czwartek, 11 lutego 2021

Maciej M. Maleńczuk - ZAUBERSCHNITZ & KUPPELDORFER - "NIWA" [ODC. 16] (kwiecień 2011)

W poprzednim odcinku:
Koffe, mnich i Niwa pojmawszy mieszańca, uciekli samochodem z wioski. Po drodze zakładnik opowiedział im o swojej miłości do Naty Very o tęczowych włosach. Koffe postanowił zboczyć z trasy, aby odszukać dzikuskę.

W Zauberschnitz & del Kuppeldorfer panował poranny rozgardiasz. Metr de la Mezon – dyrektor placówki wydawał z siebie gardłowe dźwięki, które krzątające się wszędzie kobiety brały do siebie i odczytywały jako polecenia. Zwał się Melon Moldevander der Arbeitensucker vel Anrdomantoholesterol, był mieszańcem, cywilnym klawiszem i nadzorcą całego burdelu. Karierę zdobył po trupach i nikt nie mówił o nim inaczej jak Melon. Pracownice były więźniarkami i prostytutkami. Z wiadomych względów niektóre tylko sprzątały. 
 
 
 
 
Przed Melonem zmaterializował się obsługujący tylko najważniejszych gości kelner, Artiom Artiomowicz Artiomon vel Weismuller.

- Panie Melonie, pytam, czy mogę?
- Czego, Weis?
- Gość otworzyć nie chce, sprzątłoby się, a ni otwiro, tłuklimy we drzwi, ani słychu.
- Który numer?
- 15607, prosz pana Melona.
 
Melon Moldevander der Arbeitensucker vel Anrdomantoholesterol nasrożył się i zmartwił. Pokój 15607 zajmował piosenkarz, słynny twórca tęsknych ballad Undermars Von Humpelsdorf. Był narkomanem i wszyscy o tym wiedzieli, skończonym dziwkarzem i kabotynem, obrzydliwie bogatym i do cna zepsutym. Był prawdziwym utrapieniem hotelarzy. Pozostawiał po sobie był legendarny bajzel. Legendarne też były napiwki, jakie rozdawał na prawo i lewo, więc był nienawidzony i kochany jednocześnie. Zawsze były z nim jakieś kłopoty, więc były i teraz.

- Idziemy – warknął pan Melon i ruszyli do recepcji. - Dzwoń pod 15607 – szczeknął do recepcjonistki o ślicznej szczurowatej buźce.

Rano recepcja, wieczorem prostytucja – z pewnością było to lepsze, niż siedzieć w HAREM i być obrabianą przez recydywistki. Dziewczyna była jedną z wybranych, nie narzekała na swój los i wykręciła numer.

- Nie odbiro – rzekła i wlepiła pytające gały w pana Melona. Oprócz pytania „co dalej?” w jej oczach tliła się nadzieja, że pan Melon znów weźmie ją do swojego gabinetu, na szybko zrobi swoje, a w nagrodę nie będzie musiała obsługiwać bandy naćpanych klawiszy. Jak zawsze.

- Na górę – rzekł pan Melon i pojechali najpierw pionowo, a później poziomo labiryntami korytarzy hotelu Zauberschnitz & Kuppeldorfer. Kilkakrotne pukanie nie przyniosło rezultatu, więc pan Melon poważył się na krok, którego, chcąc być dyskretni, unikali w hotelu jak ognia.

A byli dyskretni – wszyscy nowi przydzieleni do pracy w tym przybytku wysłuchiwali słynnej sentencji pana Melona: jeżeli chcesz być przyjęty, nie widzisz i nie słyszysz niczego. Lecz jeśli nie chcesz zostać zwolniony, musisz widzieć i słyszeć wszystko. Melon Moldevander der Arbeitensucker vel Anrdomantoholesterol otworzył drzwi własnym kluczem. Pokój wyglądał jak po przejściu tornada. Nic nie było na swoim miejscu: lustra zdjęte ze ścian ustawiono dookoła łóżka, zaś samo łóżko znaczyła spora plama krwi. Krew była też na podłodze, a ślady prowadziły do łazienki. Pan Melon już wiedział, co się stało. Seks z dzikuskami kosztuje więcej, jest ekscytująco niebezpieczny. Można zginąć lub, co gorsza, żyć dalej, ale już bez przyrodzenia. Szarpnął łazienkowe drzwi i oczywiście na kafelkach leżał nieprzytomny Undermars Von Humpelsdorf w kałuży krwi.

- Do damskiego fiuta, suczych jąder i baraniej wykiszkowanej maci! Dawać nosze! – przyłożył lusterko do ust denata. Ledwo, ledwo, ale zaparowało.
- Żyje, brać mi go na oddział! Jak mi tu kojfnie Undermars Von Humpelsdorf, będzie bryndza nie do opisania! Sam wyląduję na oddziale, a wtedy wszyscy mamy przesrane... Co innego, jakiś nieważny klawisz, jakiś dureń, któremu się dzikusek zachciewa, a co innego Undermars Von Humpelsdorf! 

Przyniesiono nosze i ułożono na nich piosenkarza. Członek jego dosłownie dyndał na włosku, ale nie był odgryziony całkowicie.

- Nawet jeśli uratują mu ten organ, niewiele już będzie z niego pożytku – mruknął Melon do siebie. 

Czuł coś w rodzaju współczucia – też lubił te beczące pieśni o losach klawiszy: 

Jak długo jeszcze będziesz siedzieć tu
Co zrobię kiedy wyrok twój się skończy
Wybrałem ciebie wśród tysięcy stu
Lecz warunkowe nas rozłączy

Zanucił cichutko jedną z pieśni Undermarsa, myśląc o recepcjonistce.

- Sprzątać bajzel, ale już – warknął. Artiom Artiomowicz Artiomon vel Weismuller zwany Weis, otrząsnął się z odrętwienia, w jakie popadł, widząc pogryzionego piosenkarza.

Żwawo wziął się do luster, starał się nie myśleć, nie patrzeć, pracować. Będzie tu czyściutko jak u mamusi, ja też nie chcę wracać na oddział. Zwłaszcza gdyby zabrali z nami Melona. To potwór, któremu tylko smoking nadaje jakie takie człowieczeństwo. Za kratami będzie jak hiena. Tymczasem pan Melon już poszedł na oddział. Tam poprosił o czterech najlepiej wyszkolonych klawiszy i pełne uzbrojenie, w tym żelazne osłony na szyję, siatkę, paralizatory, gaz i te pe. Wszystko, czym można obezwładnić Tubylca. Wiedział, kto odgryzł kutasa Undermarsowi. Wiedział i martwił się, bo nie chciał jej zabijać. Po pierwsze, przynosiła niesamowite pieniądze firmie, a po drugie podkochiwał się w niej jak wszyscy. Nata Vera była cudem natury, czymś tak pięknym jak wschód Czerwonego i zachód Niebieskiego Słońca latem na B12. Czy można bez żalu zamordować wschód i zachód słońca? Tak pewnie mógłby zaśpiewać Undermars Von Humpelsdorf, ale czy nie będzie musiał podnieść tonacji? Melon parsknął, a strażnik obok niego stęknął.

- Pan Melon śmieje się w takiej chwili? Podziwiam pana, bo ja, prawdę mówiąc, sram ze strachu. Jak się toto wścieknie, to siatkę rozedrze, kajdanki rozerwie. W ogóle nie chce mi się iść na tę akcję. Widziałem, co z niektórymi zrobiła.
- Być może trzeba ją będzie zastrzelić.

Zbliżali się już do domku, w którym powinna znajdować się dzikuska o tęczowych włosach, ów cud natury.

- Przygotujcie siatkę, odbezpieczcie sprzęt. Nikt bez rozkazu nie wchodzi do środka.

Zapukał. Zza drzwi dały się słyszeć szmery, więc pan Melon się odezwał.

- Nata, czy mogę wejść? – Zza drzwi rozległ się śmiech, który zmroził krew w żyłach wszystkich obecnych.

Pan Melon otworzył i cofnął się. Jeden z klawiszy przytrzymał drzwi żerdzią. W kącie pokoju sprężona do skoku oczekiwała intruzów Nata Vera, córka wodza plemienia Tamireo, schwytana przed laty jako dziecko i uprowadzona podczas obławy. Było to w czasach, kiedy wodzem nie był jeszcze Koffe, ale Żwacz – stary Tamireo na tyle mądry, by oddać władzę Koffemu, gdy ten przybył do wioski, prowadząc pobitych Kino, Wino i Lalę. Po stracie córki Żwacz stracił swą krwiożerczość. Przemyśliwał nawet pójście na układ z oddziałami specjalnymi, byle tylko dowiedzieć się, czy żyje jego ukochana Nata. Ale wtedy pojawił się Koffe i zemsta przybrała inne formy. Tamireo przestali się śmiać i szerzyli grozę. Żwacz postarzał się i kiwał tylko na swoim stołeczku, gdy tamci przynosili mu głowy pojmanych. Zemsta nie dawała ukojenia, a zamknięty w sobie i marniejący wódz przedstawiał sobą żałosny widok. Wciąż myślał o córce.

- Dlaczego odgryzłaś kutasa klientowi? – krzyknął Melon.
- Należało mu się – wysyczała Nata - A wejdź do środka, padalcu, odgryzę i tobie – I znowu śmiech.
- Nie wątpię – odrzekł Melon - Ale jeśli nie pozwolisz się pojmać, mam obowiązek cię zastrzelić.
- Strzelaj, mam dość tego życia.
- Pozwól mi wejść.

 Nata spuściła głowę. Chciała żyć jak wszyscy. Melon powoli wszedł do izby.

- Dlaczego? – zapytał.
- To było silniejsze ode mnie. Zastrzelisz mnie?
- Wystrzelimy siatkę. Ty jej nie rozerwiesz i udasz obezwładnioną. Będziesz nadal żyć, a sprawa może przycichnie. W końcu Undermars jeszcze dycha. Nie będzie chciał, żeby publika się dowiedziała, jaką miał przygodę. Jeśli nawet przeżyje, nie obejdzie się bez podniesienia tonacji – znowu parsknął.
- Bez przerwy wył mi te ohydne pieśnidła. Kazał klaskać i się zachwycać. Nikt by tego nie wytrzymał. Powinnam była przegryźć mu gardło – świat uwolniłby się od jego śpiewu na zawsze. Dawaj tę siatkę.

Melon Moldevander der Arbeitensucker vel Anrdomantoholesterol wyszedł na zewnątrz i szczeknął do klawisza z siatką:

- Teraz.

Strażnik stanął w drzwiach i wystrzelił, a siatka omotała cudowne zwierzę. Melon spojrzał dzikusce w oczy. Nie mógłby pozwolić jej zabić. Nie można bezkarnie zabijać wschodu i zachodu słońca.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz