"Chata wuja Toma - powieść z czasów niewolnictwa Murzynów w Ameryce" - to nadal, mimo upływu czasu jedna z najpopularniejszych książek w Stanach Zjednoczonych. Tragiczne losy rozdzielanych, sprzedawanych w niewolę rodzin murzyńskich, ich walka z niesprawiedliwością i hart ducha - wzruszają i intrygują kolejne pokolenia czytelników. Historia ta zaczyna się w pierwszej połowie XIX wieku, kiedy w USA panowało jeszcze niewolnictwo. Bieg wydarzeń ma swój początek w południowym, niewolniczym stanie Kentucky. Pierwsze wydanie pojawiło się w USA w 1851 roku. Książka ukazała się dzięki staraniom ruchów abolicjonistycznych (popierających całkowite zniesienie niewolnictwa) ze stanów Północy. Zawartość oddziaływała na emocje poprzez plastyczne opisy dramatycznej sytuacji niewolników i brutalności białych; uświadomiła setkom tysięcy czytelników antyhumanitaryzm instytucji niewolnictwa, przedstawiając kwestię w skrajnych, czarno-białych (nomen omen) barwach, jako zderzenie dobra i zła.
Trafiłem na rodzimy egzemplarz wydany w pierwszej połowie lat 90. XX wieku z tłumaczeniem z roku 1949.
występujące osoby główne: wuj Tom, Artur Shelby, Emily Shelby, Alvin Shelby, żona Toma - Chloe, służąca Mulatka Eliza Harris, jej mąż Mulat George Harris oraz ich synek Harry, August St. Claire, jego córka Ewnagelina i jej opiekunka Ofelia, służąca Kassy.
handlarze niewolników: Haley, Simon Legree
Opowieść tę przeczytałem jako pokłosie zapoznania się z historią powstania Stanów Zjednoczonych autorstwa Michała Rozbickiego. Książka pt. Narodziny narodu posłużyła mi za podstawę opisania raz na zawsze losów drzewa genealogicznego dwóch gitarzystów zespołu Metallica. Opowieść Rozbickiego stała się tłem dla przedstawienia ponad 400 lat losów rodów Hetfieldów i Hammettów - od brytyjskich prapoczątków w wieku XV, do dekady lat 80. wieku ubiegłego.
W czasach niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych, na całej kuli
ziemskiej, w tym wielkim świecie, chlubiącym się prawami równości i
braterstwa, nie było istoty tak bezbronnej i opuszczonej jak Murzyn.
Panowie mieli nad niewolnikami władzę nieograniczoną i dowolnie
rozporządzali ich losem. Prawo nie przyznawało czarnemu człowiekowi
żadnych praw. Jak ładunek bawełny taki i oni przechodzili z rąk do rąk.
---
- Spojrzyj pan na mnie, panie Wilson - odpowiedział George prostując się dumnie. - Czy gorzej od innych wyglądam? Czyż nie jestem człowiekiem, jak pan i panu równi?
---
Wszystkie poniższe fragmenty pochodzą z siedmioczęściowego artykułu pt. Hetfied vs. Hammett - cztery wieki rodowej historii, który również w późniejszym terminie zamieszczę na blogu
Wirgiński ewenement wykorzystywania do pracy na plantacjach białej służby niemal do końca siedemnastego stulecia nijak miał się do ogólnokolonialnego trendu „werbowania” czarnych niewolników. Pierwsi osadnicy przybywający na Barbados w 1627 roku przywieźli ze sobą dziesięciu niewolników. Na wyspie Providence zasiedlonej przez angielskich purytanów w 1641 roku zamieszkiwało 400 Anglików i 600 afrykańskich niewolników. W okresie bujnego rozwoju produkcji cukru w latach 1640-1700 na karaibskie wyspy angielskie sprowadzono, głównie za pośrednictwem handlarzy holenderskich i angielskich ok. ćwierć miliona niewolników! W 1675 roku, gdy we wszystkich koloniach w Ameryce przebywało tylko ok. 4000 czarnych niewolników (bo też sam system pracy niewolniczej odgrywał wówczas w gospodarce marginalną rolę), w angielskich koloniach na Karaibach pracowało na plantacjach ponad 100 000 niewolników z Afryki. Wyjaśnijmy sobie już na wstępie, kim był czarny niewolnik dla kolonistów angielskich: otóż był uznany za dożywotniego sługę, za towar, za własność pozbawioną wszelkich praw. Pełne przejście z systemu siły roboczej opartego o białych służących kontraktowych na system niewolniczy dokonało się w Wirginii i Marylandzie dopiero w ostatnich dwóch dekadach XVII wieku. Przyczyną zmiany systemu były oczywiście korzyści ekonomiczne dla plantatorów płynące z zastosowania tego typu siły roboczej. Postawy rasistowskie nie odegrały tu, jak się wydaje większej roli przyczynowej, a jedynie posłużyły do moralnego uzasadnienia tej formy podporządkowania człowieka człowiekowi. Dostawy do Wirginii i Marylandu wzrosły tak znacznie, że już w roku 1700 handel niewolnikami był tu największy na kontynencie. Wirginia 1700 roku to 3000 służących plus blisko 4700 niewolników. A ceny? Cofnijmy się jeszcze na moment do 1650 roku: w Wirginii służący kosztował 1000 funtów tytoniu, natomiast niewolnik kupowany był za grubo ponad 2000 funtów tytoniu. Z początkiem wieku XVIII ceny niewolników mocno spadły, ale pamiętajmy, że niewolnik pracował na rzecz właściciela całe życie, z służący tylko kilka lat.
Mapa trzynastu kolonii, przedstawiająca ilość pracowników w każdej kolonii w 1770 roku wraz z odsetkiem niewolników z Afryki przypadającym na całą populację danej koloni.
Dzięki napływowi niewolników morale i status społeczny kolonistów dość mocno wzrósł. Wszyscy biali - czy bogaci, czy ubodzy stali się teraz klasą panującą, a negatywne cechy przypisywane tradycyjnie w Anglii ubogim zostały przeniesione na czarnych, Indian i Mulatów. To właśnie niewolnictwo i rasizm, niwelując w znacznym stopniu antagonizmy wewnątrz społeczeństwa białych, umożliwiło kult wolności i równości w Wirginii – największej kolonii w momencie powstania Stanów Zjednoczonych.
Najwcześniejsza wzmianka o czarnoskórych w Ameryce brytyjskiej pochodzi z 1619 roku, gdy sekretarz kolonii, John Rolfe, zanotował pod koniec sierpnia: Do Wirginii przybył okręt holenderski, który sprzedał nam dwudziestu Murzynów. Nieliczni wolni czarnoskórzy, którzy żyli na tych terenach we wczesnym etapie kolonii, byli z reguły przywiezieni przez swoich byłych właścicieli z Anglii lub innych kolonii, a następnie uwolnieni; ci natomiast, których sprzedawano ze statków byli niemal w stu procentach dożywotnimi niewolnikami. Pełna kodyfikacja niewolnictwa powstała w pierwszych latach XVIII wieku.
W XVIII wieku niewolnicy afrykańscy zastąpili białą służbę kontraktową jako główna siła robocza w koloniach południowych. Liczba ich również szybko wzrastała. Wg ocen w latach 1600-1780 do kolonii brytyjskich w Ameryce sprowadzono blisko 1,5 mln Afrykańczyków. O ile do końca XVII wieku sprowadzono ich do samych tylko kolonii na kontynencie amerykańskim ok. 10 000, to w latach 1701-1740 już 100 000, a w latach 1741-1780 aż 147 000.
Społeczeństwo afrykańskich niewolników wieku XVIII dopiero się kształtowało. Trudno nawet mówić o społeczeństwie skoro niewolnicy sprowadzani byli z różnych okolic Afryki i dzieliły ich poważne różnice kulturowe jeszcze przed przybyciem do Ameryki; łączył ich często jedynie wspólny status niewolnika. Musieli przejść długą i trudną adaptację; pokonać zarówno różnice między nimi, jak i przystosować się do kultury białego właściciela. Trudność w tworzeniu własnej, bardziej jednolitej kultury powiększał fakt, że stale napływały nowe, i to bardzo liczne, partie niewolników. Z drugiej jednak strony oznaczało to, że pewne cechy kultur afrykańskich były podtrzymywane przez przybyszów, którzy nie ulegli jeszcze wpływom nowego otoczenia. Niemniej czarnoskórzy powoli wytwarzali własne, specyficzne formy życia społecznego, rodzinnego, religijnego, a także rozrywki – elementy tak ważne dla ludzkiej egzystencji w ramach systemu niewolniczego. Niektórzy, z reguły ci najbardziej zasymilowani, zatrudniani byli w charakterze służby domowej. Mieli oni bliższy dostęp do środowiska białych, ale też mniej okazji do kontaktów z innymi Afrykańczykami, cieszyli się lepszymi warunkami życia, ale odrywali się od środowiska i kultury swoich współrodaków, a jednocześnie podlegali ściślejszej kontroli właścicieli. Sam fakt szerokiego stosowania przymusu i drastycznych nieraz kar świadczy o oporze czarnoskórych przeciwko niewolniczemu reżimowi. To, co biali nazywali lenistwem, symulowaniem choroby, kradzieżą żywności, było także formą oporu. Wśród białych kolonistów nigdy nie zanikła obawa przed zbrojnym powstaniem niewolników, a dokumentacją tego są liczne ustawy przeciwko czarnym buntownikom, a także podpalaczom i trucicielom.
Przez lata sprawa niewolnictwa budzić będzie wiele scysji. Ze względu na
dziewiąty punkt Artykułów Konfederacyjnych, czyli utrzymania
jednomyślności, poczyniono w tym temacie szereg ustępstw na rzecz stanów
południowych, które wymogły zapisy, że handel niewolnikami nie będzie
zniesiony przez następne dwadzieścia lat. Odrzucono propozycję
zniesienia niewolnictwa, przyjęcie jej groziło bowiem powstaniem
odrębnej konfederacji stanów południowych, co zresztą stanie się faktem
kilkadziesiąt lat później. Aby utrzymać równość wpływów w Kongresie,
wkrótce zmieniono zapis znanego już punku dziewiątego i pod koniec wieku
XVIII zdecydowano, że do uchwalania ustaw potrzeba jest zgoda
przynajmniej dziewięciu ówczesnych stanów. Stany północne po
wprowadzeniu przepisu o liczeniu niewolnika jako 3/5 osoby wolnej nie
miałyby praktycznie innych szans na utrzymanie równości w Kongresie,
ponieważ kolonie Południa na przestrzeni wieków pozyskały o wiele, wiele
więcej niewolników i nikt nie był w stanie utrzymać równości przyrostu
naturalnego.
Jeszcze jakieś 150 lat temu całkiem legalnie można sobie było kupić
niewolnika. Twierdzenie dziś, że ktoś kiedyś doznał oświecenia i dzięki
temu uznano kupowanie czyjegoś życia za coś chujowego jest wielce
romantyczną i bardzo utopijną próbą tłumaczenia rzeczywistości. Nikt się
wówczas niewolnikami nie przejmował; byli oni siłą roboczą pozbawioną
wszelkich praw. Jeśli na forum Kongresu, czy w sądach argumentowano
„niesprawiedliwe” traktowanie niewolników w tych, czy innych stanach, to
sytuacja czarnego umęczonego człowieka była rozpatrywana gdzieś na
szarym końcu. Czarny niewolnik był tylko cyfrą. Był w trzech piątych
człowiekiem, którego głowa liczyła się w czasie wyborów. Stany Północy
(by nie stracić równości w Kongresie) zatroskane były sytuacją
niewolników nie dlatego, by im jakoś ulżyć, ale dlatego, by stany
Południa nie przejęły większości wpływów w Kongresie. Ot, polityczne
przepychanki, by ugrać dla siebie jak najwięcej. Gdy kolejne nowe stany w
połowie wieku XIX będą przystępować do unii z warunkiem zakazu
niewolnictwa, sytuacja wpływu Południa na politykę kraju ulegnie
pogorszeniu, co będzie główną przyczyną wojny secesyjnej lat 1861-1865.
Mówiąc o „niewolniczym Południu” pamiętać należy, iż nie był to region jednorodny społecznie ani gospodarczo. Można oczywiście dostrzec pewne cechy wspólne jak subtropikalny klimat, niewielka liczba skupisk miejskich, a więc rozproszona dystrybucja ludności, dość jednolite, anglosaskie pochodzenie większości białej ludności, dominujące w gospodarce rolnictwo, a w jego ramach kilka specyficznych upraw, jak tytoń, czy bawełna, produkowanych na rynek głównie zagraniczny, wreszcie, może najbardziej charakterystyczne, istnienie niewolnictwa, jako podstawowej siły roboczej, oraz towarzysząca temu wspólnota przekonań wśród białych na temat słuszności i potrzeby tej instytucji. Właścicielami niewolników był jednak tylko pewien procent białej ludności; w roku 1860, 24 procent białej ludności posiadało niewolników, z tego 17 procent to posiadacze maksymalnie do dziewięciu niewolników, 6,6 procenta do setki zniewolonych, a tylko 0,1 procenta białych miało ponad stu niewolników. Rok 1860 to w sumie 8 milionów mieszkańców Południa, z czego 4 miliony to niewolnicy.
W roku 1860 eksport bawełny przyniósł 191 milionów dolarów dochodu –
prawie sto razy więc niż eksport cukru. W latach 1815-1860 bawełna
stanowiła połowę wartości całego amerykańskiego eksportu.
Ta ekspansja systemu plantacyjnego pociągała za sobą ogromny przyrost
liczby niewolników, oraz rosnące uzależnienie gospodarki od niewolniczej
siły roboczej. Ponieważ handel nimi został zabroniony przez Kongres
jeszcze w 1808 roku, głównym ich źródłem stały się stare stany Południa,
szczególnie Wirginia. Aż do wojny secesyjnej trwał jednak dość duży
nielegalny import niewolników. Główną jednak przyczyną zwiększenia się
ich liczby był szybki przyrost naturalny. O ile w roku 1820 było ich w
sumie ok. półtora miliona, to w roku 1860 wspomniane 4 miliony, czyli
połowa mieszkańców Południa. Status niewolnika nie zmienił się
zasadniczo od tego, jaki istniał w wieku XVIII. Większość aspektów
niewolniczego życia była ściśle określona w kodeksach prawnych, które
ograniczały maksymalnie swobody czarnego niewolnika. Nie wolno mu było
opuszczać plantacji, zbierać się w większych grupach, występować jako
świadek w sądzie, posiadać broni, ani uczyć się pisać i czytać. Ścisły
reżim uważany był powszechnie za niezbędny warunek stabilności systemu.
Stąd potrzeba dokładnego nadzoru.
Praca niewolnika na plantacji była katorgą. Kontrolował ją nadzorca, na
bieżąco określając czas i ilość pracy. Oczywiście o jej tempo dbał przy
pomocy bata. Pracowano średnio po 14 godzin latem i 10 zimą, a w czasie
żniw jeszcze dłużej. Warunki te w połączeniu z subtropikalnym klimatem,
niezdrową wodą i ukąszeniami komarów, a często także osłabieniem
spowodowanym ciężką pracą lub chłostą, powodowały wśród niewolników
epidemie malarii, cholery i innych chorób. Można mówić o szczególnej
eksploatacji kobiet, które pracowały w polu na równi z mężczyznami, ale
musiały także wykonywać liczne obowiązki, jak opieka nad dziećmi,
gotowanie, szycie i inne zajęcia domowe. Różnicą wobec XVIII wieku było
polepszenie się sytuacji niewolnika w tym sensie, że właściciele, którzy
obecnie płacili za niego dużą sumę, częściej zainteresowani byli w
utrzymaniu go przy zdrowiu. Sądy częściej karały okrucieństwo wobec
niewolników; w ostatnich dekadach przed wojną secesyjną było ono także
politycznie źle widziane, gdyż dostarczano argumentów dla północnych
przeciwników niewolnictwa.
Cierniem w oku dla właścicieli niewolników byli wolni czarnoskórzy; grupa ta w wyniku przyrostu naturalnego, ucieczek z Południa oraz mniej licznych uwolnień lub wykupienia się, w połowie XIX wieku liczyła ok. 400 000 osób, z czego połowa mieszkała na terenach Północy. Stanowili oni 11 procent wszystkich czarnoskórych w kraju (jednak przyrost naturalny liczby niewolników był szybszy niż przyrost wolnych czarnych). Niemal 40 procent tej grupy stanowili Mulaci, którzy częściej podlegali uwolnieniom. Istnienie wolnych czarnoskórych było samo w sobie zagrożeniem dla systemu niewolnictwa. Na Południu, gdzie zamieszkiwali oni najczęściej w miastach jak Baltimore, Charleston, czy Nowy Orlean, wykonywali najprostsze, najniżej płatne prace niezastrzeżone dla białych. Ponieważ mieszali się oni z niewolnikami i mogli wywierać na nich zgubny wpływ, wywierano na nich presję, szczególnie w połowie stulecia, aby zamieszkiwali w określonych dzielnicach, a najlepiej opuścili tereny Południa. Wiele stanów wprowadziło prawa pozwalające na uwalnianie niewolników jedynie pod warunkiem ich deportacji z danego stanu.
Popierający polityczną ideologię abolicjonizmu (całkowitego zniesienia
niewolnictwa) żądali natychmiastowych kroków w tym kierunku,
przedstawiając problem w absolutnych kategoriach zła moralnego. Ruch ten
związany był po części z wrażeniami, jakie wywołało opublikowanie w
latach 1851-52 Chaty wuja Toma - powieści autorstwa Harriet Beecher Stowe.
Powieść ta przyczyniła się do powstania działań
skierowanych przeciwko Południu. Południe stało się ziemią przeklętą, na
której panował moralny chaos. Sam ruch abolicjonistyczny był może i
słuszny, ale ubrany w polityczną ideologię nie polepszał sytuacji
niewolników. Przeciwnie, spotkał się ze znaczną niechęcią i jawnym
sprzeciwem, gdyż większość białych na Północy nie negowała instytucji
niewolnictwa, odnosząc się do czarnych z niechęcią. Ponadto obawiała się
rozpadu unii, gdyby doszło do tak radykalnych kroków, jak emancypacja
byłych niewolników.
W latach 40 i 50 XIX wieku opublikowano liczne traktaty i prace broniące
niewolnictwa. Najczęstszym argumentem było twierdzenie, że czarny jako
przedstawiciel rasy niższej wymaga opieki i kontroli, co wychodzi mu na
dobre, gdyż zapewnia mu bardziej dostatni byt. Niewolnictwo – twierdzono
– umożliwia pokojową koegzystencję między białymi i czarnymi, co w
warunkach wolności obu grup nie byłoby możliwe. Podkreślano, że we
wszystkich znanych z historii społeczeństwach jedna grupa żyła z pracy
drugiej, oraz że sytuacja niewolników na Południu jest nieporównywalnie
lepsza niż robotników najemnych na Północy.
---
- Ile mam dać za trupa? - spytał plantatora, mierząc go dumnym i groźnym spojrzeniem. - Chcę go zabrać i przyzwoicie pochować.
- Nie sprzedaję nieżywych Murzynów - brzmiała opryskliwa odpowiedź. - Rób pan z nim co się panu podoba.
Alvin kazał kilku obecnym Murzynom wziąć zmarłego na ramiona i zanieść do powozu. Tam rozpostarł swój płaszcz i polecił ostrożnie ułożyć na nim ciało. Legree przypatrywał się temu pogwizdując. Udawał obojętność. Alvin, opanowawszy oburzenie pierwszej chwili, zwrócił się ku niemu i rzekł:
- Nie powiedziałem panu jeszcze, co sądzę o pana postępowaniu ze zmarłym. Zresztą to nie czas i miejsce. Krew niewinnego woła o pomstę do Boga i ludzi, i będzie ją miała. Udam się do najbliższego sędziego pokoju, zawiadomię go o popełnionym morderstwie i wskażę pana jako mordercę.
- Uczyń to pan, i owszem! - odparł z uśmiechem Legree - Będzie mi bardzo przyjemnie. Skąd pan weźmie świadków? Jak dowiedziesz zarzucanego mi mordu?
Alvin po namyśle zrozumiał słuszność tej uwagi. Na plantacji nie było ani jednego białego, a w żadnym sądzie stanów południa świadectwo czarnego człowieka nie miało najmniejszego znaczenia.
- A więc nie ma sprawiedliwości na taką niegodziwość? - zawołał z uniesieniem.
- Tyle hałasu o jednego nieżywego Murzyna! - zauważył Legree pogardliwym tonem.---
Kocioł, którego tłem byli niewolnicy, rozpętał się na dobre. Oliwy do ognia dolało w 1857 roku orzeczenie Sądu Najwyższego, którego przewodniczącym był właściciel niewolników z Maryland, Roger B. Taney. Sprawa dotyczyła uwolnienia Dreda Scotta – niewolnika zamieszkującego wolne terytorium Minnesoty. Jego obecni właściciele pragnęli wykorzystać ten temat dla nadania rozgłosu problemowi utrzymania dotychczasowego kompromisu w kwestii niewolnictwa. Zwrócili się więc do sądu w Missouri o orzeczenie w temacie obecnego statusu ich niewolnika. Sprawa znalazła swój finał w Sądzie Najwyższym, gdzie większość mieli zwolennicy Południa. Sąd orzekł głosami 7:2, że Scott pozostaje niewolnikiem. Orzeczenie podkreślało, iż czarni, jako rasa niższa nie mają praw obywatelskich, a zatem nie mogą wnosić powództwa sądowego. Co więcej, Taney stwierdził, że ponieważ nie można nikomu odebrać własności (w tym wypadku niewolnika) tylko dlatego, że przeniósł się do wolnego stanu, zasada kompromisu z Missouri jest niekonstytucyjna.
Południe widziało tyranię w zagrożeniu dla ustroju plantacyjno-niewolniczego; Północ natomiast zagrożenie widziała w dominacji ustroju plantacyjno-niewolniczego nad własnymi interesami przemysłowymi. Głównym wątkiem i świadomą taktyką propagandową republikanów w latach 1856-1860 było hasło, że właściciele niewolników (których w tym momencie można utożsamiać z demokratami) opanowują władze federalne, a nie hasło zniesienia niewolnictwa. Podobnie północni wyborcy Lincolna w roku 1860 nie tyle głosowali za zniesieniem niewolnictwa, co za powstrzymaniem Południa przed politycznym zniewoleniem Północy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz