Pan Michał Szczerbic to persona dość rozpoznawalna w rodzimej filmografii; może nie dzięki nazwisku, ale tytułom, przy których miał okazję pracować: jego nazwisko w roli scenarzysty widnieje co prawda przy niechlubnej adaptacji Wiedźmina (2001), ale za to jako kierownik produkcji działał na planach Domu wariatów (1984), Listy Schindlera (1993), Pana Tadeusza (1999), czy Pianisty (2002). Przy okazji Róży reżyser Smarzowski na tyle zaufał doświadczonemu (rocznik 1944, urodzony w Oleśnicy) Szczerbicowi, że ten na planie Róży z Mazur odpowiadał zarówno za napisany scenariusz, jak również był tam kierownikiem produkcji filmu. Autor scenaiusza postanowił poruszyć mało znany epizod polskiej historii: tragiczne doświadczenia wypędzonego z własnej ziemi ludu, dla którego koszmar wojny nie skończył się 8 maja 1945 roku.
Szczerbic, będąc przez lata słuchaczem relacji i anegdot mazurskich, czuł się zobowiązany opowiedzieć o nich światu. Temat wypędzania mieszkańców "Ziem Odzyskanych" przez komunistycznych i polskich osadników "zza Buga" podjął swego czasu znakomity twórca reportażu - Filip Springer w swojej książce pt. Miedzianka - historia znikania. Nie wydaje się to więc temat rangi epizodycznej, a naprawdę powszechna praktyka pozbywania się "Niemców" (głównie byli to jednak "tutejsi") z Dolnego Śląska.
Aktor (głownie teatralny) Marcin Rychcik miał okazję zagrać epizodyczną rolę w Klerze reżysera Samrzowskiego. Oprócz zagrania postaci księdza, Rychcik wykorzystał swój moment i wcielił się również w rolę reportażysty. Miał fenomenalną okazję spotkania na planie Kleru "wszystkich ludzi Smarzowskiego" i wykorzystał tę szansę na książkowy zapis atmosfery planów filmowych, które stworzył w swej karierze Wojciech Smarzowski. Książka została wydana przez wydawnictwo Axis Mundi w 2019 roku. Siłą rzeczy nie ma tutaj rzecz jasna drugiego Wesela (2021), ale jest dziewięć wcześniejszych światów wykreowanych przez reżysera: Małżowina (1998), Kuracja (2001), Wesele (2004), Dom Zły (2009), Róża (2011), Drogówka (2013), Pod Mocnym Aniołem (2014), Wołyń (2016) oraz Kler (2018). Na planie Kleru nie zabrakło współpracowników reżysera z dwóch innych telewizyjnych adaptacji Teatru Telewizji - Klucz (2004) i Cztery kawałki tortu (2006) - szkoda więc, że owych telewizyjnych projektów zabrakło w książce pt. Kręcone siekierą. 9 seansów Smarzowskiego. Jest za to sporo w temacie Róży - nie tylko wspominek z planu filmowego, ale przede wszystkim o smutnej historii Mazurów, którzy od maja 1945 roku byli zmuszani prośbą, groźbą i szykanami, by w końcu opowiedzieć po stronie polskości bądź niemieckości i albo zostać na "Ziemiach Odzyskanych", albo też spadać do siebie do Niemiec, skoro chcą pozostać Niemcami...
O historii kryjącej się za scenariuszem filmu Róża opowiedzieli w książce - autor scenariusza Michał Szczerbic, kostiumograf Magdalena Rutkiewicz-Luterek oraz Prof. Józef Włodarski - specjalista historii Prus Królewskich.
Michał Szczerbic:
Od lat pragnąłem opowiedzieć o Mazurach. O prostych ludziach, którzy przegrali z wielkimi mocarstwami i drobnymi łajdakami. O tych, którzy zostali zapomniani przez przez cały świat. To byli chłopi i szlachta z pobliskiego Mazowsza, osiedlający się w państwie zakonu krzyżackiego od XIII - XIV wieku. Duży odsetek stanowili potomkowie starożytnych Prusów, którzy zasymilowali się z miejscową ludnością. Tę endemiczną grupę tworzyli też osadnicy z Niemiec, a w mniejszej części wygnańcy za wiarę - hugenoci francuscy czy przybyli z okolic Salzburga protestanci. Z różnych nacji, kulturowych, historycznych doświadczeń wyodrębniła się społeczność, którą dopiero 190 lat temu nazwano Mazurami. Zaciekawił mnie ten lud Boży o rzadko spotykanych cechach, żarliwie religijny i przywiązany do pracy. Przez wieki wiedli życie na tej rozległej ziemi, bo całe Prusy Wschodnie to także katolicka Warmia i północne tereny sięgające aż po Królewiec. W krainie odciętej - zwłaszcza zimą, od głównych szlaków komunikacyjnych z Polską czy z Niemcami. Byli wielkimi patriotami tej ziemi. Przyjęli luteranizm po sekularyzacji Prus Książęcych w 1525 roku. Po Pierwszej Światowej władze niemieckie nakazały Mazurom zapomnieć o ich własnej gwarze. Pojawili się wtedy żarliwi obrońcy polskiej mowy. Druga wojna na zawsze zniszczyła ich świat. Mężczyźni zostali wcieleni do niemieckiej armii, wielu zginęło, a ci, którzy wrócili, zostali wymordowani przez Rosjan jako zdrajcy. Kobietom i dzieciom darowano życie, ale jakie ono było...
Mazurzy z przyjezdnymi rozmawiali po polsku, a między sobą po niemiecku. Na ogół porozumiewali się gwarą mazurską - archaiczną polszczyzną, ze znaczną ilością słów, które w centralnej części kraju zanikły. Najważniejszym drogowskazem była dla nich ewangelia. Ciężko pracowali na nieurodzajnej ziemi, w warunkach, które niemieccy naukowcy określali jako szkodliwe dla zdrowia. W Niemczech osiedlenie w Prusach traktowano niemal jak zesłanie na Syberię.
Magdalena Rutkiewicz-Luterek:
Ubierali się skromnie i praktycznie - byli protestantami. Ewa Herman-Szczerbic wymyśliła, by Mazurzy w filmie nosili się na czarno. To kolor pokory. Mazurki nakładały czarne chustki, jak kobiety w dawnej Polsce na znak żałoby popowstaniowej. Przez szarości i czernie nie rzucali się w oczy.
Michał Szczerbic:
Protestantyzm wniósł w ich życie nowe myślenie - o pracy jako drodze do Boga. Przyjęli je w sposób żarliwy. Panowało przekonanie, że jeśli wykonana była punktualnie, porządnie i do tego z pewnym naddatkiem, to znaczy że wykonali ją Mazurzy. Skoro wynajęci rzemieślnicy w pracy nie pili - było pewne, że nie są to Polacy. Całą tę sumienność i surowość, wręcz ascezę bytu, wywodzili ze Starego Testamentu. Obok Biblii ich ważną księgą - skarbnicą mądrości i religijności - był zbiór pieśni "Nowo wydany kancjonał pruski". W pierwszej połowie XIX wieku upowszechnił się wśród nich ruch gromadkarski - jako forma religijności protestanckiej - który był formą protestu przeciwko germanizacji Mazurów. Gromadkarze wybierali spośród siebie własnych kaznodziejów. Stali się prawie sektą - w kontakcie z Pismem Świętym nie chcieli pośrednika w postaci pastora. Za polską identyfikację narodową gromadkarzy spotykały ustawiczne szykany ze strony władz niemieckich. Kres ruchu, jak zresztą dramatyczny kres wszystkiego, nastąpił u schyłku drugiej światowej i tuż po niej.
Mazurzy modlili się i rozmawiali z Bogiem po polsku. Uczyli się w tym języku od lat 70. XIX wieku, a jeszcze w czasie drugiej światowej odbywały się w nim nabożeństwa. Niemcy uznali, że proces zniemczenia tych ziem zmierza ku końcowi, więc jakiekolwiek środki przymusu są niepotrzebne: niech to sobie wymrze. Plebiscyt w 1920 roku roku został sromotnie przegrany przez stronę polską, choć wielu jej działaczy agitowało za przyłączeniem Mazur. Trwała wojna bolszewicka, a Niemcy wykorzystali ją do siania propagandy o tymczasowości państwa polskiego. W latach trzydziestych Mazurzy - mieszkańcy najuboższej niemieckiej prowincji, poparli wybór Hitlera, który obiecywał likwidację bezrobocia. Gdy już doszedł do władzy, zaczęło się rozbijanie tożsamości i jedności narodu mazurskiego. Wmawiano im, że są Niemcami. Tak jak zresztą po wojnie władza ludowa przekonywała ich, że są Polakami.
Jak większość z nas, przez część życia byłem gruntownie zmanipulowany przez komunistyczną propagandę. Mówiło się o wyzwoleniu Krainy Wielkich Jezior, ale dla autochtonów był to czas cierpienia i poniżenia. Władze ludowe robiły wszystko, by udowodnić, że te ziemie zawsze należały do Polski, choć nie była to prawda: Warmia owszem, ale Mazury nie. Mawiano: "wróciliśmy na swoje", a w myśl tej teorii ich mieszkańcy od zawsze byli Polakami. Mazurzy mieszkali na tej ziemi ponad 600 lat, ale mało co o tym kraju wiedzieli i niezupełnie zdawali sobie sprawę, że ich mowa była polska.
Zawsze zastanawiał mnie brak Mazurów. Choć słyszałem ich rozmowy w powietrzu, krajobraz niósł ciszę, a zapomniane cmentarze spowijało milczenie.. Nawet tam szukałem z nimi kontaktu. Domyślałem się, że ci ludzie - Polacy jak sobie wyobrażałem - zostali skrzywdzeni. Wcześniej sądziłem, że kiedy nastała władza radziecka, pogniewali się na Polskę i wyemigrowali. To szalenie prostackie myślenie i umysłowe wygodnictwo - w końcu myśmy cierpieli, a skoro Mazurzy byli fragmentem Rzeszy, to też powinni. Pewne rzeczy zaczęły do mnie docierać. By opowiedzieć o tych wydarzeniach, myślałem o bardziej pojemnej formie, żeby ustrzec się przed uproszczeniami czy silnym streszczeniem. Zaproponowałem serial, ale osoby decyzyjne w telewizji uznały, że ten temat nie zainteresuje naszego widza. Wtedy pomyślałem o filmie fabularnym i otrzymałem jeszcze jeden impuls: spotkałem się z Burchardem Olechem. Ten autentyczny Mazur, który pamiętał tamten świat, rąbał prawdę między oczy i zaprzeczył, jakoby Mazurzy byli zniemczeni. Owszem zgermanizowani, bo w ciągu ostatnich sześćdziesięciu lat przed drugą światową, cywilizacja docierała do nich przez Republikę Weimarską aż po dobrodziejstwa z czasów Rzeszy. Można powiedzieć, że zainteresowanie Niemiec tym narodem okazało się dla niego ożywcze. Do czasów nazizmu. Nie można jednak wnioskować po fakcie, że popierali zbrodnie Hitlera. To bardzo krzywdzące.
To, co się stało na tamtych terenach w styczniu 1945 roku, biorąc pod uwagę skalę okrucieństwa, determinacji w eksterminacji, łamaniu kręgosłupa moralnego, zdeprawowania w mordowaniu, przywodzi na myśl najazdy mongolskie czy tatarskie. Te ziemie, ówcześnie niemieckie przecież, przeszły potworną historię, jakiej my nie doświadczyliśmy w czasie okupacji, co mówię z pełną odpowiedzialnością. Podlegaliśmy innemu systemowi opresji - niemieckiej, ale takiego stopnia barbarzyństwa nie zaznaliśmy. Tutaj człowiek był rzeczą, wyrzynano ludzi na polach, w lasach, gdziekolwiek się ich spotykało. Drugi fenomen to fakt, że pozostała ziemia bez narodu. Jak to się mogło stać, że nie ma po nim śladu? Być może to przesada, bo jednak pewne istnieją, ale do dziś trwa w najlepsze niszczenie pozostałości po Mazurach, profanowanie cmentarzy. Ich eksodus był całkowity. Została garstka ludzi, którzy o tym, co się wtedy wydarzyło, nie chcą rozmawiać.
By uczciwie opisać te wydarzenia i otrzymać swoisty glejt od Mazurów, którzy pamiętali tamte czasy, musiałem zamienić się w historyka. Rosjanie w 1945 roku otoczyli Mazury, które do obrony - nie w sensie strategicznym, a taktycznym - były dobrze przygotowane: całe skopane rowami i dziurami w ziemi. Na terenie Prus pozostało wiele fortyfikacji sprzed wojny, a od jesieni '44 prowadzono intensywne prace nad kolejnymi umocnieniami polowymi wzdłuż całej linii frontu i na przewidywanych kierunkach natarcia sowieckiego. Rosjanie szli z północy i południa. Władze niemieckie do końca twierdziły, że front wschodni zostanie odparty. Do ostatniego momentu nie dawały rozkazu ewakuacji. Kiedy wreszcie front padł, wygnano tysiące ludzi na mróz i poniewierkę, nie bacząc na wojenne niebezpieczeństwa. Wprost pod frontowe kule. Wielu zginęło pod bombami na drogach oraz na Zalewie Wiślanym, którym po lodzie próbowali przedostać się do Niemiec. Rosjanie zniszczyli krę, żeby potopić te konwoje ludzkie. Wyrzynano ich na polach. Wygniatano jak robactwo. Rozkazy Naczelnego Dowództwa Sowieckiego kierowane do żołnierzy były czytelne: jesteście na pierwszym skrawku ziemi niemieckiej, szukajcie Germańców i mścijcie się. Jednostki frontowe dopuszczały się zatem wszelkiego rodzaju działań. W istocie - przestępczych. Krasnoarmiejcy szli i zabijali. Było dla nich jasne, że znajdują się na terenie wroga. Wkroczyli jako zwycięzcy, nie odróżniając Niemców od, nawet tych mówiących po polsku, Warmiaków i Mazurów. Szukali trofiejów, czyli złota, wódki, kobiet i zegarków. Przy okazji podpalali całe wsie i ulice. Trwało to dość krótko: przelecieli i poszli na Berlin. Jeszcze gorsze były wojska administracyjne, te drugiego rzuty NKWD. Miały dużo czasu i rozpoczęły gruntowną pracę nad wyniszczaniem resztek miejscowej ludności. Odmawiano im prawa dożycia. Rozpoczęto deportacje, zsyłki do łagrów. W podobny sposób postępował Stalin w okresie wielkiego głodu na Ukrainie. Mężczyzn w zasadzie rozstrzeliwano na miejscu, a kobiety w barbarzyńskich aktach dominacji i zemsty były brutalnie gwałcone. Grabiono żywy inwentarz i zapasy, więc całe gospodarskie zaplecze szybko zostało ogołocone z pożywienia. Na Mazurach nastał głód, niemal śmiertelny. Rosjanie w maju '45 w rzeczywistości nie przekazali władzy administracyjnej Polakom, bo nie skończyli eksploatacji tych ziem. Miasta, które z pożogi wojennej wyszły ze stosunkowo niewielkimi zniszczeniami - jak Olsztyn - umyślnie były obracane w ruinę przez żołnierzy sowieckich. trwał demontaż maszyn, szaber i niszczenie. Gdy prawie nic nie zostało, bo żywność, bydło, całe wyposażenie fabryk, tony rozmontowanych torów kolejowych wywieziono w głąb Rosji, a resztę budynków publicznych spalono w aktach dzikiego wandalizmu, przyszła trzecia grupa - Polacy. Administracja starała się porządkować ten świat, ale w dużej mierze przejęła moskiewski styl myślenia. Uznano, że tych ludzi można się pozbyć, bezkarnie gwałcić, można zabić. Nikt za to nikomu nie postawi zarzutu. W filmie tego nie ma, ale niekiedy szabrownikom, w formie ochrony, towarzyszyła milicja. Funkcjonariusze podpierali się wytycznymi: trwa odbudowa Warszawy i innych miast, więc należy rozbierać i wywozić całe wsie. Władze powiatowe nakazały, by wszyscy Niemcy nosili na piersi plakietki z literą N. Szczęśliwie władze wojewódzkie zabroniły tej praktyki, bo skojarzenia były jednoznaczne. Na stacji kolejowej w Młynarach, polscy milicjanci wyrywali nędzne resztki dobytku ludziom, którzy wsiadali do wagonów odjeżdżającego do Niemiec pociągu.
Nasze społeczeństwo nic o tych wydarzeniach nie wie. Czasem myślę, że to jakieś żarty. Robotnicy przymusowi pracujący na tych ziemiach uciekali do swoich rodzin w centralnej Polsce, a po przejściu frontu zaraz wrócili. Nie chcieli przegapić swojej szansy na dobre urządzenie się w życiu, mazury to było dla nich eldorado. U siebie gospodarzyli na skrawkach ziemi, a tu było jej pod dostatkiem. Wobec kilku morgów te rozległe hektary były dla nich, pomimo nieurodzajnej gleby, łakomym kąskiem. Prawdziwym majątkiem obszarniczym. W dodatku domy stały puste. Przekrój przyjezdnych był szeroki: osadnicy z Kresów, Mazowsza, Podlasia, Kurpiowszczyzny i innych rejonów kraju. Byli zdziwieni, że tylu miejscowych mówi po polsku. Weszli do ich domów z czerwonej cegły i nastąpił proces wypierania, bo nie chcieli uznać się za agresywnych kolonizatorów. Ci, którzy przyjechali do pracy - stare sanacyjne kadry - byli w cenie. Wśród pionierów byli też patrioci, z zapałem zagospodarowujący nowe ziemie, ale dobrą opinię psuli im szabrownicy, głównie z sąsiedniej Kurpiowszczyzny. Sporo było wśród nich typów spod ciemnej gwiazdy. Na Ziemiach Odzyskanych błyskawicznie powstał ludzki tygiel, nad którym nowe władze nie były w stanie zapanować. Lepsze stosunki panowały między autochtonami, a przesiedleńcami z Kresów. Zaburzanie wychowani w środowiskach wielokulturowych i wielowyznaniowych, mieli więcej zrozumienia dla trudnego położenia Mazurów.
Właściwie nie da się opowiedzieć o strachu tych ludzi, gdy do ich domostw zbliżała się Armia Czerwona wraz z frontem. Mężowie byli na wojnie, więc często te bezbronne kobiety wpadały w histerię.. Istnieją źródła, które zaświadczają, czego dopuszczały się, by nie okryć się hańbą i uciec przed gwałtem. To są rzeczy nie do opowiedzenia, tak jak zabijanie własnych dzieci, Dociekając, ocieramy się, a właściwie przekraczamy kres wyobrażeń o tym, co człowiek może znieść, do czego jest zdolny. Los Mazurek, który opisaliśmy z Wojtkiem w "Róży" jest naszkicowany, tylko bardziej przez zaniechanie niż pokazanie.. Scena zbiorowego gwałtu jest zarysowana delikatnie, a i tak oglądanie jej przyprawia o ból brzucha. W rzeczywistości, jeden za drugim, stały plutony żołnierzy, którzy czekali na swoją kolej. To zostało widzowi zaoszczędzone. Nie chcieliśmy epatować i pławić się w tym, bo to najłatwiejsze. Byli też tacy, którzy... jakoś nie mogli, z zażenowania, ze wstydu. Ci byli wyśmiewani i uważani za podludzi, nie mężczyzn z całą pewnością. Zależało nam, by pokazać, jak te kobiety mogły to ogóle przeżyć i coś ze swojego człowieczeństwa zachować.
Prof. Józef Włodarski (specjalista historii Prus Królewskich):
Oporne były po prostu gwałcone. Te zaś, które próbowały się bronić, krzyczały, a nawet tylko płakały - zabijano. Nic nie doprowadzało Rosjan - wszystko jedno: szeregowych czy oficerów - do szału tak jak krzyk i płacz krzywdzonych kobiet. To szybko rozeszło się wśród Mazurek, więc starały się panować nad emocjami. Nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić. Rozmawiałem z kobietą, która została wielokrotnie przez Rosjan zgwałcona. Mówiła, że po piątym, czy szóstym sołdacie już nic nie czuła. Te nękane kobiety były pewne, że nadeszła Apokalipsa. Ta prawdziwa, biblijna, iże to jest koniec, nadchodzi Sąd Ostateczny.
Michał Szczerbic:
Papierkiem lakmusowym dla naszej historii opowiedzianej w filmie były reakcje tych nielicznych Niemców, którzy zostali, oraz - choć te narodowościowe podziały są umowne - Mazurów rodzimych. Profesorowie i pastorowie, umieszczeni zresztą w napisach końcowych, jednogłośnie powiedzieli, że film jest uczciwy. Pytałem ich np. czy to prawdopodobne, że w kościele ewangelickim odbył się katolicki ślub. Odpowiadali, że nie istniał oficjalny zakaz. Trwała wojna, więc górę brało to, co pragmatyczne. Protestanci użyczali katolikom kościołów także do nabożeństw.
Prof. Józef Włodarski:
Jeśli mogę coś zarzucić filmowi, to że zbyt jednostronnie pokazał Rosjan. Ci w "Róży" są odrażający, wyjątkiem jest epizod z lekarzem, który w fachowy sposób zbadał pacjentkę.. Prawda jest bardziej złożona. W tej wielkiej fali zbrodni zdarzały się ludzkie zachowania. Latem roku 1945 wojsko sowieckie zaczęło dokarmiać dzieci, a wojskowi lekarze byli do dyspozycji ludności cywilnej. W największych gospodarstwach rolnych Rosjanie zatrudniali Mazurów i traktowali ich dobrze. Bywało, że polska milicja, od której oczekiwali ochrony, okazywała się bardziej niebezpieczna niż Rosjanie. Miała strzec porządku, a przymykała oko na krzywdy, sama uczestnicząc w zdzierstwach i łupiestwach. Dochodziło do paradoksów: żołnierze sowieccy chronili ich przed nadużyciami i atakami ze strony polskiej milicji.
Michał Szczerbic:
Wiosną '45 rozpoczęła się akcja rejestracji i weryfikacji autochtonów, co tylko zaostrzyło stosunki narodowościowe. Wielu nie przyznawało się do polskich korzeni i nie chciało obywatelstwa. Trudno się dziwić, bo spotkanie z Polską było dla nich gorzkie. Szczególnie dla tych, którzy przed wojną działali w ruchu polskim. Kobiety, których mężowie byli w sowieckich obozach, także nie chciały pod przymusem deklarować polskości. Polityka polskiej władzy ludowej wobec ludności mazurskiej była fatalna. Nierzadko dochodziło do współpracy władz z szabrownikami i pospolitymi bandytami.. Ubecja szła z nimi ręka w rękę. Miejscowych zmuszano do podpisywania deklaracji, kim naprawdę są: Niemcami czy Polakami. A oni zwykle mówili o sobie: jesteśmy Mazurami. W lutym 1945 roku ich delegacja wystosowała do nowego rządu memoriał w sprawie zapobiegania wyniszczeniu ludu mazurskiego.
Po tej hekatombie w latach 1945-46 życie Mazurów wróciło do względnej równowagi. Wielu nie było w stanie zdecydować czy zostać, czy wyjechać. Część Niemiec była przecież pod panowaniem Stalina. Niedobitkom jeszcze przez chwilę dano pozostać na ojcowiźnie. Zachowało się wspomnienie, jak to w olsztyńskim kościele w jednych ławkach siedzieli Polacy, a po drugiej stronie Niemcy. I razem się modlili. Jednak profanowanie cmentarzy ewangelickich i inne spowodowane krzywdy spowodowały, że ta ludność masowo zwracała się o zezwolenie na wyjazd. Polacy z województw centralnych na ogół patrzyli na oddalające się pociągi z obojętnością. Dla tych zmuszonych do wyjazdu był to wielki dramat. Ci z Prus Wschodnich odmówili im przynależności do swoich zrzeszeń. Zostali więc potraktowani jako Niemcy drugiej kategorii. Stopniowo znikali z tej ziemi, a dalszy ciąg dramatu przeżywali już w Reichu. Byli niechcianymi przesiedleńcami, wygnańcami. Mieszkali na dworcach kolejowych, w wagonach.
Ta historia jest haniebna i wstrętna. Nadszedł chyba czas, by uczciwie się z niej rozliczyć i choć jest niewygodna, nie zamiatać jej już pod dywan. Myśmy tych Mazurów zawiedli i zgrzeszyli ciężko.. Najgorszy był los kobiet, bo zostały odrzucone przez niemiecką społeczność. Nawet przez własne rodziny. Nie darzyli ich szacunkiem także Polacy, więc znikąd nie miały oparcia. Myślę, że nikt nie był tak heroiczny jak one. Zupełnie samotne, podejmowały jakąś nędzną pracę, by wykarmić i wychować dzieci, które rodziły się z gwałtów. Ze względu na relacje z potężnym sąsiadem przemoc Rosjan długo określano mianem "wybryków maruderów", by nadać im charakter incydentalny i nie wiązać jej z Armią Czerwoną. Ówczesna cenzura piętnował jakąkolwiek wzmiankę o gwałtach żołnierzy określeniami: "nietakt w stosunku do Związku Radzieckiego".
Przez lata nikt, z żadnej strony politycznej, nie chciał tego tematu dotykać. Ta niechęć do Mazurów ma miejsce także dzisiaj . Możemy się usprawiedliwiać, że wkroczyli tam Rosjanie, ale myśmy również ich niszczyli - rozbierając wsie, przez pospolity szaber i niestety, także bestialski mord. To smutne, ale ci ludzie boleśnie odczuli nikczemność historii.
Co możemy zrobić w ramach ekspiacji? Możemy głośno o tym mówić. Przyznać, że bardzo często haniebnie postępowaliśmy. Nie możemy się wiecznie kryć za tarczą sowieckiego bestialstwa. Musimy wziąć coś na siebie. i to wcale nie mało. Czy historia to gra o sumie zerowej, a odpłata cierpieniem za cierpienie to naturalna kolej rzeczy? Kara w swoim okrucieństwie gwarantująca, że takiej lekcji nie zapomni nie tylko ukarany, ale także nikt inny? W większości mamy przekonanie, że jesteśmy narodem szczególnie skrzywdzonym w czasie wojny. Niepopularne jest u nas przypominanie krzywd innych. Ci ludzie są już nieobecni na ziemiach mazurskich. Prawdopodobnie gwara także zniknęła. Pamięć o nich zostanie już tylko w podręcznikach historii. Żal, że na większy gest ze strony państwa liczyć nie można. Takim gestem jest film "Róża". Także krokiem w stronę zamazania białej plamy, jaką była historia eksterminacji tej ludności. Tego przyjaznego, biednego i łatwego do zmanipulowania ludi Bożego. "Jesteście Mazurami wrośniętymi w tę ziemię, bez was będzie bezimienna" - mówi w filmie pastor. A jeśli dzisiaj odwiedzi się te małe cmentarzyki, umiejscowione najczęściej na skraju lasu, zobaczy się przede wszystkim niemieckie imiona. I polskie nazwiska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz