Miałem fazę na Mdłości, a została tylko Intymność (i inne opowiadania). Tak to jest z książkami w bibliotekach: idziesz z konkretnym tytułem, a wychodzisz z tym, co akurat było na stanie. I mało to ważne, że noblista; jedna książka do wypożyczenia i już. Bierzesz albo nie. Wziąłem, ale żebym dostał egzystencjalizmem przez łeb, to raczej nie... Może nie ten kaliber jeszcze? Jeszcze czeka na mnie Kierkegaard, ale jego w mojej bibliotece w ogóle nie ma szans uświadczyć; a nawet jak kiedyś był, to wycofany, bo stary. Spotkanie z trzema opowiadaniami Sartre'a było doświadczaniem nadzwyczaj interesującym - taki egzystencjalizm przyśpieszony, bo doświadczany w łóżku, w momencie najmocniejszego ataku znanej od ponad dwóch lat choroby wirusowej... Głowa pękała, okład raz po raz wysychał, a termometr nie schodził poniżej 39 stopni, zwłaszcza wieczorami i przed snem... Respiratora uniknąłem, jednak cóż z tego, skoro i tak śmierć wszystko odarła z uroku i w gruncie rzeczy i tak czuję się jak bohater opowiadania "Mur", Pablo Ibbieta...
Gdyby teraz, w stanie, w jakim się znajdowałem, oznajmiono mi, że mogę spokojnie wracać do domu, że jestem wolny, pozostałbym nadal całkowicie obojętny: parę godzin czy parę lat czekania to w gruncie rzeczy wszystko jedno, kiedy już prysło złudzenie nieśmiertelności.
I Intymność, i Pokój, i Mur, kończą się podobnie mocnym, wyrazistym do szpiku kości, a jednak mało przez czytelnika przewidywanym zakończeniem; niemal hedonistycznym. W Intymności ostatecznie tylko Lulu będzie ruchać Piotra; Rirette będzie obchodzić się smakiem; no i będzie płakać. Bohaterem Pokoju jest mężczyzna - również o imieniu Piotr. Poza jego świadomością ścierają się egoistyczne interesy rodziny, która zgodnie z mieszczańską moralnością, w imię "dobra wszystkich", pragnie go ubezwłasnowolnić. Sposób poprowadzenia dialogów w pierwszej części tego opowiadania jest po prostu mistrzowski: dźwięczność, lekkość, rytm... - no dosłownie, jakby czytało się scenariusz, bądź oglądało spektakl. W takich momentach zastanawiam się zawsze, czy ów fenomen języka to dzieło noblisty, czy jednak tłumacza (wszystkie przełożył pan Jerzy Lisowski)?? Po ile procent wkładu w dzieło należy się każdemu z nich??
I jeszcze Mur, czyli dwa sposoby radzenia sobie ze skończonością życia, przedstawione przez autora na dwóch bohaterach:
Tom: To jest zupełnie jak w koszmarnym śnie. Chce się o czymś myśleć, cały czas ci się wydaje, że już-już, że zaraz zrozumiesz, o co chodzi, i nagle ci się wszystko z rąk wyślizguje, wyrywa, opada na dno. Mówię sobie: potem nie będzie nic. Ale nie rozumiem, co to znaczy (...) Przysięgam ci, jestem materialistą i jeszcze nie zwariowałem. Widzę własnego trupa: to nawet nie takie trudne, ale ja go widzę, widzę moimi oczyma. Musiałbym wreszcie zrozumieć... zrozumieć, że już nigdy nic nie zobaczę, nigdy nic nie usłyszę i że dla innych dalej świat będzie istniał.
Pablo: Chciałem wyzwolić Hiszpanię, uwielbiałem Pi y Margalla, przystałem do anarchistów, przemawiałem na wiecach: wszystko traktowałem z taką powagą, jakbym był nieśmiertelny. Odniosłem w tej chwili wrażenie, że mam przed sobą całe moje życie jak na dłoni, i pomyślałem sobie: "Cóż za kłamstwo od początku do końca!" Nic już nie było warte, bo było skończone. (...) Ale w dupie już miałem i Hiszpanię i anarchistów, nic mnie to nie obchodziło. (...) Gdyby teraz, w stanie, w jakim się znajdowałem, oznajmiono mi, że mogę spokojnie wracać do domu, że jestem wolny, pozostałbym nadal całkowicie obojętny: parę godzin czy parę lat czekania to w gruncie rzeczy wszystko jedno, kiedy już prysło złudzenie nieśmiertelności.
I o ile postrzeganie w stylu Toma pobrzmiewa mi raz na jakiś czas, to zdecydowanie jestem na etapie egzystencjalizmu Pablo; wszystko, co wydarzy pomiędzy, to takie miłe urozmaicenia, jednak bez większej wagi dla całokształtu, bo już dawno "prysło złudzenie nieśmiertelności"...
epilog tłumacza:
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz