Biorąc się wreszcie za czytanie Motörhead w studio, miałem nadzieję znaleźć w tej książce jak najwięcej wypowiedzi i historii związanych z Metallicą. Wypowiedzi Hetfielda i Ulricha oczywiście się na stronach pojawiają. Nie jest ich nie wiadomo jak wiele, ale pobrzmiewają tu i ówdzie. Zabrakło niestety historyjek z Larsem Ulrichem w tle. Lars latem 1981 roku opuścił na chwilę Newport Beach i poleciał w wieku lat 17. (sam) do Wielkiej Brytanii. Tam, oprócz zaliczenia koncertu Diamond Head, trafił ponoć na próbę Motörhead. Lemmy szykował wówczas materiał na krążek Iron Fist. Legenda pozostaje legendą, bo w rozdziale piątym (No Slip 'Till Hammersmith / Iron Fist) nie ma o larsowych wojażach ani pół słowa. Jest za to coś, na co liczyłem od czasu, gdy dostałem tę książkę w prezencie: Porządny rozdział o albumie Overnight Sensation, który był pierwszym krążkiem Motörhead, który dorwałem w łapska i który w całości przesłuchałem. Z tego też powodu ...
... darzę sporo większym zainteresowaniem muzykę spod skrzydeł Lemmyego, która została nagrana w drugiej połowie lat 90. i cały XXI wiek. Ace of Spades i Overkill po prostu znam - Overnight Sensation i Motörizer - uwielbiam. To bardziej metalowe niż rockandrollowe brzmienie, które wyszło z głowy i palców producenta Camerona Webba, bardziej chwyta mnie za serce. Móc przeczytać o studyjnej dłubaninie przy Overnight Sensation? Dla mnie na prawdę świetna sprawa, tym bardziej, że Mick Wall przy okazji pisania biografii Lemmyego, nie wspomniał nawet słowem o krążku z 1996 roku.
Konkluzja mojej recenzji biografii Iana Kilmistera wygląda następująco: Chcecie mieć w swojej kolekcji kompendium informacji o Kilmisterze?
Kupcie tę książkę, dołóżcie do tego film dokumentalny z 2010 roku i
dodajcie pozycję „Motorhead w studio”. Ta ostatnia dla wszystkich,
którzy narzekają na niedostateczne potraktowanie dyskografii Motorhead w
książce „Lemmy”. Tak, tak... Dla mnie też.
Absolutnie nic więcej o tej pozycji nie napiszę. 220 stron przepełnionych jest czterdziestoletnim studyjnym aktem twórczym. Czy 220 stron to wystarczające miejsce, by opisać krok po kroku ponad 20 albumów (jak wynika z treści) nie tylko studyjnych? Statystyka jest taka, że dostajemy 10 stron poświęconych jednej płycie. Jeśli ktoś napalał się na opowieść typu utwór po utworze - srodze się zawiedzie. Studyjna dłubanina w przypadku tej książki to ciągła walka między zespołem a kolejnymi producentami.
Dwie wypowiedzi z tej walki zapadły mi w pamięci:
#1 Cameron Webb o nagrywaniu albumu Inferno: ... czasami gdy ludzie komentują albumy na zasadzie "to mogłoby być lepiej, albo tamto inaczej", biorę to do siebie i mówię: "Wiesz co? Gdybyś siedział w tym krześle przez jeden pierdolony dzień, wyszedłbyś stamtąd i rzucił to w cholerę". Jeśli człowiek nie siedzi i nie widzi całego tego procesu, nie wie, co tak naprawdę może się wydarzyć. Mieliśmy mnóstwo trudnych chwil i zabawnych momentów - wzlotów i upadków - więcej, niż podczas mojej współpracy z jakimkolwiek innym zespołem.
#2 Lemmy na temat sposobu pracy producenta Howarda Bensona przy albumie Bastards: Zaraz na początku naszej współpracy był taki dzień, kiedy czekałem długie godziny na nagrywanie wokali, bo Howard bez końca bawił się jakąś partią gitary. W końcu postanowiłem kupić sobie hamburgera. Ledwie do niego zasiadłem, kiedy stanął nade mną i zarządził: "Dobra, jedziemy wokale!" "Ożeż ty kurwo!" - ja na to - "Nie mogę dokończyć pierdolonego hamburgera?. "Ależ skąd! Szybciej, szybciej, tracimy czas! Howard w studiu naprawdę zachowuje się jak kutas.
Chcecie mieć w swojej kolekcji kompendium informacji o Kilmisterze?
Kupcie tę książkę, dołóżcie do tego film dokumentalny z 2010 roku i
dodajcie pozycję „Lemmy”. Ta pierwsza dla wszystkich,
którzy narzekają na niedostateczne potraktowanie dyskografii Motorhead w
książce „Lemmy”.
OCENA: 7/10 (Bardzo dobra)
TYTUŁ: Motörhead w studio
TŁUMACZENIE: Emilia i Andrzej Skowrońscy
WYDAWNICTWO: In Rock
ILOŚĆ STRON: 224 + 8 stron ze zdjęciami
ROK: 2015
Prezent na dzień dziecka 2018
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz