poniedziałek, 29 listopada 2021

(teraz czytam): W.S. REYMONT - CHŁOPI

Przez dobrych kilka lat od czasu do czasu na YouTube, Kinga, na swoim kanale Esa czyta przemyca do różnych swoich filmów właśnie Chłopów. Za każdym razem o powieści Reymonta opowiada z takim fajnym zacięciem, niekrytym entuzjazmem dla rodzimej epopei chłopskiej - zupełnie nie jak polonistka - że raz po raz pojawiała się i u mnie ochota zapoznania się w całości z dziełem naszego noblisty. Esa zachwala dwutomowe wydanie z Rzeszowa datowane na rok 1990, ja natomiast trafiłem w Biedronce na dwa tomy serii Klasyka Polskiej Lektury od Wydawnictwa Literackiego. W czasach, gdy kolejne tytuły lądowały w kioskach w cenie 15 zł (rok 2016), ja trafiłem na biedronkową ofertę obu tomów w cenie dyszki. Było to jakoś na początku pandemii 2020 roku. Piątak za tom, więc nie można było nie włożyć do koszyka. I tak przeczekali Chłopi do jesieni 2021, ponieważ - podobnie jak Esa - postanowiłem czytać o perypetiach mieszkańców Lipiec zgodnie z następującymi po sobie porami roku.
 
 
A ponieważ Reymont zaczął opowieść od jesieni, to i ja do jesieni poczekałem i właśnie ową jesień czytać skończyłem. Jakimż to fenomenalnym językiem jest napisane! Gwara łączy się z poetycką stroną i jeszcze na dokładkę uderza czytelnika bogactwo językowej stylizacji. Warsztatu autorowi można tylko pozazdrościć. Jak gdzieś tam od czasu do czasu słyszę, że styl pisania Reymonta w Chłopach jest dość ciężkawy, to po zapoznaniu się z Jesienią, zacząłem się na poważnie zastanawiać, w którym momencie ów ciężki styl występuje? Ja tam nic ciężkiego nie dostrzegam; dostrzegam za to całkowicie zasłużoną nagrodę Nobla. Nie przepadasz, drogi czytelniku, za opisem przyrody i pogody? Reymont opisuje w taki sposób, że miejscami oczy mi niemal z orbit wyłaziły!  Z podziwu, że można w taki sposób:
 
Jesień szła coraz głębsza. 
Blade dnie wlekły się przez puste, ogłuchłe pola i przymierały w lasach coraz cichsze, coraz bladsze — niby te święte Hostie w dogasających brzaskach gromnic. 
A co świtanie — dzień wstawał leniwiej, stężały od chłodu i cały w szronach, i w bolesnej cichości ziemi zamierającej; słońce blade i ciężkie wykwitało z głębin w wieńcach wron i kawek, co się zrywały gdzieś znad zórz, leciały nisko nad polami i krakały głucho, długo, żałośnie… a za nimi biegł ostry, zimny wiatr, mącił wody stężałe, warzył resztki zieleni i rwał ostatnie liście topolom pochylonym nad drogami, że spływały cicho niby łzy — krwawe łzy umarłego lata, i padały ciężko na ziemię.

A co świtanie — wsie budziły się później: leniwiej bydło szło na paszę, ciszej skrzypiały wierzeje i ciszej brzmiały głosy przytłumione martwotą i pustką pól, i ciszej, trwożniej tętniło życie samo — a niekiedy przed chałupami albo i w polach widni byli ludzie, jak przystawali nagle i patrzyli długo w dal omroczoną, siną… albo i te rogate, potężne łby podnosiły się od traw pożółkłych i przeżuwając z wolna, zatapiały ślepia w przestrzeń daleką… daleką… i kiedy niekiedy głuchy, żałosny ryk tłukł się po pustych polach. A co świtanie — mroczniej było i zimniej, i niżej dymy rozsnuwały się po nagich sadach, i więcej ptaków zlatywało do wsi i szukało schronienia po stodołach i brogach, a wrony siadały na kalenicach, to wieszały się na nagich drzewach lub krążyły nad ziemią kracząc głucho — jakoby pieśń zimy śpiewając żałosną. Południa były słoneczne, ale tak martwe i nieme, że poszumy lasów dochodziły głuchym szmerem i bełkot rzeki rozlegał się jak łkanie bolesne, a szczątki babiego lata rwały się nie wiadomo skąd i przepadały w ostrych, zimnych cieniach chałup.

 -----
 
Dla dzieciaka w podstawówce czy innym liceum taki język jest rzeczywiście nie do przejścia - sam pamiętam choćby Krzyżaków, gdzie wówczas nie widziałem sensu w czytaniu czegoś tak archaicznego, nieprzystającego do końcówki lat 90. XX w., męczącego i zupełnie wówczas abstrakcyjnie niepotrzebnego. Karmienie uczniów na siłę literaturą nieprzystającą do wieku czytelników to chyba jednak specjalność nie tylko polskiej szkoły, a oświat w ogóle. Dwadzieścia lat później jestem całkowicie urzeczony tym pisarstwem i z przyjemnością zatopię w kolejnych częściach.
 
Chłopi z Wydawnictwa "Resovia" - 1990

 
Jako, że lekturę zostawiam sobie na rok cały (z początkiem grudnia po Barbórce czas brać się będzie za Zimę), to po prostu nie dam rady, by z ekranizacją poczekać do końca czytania. Dlatego też pierwsze cztery odcinki (jesienne) serialu w reż. Jana Rybkowskiego już za mną. 



 
 
Czego i czytelnikom życzę. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz