środa, 26 maja 2021

HETFIELD vs. HAMMETT - cztery wieki rodowej historii gitarzystów Metalliki [część 1/7]

Od miesięcy chodził mi po głowie temat drzewa genealogicznego dwóch rodzin, które połączyła Metallica. Wszystko dzięki temu, że udało mi się wreszcie dokopać do informacji o naprawdę dalekich przodkach najpierw Jamesa, a po wielu, wielu miesiącach także Kirka. Nie powinno być zaskoczeniem jedno: w obu przypadkach owe długie korzenie sięgają europejskich czasów jeszcze przed skolonizowaniem Ameryki Północnej przez brytyjskich banitów. Fakty są takie, że zarówno krewni Hetfielda (ze strony matki) i krewni Hammetta (ze strony ojca) wywodzą się z jednego europejskiego miejsca – Wielkiej Brytanii. Na inspiracyjną dokładkę doszła jeszcze pierwsza scena z filmu Czarownica - bajka ludowa z Nowej Anglii. Do przedstawienia kontekstu społeczno-gospodarczego założycieli USA wykorzystałem całkiem sympatyczne opracowanie historii Stanów Zjednoczonych autorstwa Michała Rozbickiego pt. Narodziny narodu.

 

Swego czasu na amerykańskich ziemiach o wiele, wiele wcześniej (X-XI wiek) pojawili się Duńczycy, zwani wówczas Wikingami, ale nie będę w tę historię wplatał ówczesnych przodków Larsa Ulricha, a to z tego względu, że wówczas chrześcijańska Europa, ograniczona muzułmańskim imperium od strony Morza Śródziemnego, nie wykazywała większego zainteresowania zamorską ekspansją. Po prostu na zainteresowanie nowymi terenami, do których dotarli Wikingowie, było jeszcze w Europie za wcześnie, bowiem Stary Kontynent widział w sobie oblężoną fortecę, atakowaną przez pogan i najpierw należało przywrócić porządek z „dzikimi Skandynawami”, a dopiero później szukać szczęścia w dalekich morskich wyprawach.

Przez tysiąclecia w różnych warunkach ekologicznych, ukształtowały się liczne, odrębne kultury, o różnych językach, strukturach społecznych i politycznych, obyczajach, sztuce. Pierwsi Europejczycy całe to bogactwo kultur umieszczali pod jednym hasłem – Indianie. Dziś w badaniach naukowych, które dotyczą ery Ameryki prekolumbijskiej, panuje na ogół zgodność badaczy co do tego, że Indianie przybyli do Ameryki z północno-wschodniej Azji istniejącą ponad 30 000 lat temu drogą lądową z Syberii do Alaski, tam gdzie obecnie znajduje się Cieśnina Beringa. Dane geologiczne świadczą o tym, że droga taka była dostępna co najmniej dwukrotnie - przez długie – po kilka tysięcy lat – okresy, w czasie wielkich ochłodzeń epoki plejstocenu, gdy poziom Morza Beringa obniżył się o ponad sto metrów, tworząc „most”, po którym mogły przenosić się roślinność, zwierzęta i ludzie.

Kultura dolnej Missisipi stała się pośrednikiem między kulturami Ameryki Środkowej i wschodnimi obszarami kontynentu, gdzie nastąpiło pierwsze zetknięcie Europejczyków z Indianami. Sojusz potężnych Irokezów z Anglikami skierowany przeciw Francuzom przyczyni się w XVIII wieku w zasadniczy sposób do zwycięstwa i ugruntowania panowania brytyjskiego w Ameryce.

A dlaczego ludzie niezadowoleni z życia w Wielkiej Brytanii tak chętnie emigrowali na tereny Północnej Ameryki? Zadziałał tutaj między innymi systemowy wabik nadawania terenu. Perspektywa posiadania własnej ziemi była dla ubogich osadników kuszącą propozycją. Ale zanim kupcy i posiadacze ziemscy wybrali ów pragmatyczny sposób przekonywania biedoty do wejścia na statek i mozolnego, trudnego rejsu do Kolonii Wirginia (nazwanej tak na cześć królowej), przez wiele, wiele lat zręczni propagandziści kolonizacji, nawoływali do osadnictwa w Ameryce. Utopia została użyta świadomie, jako reklama zamorskich interesów. Nowy Świat tejże utopii przedstawiany był jako krainy pełne złota, a jeśli nawet złota nie było, to ziemie te były piękne i żyzne, o bajecznych łąkach, wspaniałych wysokich lasach, pełnych wszelkiej dziczyzny i ptactwa, winogron i miodu, a także żyjących w pięknych ogrodach bez przymusu pracy, ale w obfitości, szczęśliwych Indian.

 

Rok 1607 – na wyspie Jamestown powstaje pierwsza trwała osada założona przez Anglików

 

Mimo, że Londyn rozrastał się niesłychanie szybko (w 1550 roku liczył 60 000 mieszkańców, a w 1650 – 350 000) inne „wielkie miasta” XVII wieku liczyły nie więcej niż 2000 osób, a większość ludności żyła w wioskach od 100 do 600 osób. Dla większości tych ludzi skala życia miała charakter bardzo lokalny, tradycyjny, rodzinny. W jednej z takich wiosek należy doszukiwać się zawiązania rodu nazwiskiem Hammett – zawiązania po mieczu. Początków rodziny Hammettów należy doszukiwać się w Wielkiej Brytanii w czasach Republiki Angielskiej za panowania lorda protektora Richarda Cromwella. To w tamtym momencie, czyli w ostatniej dekadzie XVI wieku (ok. 1590 roku) w angielskiej wsi Widecombe in the Moor w hrabstwie Devon przychodzi na świat Richard Cleve Or Hamete. To właśnie od tego nazwiska na przestrzeni czterech wieków będzie kształtował się ród Hammettów, w którym gitarzysta Metalliki jest czternastym pokoleniem. Richard poślubił ur. w 1592 roku Johan Harrey. Warto zwrócić uwagę na fakt, że już wnuk Richarda Hamete (John) osiedlił się w Stanach Zjednoczonych. Richard Cleve Or Hamete jako ostatni z rodu nosił w/w nazwisko. Jego syn Andrew, figuruje w księgach już pod nazwiskiem Hammett. Hammettowie upodobali sobie Wirginię – stan leżący na wschodnim wybrzeżu USA. Na przestrzeni trzech wieków Wielka Brytania posiadała na terenach wschodniego wybrzeża USA trzynaście kolonii. Późniejszy konflikt zbrojny z lat 1775 – 1783 pomiędzy Wielką Brytanią, a koloniami brytyjskimi w USA po raz pierwszy połączył ze sobą losy Hammettów i Hetfieldów (wówczas jeszcze Hatfieldów). Joseph Hatfield (pra-pra-pra-pra-pradziadek Jamesa ze strony ojca) wziął udział w owych walkach nazwanych rewolucją amerykańską. Walczył po stronie brytyjskich kolonii. Przeżył tę wojnę. Zmarł w sędziwym wieku w roku 1832.

Na razie jesteśmy jednak w Anglii lat 1600 – 1625. Brytyjskie wydatki na zamorską ekspansję tylko w tej ćwierci XVII wieku przekroczyły kwotę 13 milionów funtów szterlingów, a więc wielokrotnie więcej, niż wpływy do skarbu koronnego. Wraz z początkiem siedemnastego stulecia zawiązały się w Londynie Kompanie, które szerszym okiem spoglądały w kierunku ekspansji do Ameryki. Wśród nich była i Kompania Londyńska (nazwana później Kompanią Wirginii, który to region będzie w przyszłości jedną z trzynastu kolonii brytyjskich (które zawalczą o niepodległość), z którym to miejscem, leżącym na wschodniej flance USA związane są losy (po mieczu) najpierw Hammettów, a później Hatfieldów. Oba rody będą żyły oczywiście w innych hrabstwach, ale przez wiele dziesiątek lat będzie to dzisiejszy Stan Wirginia. Wszelkie próby zawiązywania Kompanii finansowane były z prywatnej kieszeni bogatych angielskich kupców, którzy w Londynie tworzyli klasę dżentelmenów. Oprócz łaszenia się na towary Nowego Świata, owi brytyjscy przedsiębiorcy w ramach Kompanii otrzymywali od Korony wyłączność prowadzenia handlu z danym obszarem. Elita finansowo-kupiecka dostrzegła ewentualne korzyści w nowych „północnoamerykańskich” przedsiębiorstwach, które u zarania nie odniosły jednak gospodarczych sukcesów – nie znaleziono złota, zabrakło też dostawców towarów egzotycznych. Udało się jedno – zdołano założyć pierwsze przyczółki angielskie na kontynencie amerykańskim. To m.in. przez początkowe finansowe niepowodzenia angielskie placówki przybrały z czasem nieco innych charakter – nie tyle zarobkowy – co miejsce stałych osad emigrantów.

Ludzie przemieszczali się z miejsca na miejsce w poszukiwaniu pracy. Praktyka ta dotyczyła zarówno młodszych synów szlachty, jak i wieśniaków wypartych z ziemi przez grodzenia, rosnące dzierżawy, brak zatrudnienia, wreszcie wycinanie lasów i osuszanie bagien, co pozbawiało wielu tradycyjnych sposobów życia i zmuszało do pracy najemnej za niskie stawki. Te liczne wędrówki Anglików wewnątrz kraju stwarzały podatny grunt do migracji zamorskiej. Pierwsi do takiej migracji zmuszeni zostali purytanie – skrajny odłam protestantów. Byli to ludzie głęboko wierzący w Boga, którym nie w smak była majątkowa rozwiązłość najpierw katolików, a z czasem także i protestantów. Zaczęto ich nazywać purytanami (ci, którzy pragnęli oczyścić – od słowa „purify” – Kościół anglikański z pozostałości katolicyzmu). W tym miejscu przypomniała mi się właśnie pierwsza scena z filmu Czarownica – bajka ludowa z Nowej Anglii. Zgromadzenie sądzi zbiegłego z Londynu purytanina, który nie jest zadowolony z faktu, że zakładana brytyjska kolonia, którą nazwano Nową Anglią, a która rządzona miała być w myśli wybitnie religijnych wartości, w krótkim stała się ziemią pod jurysdykcją angielskiej Korony, a w skład lokalnego rządu (Zgromadzenia) weszli ludzie, dla których najważniejszą sprawą był zysk i rozhulanie raczkującej gospodarki, a nie (jak pierwotnie miało być) nawracanie niewiernych i życie w twardych warunkach zgodnie z Bożą wolą.

Katolickie restrykcje kościoła rzymsko-katolickiego w Anglii pod wodzą zarówno Elżbiety I jak i pierwszych z królewskiego rodu Stuartów konsekwentnie represjonowały ruch purytański. Gdy rzymsko-katoliccy biskupi z pomocą sądów starli się wymusić konformistyczne podejście wobec Kościoła anglikańskiego, taka polityka represji przyspieszyła bieg nieuchronnych wypadków, których kulminacją był wybuch rewolucji w 1642 roku i próba obalenia monarchii przez purytański parlament. Prześladowania sprawiły, że wielu purytanów zdecydowało się na wyemigrowanie do Ameryki. Tylko w dekadzie lat 1630-1640 ok. 10 000 purytanów osiedliło się w Nowej Anglii. Ich kalwińskie praktyczne cnoty ciężkiej pracy i polegania na sobie samym pozostawić miały trwałe piętno na etosie kultury amerykańskiej. Ale nie łudźmy się – podstawowe pozytywne motywy emigracji były o wiele bardziej przyziemne – gros przypadków stanowiły niewątpliwie chęć posiadania ziemi i wzbogacenie się. Przy tych dwóch przyczynach bledną wszelkie inne względy, jak cele strategiczne (choćby powiększenie obszaru władzy korony brytyjskiej, czy ucieczka od prześladowań). Był i trzeci powód – pragnienie przygód i ciekawość – był on jednak zbyt wątły wobec ryzyka kosztownej, długiej i niebezpiecznej podróży przez Ocean Atlantycki do obcego środowiska i być może wrogo nastawionych autochtonów. Dla mieszkańca Anglii XVI i XVII wieku posiadanie ziemi było jedną z centralnych wartości i wiązało się nierozerwalnie z zamożnością i pozycją w hierarchii społecznej. Arystokracja oraz właściciele ziemscy byli w Wielkiej Brytanii klasami rządzącymi. Ale zanim doszło do pierwszych angielskich wypraw za ocean, potrzebne były najpierw ćwiczenia, swoisty poligon doświadczalny. I Ameryki (nomen omen) tutaj nie odkryję, jeśli napiszę, że podobnych poligonów doświadczalnych na mapie Europy było i wcześniej później całe mrowie.

Dygresja i pytanie - Jakie zdarzenia kojarzą się Wam z następującymi hasłami: obozy koncentracyjne, wagony bydlęce, znakowanie ludzi, eksperymenty medyczne, zawłaszczenie majątku, pozbawienie praw publicznych, teorie dotyczące wyższości ras, zbrodnia skalania krwi… W tym wszystkim jest jeszcze okrasa w postaci zwykłej bezmyślnej przemocy… I co Wam przyszło do głowy? Zapewne większość pomyślała o holokauście, II WŚ, nazistach… o tym najczarniejszym okresie w historii Europy generalnie. I Niemcy (na długo przed Hitlerem) taki poligon doświadczalny urządziły sobie w Afryce na plemionach Herero i Namaqua, a u zarania dziejów kolonializmu Ameryki, Anglicy rozprawiali się brutalnie z Irlandczykami i Szkotami, by wypróbować ewentualne sposoby zagospodarowania ziem, o których za sprawą Kolumba robiło się w Europie coraz głośniej.


Dobra, wracamy do Londynu drugiej połowy XVI wieku, bo to właśnie w tym momencie historii umiera pierwszy zidentyfikowany przodek (po kądzieli) przyszłego rodu Hetfieldów – Henry Gleed. Na tych samych brytyjskich ziemiach mniej więcej dekadę później (ok. 1592 roku) rodzi się wspomniany Richard Cleve Or Hamete. O ile 11 kolejnych pokoleń przodków matki Jamesa będzie rodziło się, żyło i umierało na ziemiach brytyjskich, o tyle już wnuk Richarda Hamete, John (z nazwiskiem Hammett wpisanym w ksiąg), wspólnie z żoną i synkiem wyemigrują na stałe do Kompanii Wirginia. Póki co, w poszukiwaniu nowych ziem do rozparcelowania i pod dzierżawę Anglicy skierowali swe oczy na pobliską Irlandię, gdzie z ich punktu widzenia czekały tereny wolne pod kolonizację. To właśnie w Irlandii, zanim jeszcze zaczęto poważnie myśleć o osiedlaniu się w Ameryce, Anglicy mieli okazję wypróbować praktycznie i na znaczną skalę, jak takie kolonizacje organizować. To Irlandia stała się wielkim poligonem zdobywania kolonizacyjnego doświadczenia. Jedną z pierwszych opracowanych teorii kolonizowania Ameryki były osady biedaków i kryminalistów. Miał być to niezawodny sposób na pozbycie się z Anglii osób niepożądanych. Podobną koncepcję realizowano już w imperium rzymskim uwalniając, jak pisał Jean Bodin z podziwem, miasta Italii „od żebraków, buntowników i osób bezczynnych”. W Hiszpanii, Francji i Anglii XVI i XVII wieku nie brakowało zwolenników poglądu, że kolonizacja wpłynie korzystnie na stabilizację sytuacji politycznej wewnątrz kraju przez usunięcie niebezpiecznych i zbędnych elementów społecznych. Sądzono, że emigracja przyczyni się do wzmocnienia autorytetu królów i władzy. Czas pokazał, że kolonie istotnie rozładowały wiele napięć społecznych w Anglii, nie tylko poprzez odciążenie więzień londyńskich, czy przyjęcie rzesz biedaków, ale przez stworzenie szans życiowych dla młodszych synów klasy dżentelmenów. Jednocześnie wysyłanie do kolonii skazańców, wśród których znajdowało się sporo kryminalistów, wpłynęło negatywnie na skład, stabilność i moralność społeczną angielskiej Ameryki. W XVII i XVIII wieku proceder wysyłania takiej tkanki społecznej napotykał ostre sprzeciwy ze strony kolonii. Mimo wszystko warto zauważyć, że do połowy XVII wieku idea zsyłania do kolonii przestępców była jedynie częścią szerszej teorii o przeludnieniu Anglii.

Warto wspomnieć o jeszcze jednej koncepcji, która budziła zainteresowanie Ameryką w Anglii. Był nią pogląd o możliwości zdobycia tam wielu strategicznych surowców importowanych dotąd z Europy, a co za tym szło, uniezależnienia się od dotychczasowych dostawców, nierzadko politycznie niepewnych i kosztownych. Spodziewano się na przykład, że Ameryka zastąpi Polskę, miotaną kolejnymi wojnami z Moskwą, jako źródło masztów, drewna, smoły, dziegciu, konopi, lnu, lin, skór i futer. Sądzono jednocześnie, że kolonie staną się nowymi i bezpieczniejszymi rynkami. Już w czasach panowania Elżbiety I można było natknąć się na optymistyczne relacje podróżnych w temacie spekulacji na temat tego, że jak tylko amerykańscy nadzy dzicy zostaną ucywilizowani, będą wprost zachwyceni możliwością zakupu angielskiego sukna i ubrań.
 

XVI wiek
Przodek Jamesa ze strony matki:
- Henry Gleed – zm. 26 kwietnia 1582 roku. Pochowany w South Marston, Swindon, Anglia;

Przodkowie Kirka ze strony ojca:
- Richard Cleve Or Hamete – ur. ok. 1592 roku we wsi Widecombe in the Moor w hrabstwie Devon, Anglia
- Johan Harrey – urodzona w 1592 roku;


 
 
W pierwszej dekadzie XVII wieku Anglia przysyłała nowych kolonistów, których werbowano według zmienionych już zasad. Śmiałkom obiecywano darmowe przydziały ziemi pod warunkiem, że przepracują dla Kompanii siedem lat. Zainteresowanie takimi warunkami było, trudno się dziwić, znikome. Szybko propozycję zrewidowano: każdy przybysz otrzymać miał 50 akrów ziemi uprawnej, bez konieczności odpracowywania darowizny przez siedem lat. Dla wielu Anglików było to potężny bodziec, o ile oczywiście mieli możliwość opłacenia podróży przez Atlantyk. Im więcej emigrantów, tym bardziej napięte stawały się stosunki z miejscowymi Indianami. Polityka ówczesnych Kompanii zakładała podporządkowanie miejscowych plemion i podbój opornych. Kompania Jamestown to jeden z najbardziej jaskrawych nieudanych eksperymentów kolonizacyjnych Anglików w nowym świecie. Indianie, którzy przybywali na tereny tejże Kompanii, traktowani byli jako potencjalni złodzieje i szpiedzy (tymczasem niejednokrotnie przynosili białym żywność, z której wyprodukowaniem nowi osadnicy mieli na początku spore problemy). Zdarzały się przypadki podstępnego mordowania Indian „dla przykładu i odstraszenia”. Działania te doprowadziły do tragicznego epizodu roku 1622, gdy Anglicy zamordowali Nemattanewa, jednego z duchowych przywódców plemienia Powhatana. Indianie pod wodzą Opechancanougha, ambitnego następcy Nemattanewa, który z niechęcią obserwował zarówno arogancję kolonistów, jak i ich ekspansję na tereny plemienne Indian, zaatakowali bez ostrzeżenia Jamestown w Wielki Piątek. Śmierć poniosło 347 kolonistów, mężczyzn, kobiet i dzieci, czyli ok. 33 procent całej białej ludności Wirginii. W roku 1624 król Jakub I Stuart rozwiązał Kompanię Wirginii, a kolonia przeszła pod bezpośrednie rządy Korony. Sprawować je miał mianowany przez króla gubernator wraz z Radą. Zakończył się okres nieudanego eksperymentu. W ciągu siedemnastu lat Kompania wysłała do Ameryki ok. 6000 osób – w momencie jej likwidacji w kolonii żyło zaledwie 1200 osób. Likwidacja równoznaczna była z przyznaniem się zarówno do tego, że kolonia nie spełniła nadziei organizatorów i inwestorów, jak i do nieudolności Kompanii i braku efektywnego zarządzania sprawami zamorskiego terytorium. 
 
 
 Wirginia
- podział na hrabstwa

Jeśli chodzi o Indian, to mordowanie tubylców przez białych osadników było w początkowej fazie kolonizacji naprawdę kroplą w morzu śmiertelności miejscowych. Katastrofalny wpływ miały natomiast choroby przywiezione przez Brytyjczyków. Za sprawą europejskich bakterii wymierały całe plemiona, a straty powstałe w ten sposób wśród Indian znacznie przewyższały te spowodowane toczonymi z białymi wojnami. Kolonizatorzy wcale nie mieli pod tym względem łatwiej. Na Południu wysoka śmiertelność utrzymywała się przez całe stulecie. Wilgotny, subtropikalny klimat sprzyjał szerzeniu się malarii, która osłabiała organizmy i czyniła je podatnymi na wiele innych zakażeń.

W Wirginii śmiertelność, także po 1624 roku, długo jeszcze utrzymywała się na poziomie, który można tylko porównywać z latami epidemii w Anglii. Najbardziej ryzykownym okresem dla nowych przybyszów było lato. Koloniści nazywali je „okresem hartowania”. Kto przeżył lato uważany był za osobę zahartowaną, a więc w pewien sposób uodpornioną na następny okres.

 
XVII wiek

Przodkowie Jamesa ze strony matki:
- John Gleed, sr – zm. 24 lipca 1620 roku. Pochowany w Purton, Wiltshire, Anglia;
- Joan Gleed – zmarła 28 marca 1616 roku. Pochowana w Purton, Wiltshire, Anglia;

- John Gleed, jr – zm. w maju 1631 roku. Pochowany w Purton, Wiltshire, Anglia;
- Jane Gleed (z d. Jeffrey) – zm. w lutym 1620 roku. Pochowana w Purton, Wiltshire, Anglia;

- Nicholas Gleed – zm. w 1682 roku. Pochowany w Purton, Wiltshire, Anglia;
- Margaret Gleed (z d. Elbrow) – ur. ok. 1603 roku w Wootton Bassett, Wiltshire, Anglia; zm. w grudniu 1697 roku. Pochowana w Purton, Wiltshire, Anglia;

- Richard Gleed, sr - ur. w Purton, Wiltshire, Anglia; zm. tamże w lipcu 1717 roku;
- Ann Gleed (z d. Philmor) – ur. w Purton, Wiltshire, Anglia; zm. tamże w maju 1715 roku;

Przodkowie Kirka ze strony ojca:
- Andrew Hammett – ur. 1620-1640 w Widecombe in the Moor, Devon, Anglia, Wielka Brytania
- Tamsin Hammett (z d. Longworthy);

- John Hammett - ur. w 1657 roku w Widecombe In The Moor, Devon, Anglia; zm. w 1690 roku w Culpeper County, Wirginia;
- Sarah Hammett (z d. Underwood) – ur. 1659 w Kingswinford, West Midlands, Anglia; zm. w 1680 roku w Culpeper County, Wirginia;

- William Hammett, sr – ur. 1678 roku w Londynie, Wielka Brytania; zm. w maju 1744 roku w Richmond, Wirginia
- Sarah Hammett (z d. Brownrose) [druga żona] – ur. 1683 w Richmond, Wirginia; zm. w 1750 roku w Richmond, Wirginia

Malaria, tyfus, czerwonka, ospa i inne choroby sprawiały, że o ile w latach 1625-1640 przybyło do Wirginii ok. 15000 osób, to ludność kolonii zwiększyła się w tym czasie zaledwie o 7000. Tłumaczyć to trzeba głównie śmiertelnością, a nie reemigracją, gdyż większość przybyszów stanowili służący kontraktowi, którzy rzadko byli w stanie ponieść koszty powrotu do Anglii. Brak niestety rejestrów parafialnych, które umożliwiłyby pełniejsze zestawienie dat urodzin i zgonów. W przypadku rodu Hammettów mamy jednak poglądowe lata i jasno widać, że np. Sarah - pra-pra-pra-pra-pra-pra-pra-pra-prababcia Kirka urodziła się w Anglii i po przybyciu do Kompanii Wirginia dożyła ledwie 21 lat. Spotykamy też wiele mówiące wzmianki w dokumentach Zgromadzenia Wirginii, gdzie wspomina się o tym, że z powodu zmiennych liczb imigrantów przybywających co roku, a także z powodu wahającej się umieralności, nigdy nie można było być pewnym liczby mieszkańców kolonii; że gdyby nie stały napływ nowych ludzi „kolonia wkrótce stopniałaby do zera”. Czytamy też o tym, że nigdy nie było możliwe zestawienie długów wszystkich plantatorów, ponieważ jedna trzecia zwykle już nie żyła, i jedynie wierzyciele, o ile sami żyli, posiadali te informacje. Wiadomo skądinąd, że gdy latem 1636 roku zawinęło do Wirginii 36 statków, aż piętnastu spośród ich kapitanów zmarło, zanim zdążyło opuścić brzegi kolonii. Wirgińczycy uważali osoby w wieku powyżej 40-45 lat za godnych specjalnego szacunku staruszków, co było w pełni uzasadnione, gdyż w połowie stulecia przypuszczalna długość życia osób „zahartowanych” wynosiła ok. 48 lat. Przy tych wszystkich niesprzyjających okolicznościach przyrost ludności był i tak bardzo znaczny. Ocenia się dziś, że o ile w roku 1625 Wirginia liczyła ok. 1300 osób, to w roku 1699 było ich już ok. 62800.

W XVII wieku wirgińskie kobiety odnosiły wyraźne korzyści ze stabilizującej się z roku na rok sytuacji kolonialnej. Może nie wszystkie, ale w każdym razie te, które nie były związane służbą kontraktową, oraz te, którym udało się żyć dłużej niż ich mężowie. W tym ostatnim przypadku nie tylko dziedziczyły znaczną część majątku (co najmniej 33 procent), ale stawały się niemal natychmiast niezwykle atrakcyjnymi partiami małżeńskimi. Biorąc pod uwagę znacznie wyższą odporność kobiet na choroby, sytuacje takie nie należały do rzadkości. Można powiedzieć, że kobiety dysponowały znacznie większym marginesem swobody wyboru męża niż w Anglii, nieobecni byli bowiem rodzice i krewni, którzy w „Starym Kraju” mieliby wpływ na taką decyzję. Zainteresowanie potencjalnych konkurentów do ręki wdowy nie brało się li tylko z faktu, że kobiet w ogóle było mało. Małżeństwo oznaczało w tym przypadku dla mężczyzny zdobycie lub pomnożenie majątku i często otwierało drogę do awansu społecznego. Z czysto gospodarczego punktu widzenia, właśnie istnienie wdów przyczyniało się, między innymi, do koncentracji kapitału w koloniach Południa. Nie trzeba wspominać, że przy istniejących dysproporcjach demograficznych, bogatsi mężczyźni mieli o wiele większe szanse zdobycia żony. Z kolei jednak, nawet jeśli zdobyli rękę wdowy, umierali oni częściej niż żony, które wyposażone teraz w dodatkowy majątek, mogły teraz być bardziej wybredne i przebierać wśród majętnych partnerów. Niektórym kobietom udawało się taki cykl powtarzać kilkakrotnie, gromadząc ogromne fortuny i dając początek wielu znanym rodzinom Wirginii.

Chociaż kobiety istotnie zyskały w warunkach kolonii większe możliwości wpływania na swoje losy niż w Anglii, to jednak mówienie o ich dyktacie czy tyranii byłoby przesadą. Większość z nich przybywała jako uboga służba kontraktowa, zmuszana była przez kilka lat do wyczerpującej pracy w ciężkim, malarycznym klimacie, narażona na choroby, nierzadko na wyzysk, również seksualny, a w przypadku zajścia w ciążę prawdopodobnie na śmierć przy porodzie, wreszcie skazana była na egzystencję w środowisku o słabym i niestabilnym życiu rodzinnym przy ogromnej umieralności i nierównowadze demograficznej.
 
 
- opracowanie na podstawie tekstu Michała Rozbickiego.


 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

APOCALYPTICA - "Ekscytacja kreatora połączeń" [METAL HAMMER 9/2024]

Apocalyptica zaskoczyła mnie w tym roku swoją płytą po trzykroć - wypuścili drugą część z materiałem Metalliki, który znów postanowili zagra...