Czytając przed wypożyczeniem zajawkę na tylnej okładce i losowo wybranych kilka zdań z pierwszych stron tej powieści, wydałem wyrok: oto będę miał do czynienia z książkową, deczko nowocześniejszą (bo powstałą dekadę później) literacką wersją Dnia Świra - polskiego filmu top 2 mojego życia; na pierwszym miejscu niezmiennie od 2005 trwa Wesele. O jakże pochopne to były sądy! Jakże nie doszacowałem pomysłowości Krzysztofa Vargi! Jakże mnie autor srogo wyrolował... Koniec końców słuchając ostatnich zdań audiobooka czytanego przez Arkadiusza Jakubika, mam wrażenie, że poczułem się jak główny bohater powieści Trociny - Piotr Augustyn - pracownik warszawskiej korporacji; wiecznie w pociągowych rozjazdach, załatwiający podpisy pod papierami do umów z kontrahentami - wydymany, dość bezceremonialnie wydymany, tak jak Piotr został wydymany przez inną pracownicę podobnej korporacji. Muszę to jasno napisać: gdyby nie fakt, że Arkadiusz Jakubik przeczytał audiobooka tejże powieści, to pewnie bym po nią w ogóle nie sięgnął...
... nawet mimo tego, że pan Arek i w swoich solowych muzycznych dokonaniach, a także w składzie Dra Misio nieustannie czerpie frazy, skrawki i ścinki z prozy Krzysztofa Vargi. Głównym powodem, dla którego sięgnąłem po Trociny, jest audycja Radia Dla Ciebie, którą w lipcu 2016 roku przeprowadził nieżyjący już Paweł Rozwadowski; pogadał z duetem Jakubik-Deriglasoff. I w tej właśnie godzinnej audycji Jakubik doceniał kunszt pisarski Krzyśka Vargi, który jest mistrzem składania zdań wielokrotnie, wielokrotnie złożonych:
Arek: ... słuchajcie: Varga Krzysztof jest mistrzem w pisaniu, w tworzeniu zdań wielokrotnie złożonych...
Olaf: Ile naliczyłeś przecinków? Mieliśmy kiedyś na ten temat rozmowę...
Arek: ... to jest jedyny współcześnie żyjący pisarz, który potrafi takie zdania wielokrotnie złożone z sensem tworzyć. Ja dokładnie..., ponieważ czasami zdarzało mi się jedno zdanie przez godzinę nagrywać, bo takie jedno z najdłuższych zdań miało, słuchajcie, policzyłem te przecinki - 49 przecinków.
No, i to był właśnie moment z cyklu "potrzymaj mi piwo": Dupa tam jedno z najdłuższych - pomyślałem. Ile przecinków ma najdłuższe zdanie tej powieści? - i z takim nastawieniem zasiadłem do śledzenia tekstu; śledzenia, ponieważ z słuchawek w tym samym momencie dobiegał głos Arkadiusza Jakubika. A ja czytałem, słuchałem i liczyłem te przecinki... Ale najpierw zdanie, o którym opowiedział Arek:
Oczywiście najgorsze jest to, że Orffa słucha się o wiele lepiej niż oryginalnego"Codex Buranus", który jest nieznośny, właściwie to nawet nie sposób go słuchać, jest naprawdę w najgorszym sensie tego słowa średniowieczny, gdy się go słucha, przed oczami stają cała nędza, brud i wszawica średniowiecza, tępota i głupota średniowiecza, natomiast wersja Orffa jest, że tak powiem, bardzo przyjemna, jest jak wyglansowana, odmalowana gotycka katedra, w której chłodzie, potędze i majestacie tak chętnie szukają schronienia turyści i skretyniali publicyści katoliccy, jestem przekonany, że można uwieść kobietę Orffem, a nie można Clemencic Consort, być może chodzi o to, że dziś w ogóle większym szacunkiem cieszą się podróbki, że dziś coś, co naprawdę jest oryginalne, nie ma racji bytu, ponieważ jest nieciekawe, nienowoczesne i nudne, co oczywiście wynika wyłącznie z tego, że dziś nikt nie jest w stanie stworzyć czegoś naprawdę odkrywczego, niczego rzeczywiście nowego, za to wszyscy potrafią unowocześniać, odświeżać oraz przerabiać, miotając się w bezproduktywnych apopleksjach współczesności; odnoszę wrażenie, że ludzkość już niebawem przestanie cokolwiek wynajdywać i wymyślać, a jedynie przerobi i uwspółcześni wszystko, co jej wpadnie w ręce, nie mam tu wcale na myśli żadnej legendarnej ponowoczesności, mam tu na myśli to, że mózgi wszystkich są zupełnie wyjałowione, a mówię tu o mózgach ludzi zwanych jednostkami twórczymi, nie wiem, co można powiedzieć o mózgach tych, którzy twórczy nie są, cóż można powiedzieć na przykład o mózgach tych stu tysięcy urzędników, którzy niebawem wysypią się z biurowców Służewa Przemysłowego i ruszą do autobusów i tramwajów, a potem bezmyślnie będą się cisnąć w przepełnionych wagonach metra w drodze do swoich wynajętych lub spłacanych hipotecznie nor, zwanych apartamentami, i tępo wpatrywać się w reklamy emitowane na ekranach wewnątrz tych wagonów, i absolutnie żadne procesy myślowe nie będą zachodziły w ich głowach, oprócz tych związanych z przemianą materii, będą czuli co najwyżej głód lub parcie na pęcherz.
Oto jest owo zdanie z czterdziestoma dziewięcioma przecinkami (i jednym średnikiem); są jeszcze dwa dłuższe wielo, wielo, wielokrotnie złożone - jedno ma tych przecinków aż 57! Absolutny rekord należy natomiast do tego z 66 przecinkami:
Zapadał już zmrok, a więc w domu weselnym na przyjęciu dla gości Nornicy i uszatego Patryka musiała się właśnie rozkręcać tępa, jałowa zabawa, goście rzucali się na mięso i wódkę, na śledzie i sałatkę jarzynową, zaczynało się, jak sądzę, prawdziwie katolickie nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, wkrótce rozwiąże się worek z siedmioma grzechami głównymi, najważniejszy dzień w życiu mojej jednonocnej kochanki i jej szczurzego męża upływa w takt głupawej muzyki, której koneserami są obywatele tego głuchego narodu, myślałem, wychodząc z domu i wyobrażając sobie wąsatego muzyka weselnego za elektronicznymi klawiszami, który wysokim głosem wyśpiewuje lubieżne zwrotki, a goście podrygują niezbornie, ponieważ zmysł tańca także nie jest im dany, albowiem ich ciała nie wychwytują rytmu, ich kontakt z tańcem odbywa się wyłącznie poprzez ekran telewizora, na którym obserwują, jakże podekscytowani, setne odcinki gwiazdorskich zawodów tanecznych, lecz teraz, rozochoceni alkoholem i rytmicznymi dźwiękami, zaczynają podrygiwać i dreptać, mężczyźni rozluźniają krawaty, kobiety podciągają sukienki, wszyscy się pocą i dostają zadyszki, w chwili, gdy wchodzę w lekką szarość ulicy, w coś w rodzaju przedwczesnego zmierzchu, gdyż ten zimny i deszczowy lipiec przypomina już jesień, wstaje zapewne ojciec panny młodej, stuka widelcem w kieliszek, by zwrócić na siebie uwagę, i wygłasza jakieś niezborne przemówienie, za które dostaje gromkie oklaski, więc siada bardzo z siebie zadowolony, tym zadowoleniem bezmyślnych mężczyzn w mocno średnim wieku, którzy uważają, że doszli w swoim nieważnym życiu do czegoś ważnego, że ich uparte, bezmyślne trwanie jest dla świata istotne, że należy im się, nie wiadomo zupełnie za co, szacunek - z racji wieku, doświadczenia i tym podobnych bzdur, a dziś szczególnie - za to, że ich córka wychodzi za mąż, że doprowadzili swym trudem wychowawczym do jej życiowego sukcesu, ponieważ kobieta musi znaleźć sobie męża, w przeciwnym wypadku zostanie starą panną, co jest gorsze niż najgorsza choroba, co właściwie jest chorobą, tyle że zawinioną, jak marskość wątroby alkoholika i rak płuc palacza, a więc to, że udało się im zapłodnić żonę i zostać ojcem, uznają za żywy dowód ich wyższości nad innymi ludźmi, i zapewne przez całe życie mówią swoim dorosłym już dzieciom: gdyby nie ja, nic byś nie osiągnęła z tego, co osiągnęłaś, tylko dzięki mnie jesteś tu, gdzie jesteś,a w chwili poirytowania wołają: jak ty się odzywasz do własnego ojca! ponieważ w ich skretyniałych umysłach na stałe zagościło jedynie piąte przykazanie dekalogu, pozostałe mają głęboko w pogardzie, natomiast "czcij ojca swego i matkę swoją" uważają za święte, to znaczy szczególnie święte w ich przypadku.
Kojarzycie, drodzy czytelnicy, ten moment, gdy opowiadacie drugiej osobie o fakcie, że większość ludzi jest głupia? I wasz interlokutor wcale się wtedy nie obraża; nie obraża się, ponieważ jest przekonany, że zalicza się do mądrej mniejszości, a nie większościowego zidiociałego motłochu. I taki właśnie wydał mi się główny bohater Trocin - pięćdziesięcioletni Piotr Augustyn. Wygłaszający dekadenckie tyrady na temat polskiej rzeczywistości, piętnujący głupotę i debilizm rodaków - sam bardzo dobrze grający mądralę, z obrzydzeniem zerkający w stronę motłochu, do którego być może pochodzeniem i ciałem należy, ale duchowo i umysłowo sądzi, że jest ponadprzeciętny. Temat durnego, niczym nie uzasadnionego pracoholizmu rodziców kwituje następująco:
(...) ojciec odpowiadał niezmiennym: na zasłużony odpoczynek trzeba
sobie solidnie zapracować, względnie, kiedy mu się wydawało, że jest w
świetnym humorze i bardzo dowcipny: odpoczniesz sobie po śmierci. Mówił
tak, ponieważ był niewolnikiem pracy. Nie dlatego, że ktoś go do niej
zmuszał, bynajmniej. Całe życie pracował i nie wyobrażał sobie, że
mogłoby być inaczej, dał sobie wmówić, że praca jest sensem jego życia,
że praca określa jego człowieczeństwo. Rodzaj pracy był sprawą
drugorzędną, chodziło o sam fakt pracowania, mój ojciec jako człowiek
pracujący był w swoim mniemaniu niezastąpionym elementem większej
całości, czyli ludu pracującego tworzącego dobrobyt tego kraju
Szacun też dla Piotrka za to, że jest na tyle oczytany, żeby przykazanie "czcij ojca swego i matkę swoją" nazwać piątym przykazaniem. Powieść, której po jakichś osiemdziesięciu procentach przeczytania chciałem przyznać notkę 8/10 (rewelacyjna), trzema wydarzeniami zjechała w moich oczach do ledwie dobrej (6/10). O ile rzeczywiście po skończonej lekturze chciałem przytaknąć opisowi z tylnej zajawki, że "jest to pamflet na (polską, czy raczej polaczkowatą) współczesność"; że rzeczywiście mam do czynienia z nowszą wersją Dnia Świra, o tyle owe trzy fragmenty doprowadziły mnie do konkluzji, że w gruncie rzeczy Piotr Augustyn jest nie tylko z pochodzenia, średniakiem. Jest owym statystycznym Polakiem, który narzeka, by narzekać, a w gruncie rzeczy jest identyczny, jak ci wszyscy ludzie wokół.
na przykład str. 213: (...) (mój ojciec) kibicował jednemu Polakowi ścigającemu się w wyścigach Formuły 1, i ten Polak był podobno absolutnie wybitnym kierowcą, choć nigdy nie wygrał żadnego wyścigu, co wszak nie było wcale jego winą, bo nasze przegrane są zawsze wynikiem fatalnego splotu niesprzyjających okoliczności, więc Polak w swoim bolidzie zawsze przegrywał walkę o podium, ponieważ opony były za miękkie. Albo za twarde. Albo tor był zbyt mokry.
I tu zwątpiłem po raz pierwszy: opowieść zaczyna się komunikatem o śmierci Amy Winehouse (w lipcu 2011 roku), a więc po pierwsze Robert Kubica zajął 3 miejsce na podium już w 2006 roku, a dwa lata później wygrał wyścig w Montrealu. Tak pojawia się pierwsza poważna rysa na postaci Piotra Augustyna, który wypominał ojcu niezdrowe zainteresowanie sportem, a okazał się sportowym ignorantem, który nawet nie sprawdził w Wikipedii osiągnięć Kubicy w F1. A ostatnia scena, gdy bohater trzymał się swojego stołka w pracy, jak tonący trzyma się brzytwy, ostatecznie dała dowód temu, że Augustyn jest rzeczywiście sfrustrowanym starzejącym się dziadem, który, by udowodnić swoją przydatność w miejscu pracy, staje się (a może właśnie przez całe życie jest) równie bezwzględny jak jego ojciec. No i w sposób żałosny psychicznie zmienia się w swojego sąsiada z rodzinnego Międliszewa - pana Szczękacza. Pierwsza i ostatnia książkowa scena fajowo przestawiona - w sam raz coś dla miłośników Tarantino.
Jest jeszcze jeden motyw, dla którego zapoznałem się z Trocinami: chciałem zaspokoić ciekawość związaną z tym, ile z powieści Vargi Arkadiusz Jakubik wykorzystał w muzyczno-literackich wojażach dotyczących swojej płytowej wydawniczej aktywności. Jak to mówił Gustaw o finansach Magika w Jesteś Bogiem: Z Magikiem to ja mam osobne rozliczenie. Ja również mam z panem Arkiem osobne rozliczenie - u mnie oczywiście jest to "rozliczenie" w formie wybitnie pozytywnej, bo oprócz tego co na półkach, były jeszcze dwa koncerty: najpierw przy okazji premiery filmu o Jerzym Górskim, gdy na scenie Maydaya pojawił się duet Jakubik-Deriglasoff, a następnie występ zespołu Dr Misio, który miał się okazać moim ostatnim (na długie miesiące pandemii) kontaktem z muzyką na żywo; był koncert, była wódka na stoliku i przemiła pogadanka przy tymże stoliku, gdzie Arek podpisał dla mnie kilka swoich płyt. A co z motywami z Trocin?
- jest w Mentolowych papierosach o tym, że "nie pamiętam żadnych imion",
- w Młodych jest Patryk,
- w Po nas też jest Patryk.
W Wesołym miasteczku też jest Patryk, ale zdecydowanie nie ten (od obsługi) z Trocin, tylko taki stary, przechodzony, 200-letni.
I tyle.
Egzemplarz wypożyczony z biblioteki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz