, nagle okazuje się wybawieniem, kimś z krwi i kości. Ponadto to jeden z niewielu artystów reprezentujących u nas gasnący mit artystycznej bohemy. Jemu wolno więcej, to przecież artysta. A Maleńczuk w tej roli czuje się doskonale. No i nie każdy artysta potrafi przyznać, że robi coś wyłącznie dla kasy, co się ceni w czasach, w których niemal wszyscy grają wyłącznie dla pieniędzy, ale udają, że robią sztukę.
    Kontrowersje budzą nie tylko wypowiedzi muzyka, ale i jego decyzje, nazwijmy to, biznesowe. Na przykład udział w roli jurora w jednej z edycji "Idola", występy w ramach jarmarcznego "Sylwestra Polsatu" czy obecność w reklamach tego i owego. Jak to się ma do etosu romantycznego ulicznika? - Sądzę, że to mu zupełnie nie szkodzi,a wręcz go uwiarygadnia. Bo dla mnie Maleńczuk zawsze był artystą masowym, ale w dobrym tego słowa znaczeniu: blisko ludzi i ulicy, na której zaczynał karierę. To nie jest facet z modną grzywką, udający, że jest amerykańskim herosem grającym dla garstki wybrańców - uważa Staniszewski.
    Deriglasoff również sądzi, że flirt, czy wręcz długotrwały romans z głównym nurtem rozrywki Maleńczuka nie hańbi. - Gdy go poznałem, często siedzieliśmy w jego zagraconym mieszkaniu przy kubku czaju, a Maciej grał na gitarze i śpiewał na wpół tandetne romanse - pieśni o nieszczęśliwej miłości i zdradzie. Zawsze twierdził ,ze jest gwiazdą i kiedyś zarobi kupę forsy. Tak też zrobił. A występowanie w tych wszystkich programach było jedynie środkiem transportu do stacji docelowej. Czy korzystanie z tramwaju czyni z nas tramwajarza? Maleńczuk od zawsze flirtował z ciemną stroną. I wtedy, gdy zamiast plakatów koncertowych rozwieszał po Krakowie klepsydry z własnym nazwiskiem ("To był plakat koncertowy, działał fatalnie, ale przeszedł do historii) i gdy w chorzowskim teatrze grał Wolanda albo kiedy pomagał Behemothowi tekstem Micińskiego wychwalać Lucyfera. Ale piekło i szatani to pikuś przy konszachtach z władzami państwowymi. Tego jeszcze nie było. - Można się ich o różne rzeczy czepiać, ale to jest mój rząd, to są ludzie, na których głosowałem, i nie widzę powodów, dla których miałbym nie odbierać tego medalu. Jestem z tego dumny i możesz to wydrukować.
  








 
Drukuję więc, ale przy okazji nadstawiam ucha na opinie tych, którzy myślą, że wspólne zdjęcie z ministrem niekoniecznie musi artyście służyć. - W moim odczuciu to właśnie ten medal, a nie sylwestrowe chałtury, może mu zaszkodzić - uważa Marcin Staniszewski. - Bo może być postrzegany, jako zaliczenie Maleńczuka w poczet zasłużonych starców. Na jego miejscu zrobiłbym jakiś numer. Może powinien występować z nim na koncertach? Albo oddać go bezdomnemu? Przydałby się jakiś skandal.
    Ale skandalu nie było. Maciej Maleńczuk nie zaklął szpetnie, nie opluł przedstawiciela rządu w akcie protestu przeciwko złemu światu, nie wystawił rogów, lecz pierś wypiął, prawicę uścisnął i grzecznie podziękował. Pewnie jeszcze pomyślał, łobuz jeden, że mu się wysokie odznaczenie państwowe należało...
 
 

 
Maciej Maleńczuk ujawnił niedawno jeden "nieważny" fakt ze swojego życia. Otóż był zmuszony użyć swego resortowego odznaczenia jako tarczy do wyjaśnienia sprawy związanej z mieszkaniem w Krakowie. Cała niewyraźna sytuacja została ostatecznie zażegnana, jednak niesmak pozostał. Jak to się w ogóle dzieje, że bard Krakowa, jeden z max pięciu najsławniejszych żyjących Krakusów, musi w urzędzie miasta, w gabinecie prezydenta byłej stolicy Polski, uprawiać jakieś hopsztosy by zatrzymywać urzędniczą machinę, wprawioną w ruch za pomocą marnej jakości donosu?? Nieprzerwane chamstwo w państwie ma się nad wyraz dobrze...
 

Andrzej Sołtysik: Majchrowski, był twoim prezydentem przez 20 lat?
 
MM: Był. Majchrowski był fajny.
 
Znałeś się z nim?
 
Pomógł mi nawet trochę w życiu, także bardzo serdecznie pozdrawiam.

Coś takiego... Możesz wyjaśnić?

No, doszło do sytuacji, kiedy moją żonę z dziećmi chciano eksmitować z mieszkania i pomógł nam wtedy. Taka była sytuacja. No, nieważne...

Ważne, ważne.

Było to spowodowane tym, że wziąłem kredyt i kupiłem zrujnowany dom na wsi... Tzn. nie był zrujnowany, później się zrujnował. Kupiłem do na wsi i wyczaili, że mamy dom na wsi i chcieli nas pozbawić mieszkania w Krakowie. I pomyślałem sobie... I do tego stopnia to było..., poważna ta sytuacja, że wybrałem się do prezydenta. Wziąłem medal do ręki, który dostałem - Gloria Artis - który kiedyś dostałem od ministra - i powiedziałem, że na oczach kamer i w świetle reflektorów zwrócę ministerstwu. I generalnie, przyjął nas wtedy pan Majchrowski - mnie i moją żonę - ładnie się ubrałem i z puli prezydenckiej przyznał nam to mieszkanie, w którym żeśmy mieszkali! W którym moja żona od urodzenia mieszkała, nie?

To jest za operą-operetką?

Tak.

Między dworcem a operą, co? Zobacz - jak twoje życie - między dworcem a operą.

Między dworcem a operą. No i dokładnie... (ha, ha) nadal tutaj jestem. Akurat śmieszne - "między dworcem a operą" - to się nadaje na piosenkę. Jakiś tytuł... "Między dworcem a operą" - dobre. Skorzystam być może.


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

przegląd nieświeżej prasy: Odznaczony medalem "Chwała Sztuce" (Maleńczuk w PRZEKROJU)

Dawno temu, w maju roku pańskiego 2011 Maciej Maleńczuk oficjalnie zasłużył się kulturze, otrzymując z rąk ministra kultury Bogdana Zdrojews...