czwartek, 25 lutego 2021

Maciej M. Maleńczuk - BLISKI FINAŁ - "NIWA" [ODC. 18] (czerwiec 2011)

 W poprzednim odcinku:

Nacie Verze z pomocą Undermarsa von Humpelsdorfa udało się uciec. Koffe wraz z towarzyszami znalazł przy drodze ciężko rannego piosenkarza, podczas gdy dzikuska czaiła się w pobliskim lesie. 

Przy strzelającym na niebiesko ognisku siedziała cała ekipa i nikomu nie chciało się gadać. Mieszaniec Antoine, który odnalazł swoją ukochaną dzikuskę, prostytutkę z hotelu Zauberschnitz & del Kuppeldorfer, trwał przytulony do jej boku i był całkowicie nieobecny. Ona z obojętną miną pałaszowała kawałki upieczonego bataka, Niwa zaś siedział i nie mógł oderwać od niej wzroku. Była niczym boskie zwierzę, a jej burza kolorowych włosów i bezwstydne wejrzenie plus absolutnie genialne mordercze ciało hipnotyzowało Niwę. Zawsze był czuły na urodę kobiet i miał obsesję na punkcie włosów, więc gapił się całkowicie zauroczony. Wyciągnął rękę w stronę rożna, by wziąć kawałek bataka, lecz Nata była szybsza i zwinęła mu kąsek sprzed nosa. 

 

Rozległ się perlisty śmiech, a Niwa zastygł zaskoczony. Spróbował jeszcze raz – znowu to samo. Mieszaniec podniósł zaspany wzrok, po czym na nowo przywarł do ukochanej. Nie był na tyle rozgarnięty, żeby zrozumieć tę grę. Mnich Dodo Musker gryząc swoje pędraki też gapił się na Natę, chyba tylko Koffe zdawał się nie być podatny na aurę, którą rozsiewała wokół siebie rozpustnica Nata Vera, cudem odnaleziona córka starego wodza z plemienia Tamireo. Niwa po raz kolejny sięgnął po mięso i wtedy Nata podsunęła mu swój kawałek. Powoli i ostrożnie jak kot Niwa sięgnął po jedzenie i wbił wzrok w rozpustne oczy. Żuł każdy kawałek długo, ani na chwilę nie odrywając wzroku od jej ust. I tak sobie przeżuwali i uśmiechali się w duchu do siebie. Mieszaniec się nie liczył – tylko o tym nie wiedział. Grę przerwał Koffe:

- Niwa, koleżko sympatyczny, pozwól w gąszcz na krótko.

Odeszli na bezpieczną odległość.

- Czy to, co widzę, mój drogi desperacie, to jest to, co myślę?
- Obawiam się, Koffe, że tak. Dlaczego desperacie?
- Niwa, dopóki ja jestem szefem, nie tkniesz tej dziewczyny.
- Ranisz serce moje, cóżem uczynił ci, przyjacielu? Czyś nadal przyjacielem, bo wątpić zaczynam?
- Jam przyjaciel twój i dobrze ci życzę. Była dziwką, spała z tysiącem klawiszy. Mieszańcowi nic nie będzie, a człowiekowi odpadnie w dziesięć dni. Musi ją zobaczyć szaman, musi zostać wyleczona, przejść przez dom czystości, dopiero wtedy... a jesli zechcesz podać jej loda...
- ruchem głowy wskazał na hamak, w którym majaczył Undermars von Humpelsdorf.

- Dzięki, stary – rzekł Niwa - Nam chyba nie po drodze do Tamireo. Przecież stamtąd jedziemy...
- Nie po drodze, nie po drodze... Nam trzeba tam, gdzie rakieta twoja. Nam mnich potrzebny, by instrukcję tłumaczyć...

Wrócili do ogniska. Na widok Niwy Nata zarżała jak klacz i wyciągnęła w jego kierunku kawałek mięsa. Niwa nie zareagował, machnął tylko zrezygnowany. W oczach, dzikuski zapłonęły iskry, sprężyła się do skoku. Koffe wskoczył pomiędzy nich.

- Dopóki ja tu jestem szefem, nikt nikomu tutaj niczego nie odgryzie. Nata, dość już zrobiliśmy dla ciebie i tego mieszańca. Jak cię kocha, to niech kocha. Nie jesteś, zdziro, w lupanarze. Mieszaniec twierdzi, że potrafi kierować ciężarówką. Jutro wsiadacie do lodówy i róbcie, co chcecie. Tam, gdzie Tamireo byli, już ich nie ma. A benzyny nie wystarczy ani wam, ani nam. Podzielimy się tym, co mamy. Nata, znasz dżunglę, a mieszańcy są przeszkoleni w survivalu. Wisi nad wami wyrok śmierci, będą was szukać. Nas też szukają, ale nie w okolicy Zaubershnitz & del Kuppeldorfer. My weźmiemy Undermarsa i użyjemy jako zakładnika. W jaki sposób dotrzemy w okolice parkingu z rakietami, nie mam pojęcia. Gdyby jednak nam się udało, nie wiem, jak wejdziemy do środka i w ogóle... Pewnie nas zabiją... Mam nadzieję, że jesteście na to gotowi, moi panowie. A teraz śpijmy i żadnych numerów, Nata. I Niwa też...

Zachariasz Biegun pocił się obficie, dyszał ciężko i wiercił na krześle. Jego kumpel z podwórka i wspólnik w przestępstwie Stanisław Kaper siedział przy nadajniku i co kilka minut wysyłał sygnał na różnych częstotliwościach. Powtarzał niczym mantrę:

- Koffe... Koffe... tu ocalenie... jeśli słyszysz... daj sygnał 999... 998...

 Ciągle nic. 

- Jak myślisz, mogą nas namierzyć? - zapytał spocony Zachariasz.
- Mogą, mogą. Ważne, żebyśmy nie zrobili im niedźwiedziej przysługi.

 I znowu:

- Koffe... Koffe... tu ocalenie... jeśli słyszysz... daj sygnał 999... 998...

Siedzieli tak do rana. Kaper pykał ze swojej fajki, w końcu i Zachariasz pyknął raz i drugi. I tak się naćpali, że popadli w narkotyczne odrętwienie, z którego wyrwał ich niesłyszany wcześniej dźwięk z nadajnika. Pogwizdywanie, jakby jakiś ptaszek wlazł do radia.

- Biegun, Biegun, to on... To na pewno on...
- Jeśli to ty, Koffe, zmień tonację i zamilknij natychmiast! - wrzasnął Kaper...
Ptaszek zmienił tonację, a potem zamilkł.

- Do suczych jąder, mamy ich, to oni!
- Czy jest z tobą Kaniwares Manning? Zaśpiewaj ptaszku jeszcze raz!

I ptaszek zaśpiewał. Dwaj kumple z podwórka padli sobie w objęcia i stali tak przytuleni jak para kochanków, ciesząc się nie wiadomo z czego. Wszak to jeszcze nic nie znaczyło, jeszcze nic nie było pewne oprócz kłopotów, jednak cieszyli się jak dzieci, że mają tamtych żywych, a to, w jaki sposób chcą im pomóc, było sprawą Kapera. Zachariasz miał tylko kopsnąć kasę, dużo kasy. Tak dużo, by na drodze do wolności nasi uciekinierzy znaleźli to, co powinni znaleźć.

- Możesz jechać do domu, stara pierdoło. Od tego momentu nikt nie powinien widzieć nas razem.

Zachariasz Biegun zwany Kędzierzawym, łysy jak kolano właściciel NOKTO, chwiejnym krokiem udał się do swojego pojazdu, a trzeba było widzieć to cudo. Najdroższy model Fluksusa – dwie dziesiąte sekundy do setki, do każdej następnej jedna dziesiąta i tak aż do pięciu tysięcy. Już po chwili był w swych apartamentach, zaszył się w pieluchy i zasnął narkotycznym snem błogo kołysany do snu niecnymi myślami o sekretarce, przeplatanymi snuciem planów o serialu stulecia. Tymczasem Kaper wyszedł ze swego domu i na piechotę udał się kilka ulic dalej. Była tam budka dozorcy, który pilnował parkingu. Dozorca był człowiekiem Mono, a budka niczym innym jak ukrytą windą prowadzącą w głąb
rozpadliny. Jeszcze tylko spacer pokrytymi mozaiką korytarzami i Kaper znalazł się w poczekalni apartamentu Mono. Otworzono mu bez słowa i bez słowa wszedł. Mono był naćpany i pijany jak zawsze, syknięciem przepędził dziwki i nalał Kaperowi wódki – narkotyku z Ziemi. Kaper wypił, skrzywił się i rzekł:

- Nie lubię tego gówna, ale dzisiaj wyjątkowo wypiję. Jest okazja.
- Czy masz na myśli to, co ja mam na myśli? – wrzasnął Mono i podskoczył na równe nogi.
- Mam na myśli to, że Koffe został namierzony przez oddział specjalny. Gzy mają go zabić na miejscu, czy może chciałbyś mieć go dla siebie? Żywego? To byłoby milion krawatów, czyli pięćdziesiąt tysięcy złotych sztabek pierwszej próby.
- Nie chcę go żywego – Mono skrzywił się paskudnie. - Dam sto tysięcy... Za głowę na tacy.
- Jutro na moim koncie w Central Banku. Sto tysięcy. Żegnam.

I Stanisław Kaper, stary cyniczny cwaniak, wyszedł najspokojniej w świecie z apartamentu padalca i narkomana Mono – bogatszy o sto tysięcy sztabek pierwszej próby, knując plany znane chyba tylko sobie. 

 

''To już przedostatni odcinek historii, która wkrótce ukaże się w postaci książki wydanej w serii BIBLIOTEKA BLUSZCZA'' - tak brzmiał przypis kończący osiemnasty odcinek powieści „Niwa” z czerwca 2011 roku. Powieść w „Bibliotece Bluszcza” niestety do września 2015 roku nie ukazała się. I jeśli się kiedykolwiek ukaże w wersji książkowej to będzie to inny wydawca, niż „Biblioteka Bluszcza”. Magazyn literacki „Bluszcz” zniknął z rynku polskiej prasy w 2012 roku.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz