Stricte naukowa publikacja prof. Czesława Madajczyka dziś
wydawać się może jako dość mocno zdewaluowana, jeśli chodzi o materiały w niej
przedstawione. Dramat katyński był 13003 tytułem wydawnictwa „Książka i
Wiedza”. Książkę wydano w drugiej połowie 1989 roku. Tematyka dopuszczonej do
druku publikacji wskazuje, że odwilż polityczna w naszym kraju postępuje
znacznie (do zamknięcia urzędu cenzury dojdzie w roku 1991).
Sam autor we wstępie informuje,
że problematyka losu polskich oficerów po przegranej kampanii wrześniowej jest
(w 1989 roku) jest jeszcze we wczesnej fazie badań. Warto napisać, że Dramat
katyński dotyczy wyłącznie mordu polskich oficerów więzionych w Kozielsku i
straconych w lesie katyńskim, a cała dokumentacja pracy pochodzi z prac
ekshumacyjnych przeprowadzonych w 1943 roku, oraz zeznań świadków, które
sięgają drugiej połowy lat 50. XX wieku.
Publikacja
prof. Madajczyka ujrzała światło dzienne w drugiej połowie roku 1989, a więc na
dwa lata przed odnalezieniem mogił polskich ofiar z obozów w Starobielsku i
Ostaszkowie. Autor jednak ma nadzieję, że dzięki jego publikacji, być może nowo
powstała komisja polsko – sowiecka do znalezienia i zbadania brakujących mogił,
wypełni zadanie i odszuka ciała ofiar z dwóch brakujących obozów. Jak pokazała historia,
groby zostały zidentyfikowane dość szybko w roku 1991. Ale wróćmy do tematu pracy prof.
Madajczyka, tj do ofiar Katynia.
Pierwsze, co może zastanawiać
czytelnika, to czy informacje zawarte w Dramacie katyńskim są miarodajne, skoro
książka została wydana w czasach cenzury? Ja zabierając się za czytanie, także
miałem tę wątpliwość. Po lekturze zapoznałem się z komentarzami historycznymi
Krzysztofa Persaka z Instytutu Pamięci Narodowej, gdzie podejmuje on temat
ekshumacji polskich oficerów z Katynia, Charkowa i Kalinina. Informacje
katyńskie są w stu procentach tożsame z publikacją Czesława Madajczyka. O
rzetelność Dramatu... nie musimy się więc martwić.
Kapitalnym fragmentem tej książki
jest opis tego, jak w prasie polskiej postrzegani byli polscy oficerowie,
którzy wyruszali wraz z rodzinami na wschód. Opisywano ich jako uciekinierów:
Byli tam i tacy, o których napisano w Polskich
Siłach Zbrojnych z wyraźnym krytycyzmem: „Największe zgorszenie wzbudzał widok
jadących na wschód oficerów, i tych było bardzo dużo”. Byli oficerowie
Ministerstwa Spraw Wojskowych i innych instytucji centralnych, oficerowie
dowództw Okręgów Korpusów i rezerw personalnych, rejonowych komend uzupełnień i
rejonowych insperktoratów koni, personel służb ewakuowanych lub opuszczonych magazynów
i zakładów, personel szefostwa komunikacji z części sieci kolejowej, nieczynnej
już z powodu działań wojennych itp. Do tego dołączyła bardzo duża liczba
oficerów stanu spoczynku, rezerwy, pospolitego ruszenia, którzy nie otrzymawszy
powołania nałożyli mundury i jechali na wschód, szukając władz, u których
mogliby się zgłosić i otrzymać w końcu przydział. Szczególnie krytykowano
podróżowanie rodzin wraz z ewakuowanymi oficerami i urzędnikami oraz ilość i
jakość ewakuowanego bagażu.
Prof. Madajczyk pisze: „Ci,
którzy uchodzili na wschód, wyobrażali sobie wojnę w dawnych jej wymiarach,
według starych schematów. Ta – błyskawiczna – była im nieznana, nie byli do
niej przygotowani. Ale w odczuciu społeczeństwa obserwującego niepomyślny
przebieg wojny była to ucieczka”.
Stanisław Swianiewicz – Jeśli chodzi o temat
zbrodni katyńskiej, Swianiewicz jest kimś w rodzaju Seweryny Szmaglewskiej.
Powieść Szmaglewskiej „Dymy nad Birkenau” na procesie norymberskim została
uznana za dokument historyczny. Przeżycia, które opisał po zwolnieniu z
Łubianki Stanisław Swianiewicz, także mają wartość dokumentu. Niemal 400
stronicowa publikacja pt. W cieniu Katynia.
Historia kołem się toczy, a
mentalność polityka od dziesiątek lat nie chce się zmienić ani o jotę:
[Dramat katyński] miał akt
drugi, kiedy to ekshumując zwłoki, identyfikując je, czyniono to nie z intencją
humanitarną, lecz propagandową. (...) Pierwszy akt dramatu dokonał się w leśnej
ciszy, przerywanej strzałami, drugi przy wrzasku Berlina. Ból osób bliskich
ofiarom zbrodni katyńskiej, gdy w ferworze międzynarodowych polemik i
wewnętrznego zamieszania dowiadywały się o stratach, jakie poniosły, zepchnięty
został na plan dalszy.
10 kwietnia 1943 – wylot polskiej
delegacji do Katynia w celu identyfikacji zwłok polskich oficerów. Prace ekipy
Polskiego Czerwonego Krzyża trwały 5 tygodni – do 3 czerwca 1943 roku.
10 kwietnia 2010 – wylot polskich polityków do
Katynia w celu upamiętnienia 70. rocznicy zbrodni w Katyniu.
Niemiecki kręgosłup moralny
przypominał w roku 1943 raczej ruchy fantomowe, niż cokolwiek, co miałoby
choćby szkicować zaniepokojenie strony niemieckiej zbrodnią sowiecką. I rząd
polski daje temu wyraz w oświadczeniu z kwietnia 1943 roku, którego fragment
poniżej:
Pełne hipokryzji oburzenie
propagandy niemieckiej nie zakryje przed światem okrutnych, ponawianych i
trwających wciąż zbrodni dokonywanych na Narodzie Polskim.
To doprawdy żałosne działanie, upominać się o polskie
ofiary i w tym samym czasie niszczyć ludzi w obozach śmierci. Jeśli jeszcze do
tego dodamy, że 16 miesięcy później Warszawa będzie gruzowiskiem, to mamy pełny
obraz niemieckiej troski o Naród Polski.
Mam także głębokie przekonanie,
że historia prędzej, czy później będzie weryfikować takie ludzkie kurwy, jak
Wanda Wasilewska, która na forum komentowała zerwanie stosunków sowietów z
rządem polskim: który to rząd skompromitował się ostatecznie, biorąc udział
w zorganizowanej przez hitlerowców antyradzieckiej propagandowej hecy w sprawie
lasu katyńskiego, rzekomego zastrzelenia przez organy radzieckie polskich
oficerów, w rzeczywistości wymordowanych przez samych Niemców.
Drugą ludzką kurwą w publikacji
prof. Madajczyka jest (znowu baba), córka ambasadora amerykańskiego w Moskwie
- Kathleen Harriman (miły ten konik,
prawda?). Wyleciała ona w styczniu 1944 roku wraz z komisją sowiecką, by
„badać” przyczyny śmierci oficerów polskich. To ludzkie ścierwo napisało raport
zawierający obserwacje i wnioski, który stał się głośny w Waszyngtonie, a w
którym odpowiedzialnością za zamordowanie polskich oficerów obciążyła Niemców.
Moralista osądzi wolę takiego rodzaju odwetu wedle sumienia.
Brunon Olbrycht, Aleksander Boruszczak, Karol S.
Schubert.
Roman Alexander Bethge – mimo dyplomatycznej walki strony niemieckiej, ten Polak niemieckiego
pochodzenia znalazł się wśród zamordowanych oficerów z obozu w Starobielsku. Mam wrażenie, że w polskich dokumentach próbuje się
zatuszować jego niemieckie pochodzenie, rezygnując z podawania imienia
Alexander. Na listach polskich figuruje on jako Polak Roman Bethge. Skoro
strona niemiecka o niego zabiegała, oznacza to, że był Niemcem.
Pawliszczew Bór – z 432 oficerów przebywających w
obozie, 30 z nich wystąpiło do niemieckiej ambasady w Moskwie z oświadczeniem,
że czują się Niemcami i pragną być przekazani do Rzeszy.
Griazowiec – 28 oficerów
wyjechało do Moskwy, w tym 12 uznało się za Niemców. 18 z nich ambasada
niemiecka nie zakwalifikowała do Niemców.
Wiele dokumentów dotyczy polskich
oficerów pochodzenia niemieckiego, którzy znaleźli się wśród internowanych w
ZSRR. Część z nich złożyła podania o uznanie ich za Niemców do ambasady
niemieckiej w Moskwie, lub na ręce władz obozowych. Tadeusz Badzyński
nie znalazł uznania u władz niemieckich, ponieważ stwierdzono, że jest on
bezsprzecznie narodowości polskiej.
Rzesza próbowała dyplomatycznych
sposobów, by takie osoby oswobodzić z rąk sowieckich. Niejaki C. Karutz 11
października 1940 roku pisał:
Jest w Łodzi pewna rodzina Niemców etnicznych,
których synowie służyli w byłej armii polskiej jako oficerowie rezerwy. Część
tych polskich oficerów rezerwy pochodzenia niemieckiego nie chciała w momencie
wybuchu wojny walczyć przeciwko niemieckiemu Wehrmachtowi idlatego wolała uciec
na wschód. Tutaj niektórzy z nich dostali się do niewoli rosyjskiej i byli
najpierw internowani w obozie jenieckim w Kozielsku. Należy zauważyć, że ludzie
ci pozwolili się Rosjanom dobrowolnie wziąć do niewoli, w całkiem uzasadnionej
nadziei, że spotkali się z władzą, która jest przyjaźnie nastawiona na Niemców
i Rzeszy Niemieckiej.
Jak podaje prof.
Madajczyk: Do chwili obecnej (1988 rok) ambasada (niemiecka) wnioskowała
w notach werbalnych albo przez listy zbiorcze o powrót ogółem około 1200 byłych
wojskowych armii polskiej. Powróciło jedynie 90 osób. 570 nie zostało uznanych
za Niemców (choć się o to upominali).
Tak, moralista nazwie
tych oficerów ludzkimi kurwami, zdrajcami narodu polskiego. Ja uważam, że była
to po prostu walka o życie. Znajdując się w podobnej sytuacji i mieć do wyboru
tylko dwie drogi: wolność jako Niemiec albo porcja ołowiu w polski kark,
wybrałbym zdecydowanie życie. Każdy ma przecież własną hierarchię wartości we
własnym życiu. Żadna nie jest ani lepsza ani gorsza. Moralność jest po prostu
jak dziura w dupie: każdy ma własną.
Szkoda bardzo, że polskie
stacje informacyjne od momentu transformacji kierują się tylko moralnością.
Szkoda, że nie przedstawiają faktów jak dziejopis. Rok w rok w czasie kolejnego
kwietnia słucham o tysiącach pomordowanych w Katyniu i naprawdę nie słyszałem
choćby pół zdania na temat tych polskich oficerów, którzy przeżyli. Przy
Powstaniu Warszawskim co roku widzę reportaże i rozmowy z tymi, którzy przeżyli
piekło, a w kwietniu słyszę tylko o trupach. Żadna stacja nie zrobi wywiadu z
ocalałymi (o ile jeszcze żyją). I te przebitki ekshumacji wyłącznie z 1943
roku... A przecież w roku 1991 polska ekipa pojechała do Katynia raz jeszcze.
Przy dwóch paniach sam użyłem określenia ludzkie kurwy. Tylko, że te
panie miały możliwość po prostu milczeć. Nie musiały obciążać wrogiego narodu.
Miały możliwość milczeć i z tego nie skorzystały.
Do zapamiętania przy
Zbrodni Katyńskiej:
KATYŃ – zamordowani
oficerowie z obozu w Kozielsku. W roku 1943 4400 ofiar i osiem grobów. W latach
1994/95 przeprowadzono wyłącznie badania archeologiczne. Zwłoki z grobu nr 8
wyparowały.
CHARKÓW – zamordowani
oficerowie z obozu w Starobielsku. 3800 ofiar. Ekshumacje pobieżne prowadzone w
dniach 25 lipca – 7 sierpnia 1991. Oficerowie dość mocno wymieszani z ludnością
cywilną.
KALININ (MIEDNOJE) –
zamordowani głównie policjanci i służby mundurowe z obozu w Ostaszkowie. 6300
ofiar. W latach 1991 oraz 1994/95 ekshumowano tylko 680 osób (z 23 grobów tylko
3).
TYTUŁ: Dramat katyński
AUTOR: Czesław Madajczyk
WYDAWNICTWO: Książka i Wiedza
ILOŚĆ STRON: 210
ROK: 1989
Książka ocalona przed biblioteczną utylizacją
nie pojmuje tych zachwytów
OdpowiedzUsuń