"Seanse nienawiści" to tytuł słynnego felietonu autorstwa Jana Rema, który to tekst został wydrukowany w tygodniku Tu i teraz (nr 38) 19 września 1984 roku w cyklu " Samosądy". Tajemnicą poliszynela był wówczas i jest także dziś fakt, że pod pseudonimem Jan Rem pisywał ówczesny rzecznik prasowy rządu. W "Samosądach" Urban po wielokroć podkreślał, w sposób zamierzony powtarzając swe tezy niczym mantrowe frazy, które dotyczyły tzw. "polskiej racji stanu". Przez ostatnie, napiszmy, sto pięćdziesiąt lat społeczeństwo europejskie ma do wyboru dwie racje stanu: ostanie niemal cztery dekady to racja stanu w strefie wpływów amerykańskich, natomiast czasy "seansów nienawiści" to strefa wpływów sowieckich, której orędownikiem był ówczesny rzecznik rządu, czego nie omieszkiwał podkreślać w czasie swych słynnych konferencji prasowych, które to konferencje zamieniał trochę w takie "Samosądy" właśnie.
Uważam wszakże, że potrzebne są pewne znaki orientacyjne, które ludziom odbywającym dziś rozmaite ideowe wędrówki pokazywałyby, gdzie się właściwie znajdują. Kto aprobuje konstytucyjne założenia polityczne PRL, ale krytykuje, pyskuje i przeważnie wszystko mu się nie podoba - ten stanowi partnera w procesie porozumiewania się narodowego. Kto neguje i zwalcza założenia ustroju, ten jest obiektem walki politycznej i może też być przedmiotem represji karnej, jeżeli naruszy prawo. Jednakże mieści się on w obrębie naszej wewnętrznej walki politycznej. Kto jednak godzi się już nie pośrednio, lecz bezpośrednio w rację stanu Polski i ogólnonarodowe interesy przez to, że popiera reaganowską politykę krucjatę, instalowanie rakiet, restrykcje godzące w polskie społeczeństwo i wypowiada się przeciw Jałcie, nierozerwalnie związanej z Poczdamem, gwarantującym nasze granice - ten lokuje się poza patriotyczną w swych intencjach zbiorowością i poza naszymi wewnętrznymi konfliktami. W obliczu zewnętrznego zagrożenia kraju staje bowiem przeciwko zasadniczym interesom wszystkich żyjących w Polsce Polaków.
W środę, 19 września 1984 roku w tygodniku Tu i teraz (w formie gazeta łudząco podobna do powstałego w nowych czasach uszatego tygodnika Nie) pojawił się ów felieton Jana Rema, który przytoczę w całości. Dokładnie miesiąc po publikacji tego tekstu ksiądz Jerzy Popiełuszko - ogłuszony, wrzucony do bagażnika, skazany na kilkakrotne postoje, żeby bić go po głowie do utraty przytomności, kneblowany, z założoną na szyję i podkurczone nogi pętlą samodławiącą, wreszcie wrzucony nieprzytomny z przywiązanym do nóg workiem obciążonym kamieniami - został zamordowany ze szczególnym udręczeniem i utopiony w Wiśle we Włocławku.
Seanse nienawiści
Jan Rem
W inteligenckiej części warszawskiego Żoliborza stoi kościół księdza Jerzego Popiełuszki - obok św. Brygidy w Gdańsku najbardziej renomowany klub polityczny w Polsce. Położenie geograficzne tej wiecowni warto podkreślić. Tutejszy genius loci kłóci się powiem z duchem przedsięwzięcia. Jest to bowiem tenże Żoliborz o tradycjach spółdzielczych, socjalistycznych, racjonalistycznych , społecznikowskich, lewicowych, w najgorszym razie lewo-sanacyjnych, więc antyendeckich i Młodziakowych, że sięgnę do Gombrowicza.
Co tam więc robi natchniony polityczny fanatyk, Savanorola antykomunizmu? Daje on świadectwo ideowej i intelektualnej degeneracji części inteligentów formacji żoliborskiej, dowodzi uwiądu tego Żoliborza, który przed wojną z przesadą nazywany bywał czerwonym, ale różowym był w każdym razie.
Mam bardzo dokładne relacje o treści kazań księdza Jerzego Popiełuszki, które składa nadzwyczaj pilny bywalec tych imprez. Mowy tego polityka bardzo różnią się stylistyką od pokrewnych duchem pogadanek, jakie były głoszone na różnych latających uniwersytetach i pełzających kursach naukowych. Na tamte intelektualne imprezy młodzi biegali, aby usłyszeć coś przeciwnego, niż na szkolnych lekcjach o Polsce i świecie współczesnym, poznać odmienne fakty, odwrotne interpretacje. Ks. Popiełuszko nie zaspokaja niczyjej ciekawości, nie zapełnia białych plam historii, ani nie przeprowadza politycznych przewodów, od których mózg staje, by odwrócić się w przeciwnym niż dotychczas, antysocjalistycznym kierunku. Jednym słowem ten mówca ubrany w liturgiczne szaty nie mówi niczego, co byłoby nowe, lub ciekawe dla kogokolwiek. Urok wieców, jakie urządza jest całkiem odmiennej natury. Zaspokaja on czysto emocjonalne potrzeby swoich słuchaczy i wyznawców politycznych. W kościele księdza Popiełuszki urządzane są seanse nienawiści. Mówca rzuca tylko kilka zdań wyzbytych sensu perswazyjnego, oraz wartości informacyjnej. On wyłącznie steruje zbiorowymi emocjami.
Uczucie nienawiści politycznej do komunistów, do władzy, do wszystkiego co jest powojenną Polską przynoszone jest na tę salę przez bywalców, a pod dyrygencją księdza Popiełuszki przestaje być wewnętrznym robakiem drążącym człowieka. Polityczne uczucia doznają publicznego wyładowania w tłumie podobnie czujących. Wyznawcy sfanatyzowanego ks. Popiełuszki nie potrzebują argumentów, dociekań, dyskusji, nie chcą poznawać, spierać się, zastanawiać i dochodzić do jakichś przekonań. Chodzi tylko o zbiorowe wylanie emocji. Ks. Jerzy Popiełuszko jest więc organizatorem sesji politycznej wścieklizny. Mylił się bowiem Orwell, gdy sądził, że seanse nienawiści można urządzać poprzez telewizyjne emisje pobudzające emocje każdego z widzów osobno, w jego czterech ścianach. Ludzie porozdzielani od siebie ścianami podatni są na perswazje, argumenty i wzruszenia, ale zbiorową nienawiść podniecać w sobie mogą tylko w tłumie. Charyzmatyczny strój, który wodza i przewodnika z tłumu wyróżnia i wywyższa ponad masę ludzką, zapewnia ks. Popiełuszce przewagę nad słuchaczami, której nie trzeba wypracować.
Po drugiej, niż ksiądz Popiełuszko, politycznej stronie obserwujemy zalew faktów, argumentów, danych; same racje i rozumowania. Tymi sposobami można, owszem ludzi przekonać. Nie sposób wywołać jednak żadnych emocji, zbudować wspólnoty uczuć i odruchów masowych, zespolić mas w oparciu o zbiorowe przeżycia polityczne. Jest to z mojej strony konstatacja, a nie propozycja urządzania np. antyreaganowskich wieców, czy marszów ubarwionych paleniem kukły któregoś z naszych wrogów. Uważam za mądrą rezygnację z bogatszych środków politycznego oddziaływania; sądzę że umiar i racjonalizm będą procentować na dalszą metę, bo upiory, które żoliborski magik polityczny wypuszcza spod ornatu same pozdychają. Myślenie ma przyszłość, nie zaś podniecanie fanatyzmu. Lepsze są więc rzetelne tabele statystyczne otoczone powszechną obojętnością, niż uskrzydlone frazesy pobudzające płytkie emocje. Jakaś ilość ludzi nowoczesnych i rozumnych przecież już dziś dlatego właśnie sympatyzuje z polityką PZPR, że razi ich krzykliwe pustosłowie strony przeciwnej, mierzi zbiorowa histeria i irracjonalny fanatyzm. Podobnie razi ich wyraziście każda krzykliwość, czy objaw przesady, jaki zdarza się w naszej propagandzie. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę także ze strat, które na razie ponosimy przez to, że wśród lektorów KC brakuje natchnionych dyrygentów tłumami.
Przerażające i pouczające są dla mnie rozmowy, w których ludzie nawracają do specyficznego politycznego widowiska, którym było spotkanie Mieczysława Rakowskiego z częścią załogi stoczni im. Lenina w sierpniu 1983. Samo ustawiczne nawiązywanie do tej telewizyjnej relacji dowodzi zapotrzebowania na elementy dramaturgiczne w polityce. Przeraża zaś to, że rozmówcy wspominający ten spektakl , nawet intelektualiści, z przyganą, lub zachwytem mówią wciąż tylko i w kółko o rozchełstanej koszuli wicepremiera, o tym, że telewizyjny ekran pachniał potem, o palcu Rakowskiego, o tym czego, w jakim momencie nie powinien był krzyknąć, a co godziło mu się wykrzyczeć. Wszystko jest ważne z wyjątkiem tych wielotonowych worków faktów i argumentów, jakie M. Rakowski przydźwigał na tę salę. Liczy się tylko to, co było widowiskową oprawą, najmniej liczą się racje. Może o to krew zalewać, ale takimi są realia.
Cóż z tego, że ks. Popiełuszko mierzi, skoro w dzisiejszej wykształconej Polsce polityczni magicy są wciąż skuteczni. Podobnie: cóż z tego, że nie istnieje nic takiego, jak ludzka dusza, skoro walka o rządy dusz trwa realnie. Gdyby Telewizja Polska mogła mieć na swoje usługi jakiegoś Rasputina byłaby to niestety oferta do rozważania. Bardzo to smutne, ale prawdziwe, póki ma swoją klientelę ks. Popiełuszko i wzięciem się cieszą jego czarne msze, a do których Michnik służy i ogonem dzwoni.
skan oryginalnego felietonu z Tygodnika Tu i teraz nr 38 - 19 września 1984
----
Fragment zeznań naczelnika MSW Grzegorza Piotrowskiego, które morderca składał w sądzie okręgowym w Toruniu:
[...] dla mnie istniała jedynie kwestia przestrzegania przez niego prawa. Z tym że muszę przyznać, Wysoki Sądzie, że gdy widziałem, że zawiodły wszelkie możliwe i dostępne formy i metody pracy, gdy na przedkładane stronie kościelnej, kurii warszawskiej ewidentne dowody pozareligijnej działalności księdza Jerzego Popiełuszki spotykały się z brakiem reakcji, bądź reakcjami pozornymi, gdy na komisji wspólnej temat ten spotykał się praktycznie z całkowitą obojętnością strony kościelnej [...] I gdy wreszcie, Wysoki Sądzie, przekonałem się, że to stypendium, o którym była też wczoraj mowa, jest to po prostu fikcja, z tej prostej przyczyny, że Jerzy Popiełuszko oświadczył kiedyś, że jak prymas przyjdzie i go poprosi, to on pojedzie... Niezupełnie publicznie, Wysoki Sądzie, aczkolwiek bardzo wiele osób o tym wie, mógłbym je wskazać... Gdy te wszystkie sprawy zgromadziły się jakoś razem, muszę przyznać, że zdecydowałem się - na życzenie - ... po prostu, zgodziłem się podjąć działania bezprawne. Maiłem pełną świadomość tego, że działania na które się zgadzam są bezprawne. Ale jestem przekonany co do jednego - że siedzący dziś tutaj ze mną na ławie oskarżonych Pękala, Chmielewski i ja - nie znalazłbym się chyba nigdy w życiu na ławie oskarżonych, gdyby prawo było prawem także dla Jerzego Popiełuszki.
----
Cóż, panie Janku - nie słowem lecz czynem - jak mówi pismo. Owe wielotonowe worki faktów i argumentów strony komuszej, okazały się być jutowym workiem wypełnionym głazami, który to worek przytroczono do podkurczonych pętlą samodławiącą nóg nieprzytomnego księdza Jerzego, kończąc tym samym jego dwunastoletnią posługę kapłańską. Oto i różnica względem górnolotnych słów, a faktycznymi działaniami strony komuszej, która to strona, ponoć, przedstawiała zalew faktów, argumentów, danych, racji i rozumowań... Taaaa...
A fragmentów mszy za ojczyznę, które Urban nazwał w swoim felietonie "seansami nienawiści" i "czarnymi mszami", można dziś posłuchać z dziesiątek płytowych wydawnictw, jakie na przestrzeni ostatniego 30-lecia wolnej Polski pojawiły się na rodzimym rynku. Jakość nagranego materiału nie będzie przystawać co prawda do dzisiejszych standardów odsłuchu choćby z serwisów strimingowych, jednak mimo wszystko warto wsłuchać się w to, co zostało uwiecznione dzięki kasetom i magnetofonom ponad 40 lat temu. Na zdjęciu książka wydana w 2010 roku przez Agorę: dwie płyty CD + najważniejsze fakty z życia ks. Jerzego skondensowane na 36 stronach.
Wyrok na bl. ks. Popieluszke byl wydany chyba po kilku pierwszych Mszach za Ojczyzne, wykonawcy wskazani, czekali tylko na rozkaz. Oczywiscie nie oczekiwali rozkazu pisemnego czy telefonicznego, ale oczekiwali na jakis sygnal, ktorym stal sie wlasnie artykul Urbana. Nazwanie go Goebbelsem stanu wojennego nie bylo przesada, wprost przeciwnie, urban nawet go przebil bezczelnoscia. Otoz oswiadczyl on, podczas konferencji prasowej, ze zbrodnia ta stanowila prowokacje wymierzona w jaruzelskiego, a jako zecznika byla wymierzona rowniez w niego! Wspolsprawca zbrodni kreowal sie na jej ofiare!
OdpowiedzUsuń