Biorąc ten zbiór opowiadań z parkowej budki na książki, od razu moją uwagę przykuł rzecz jasna rysunek na okładce. Bo co to niby jest? "Polska w ruinie z przygniecioną, rozerwaną na strzępy flagą"?; a może "Rozpiździona klasa w szkole z połamanym wszystkim, co się tylko da", jak w
Powidokach przed wystawą studenckich obrazów? No to rozwiewam -
Prześlizgnęła się wzrokiem po ogromnym rusztowaniu ze stołów, krzeseł, tablic i koszy na śmieci zbudowanym na podeście drugiego piętra, jakby nie było w nim niczego nadzwyczajnego, jakby stało tam od dawna, od zawsze. (...) Przez rumowisko na podeście przedziera się Jaga. (...) Jaga należy do ludzi co to zawsze wszystko muszą zobaczyć na własne oczy, stwierdzić osobiście. (...) niebezpiecznie chwieje się teraz na samej górze stosu z krzeseł i stołów, na jakimś niezbyt pewnie stojącym meblu. Strąciła metalowy kosz na śmieci. Sypią się ogryzki, zgniłe jabłka, kule papieru, spleśniały chleb, stare trampki...
Ostatnie podrygi lipca, sobotnie wczesne popołudnie. Kilkanaście godzin wcześniej było jakoś tak lekko inaczej, luźniej, z pewną swadą nawet, a po trzecim mocnym piwie to już w ogóle przyjemny piątkowy późny wieczór się zrobił, mimo tego, że ona ani razu nie chciała mi się dać pogłaskać, ba, nawet dotknąć. Cóż było robić... Odpuściłem. Teraz siedziałem na ławce. Otoczony skromną koroną młodego drzewa próbowałem osłonić głowę od delikatnie spadających kropel deszczu. I tak z jednej strony unikając wody lecącej z nieba i jednocześnie popijając gazowaną z gwinta, (albo jak wolą ((wolały?)) polonistki) z gwintu, czytałem fragmenty
Mangusty - pierwszego opowiadania w zbiorze pani L. pt.
Pusta szkoła:
A rodzice tak się bali złodziei! Gdy (Woyna) zabrał ich dwa lata temu na wczasy, ubezpieczyli mieszkanie, założyli podwójne zamki. Ich troska o "własne dobro", żeby nic się nie zmarnowało, ich zapobiegliwość, chomikowanie rzeczy starych. I teraz cały ten balast, ten ciężki świat przedmiotów, to ułożone warstwami w walizkach, szafach, na meblach, uzbierane, zmajsterkowane ich "bogactwo" musi zlikwidować, rozdać, wyrzucić, spalić, i to przez dwa dni. Cały ich świat, ich życie - w dwa dni i jedną noc.
Czy autor
Rzeczy, których nie wyrzuciłem nie czytał przypadkiem (albo całkiem świadomie)
Mangusty? Ów nieduży zbiorek pani Latawiec miał być tylko wykrojonym fragmentem do zabijania czasu w chwili przycupnięcia na ławce, który w momencie powrotu do domu miał na powrót wylądować w parkowej budce. Ale że to jednak reportażówka była, to postanowiłem doczytać całość w mieszkaniu.
Walka mangusty z kobrą to symbol walki człowieka ze śmiercią. Śmierć to mangusta. Ona nigdy nie przegrywa. Moment ostatecznego ataku wybiera bezbłędnie. I jakby komuś było trzeba, hasło do krzyżówki: mangusta - "drapieżnik z rodziny wiwer walczący z kobrą".
Wydawnictwo Iskry (1987): Czwarty tom prozy
Bogusławy Latawiec, pisarki znanej także z publikacji poetyckich, przedstawia bohaterów rozdartych między uległością wobec wartości pozornych a niezgodą na życie na niby. Mówi o moralnej cenie serwilizmu i o cenie godności. Akcje poszczególnych opowiadań rozgrywają się w rodzinie, środowisku artystycznym, w szkole; zwłaszcza szkoła staje się mikrokosmosem polskiej współczesności. Opowiadania mają charakter autobiograficzny, niekiedy zbliżają się do reportażu, przy czym istotą zamysłu artystycznego jest tu bezustanna zmienność napięcia między faktem a fikcją. Zmienności tej towarzyszy różnicująca się wielogłoskowość języka - od mowy żywcem jakby przeniesionej z potoczności do polszczyzny poetyckiej, od języka beznamiętnej rejestracji zdarzeń do języka nasyconego emocją apelu moralnego.
...
Najbardziej aktualna, niemal skrojona na teraz, jest
Zadra (napisana w kwietniu 1980 roku) - o wizycie i spotkaniach Mirona Białoszewskiego z czytelnikami w Poznaniu. Czytam i nie wierzę, że czterdzieści parę lat później w polskim Internecie spory na temat wyższości "prawdziwej" literatury nad pisarstwem, które "bytuje na peryferiach kultury" nadal dzielą czytelników, a na pierwszej linii frontu w tej "walce" nadal "kotary wzbija" Białoszewski, mimo, że gościa już dawno "ni ma". Najpierw Borowski, później Białoszewski, a teraz nasza noblistka, Tokarczuk - powiedziała co myśli, i nagle rodzimy Internet się zesrał:
"Nigdy nie oczekiwałam, że wszyscy
mają czytać i że moje książki mają iść pod strzechy. Wcale nie chcę,
żeby szły pod strzechy. Literatura nie jest dla idiotów. Żeby czytać
książki trzeba mieć jakąś kompetencję, trzeba mieć pewną wrażliwość,
pewne rozeznanie w kulturze. Te książki, które piszemy, są gdzieś
zawieszone, zawsze się z czymś wiążą.
Nie wierzę, że przyjdzie
czytelnik, który kompletnie nic nie wie i nagle się zatopi w jakąś
literaturę i przeżyje tam katharsis. Więc piszę swoje książki dla ludzi
inteligentnych, którzy myślą, którzy czują, którzy mają jakąś
wrażliwość. Uważam, że moi czytelnicy są do mnie podobni, piszę jakby do
swoich krajanów".
... a zesrali się ci, którzy "poczuli się urażeni" stwierdzeniem, że literatura Olgi Tokarczuk nie jest dla idiotów, czyli tych - jak pisał właśnie Białoszewski - którzy czytają literaturę "bytującą na peryferiach kultury". Zesrali się ci, którzy doskonale zdają sobie sprawę z faktu, że lubią czytać tę fikcję typu "pulp", o dyrdymałkach, o rzeczach niestworzonych, nieskomplikowanych, usłużnych temu, by zabić czas w pociągu, autobusie, czy na spacerze, czyli ni mniej ni więcej karmią się tzw. "czytadłami".
Zapytano w tym Poznaniu Białoszewskiego:
- Jak pan wytłumaczy fakt, iż posługujemy się tym samym językiem, tą samą gramatyką, a ja pana nie rozumiem. Pan nie stosuje się do reguł gramatycznych!
- To dobrze - odpowiedział natychmiast - to bardzo dobrze, że pani mnie nie rozumie! Ja nie piszę dla wszystkich.
Bogusława Latawiec: Odbiorca, który nagle nie rozumie tego, co czyta, czuje się na twórcę osobiście obrażony. Sam fakt, że istnieje jakaś literatura, której rozwojowi nie może towarzyszyć, budzi w nim uczucia zdecydowanie wrogie. Nigdy nie pogodzi się z faktem swojej niekompetencji. Brak tolerancji. Pisarz, którego ja nie rozumiem, to pisarz, którego nie należy wydawać, którego trzeba piętnować, atakować, mówić mu tak zwaną prawdę "prosto w oczy". "Pamiętnik z powstania warszawskiego" i "Zawał" mają szeroki krąg odbiorców. Inne książki autora są trudniejsze, wymagają czytelnika wyrobionego - więc rozczarowują. Stąd ten gwałtowny, przypuszczam, protest. Artyści znacznie zajadlej eksperymentujący nie są już dzisiaj aż tak silnie atakowani. Ale na ich wieczorki przychodzi publiczność wyselekcjonowana, przyuczona.
Pisałem swego czasu o Tadeuszu Borowskim i jego
Wyborze opowiadań, gdzie próżno szukać obozowego heroizmu, legend o niepoddających się, walczących o przeżycie więźniach. Nie ma tam nic z heroizmu walki o przetrwanie w stylu
Dymów nad Birkenau Szmaglewskiej. Borowski przedstawia wyłącznie zimną, kalkulacyjną obserwację zjawiska. Jeśli pomaga, to tylko tym na podobnym szczeblu obozowej hierarchii; w ramach wymiany. Słabszych w Oświęcimiu się niszczy... Podobny los spotkał Mirona Białoszewskiego po publikacji
Pamiętnika z powstania warszawskiego - że brak tu patosu, heroicznej walki, czy atmosfery dramatycznej beznadziejności a jednak nadziei; przy okazji od czasu do czasu można by wisem walić "w wilczura pysk, by kolejny świński blondyn z trupią główką polazł ziemię gryźć"... Nic z tych rzeczy...
Białoszewskiemu czytelnicy jego czasów (a często i dzisiejsi) zarzucają tchórzostwo, wypominają, że 22-letni koń, zamiast chwycić za broń i zginąć "walcząc za ojczyznę", przebrał się w ciuchy cywila i uciekał z masą nieuzbrojonych mieszkańców Warszawy..., których zginęło ile? 150-200 000 luda? To o jakieś w chuj więcej, niż dzieciaków z procami, których dziś szumnie nazywa się żołnierzami. Miał autor furę (jeśli nie "w chuj") szczęścia, że przeżył jeszcze 39 lat. I musiał Białoszewski wysłuchiwać: Dlaczego nie walczył pan w powstaniu warszawskim? W książce, która stała się faktem wydawniczym, na którą państwo wydało własne pieniądze, głosi pan postawę bierności! To jest niemoralne! Co by się stało z narodem, gdyby wszyscy tak rozumowali? I jak pan się teraz czuje, kiedy myśli o tych, którzy zginęli?
Może już najwyższy czas, aby skończyć z takimi masówkami?... Jak pani sądzi? Ja się już nie nadaję. Czasy teraz takie idą... Co im mówić? Jak mówić? Zawsze po czymś takim zostają zadry. Siedzą w człowieku dzień, dwa. Siedzą miesiąc. Kiedyś się zapomni - pocieszał sam siebie - zawsze w końcu zapominam.
1. 08. 2015 (Maciej Maleńczuk)
Jak co rok
nastał ów
Czas
gadających głów
I dłuży się i
nuży
Rząd
szczekających tchórzy
Ich bohaterski
los
W nasz
nabijemy trzos
Więc się do
przodu pchamy
W mundurki się
przebieramy
Bitewki swoje
toczymy
Powstańców z
siebie robimy
Takie to boje
krwawe
toczymy wciąż
o Warszawę
W śmierć
owinięci zwiewną
Wygramy.
W końcu.
Na pewno.
.
.
.
OCENA: 7/10 (bardzo dobra)
TYTUŁ: Pusta szkoła
AUTOR: Bogusława Latawiec
WYDAWNICTWO: Iskry
MIASTO: Warszawa
ILOŚĆ STRON: 208
OPRACOWANIE GRAFICZNE: Janusz Wysocki
ROK: 1987
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz