poniedziałek, 3 października 2022

METAL HAMMER 9/2022 - premiera albumu "TOTEM" grupy SOULFLY

Były lider Sepultury nie zwalnia wydawniczego tempa. Po Go Ahead And Die z roku 2021, Max Cavalera powrócił do prac na łonie Soulfly. Wspomagany synem w roli perkusisty, przygotował nowy materiał dla zespołu, który założył po opuszczeniu szeregów Sepy. Rozmowę z Maxem na łamy rodzimego miesięcznika Metal Hammer przeprowadził Maciej Krzywiński. Oto pełny tekst wywiadu z wrześniowego numeru magazynu.

Czasami mogą człowieka ucieszyć pozorne pierdoły, a nawet niedogodności. Mnie na ten przykład ucieszyło, że Max Cavalera odebrał telefon ode mnie w sunącym przez amerykańskie pustkowia autokarze. Jakość połączenia była do kitu, ale przynajmniej miałem dowód, że koncerty naprawdę znów się odbywają. Bo Max był oczywiście w trasie. I opowiadał o płycie Totem Soulfly.


 SOULFLY - poddani metalu

                                                  

MH: A więc znów siedzisz w autokarze. Po ostatnich dwóch latach to chyba błogosławieństwo, co?

MC: To niesamowita sprawa. Byliśmy jednym z ostatnich zespołów, które zagrały przed wybuchem pandemii. Występowaliśmy na festiwalu w Meksyku - jednego dnia z Soulfy, drugiego dnia jako Max i Igor Cavalera graliśmy Roots. Miałem poczucie, jakby był to ostatni festiwal na świecie. Byliśmy też jednym z pierwszych zespołów, które wróciły z koncertami - w sierpniu i wrześniu zeszłego roku zagraliśmy trasę w Stanach z Dino Cezaresem na gitarze. Ludzie byli spragnieni metalu. Dało się wyczuć, że zbyt długo siedzieli w domach, ale wreszcie zerwali się ze smyczy. W styczniu i lutym zagraliśmy z Soulfly kolejną trasę, a teraz jeżdżę z bratem i gramy materiał z Beneath the Remains i Arise. To totalnie nostalgiczna podróż w czasie. To naprawdę coś specjalnego. Na koncertach panuje atmosfera, której nie da się odnaleźć nigdzie indziej. Wszystko to z powodu piosenek, które były niesamowite trzydzieści lat temu i takimi pozostały. Nie mogę się doczekać, aż przyjedziemy z tym repertuarem i tym składem do Europy. Serio, Europejczycy powinni tego doświadczyć. Nie chcę wyjść na chwalipiętę, ale dostarczamy naprawdę potężne energetycznie gówno.

Wspomniałeś o nostalgii... Często zdarza ci się słuchać własnych płyt?

Od czasu do czasu. Jeśli wydarzy się coś fajnego, to mam impuls, żeby posłuchać. Np. wkrótce ukaże się box Soulfly z czterema pierwszymi albumami. Nosi tytuł The Soul Remains Insane. Kiedy wydawnictwo do mnie dotarło, spędziłem cały dzień z tymi czterema pierwszymi krążkami. I muszę przyznać, że uczucie było fajowe. Poczułem się jak fan, wszedłem w psychikę fana. Przede wszystkim słucham jednak cudzej muzyki. Kiedy słucham własnej, to najczęściej po to, by się jej nauczyć przed koncertami. Ale to jest inny rodzaj słuchania. Kiedy wróciłem do Beneath the Remains i Arise, musiałem rozpracować od nowa każdy riff i każdy wers tekstu, ale nie było to słuchanie dla przyjemności, tylko powodowane motywami, że tak powiem, zawodowymi. Jakiś czas temu odpaliłem sobie Schizophrenia ot, tak, dla frajdy. Bo to jest album, który sprawia mi frajdę.

Trafiłeś ostatnio na ciekawe nagrania młodszych zespołów? Pytam, bo podczas kilku poprzednich wywiadów zostawiałeś mnie z cennymi rekomendacjami.

Interesują mnie cięższe tematy. Ostatnio słucham sporo death metalu, który powstaje w Ameryce. Np. 200 Sub Wounds, którzy koncertowali z Soulfly. Bardzo dobry jest Undeath. Oczywiście Blood Incantation. Myślę, że przeżywamy nawrót death metalu, co uważam za bardzo ekscytujące. Z lżejszych wątków podoba mi się UntoOthers. Ich muzyka kojarzy mi się ze starszym The Cure albo The Mission, gdyby tylko te kapele zabrały się za metal. Lubię Zeal & Ardor, podoba mi się też ten nowy kawałek Behemoth. Przypomniało mi się jeszcze, że słucham belgijskiej kapeli blackmetalwej Wiegedood. Brat pokazał mi Spectral Wound.

                                                 fot. materiały promocyjne Nuclear Blast

 

Podobno materiał na Totem dopieszczałeś z Zyonem przez aż dwa lata. Czemu tak długo?

Bo mogliśmy sobie na to pozwolić. Po raz pierwszy, w związku z pandemią, nie musiałem się spieszyć. Mogłem kształtować utwory tak długo, jak mi się podobało. Moja relacja z Zyonem jest bardzo podobna do tej, która łączyła mnie z Iggorem we wczesnych latach Sepultury. Wtedy graliśmy wspólnie godzinami, a w wyniku takich spotkań rodził się materiał na np. Morbid Visions, Schizophrenia, Beneath the Remains, Arise. Graliśmy we dwóch i tworzyliśmy fundamenty wielu kawałków. Chciałem odtworzyć tamte wibracje. Jeśli zastanawiasz się, co się stanie, jeśli zamkniesz bębniarza i gitarzystę rytmicznego na dwa lata, to już wiesz. Zdarzy się Totem. To jeden z najbardziej wyzwolonych albumów, jakie nagrałem. Chodzi mi o to, że poradnik z instrukcjami wyrzuciliśmy przez okno. Nie podążaliśmy za żadnym schematem, całkowicie poddaliśmy się metalowi. Pozwoliłem, by muzyka zabrała mnie tam, gdzie zabrać mnie chciała. 

Wydaje mi się, że wśród moich ulubionych płyt z metalem starej szkoły powstało właśnie w ten sposób, np. albumy Entombed, Caracass albo Scream Bloody Gore Death. Czasami nie za bardzo wiesz, dokąd zmierzasz, ale dajesz się ponieść. Miałem napisanych wiele fragmentów kawałków, które przygotowałem z Zyonem. Zabraliśmy je wszystkie do studia, gdzie czekał na nas Arthur Rizk, nasz producent. To jest cholerny magik. Stworzyliśmy wspólnie laboratorium szalonych profesorów metalu, którzy mieli ochotę próbować przeróżnych rozwiązań.. Zdarzało się, że mieliśmy początek numeru,a le w połowie nie wiedzieliśmy, jak go rozwinąć, więc wypróbowywaliśmy wszystkie dostępne opcje. Arthur powiedział mi, że chciał obudzić we mnie wściekłego, dziewiętnastoletniego Maxa Cavalerę, Spodobało mi się, że miałem obudzić w sobie bestię, że miałem się dogrzebać do mojej esencji. Chyba się udało, bo kiedy słucham Totem, czuję w muzyce klimat albumów metalowych z początku lat dziewięćdziesiątych. 

Oczywiście są i inne wątki. Np. kawałek instrumentalny jest wg mnie zainspirowany muzyką gotycką, chociażby Sisters of Mercy. Ciekawy jest też ostatni numer, Spirit Animal. Czytałem o psychologii muzyki, jakiś ekspert wypowiadał się, że utwór, który ma szansę wprowadzić słuchacza w prawdziwy trans, musi trwać dłużej niż osiem minut. Oczywiście większość moich kawałków nie jest tak długa, ale tym razem chciałem skonstruować  dziesięciominutowego potwora, chciałem, by Soulfly zderzył się z Neurosis. Dla mnie to jeden z najfajniejszych numerów na płycie - im dłużej słuchasz, tym więcej momentów się objawia. Samo wprowadzenie zajmuje dwie minuty; kojarzy mi się trochę ze wstępem do Hell Awaits.. Później wjeżdża zaskakująca część utworu, następnie świetne bębny Chrisa Ulsha z Power Trip, wreszcie psychodeliczne zwieńczenie. Mam nadzieję, że uda się słuchaczy wprowadzić w trans. Zafascynował mnie pomysł plemiennego opętania. Ogólnie rzecz biorąc, Totem jest jednolitym albumem. 

Kawałki takie jak Rot in Pain albo Scouring The Vile należą do najbrutalniejszych, jakie napisałem. Uwielbiam też Superstition. Nie ma w tym numerze nic nowego, ale zrobiony jest w odpowiedni sposób, kojarzy mi się pod tym względem z Arise, doskonałym, prototypem death/thrashu. Na albumie są fragmenty z przewagą death metalu, są części bardziej rozbujane, ale całość jest po prostu ekscytująca. Czuję się pobłogosławiony, że po tylu latach na scenie wciąż jestem w stanie tak wierzgać.

odsłuch albumu na YouTube

 

W jakim stopniu należy upatrywać źródeł motywacji do wierzgania we wspomnianej przez ciebie relacji z Zyonem, który jest przecież nie tylko perkusistą Soulfly, ale przede wszystkim twoim synem?

Tak, tu się ujawniła ta więź, która działała również pomiędzy mną i Iggorem we wczesnych latach Sepultury. W takim trybie robiliśmy Troops of Doom albo From the Past Comes the Storm. Niewielu zdaje sobie z tego sprawę, ale mnóstwo starych kawałków powstało w wyniku moich jamów z Iggorem. Z Zyonem chcieliśmy przenieść tę metodę do współczesności. Myślę, że podołaliśmy. Oczywiście styl Zyona jest nieco inny, ale kocham ten styl. On jest za zestawem jak dziki zwierz. Dlatego powiedziałem Arthurowi, by nie włączał click tracka w czasie nagrań. Wg mnie zabiłoby to muzykę. Kiedy już ja, Zyon i Arthur znaleźliśmy się wspólnie w studiu, pomysły po prostu eksplodowały. Każdego dnia powstawało coś nowego. Myślę, że czuć to przy odsłuchiwaniu. To oczywiście agresywna płyta, ale łatwo się w nią wgryźć, ona nie stawia słuchaczowi oporu. Ta muzyka chwyta od razu. Trzeba mieć lata doświadczenia, by wiedzieć, jak osiągnąć taki efekt. Chociaż zdarzało się, że chwilami nie wiedziałem, jak postawić kropkę nad i. Tak było np. z końcówką Totem, więc powiedziałem Zyonowi, by zrobił obłąkane przejście na bębnach. I nagle wstawiliśmy do środka kawałka popis, którym bębniarze zazwyczaj kończą koncert, ale to działa! 

Między innymi dzięki takim detalom uważam, że płyta jest wyzwolona. Nie zaprzątamy sobie głów strukturami takimi jak zwrotka - refren. Do tego wszystkiego płyta kipi energią, która skumulowała się we mnie w czasie pandemii. Nagle eksplodowała w muzyce agresja, której istnienia nawet nie podejrzewałem. Słychać to w numerach takich jak  Rot in Pain, The Damage Done albo Scouring the Vile. Ten ostatni nagraliśmy z Johnem z Obituary. To jest moje "wypierdalać" adresowane do nowotworów, bo nienawidzę raka. To przejebana choroba, która przychodzi niezapowiedziana, najeżdża twoje ciało, by w końcu cię zabić, a ty nic nie możesz zrobić. Straciliśmy przez nią tak wielu wspaniałych ludzi... Kiedy byliśmy w studiu, dotarła do nas wiadomość o śmierci LG z Entombed. Wtedy zapadła decyzja: piszę kawałek, który każe rakowi spierdalać. Stąd też oprawa dźwiękowa - ciężka i agresywna. Do tego jeszcze Johnny na wokalu. To stary kumpel, a ja jestem starym fanem Obituary.

To nie jest pierwszy legendarny wokalista deathmetalowy, którym nagrywasz. Wcześniej był już David Vincent z Morbid Angel. Masz jeszcze na liście marzeń kogoś z deathmetalowych pionierów?

Jest na niej jedno nazwisko. I mogę ci od razu powiedzieć, że pewnego dnia marzenie się spełni. To Tom G. Warrior. Niedawno spotkaliśmy się po raz kolejny, tym razem na Maryland Deathfest, gdzie obejrzałem z synem koncert Hellhammer. Staliśmy z boku sceny i nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom. Praktycznie płakaliśmy ze wzruszenia. Dla mnie Hellhammer wyznacza początek historii metalu. Bestial Devastation i Morbid Visions powstawały pod wielkim wpływem dokonań tej kapeli. Po koncercie spotkaliśmy się z Tomem, zrobiliśmy sobie zdjęcie... Jestem pewien, że jego głos pojawi się w przyszłości na albumie Soulfly. I jestem pewien, że efekt tej współpracy będzie fantastyczny.

 

 

W kawałku The Damage Done pojawia się fragment, który leci tak: "I see the ruins of the world / I see the remnants of the storm". Skojarzyło mi się to ze słynnymi wersami z Arise: "I see the world old / I see the world dead". To świadome nawiązanie, czy może po prostu świat przez trzy dekady nie bardzo mnienił się na lepsze?

Wg mnie to fajnie, jeśli artysta twórczo nawiązuje do swoich dokonań z przeszłości. Ale kiedy pisałem The Damage Done, nie myślałem o Arise, dopiero ty naprowadziłeś mnie swoim pytaniem na ten trop. I teraz ten związek ma już dla mnie sens., totalnie. W pewnym sensie składam hołd starej piosence, a nawet staremu wersowi, który do dzisiaj wywołuje entuzjastyczne reakcje na koncertach. The Damage Done to kawałek o krzywdach, które wyrządzamy planecie. Dymamy naszą planetę bez litości, niszczy wszystko, co znajduje się w zasięgu naszego wzroku, niczym się nie przejmujemy. Nikt nie ponosi za te zniszczenia odpowiedzialności. Chciałem postawić się w pozycji tubylczych mieszkańców terytoriów, które są dewastowane. Plemiona wznoszą śpiewy, które nawołują do ratowania ziemi, podczas gdy korporacje tę ziemię niszczą. Dochodzi do zderzenia kultur. Do tego numeru akurat nic nie mieliśmy przygotowanego z wyprzedzeniem. Arthur poprosił Zyona jedynie o prosty, naprawdę bazowy, rockowy rytm. I od niego wyszliśmy. Następnie zaczęliśmy dokładać kolejne elementy: tu podwójna centrala, tam blackmetalowy riff. Można powiedzieć, że malowaliśmy na czystym płótnie. Tym większe wrażenie robi na mnie końcowy efekt. Gdy jako twórca uczestniczę w takich historiach, mam pewność, że magia muzyki jest czymś wspaniałym. Stworzyliśmy piosenkę z niczego, bo nie czuliśmy zobowiązania, by przestrzegać jakichkolwiek reguł.


rozmawiał: Maciej Krzywiński (Metal Hammer 9/2022)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz