poniedziałek, 7 listopada 2022

MIRON BIAŁOSZEWSKI - PAMIĘTNIK Z POWSTANIA WARSZAWSKIEGO [wrażenia]

Dzieło życia Mirona Białoszewskiego krążyło na mojej orbicie "rzeczy do przeczytania" bardzo, bardzo długo; od 2009 roku i spektaklu muzycznego transmitowanego na antenie TVP, do którego muzykę napisał saxsiarz Voo Voo - Mateusz Pospieszalski. Ale głównie dlatego, że Szpital zaśpiewał wówczas Maciej Maleńczuk:

Jedni leżeli, leżeli na podłodze

Drudzy siedzieli, podnosili się w pół

A jeszcze inni cali obandażowani

Z twarzami spalonymi na kolor szafy

Bo chodzili w tę i tę jak totemy

Wciąż wracali, się mijali

Bo ciaśniutko

 

 

Dreptali prawie w miejscu, oddychali

bo usiedzieć się nie dało

z tego podpalenia żywcem

i życia dalej, dalej, dalej…

Ale właśnie – życia żywcem

 

Jest sam początek października br. Biorę się wreszcie za Pamiętnik z powstania warszawskiego... Miało być troszkę podobnie do autora. Białoszewski wspomnienia z PW zaczął spisywać właśnie w październiku - 23 lata po Powstaniu. Ja też chciałem zacząć lekturę właśnie w październiku, kiedy doszło do kapitulacji, a to dlatego, że wiedziałem, że autor skakał z wątku na wątek, że poprawiał, dopowiadał (dopisywał), przepisywał. Czytanie tego dzień po dniu nie jest więc możliwe; nie ma tam czegoś takiego, jak "dzień po dniu", bo po prostu być nie może. 45-letni wówczas autor pisał te wspomnienia przez ponad rok - zaczynając w październiku '67. Pierwszy raz Pamiętnik... wydany został w '70 roku. Sięgnąłem po aktualnie najpełniejsze wydanie tej książki - Państwowy Instytut Wydawniczy 2018 -  poprawione i uzupełnione tym, co wykreślono na Mysiej.  A wydań jej było na przestrzeni pięciu dekad o ho ho ho ho... Albo i więcej. A dlaczego dopiero dziś mam za sobą tytuł, który jest szkolną lekturą? Czemu nie wcześniej? No cóż, ja nawet nie pamiętam, czy w 1999 roku Białoszewski w całości był lekturą. Pamiętam podręcznik gimnazjalny do Języka Polskiego, gdzie brązową czcionką (chyba nawet pochyłą) na kremowych stronach przedstawiano króciutkie biogramy danych pisarzy wraz z fragmentami twórczości; i na 200 procent był tam Białoszewski, bo to właśnie z tegoż podręcznika zapamiętałem rok śmierci M.B. - 1983.

A co do tych wykreśleń jeszcze, to w przypadku tego autora, korekta wcale nie musiała być związana li tylko ze sprawami cenzorsko-ideologicznymi i zahaczała też o styl tego pisarstwa; bo Białoszewski pisał (między innymi) swój pamiętnik tak, jak Trumbo swoje dzieło - Johnny got his gun. Było w roku 1980 pewne spotkanie autorskie z Białoszewskim w Poznaniu, no i zapytano w tym Poznaniu Białoszewskiego:

- Jak pan wytłumaczy fakt, iż posługujemy się tym samym językiem, tą samą gramatyką, a ja pana nie rozumiem. Pan nie stosuje się do reguł gramatycznych!
- To dobrze - odpowiedział natychmiast M.B. - to bardzo dobrze, że pani mnie nie rozumie! Ja nie piszę dla wszystkich.

A jak napisany jest Pamiętnik? Na str. 42 owego wydania autor informuje: Przez dwadzieścia lat nie mogłem o tym pisać. Chociaż tak chciałem. I gadałem. O powstaniu. Tylu ludziom. Różnym Po ileś razy. I ciągle myślałem, że mam to powstanie opisać, ale jakoś przecież opisać. A nie wiedziałem przecież, że właśnie te gadania przez dwadzieścia lat - bo gadam o tym przez dwadzieścia lat - bo to jest największe przeżycie mojego życia, takie zamknięte - że właśnie te gadania, ten to sposób nadaje się jako jedyny do opisania powstania.

Dzięki takiemu zabiegowi to do czytelnika należy sposób akcentowania kolejnych partii tekstu – a można to robić z każdym fragmentem wielokrotnie wg. własnego uznania. Dodatkowo można, a nawet trzeba wracać niekiedy o kilka zdań wstecz, bo Pamiętnik z Powstania Warszawskiego nie ma rozdziałów. Napisany jest ciągiem, z dygresjami, z wielokrotnym wracaniem do tematu, z poprawianiem wcześniejszych sądów i wielo, wielo, wielo, wielokrotnym powtarzaniu (jak mantra niemalże) nazw ulic okupowanej Warszawy. Jeśli więc, Drogi Czytelniku, nie jesteś rdzennym mieszkańcem Warszawy... dobra, stop. Nawet rdzenny mieszkaniec sobie nie poradzi, bo warszawscy Aborygeni znają co najwyżej powojenny układ ulic stolicy, a chodzi o to, jak ta urbanistyka wyglądała przed drugą światową. Także, jeśli nie jesteś, Czytelniku Drogi, Leopoldem Tyrmandem, to gąszcz ulic, uliczek, skwerów, parków, budynków po lewej stronie, budynków po prawej stronie, sakramentek, dominikanów, budyneczków na północy, skwerków na południu będzie znacząco przytłaczający. Z pomocą przychodzi PIW - w wydaniu z roku 2018 dołączono do książki dwie mapy:


Miron Białoszewski spędził powstaniowy czas w cywilu. Przez cały ten okres miał oparcie w dość licznej rodzinie, przyjaciołach i znajomych; pomagał mu nad wyraz obrotny ojciec ze swoją, równie twardo stąpającą po ziemi, konkubiną. Te osoby są naprawdę ważne dla (w gruncie rzeczy szczęśliwego) przebiegu tej historii.A jest tu Zenon (tata Mirona), jest Kazimiera (mama Mirona i była żona Zenona), Zocha (konkubina Zenona), jest Halina i jest Swen, a w zasadzie Stanisław Czachorowski ps. Swen - pisarz, mama Swena. Są też Celina, Zbyszek, ciotka Uff, pani Rybkowska - sąsiadka. Jednak nawet tak mocne zżycie rodziny w momentach kluczowych dla jednostki, nie znaczy kompletnie nic. Czas zagrożenia życia to momenty, kiedy najważniejszy jestem ja sam, nieważne, jak dużo dobra, piękna i ciepła otrzymałem od najbliższych, będę próbował przeżyć za wszelką cenę, czego Białoszewski spróbował już w momencie wywózek - Znajomy wita się. Pytam go, co tu robią. Przyjeżdżają od kilku dni z Pruszkowa na wykopki. Pytam dalej: czy nie da się do nich dołączyć. Daje mi od razu łopatę. - "Próbować, może pan przejdzie". Biorę w garść łopatę. Wór mam przecie swój. Nie obliczyłem, że jestem aż tak napiętnowany. Moi, nasi z Warszawy lawinami kitoszą się, kiełbaszą. Wszystko trwa moment. Idziemy. Niemiec sprawdza w pamięci. Wszyscy links... Widzę już. A boję się. Halinę. Zochę. Z tymi torbami. Białymi na plecach. Uda się? Niee. Strach przed... co?... bicie? A w nosie zapach cudu... zdrada. No! To to pierwsze. Zostawić swoich. Prawie bez umówień. Nic. Tak. Już. Prawie nie zauważyli. Nieważne. Nie wiem. Nagle jestem odhalcowany w prawo, coś "fafluchter" i nic więcej, żadnego kopa, odstawionko, łopatę zaraz oddałem, żegnaj, pruszkowska wolności - Halina znów - białe wory. Zocha. Tata. Stada. I już w nich ja. Kto zauważył? Nikt. Halina też nie? Nie. Wtedy byłem pewien. A czułem się zdrajcą. Paskudnie. I od nich. Już oto i kara. Już kroczymy. Nic nie zaszło.

 

 

Problematyczne były niedobory jedzenia. Radzili sobie, jak mogli: Co nie uciekło, nie odfrunęło, nie spaliło się, nie padło, nie zdechło, to zostało upolowane. Koty znikły. Psy znikły. O fruwających mowy nie ma. Sam Białoszewski niedojadał, ale jak już trafiła się wyżera, to zawsze wówczas (dwa razy) jedli do syta, do przesytu. I dwa razy z przejedzenia autor dostał... rozwolnienia (czy raczej sraczki. Sraczka i rzyganie - jak sam bez ogródek przekazuje). Z przejedzenia! W czasie wojny! W Powstaniu Warszawskim! Oj, nie taka jest historia narodu cierpiącego, nie taka... Drugi Borowski normalnie - w sprzeczności z ideologią przedstawiania "prawdy" o PW. A kanały? Dobaczewski w Lao Che śpiewał: Żołnierze wychodzą. Cywilom i rannym się nie uda... Dostępu do włazu my żądamy! Dostępu do włazu my żądamy! A rodzina Białoszewskiego i sam autor jednak przeszli tymi kanałami, i to z rannym na plecach. A rannych w tych kanałach było, że o ho ho ho ho! Mnóstwo. Także historia historii nierówna. Każdy uczestnik Powstania ma swoją prawdę. Nie wolno jej ani bagatelizować, ani tym bardziej generalizować; należy ją po prosu przedstawić tak, jak ją pamiętają (choć niestety coraz ich mniej) Powstańcy. O wyzwalaniu przez braci radzieckich też coś jest:  (...) w gazetkach podawali, jak mamy się zachować przy wkroczeniu armii radzieckiej. No więc - co tu dużo mówić. Była wskazówka. Żeby nie robić owacji. I nie okazywać niechęci. Ale coś w rodzaju obojętności. Pamiętam te dwa słowa, w której gazetce, to już nie wiem, może w jakiejś prawicowej: "... zachować milczenie".

--- 

Jest tam też wspominka o wywózce mamy autora na roboty -  o Głogowie, Głogów - ten z historii, z Krzywoustego. Bo historycznie Głogów jest znany po pierwsze z Obrony Głogowa w granicach polskich, a po drugie z pisarza - Andreasa Gryphiusa - w granicach niemieckich. A Miron Białoszewski? 9 października '44 wraz z ojcem wywieziony na roboty do Opola, by 11 listopada po udanej ucieczce obaj wylądowali u rodziny w Częstochowie. Znów zobaczył swego przyjaciela - Sewena i jego mamę. Zgruzowaną do cna stolicę Białoszewski na powrót oglądał w lutym 1945 roku. Wrócił na to wielkie cmentarzysko, gdzie przez kolejne dwa lata ekshumowano zwłoki tych, których albo naprędce chowano w masowych dołach, albo odgruzowywano spod wielkiej ilości wapna, cegieł, desek, słomy, dachówki, żelastwa... słowem tego, co zostało po niemalże półtoramilionowej aglomeracji stolicy Polski.


.
.
.
OCENA: 7/10 (bardzo dobra)

TYTUŁPamiętnik z powstania warszawskiego
AUTORMiron Białoszewski
WYDAWNICTWO:   Państwowy Instytut Wydawniczy
MIASTO: Warszawa
ILOŚĆ STRON:  240
 ROK WYDANIA:  2018
 
 
Egzemplarzy wypożyczony z biblioteki

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz