czwartek, 1 grudnia 2022

FILIP SPRINGER - MIEDZIANKA. HISTORIA ZNIKANIA [wrażenia]

Z czym kojarzy się miejscowość Wołowiec? Na początku szukałem tam rozpoznawalnego (dzięki nazwie miejscowości) na skalę ogólnopolską zakładu karnego. Ale więzienia tam nie ma. Więzienie jest w Wołowie. A co jest w Wołowcu? Polska literatura. Wydawnictwo Czarne, które rezyduje w Wołowcu właśnie, swoją rozpoznawalnością i kojarzeniem nazwy również znalazło sposób na ciekawy PR. Otoczona Tatrami malutka mieścina, zimą malownicza i lekko niedostępna, a w niej mieszkający (nawet zimą) Andrzej Stasiuk. W Wołowcu wydają także dwaj równie rozpoznawalni tenorzy rodzimego reportażu: Filip Springer oraz ten, który kiedyś w każdą niedzielę o godz. 22.00 lądował helikopterem na dachu siedziby Polsatu - Mariusz Szczygieł. Chęć na Miedziankę miałem od czasu, kiedy przeczytałem urodzinowy egzemplarz 13 pięter. Miałem już nawet pdf'a z "Miedzianką" na telefonie, bo w sumie nie można każdej książki mieć na własność w papierowym wydaniu. Domowa biblioteczka to przecież nie miejska biblioteka z kilkoma filiami. A metraż ogranicza nawet miejskie biblioteki.


Od naprawdę niepamiętnych czasów (co, o zgrozo, pamiętam) jednym z głównych kilkudniowych corocznych spotkań dotowanych przez Urząd Miasta było (i oczywiście ciągle jest) święto Kreskowiaków. Polacy wysiedleni z terenów Ukrainy, Litwy i Białorusi, a dziś ich dzieci, spotykają się, są bywalcami koncertów muzyki kresowej, mają prelekcje. Od kiedy pamiętam (a pamiętam od połowy lat 90.) zawsze w kalendarzu miejskich imprez były dni przeznaczone dla upamiętnienia repatriantów ze wschodu. 

Rok 2011 przyniósł nam troszkę faktów z zachodniej granicy Polski. Od Smarzowskiego dostaliśmy w łeb Różą (kiedy dziewiczy raz odpaliłem sobie ten film, nie wiedziałem, co mam zrobić w trakcie pierwszej sceny - zapałzować i wyłączyć, czy zapałzować i walnąć pół szklanki burbonu),  a od Springera liścia Miedzianką. W filmie - z północnych ziem wypędzani byli Mazurzy, w reportażu - z południowych - Niemcy. Dobra, może być, że przesiedlani... Ale najlepiej, jak na stacji w Jeleniej Górze wsiądą do pociągu, pojadą w pizdu do swojej faszystowskiej ojczyzny, i nigdy nie wrócą. Polska administracja robiła wiele, żeby tak właśnie było. Ale Niemcy wracali do Miedzianej Góry... do Miedzianki... właściwie do Kupferbergu.

Przechadzałem się w listopadzie po miejscowym Empiku. W dziale z książkami wpadło mi w oko nazwisko Springera wydrukowane na grzbiecie jego "nowej" książki. Świetna, przykuwająca wzrok czarna okładka z pomarańczowymi wstawkami robi robotę. Naprawdę brawa dla dizajnera - Przemka Dębkowskiego. Patrzę - "Miedzianka. Historia znikania". Aha. Wznowienie. I to piąte! Tym razem od krakowskiego wydawnictwa Karakter. A ja ciągle miałem przed oczami tę okładkę z koniem. A że tekst się przecież od czasów premiery nie zmienił, postanowiłem wypożyczyć stare (2011) wydanie z Wołowca.

                             Wznowienie "Miedzianki" - wydawnictwo Karakter (2022)

 

Autor opowieść tę zaczyna od butelki. Pustej butelki po piwie. I w mojej pamięci po reportażu zostanie piwo. Piwo z browaru w Kupferbergu, a po II światowej z Miedzianki - niedaleko Lwówka Śląskiego. A jeśli Lwówek Śląski, to oczywiście nadal prężnie warzy tam browar Lwówek. A Kupferberg Gold? A raczej Złoto Miedzianki? Co z nim? Bo tak nazywał się sławny na cały Dolny Śląsk jasny lager, warzony tam od lat 70. XIX wieku. Teraz można co najwyżej kupić wino musujące produkowane w Niemczech. Po piwie zostały jedynie puste zielone butelki i pojedyncze kapsle od tychże. Delikatnie (ale tylko delikatnie) przypomina to los wrocławskiego browaru Profesja. Po Profesji w roku 2022 zostały tanki i inny sprzęt warzelniczy wywieziony do browaru Jurand w Szczytnie. Właściciel Profesji (od końcówki 2021 roku jest nim Mazurska Manufaktura Alkoholi) poszli jednak na grubo: dostali unijne dofinansowanie na jeden koma dziewięć dużej bańki i po pięciu latach funkcjonowania sprzedają browar. Sprzęt do warzenia odkupiła Mazurska Manufaktura, a chłopaki z Profesji pieniądze zatrzymają, bo unijna karencja mija w 2023 roku; z nieopłaconymi pracownikami też nie muszą się użerać, bo zwolnień im nie podpisali (użerać się będzie za moment AR-Poltrans, a za następny moment Polsat z Interwencją i TVN z Uwagą). Tomek Kopyra w temacie piwnym to jest jednak fachowiec: część I, część II - polecam.

Browar w Miedziance przestał istnieć w roku 1974. Przysłani robotnicy wymontowali 20 blaszanych tanków i potoczyli drogą w kierunku Janowic. Była to pamiętna chwila - po 126 latach zakończyła się w Miedziance historia browarnictwa. Skończyła się dudniącym łoskotem blachy toczonej po mokrym asfalcie. Toczenie nie jest łatwe, pochyłość jest spora, nad ważącymi po kilkaset kilogramów kadziami nietrudno stracić kontrolę.. U góry robotnicy zapewniają, że tanki pojadą do browaru w Lwówku, na dole okazuje się, że takie pogniecione nadają się tylko na złom.

Aż się chce napisać: krajobraz zniszczenia z browaru Profesja. W tle budynek browaru Jurand (Szczytno). Stan na końcówkę października 2022 - fotografie nieaktualne.

 
Wracamy do Kupferbergu. Gdy ówczesny właściciel browaru, Georg Franzky, zainwestował w maszyny parowe wspomagające produkcję piwa bawarskiego, zrobił coś jeszcze: stworzył wiosenny festiwal piwa z miejscowym marcowym, rozlewanym prosto z beczek. Codziennie więc konne wozy wypełnione po brzegi beczkami i podzwaniające zielonymi butelkami wyruszają z Kupferbergu drogami w dół, by mieszkańcom okolicy dostarczyć najlepszego w Górach Olbrzymich piwa.

 

Między Janowicami Wielkimi a Mniszkowem przez 700 lat istniał Kupferberg. Dziś pozostał jedynie szlak turystyczny do zwiedzania Miedzianej Góry...


Zachodnie ziemie nowej Polski to był właściwie epilog przesiedlania Niemców. Zaczęło NKWD w granicach socjalistycznych republik po tym, jak wojsku niemieckiemu odmarzły pod Stalingradem nie tylko dupy. W drugiej połowie lat 40. najpierw sowieci zajęli się Mazurami, a skończyli na południowym zachodzie, pakując do wagonów autochtonów Dolnego Śląska. Od lipca 1945 wszyscy Niemcy mieli obowiązek noszenia białych opasek na prawym ramieniu. Jeśli przy rabowaniu własnych domostw niemieccy cywile przeżyli, ładowano ich do wagonów i wysyłano w czortu do Rzeszy. Jeśli przeżyli latem piekło zatłoczonego dwustoma osobami wagonu, który wlókł się do stacji przeznaczenia dwa tygodnie bez wody, lub nie zamarzli zimą w tych samych, nieogrzewanych wagonach, mogli potraktować to doświadczenie, jako powtórne narodziny.  Istny europejski Dziki Zachód. Pamiętam tyle, że jedyne, co zostało po Niemcach na Dolnym Śląsku to (nie zawsze nienaruszona) architektura i infrastruktura, oraz pruski system nauczania. W gimnazjum dojeżdżaliśmy do 1939. O tym, że rodząc się ledwie pół wieku wcześniej byłbym Niemcem, cicho-sza. No, ewentualnie bohaterska Obrona Głogowa sprzed dziewięciu wieków za Krzywoustego; kij z tym, że siedem następnych są to ziemie wybitnie wprost związane z krwiobiegiem Niemiec.

1957 rok jest ostatnim w którym Niemcy mogą wyjechać z Polski w ramach powojennych repatriacji. Ówczesny ruch w Polsce odbywa się wahadłowo - Niemcy spadają z Polski, do Polski wpadają... Polacy... Polacy, którym zakomunikowano, że za chwilę nie będą już Polakami, a Białorusinami, Litwinami i Ukraińcami. Przed takim wyborem stanęła w 1958 roku choćby rodzina Wydrzyckich, którym Polskę zamieniono na Białoruś. Ojciec, Antoni, wybrał wysiedlenie. Dzięki tej decyzji, głowy rodziny, dostaliśmy Niemena. W gruncie rzeczy Wydrzydcy wcale nie musieli opuszczać Starych Wasiliszek; Antoni Wydrzycki nie był gospodarzem, nie miał hektarów, nie musiał zapisywać się do kołchozu. Był złotą rączką - "pieniądze same leźli jemu do kieszeni. Lebiodka" - jak wspominają Antoniego mieszkańcy Starych Wasiliszek w reportażu radiowym - Jak ta rzeka. Ale jedni z bohaterów reportażu Springera - Irena Barwicka wraz z mężem - gospodarzyli. Gospodarzyli i też nie mieli ochoty oddawać plonów kołchozowi. Dlatego ruszyli na nowe zachodnie ziemie. Jest też Barbara Majka (z domu Kmiecik) - też tzw. lebiodka - pracuje w kopalni uranu, obsługuje windę.


 

Pół wieku temu, 13 maja 1972 roku, nastąpiło całkowite rozwiązanie kwestii Miedzianki: przeznaczono do likwidacji. Podpisano: naczelnik gminy z ramienia partii (taki dzisiejszy wójt), Irena Kamieńska-Siuta. Decyzją pani naczelnik mieszkańców przeniesiono do czteropiętrowców w Jeleniej Górze przy ul. Mieczysława Karłowicza (40-45). Dziś to typowa wielka płyta z odnowioną, kolorową i ocieploną elewacją. Przez karty reportażu przemyka też nazwisko Stanisława Cioska, który na szersze wody rozpoznawalności wypłynie dopiero podczas obrad w Magdalence ('89), a który pół wieku temu piastował stanowisko wojewody mojego rodzinnego województwa.

Sam tekst starego wydania nie zmienił się w nowej edycji wydawnictwa Karakter. Za korektę dziewiczego wydania z roku 2011 odpowiedzialne są Małgorzata Poźnik i Zuzanna Szatnik. Nie obyło się bez błędów (nawet ortograficznych!). Czytając o ważeniu piwa w kontekście warzenia, trochę szkliwo na zębach mi się rysowało... Ale tylko raz i w Karakterze błąd ten został wychwycony przez Paulinę Lenar. W reportażu występują postacie braci Sintenisów (Paul i Max). W 2011 korektorki puściły zwrot o tym, że coś się działo między obojgiem Sintenisów. I zastanawiam się, kto w tym braterskim tandemie robił za siostrę. A między oboma Sintenisami działo się sporo.

 

 

.
.
OCENA: 7/10 (bardzo dobra)

TYTUŁMiedzianka. Historia znikania.
AUTORFilip Springer
WYDAWNICTWO:   Czarne
MIASTO: Wołowiec
ILOŚĆ STRON:  270
 ROK WYDANIA:  2011
 
 
Egzemplarzy wypożyczony z biblioteki

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz