W październiku 1943 roku, gdy Torben miał 15 lat, razem z młodszym bratem Jorgenem i matką Ullą (to ona miała żydowskie korzenie) chcieli uciec z okupowanej przez Niemców Danii w obawie o swoje życie. Zamierzali przebyć cieśninę Sund i dostać się do Szwecji, ale ich łódź rybacka została dostrzeżona przez niemieckie wojska, zanim udało się jej opuścić duńskie wody. Niemcy ostrzelali łódź z broni maszynowej i wszyscy musieli się poddać. Rodzina Ulrichów została odesłana do obozu koncentracyjnego Horserød. Groziła im wysyłka do Oświęcimia lub Theresienstandt w Czechach. Dwa tygodnie później zostali jednak uwolnieni. Gdy Torben powrócił do szkoły średniej w Kopenhadze, przeprosił za nieobecność, wyjaśniając, że jego rodzina została aresztowana przez Niemców. Nauczyciel myślał, że uczeń z niego kpi, więc trzepnął go w ucho. Torben - ku zdumieniu kolegów z klasy - w spokoju spakował książki, zarzucił plecak na ramię i wyszedł ze szkoły, by już więcej do niej nie powrócić - fragment z książki Metallica: Narodziny, Szkoła, Metallica, Śmierć (wyd. In Rock, 2014)
Impulsem do sięgnięcia po ów zbiór Iwaszkiewicza było szersze spojrzenie na drugowojenne losy mieszkańców Kopenhagi. I o tej wojnie poniekąd trochę autor Czerwonych tarcz powspominał z tej duńskiej perspektywy. Miałem też małą nadzieję na kilka wierszy, których autorem jest Pentti Saarikoski - i choć o literaturze fińskiej Iwaszkiewicz też troszkę popisał, dla tegoż poety miejsca i chęci zabrakło. Do dziś szukam jedynego polskiego wydania wierszy Saarikoskiego - Koń szalonego człowieka (Wydawnictwo Literackie, 1986) - jeśli ktoś z czytelników ma dostęp do tej książki - chętnie odkupię oryginał.
Szkice o literaturze skandynawskiej to książka, która powstała niejako bez wiedzy autora. Z inicjatywy wydawnictwa Czytelnik Matylda Wiśniewska pozbierała artykuły i artykuliki, które Iwaszkiewicz pisał w różnych miejscach i różnych czasach (1924-1976), po amatorsku interesując się literaturami krajów skandynawskich, dla których od wczesnej młodości żywił szacunek i niemałe zainteresowanie, a chwilami i podziw prawdziwy. Zebrany materiał zaskakuje swą obfitością i rozmaitością. Zainteresowanie autora Skandynawią wzmógł kilkuletni pobyt w Danii, nauczenie się języka duńskiego i nawiązanie licznych przyjaźni i znajomości z pisarzami i działaczami skandynawskimi.
Powstała więc ta książka nie mająca pretensji ani do głębi, ani do gruntowności, nie jest ona bowiem rezultatem poważnych studiów, lecz raczej zwyczajnych, ale długotrwałych kontaktów ze skandynawską sztuką, skandynawskim życiem, skandynawskim obyczajem, a przede wszystkim ze skandynawskim piśmiennictwem, które Iwaszkiewicz bardzo cenił i któremu bardzo wiele zawdzięczał.
Anna i Jarosław Iwaszkiewiczowie w Skagen, na północnym cyplu Danii: Na prawo jest Bałtyk i Szwecja, na lewo Ocean i Norwegia, a pod nogami piasek i szam koniuszek Danii (1934)
Lwią część książki zajmują felietony pisane w Życiu Warszawy oraz osiemnaście wpisów z Roczników Literackich. Po kilkudziesięciu latach cieszy, że ktoś kiedyś te drobiazgi pozbierał i utrwalił w jednym miejscu. Życie felietonu jakie jest, każdy czytelnik wie - od jednego numeru gazety do następnego i myśli owe przepadają razem z makulaturą. Świetnym (z dzisiejszego punktu widzenia) sześćdziesięciostronicowym fragmentem jest pięć wpisów wyciągniętych z chyba najbardziej znanej literatury wspomnieniowej Iwaszkiewicza - Gniazdo łabędzi. Szkice z Danii, które autor pisał w pierwszej połowie lat 60.
Wszelkiego rodzaju tematyczne zbiory ubrane w książkę zawsze sprawiają, że czytam takie rzeczy długo. Długo dlatego, że nie chcę się "przeładować" informacjami. Ogrom czytelników w takiej sytuacji pewnie zaprzestaje czytania i książki nie kończy. Ja nie przywykłem do niekończenia czytania książek i czasami to czytanie trwa u mnie długo, zawsze skończę dany tytuł. (Poległem tylko raz - na Pawiu królowej, ale było to jakieś 15 lat temu i mam zamiar się z nią kiedyś raz jeszcze zmierzyć). Iwaszkiewicza podczytywałem od czerwcowych mistrzostw europy aż do teraz - października 2021.
Największe wrażenie zrobiła na mnie przedmowa Iwaszkiewicza do Bojaźni i drżenia Sörena Kierkegaarda. Ależ to mi połechtało na chwilę dzyndzel wspomnień studenckich czasów i wykładów z panią doktor filozofii Magdą Gimbut, która co i raz sypała z rękawa tytułami podstawowych dzieł filozoficznych, "które po prostu warto znać, aby być człowiekiem". Wśród tych tytułów było dzieło wielkiego Duńczyka - Bojaźń i drżenie właśnie. Jarosław Iwaszkiewicz wstępem owym przedstawił nam życie Kierkegaarda, ale nie tak nudnawo, jak za czasów notek biograficznych w książkach podstawy programowej j. polskiego w gimnazjum, gdy przy takim Kierkegaardzie autor takiej notki pisywał: Sören Kierkegaard odbył podróż do Włoch - taki włóczykij, taki obieżyświat!; a tu sucho wspomniane o tym, że był we Włoszech... Iwaszkiewicz na trzydziestu stronach owego wstępu dał czytelnikom nie jakąś tam notkę, ale niemal historię życia, wzlotów, upadków, związków (a raczej ich braku), rozwiązków... i permanentnej egzystencjalnej pustki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz