Jakieś pół roku temu "wypożyczyłem" tę książkę z parkowej budki. Zanim ją wziąłem, od strzała, zupełnie na ślepo, otworzyłem. Moim oczom ukazała się 162 strona tegoż zbioru (trzech) opowiadań, a na niej akapit zaczynający się dwoma takimi oto zdaniami: Sierpień czterdziestego czwartego roku. Powstanie! Od razu pomyślałem, że idealnie się nada na blogowy wpis przy okazji kolejnej rocznicy Powstania Warszawskiego za kilka miesięcy. Nie chciałem tym razem któryś raz wrzucać wiersza Pana Maleńczuka, który Autor popełnił onegdaj, prezentując go na swoim Facebooku z datą 1.08.2015 (szczęśliwie ocalony przeze mnie tuż przed którymś kolejnym banem konta Artysty). Nie chciałem też ograniczać się wyłącznie do 1 sierpnia. Powstanie trwało wszak aż 63 dni. Chciałem zamieścić coś właśnie około września, może początku października. Już wiedziałem, co. Jednak po przeczytaniu zbioru Na wsi wesele, niewiele na notkę o Powstaniu się z tego nadaje, bo całość tematu PW to raptem kilka zdań na jednej, 162 stronie, tej książki:
Sierpień czterdziestego czwartego roku. Powstanie! Znów rozgradzają płoty oddzielające ogródek od Jaworzyńskiej i Polnej. Między szkołą a naszym domem staje barykada. Chłopcy w czarnych beretach, roboczych kombinezonach i biało-czerwonych opaskach trzymają straż, kręcą się po ogrodzie. Starsza pani w żółtobrunatnym szlafroku i czerwonych pończochach schodzi po schodkach werandy i w łoskocie szalejącej walki rozdaje powstańcom pomidory z koszyka.
    We wrześniu pojawiła się w ogródku pierwsza mogiła powstańcza, za nią druga i trzecia, i czwarta. Ogródek zmienił się w cmentarz, jak cmentarzem stała się na długie miesiące Warszawa. Opuszczaliśmy dom i miasto właśnie drogą przez owe trzy domki, stojące ładnie jeden za drugim, opływające pod chmurnym niebem październikowym purpurą dzikiego wina, nietknięte jeszcze i tym razem.
Te kilka zdań opowiadania pt Tu zaszła zmiana (z roku 1951) wypełniło całą stronę 162 i w sumie tyle zostało z moich planów dot. rocznicy Powstania. Wszystkie trzy utwory są lekturą szkolną - informuje zajawka tylnej okładki. Zbiór ten wydano w kwietniu 1988 roku, czyli na niespełna rok przed zawieruchą sejmu kontraktowego. Bardzo długo Dąbrowska musiała czekać, by opowiadanie z Powstaniem w tle jakkolwiek do czegokolwiek dopuszczono. W sumie to nawet nie doczekała, bo umarła w 1965 roku..., czyli wówczas, kiedy śruba opowiadania o PW została nieco zluzowana. Miron Białoszewski - autor swego dzieła życia -  sam przyznawał: Przez 20 lat nie mogłem o tym pisać, chociaż tak chciałem. To jest największe przeżycie mojego życia. Gadałem o powstaniu warszawskim tyle razy, tylu różnym ludziom. Nie wiedziałem, że właśnie te gadania, ten sposób, nadaje się jako jedyny do opisania powstania. Tymczasem w 1988 roku na zajawce książki czasów gnijącego schyłkowego socjalizmu czytamy: Tytułowe opowiadanie niniejszego wyboru było w latach pięćdziesiątych śmiałą próbą podjęcia w literaturze tematów przemilczanych. Kreśli w nim autorka obraz powojennej wsi polskiej, otwarcie poruszając problemy jej mieszkańców, ich niepokój i nieufność wobec przemian społeczno-politycznych. I proszę, jak niebywale szybko w Polsce schyłku lat 80. XX wieku zachodziły na powrót zmiany społeczno-polityczne, by tylko czerwona zaraza nie przebrała miarki zmęczonego społeczeństwa i nie kończyła jak pewna para Rumunów, prowadzących kraj ku świetlanej przyszłości trwania demokracji ludowej. 
Oczywiście pojedyncze wstawki z tematów zakazanych zostały przez autorkę przemycone w brei przekonywania wątpiących o tym, jakie to nowe, siłą zainstalowane w Lublinie marionetkowe rządy są fajne, rozwojowe, stojące z ludem, etc. O zajebistości nowej władzy Maria Dąbrowska pisała, rzecz jasna, ustami swoich bohaterów. To w ustach bohaterów opowiadania Na wsi wesele nowe porządki "robią robotę". To dzięki partii, ludowym spółdzielniom, itd., mieszkańcy Pawłowic mogli wyjechać do miasta i kształcić się np. we Wrocławiu w słynnym Pafawagu. Była też możliwość elektryfikacji wsi, ale oczywiście nie za nic. Przystępujecie do powstających wówczas PGR-ów, a partyjni decydenci montują we wsi prąd. 
Jak to na każdej pamiątce z wesela, którą się onegdaj nagrywało na taśmach, czy później na płytach DVD, tak i w tym wpisie trzeba zaznaczyć, czyje to wesele opisała Maria Dąbrowska w 1954 roku. A ślub brali: 17-letnia Zuzanna Jasnota i 24-letni Czesław Ruciński. Weselnych pogadanek politycznych również nie brakło. Był i lud z partią i partia z ludem i inne całkiem zabawne połączenia. Krytyka kapitalizmu też się musiała w takim opowiadaniu znaleźć. Muszę przyznać, że autorka sprytnie wplotła postulaty nowej władzy, polewając je sosem groteski i chłopskiego, młodego, gotowego na zmiany rozumu. 
- "Kapitał", pan to zna? - zapytuje troszkę plączącym się językiem - Jezus Maria! Jakie tam wyzyski są opisane! Wszystkie wyzyski pan tam znajdziesz! Wielki człowiek, największy człowiek był ten nasz Lenin!
- Maniek, uspokój się - mówi pobłażliwie Michał Boguski. - To nie Lenin napisał "Kapitał". To Marks.
- Ja wiem! - obraża się Maniek. - Ale towarzysz Lenin wszystko zapoczątkował, a jak go wywieźli na zesłanie, to Marks za niego dokończył.
Aż mi się Maleńczuk z najnowszej audycji Radia Nowy Świat przypomniał: wespół z Wojtkiem Waglewskim panowie ciągle mają w ramówce Kolegów, i w najnowszej (sierpniowej) odsłonie Maciej podjął temat Leninowskiej rozprawki w te słowa: Uważaj, bo to będzie cios. Ja sam nie wiem, co ja robię teraz: "Kapitał zaś, będący wyrazem określonego stosunku produkcji, określonego stosunku społecznego, zgodnie z którym w ramach produkcji właściciele warunków produkcji występują wobec żywego potencjału w pracy niczym rzecz, dokładnie tak samo, jak staje się własnością rzeczy, a ekonomiczne określenie rzeczy towarem. Otóż kapitał jawi się w swej postaci przedmiotowej dokładnie tak samo, jak społeczna forma, którą przyjmuje praca w pieniądzu, prezentuje się, jako właściwość rzeczy. Panowanie kapitalistów nad robotnikami jest w rzeczywistości jedynie panowaniem usamodzielnionych warunków pracy, do której, poza obiektywnymi warunkami procesu produkcji, środkami produkcji, należą także obiektywne warunki utrzymania i skuteczności siły roboczej, a więc środki utrzymania, które przeciwstawione robotnikowi panują nad nim samym. Choć stosunek ten urzeczywistnia się dopiero w rzeczywistym procesie produkcji, który, jak widzieliśmy, jest w istocie rzeczy procesem produkcji wartości dodatkowej, co zakłada zachowanie dawnej wartości, procesem samopomnażania wartości wyłożonego kapitału".
MM: Kto przy zdrowych zmysłach, będąc robotnikiem, czyta takie rzeczy? Proszę cię... I te idee takie są rozpowszechnione... Ja słyszałem, że Włosi to siadali i czytali to niczym Biblię.
WW: - Ja to miałem na studiach.
MM: - Miałeś to na studiach?
WW: No miałem. Marksa miałem "Wartość dodaną", te wszystkie rzeczy...
MM: O! Widzę, że wzbudziłem sentyment (ha, ha, ha)...
WW: Mogę z tobą podyskutować o "Kapitale", ale... Ja w pierwszej chwili pomyślałem, że to może tekst jakiejś piosenki na nową płytę...
MM: Ja mam to w kiblu i - chcąc nie chcąc - czasem to otworzę i takie tam kwiatki wyciągam.
Pewnie każdy Towarzysz i Towarzyszka, którzy w czasach panowania Polski Ludowej zostawali urzędnikami, czy też piastowali takie stanowisko, dostawali na szkoleniach-rautach broszurę Lenina - Imperializm, jako najwyższe stadium kapitalizmu. I to zarówno w początkowych latach przyklepywania ustroju, jak i w ostatniej dekadzie gospodarczego dogorywania kraju, gdy ZSRR w ramach obustronnych umów może i zabierali zakontraktowane od nas zborze, ale przynajmniej jumali też mięso. 
Jakie to teraz wszystko inne. Dawniej to panna młoda musiała sobie rutę albo mitrę piękną na ślubny wianek wyhodować. A teraz, jak te nowe rządy nastały, to już asparagusy muszą być, mój ty Boże... (...) Człowiek lat swoich doszedł, rozumu jakiego takiego nabył,  a coś takiego się porobiło, że na starość jak kołowaty chodzi, nie wie, gdzie dobre, gdzie złe. Nic złego się nigdy nie chciało, a tu powiadają - wszystko w tobie niedobre, wszystko nie tak. Czy my zgłupieli, czy świat zwariował?
. 
.
OCENA: 6/10 (dobra)
TYTUŁ:  Na wsi wesele
AUTOR:  Maria Dąbrowska
WYDAWNICTWO:  Książka i Wiedza
MIASTO: Warszawa
ILOŚĆ STRON:  176
 ROK WYDANIA: 1988
STEMPEL CENZORSKI: U-74
Dwadzieścia tysięcy sześćset trzydziesta piąta publikacja "KiW"




 
 
 
 
 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz