"Prowadź swój pług przez kości umarłych" - powiedziałam do siebie słowami z Blake'a; czy tak to szło?
Nie tyle z pisarstwem, co z postacią Olgi Tokarczuk pierwszy raz spotkałem się na studiach w roku 2009. To wówczas miało premierę opisywane dzieło. Ale bardziej niż okładka i tytuł, przykuła moją uwagę naklejka promująca i pisarkę i jej powieść - O. Tokarczuk - laureatka Nike 2008. To byłby przyczynek do tego, bym się z tą książką zapoznał, bo wiecie... Nike. Ta nagroda ma tak znakomity PR, że czytelnik patrzy - Nike - to wiadomo, że to już tylko krok od Nobla. Nie Bookery, nie Pulitzery, ale właśnie Nike. Całe ówczesne medialne zamieszanie, ten pozytywny ferment wokół postaci autorki i jej dzieł jakoś tak stety/niestety przeszedł w moim świecie jakoś bokiem... Po kościach się może nie rozszedł, ale w temacie Tokarczuk zapadła u mnie cisza. I trwała aż do momentu ekranizacji opowieści przez Agnieszkę Holland. W taki sposób w roku 2017 dostaliśmy film pt. Pokot.
Jak nie cierpię kryminałów i wydumanej, kompletnie wymyślonej obyczajówki, tak po tytuł z katalogu Noblistki sięgnąć musiałem. Po prostu... Tak trzeba, tak wypada, bo od 2018 roku Olga Tokarczuk wielką pisarką jest. Te (być może) branżowe nagrody wszelkiej maści naprawdę "robią robotę". No i przeczytałem kryminał. Jeden fakt dotyczący "Prowadź swój pług przez kości umarłych" robi wrażenie - to, w jak plastyczny sposób Tokarczuk napisała, opisała i przedstawiła w rozmaity - nieco niepokojący sposób - zimową scenerię swojej powieści, jest nie do opisania. To trzeba przeczytać. Mimo tego, że akcja opisywanych zdarzeń ma miejsce i wiosną i latem i jesienią też, to pierwsze i ostatnie karty opowiadania dzieją się w zimie. I ta zima w połączeniu z rozległym, ledwo co zamieszkałym przeogromnym terenem górskiej miejscówki, jaką jest Kotlina Kłodzka, robi z czytelnikiem coś takiego, że owa piekielnie naturalistyczna opisówka rzeczywistości zostaje w głowie na dłużej.
Aurę zimową potęgują dodatkowo ilustracje czeskiego rysownika Jaromira Svejdika:
A co się dzieje na kartach książki? Są myśliwi, którzy strzelają do wszystkiego, co się rusza i jest Ona - emerytowany inżynier budowy mostów - Janina Duszejko. Dodatkowo nauczycielka angielskiego na godziny (wzięła by i minuty, bo zwariowałaby bez pracy). Myśliwi zadają zwierzętom śmiertelne rany, a Duszejko dostaje szału za każdym razem, gdy w okolicy mordowana jest dla sportu dzika fauna. A polują wszyscy - komendant policji, właściciel fermy lisów, która działa nieopodal. Poluje nawet ksiądz. Taka społeczność z dziada pradziada... I giną te wielkie lokalne szychy - najpierw Wielka Stopa, potem Komendant, następnie Wnętrzak - właściciel fermy, a na końcu jeszcze czwarty denat. Okoliczności morderstw powodują w spore zamieszanie. Coraz większe i coraz bardziej niewytłumaczalne, bo coraz więcej osób zaczyna słuchać Janiny Duszejko uważniej. Dotychczas traktowano ją i jej zachowanie z dużym politowaniem: No pierdolnięta baba, proszę księdza - powie do księdza Szelesta Prezes lokalnego związku myśliwych. Wszystko to zgrabnie poprzetykane wątkiem tłumaczeń poezji Williama Blake'a, nad którymi trudzą się Duszejko i Dionizy, a właściwie Dyzio.
---------------
Z punktu widzenia natury nie ma istot pożytecznych i niepożytecznych. To tylko niemądre rozróżnienie stosowane przez ludzi. Zrozumiałam, że należymy do tych ludzi, których świat bierze za bezużytecznych. Nie robimy nic istotnego. Nie produkujemy ani ważnych myśli, ani potrzebnych przedmiotów, pożywienia, nie uprawiamy ziemi, nie napędzamy żadnej gospodarki, nie rozmnożyliśmy się specjalnie... Nie przysporzyliśmy dotąd światu żadnego pożytku. Nie wpadliśmy na pomysł żadnego wynalazku. Nie mamy władzy, nie dysponujemy niczym oprócz naszych małych włości. Wykonujemy swoje prace, ale one są zupełnie bez znaczenia dla całej reszty. Gdyby nas zabrakło, nic by się właściwie nie zmieniło. Nikt by tego nie zauważył.
Obecność Borosa przypomniała mi, jak to jest, kiedy się z kimś mieszka. I jak bardzo jest to krępujące. Jak bardzo wytrąca z własnych myśli rozprasza. Jak drugi Człowiek zaczyna drażnić nawet nie tym, że robi coś denerwującego, lecz tylko tym, że po prostu jest. I kiedy wychodził rankiem do lasu, błogosławiłam moją piękną samotność.
Obywatel, którego ignorują urzędy, w jakiś sposób jest skazany na niebyt. Trzeba jednak pamiętać, że kto nie ma swoich praw, tego nie dotyczą obowiązki.
---------------------
PS: Nawet korekta przyszłej Noblistki może puścić do druku jawne przekłamanie:
Dwa dni po Zaduszkach pojechałam do miasta z zamiarem odwiedzenia Dobrej Nowiny i kupienia śniegowców. (...) Dopiero po drodze przypomniało mi się, że to właśnie dziś jest 3 listopada i że w miasteczku będą celebrowane obchody święta Hubertusa. - Zaduszki obchodzimy 2 listopada. 1 listopada jest Święto Wszystkich Świętych, czyli wszystkich tych kościelnych świętych, dla których zabrakło miejsca w kalendarzu. Za bliskie nam osoby zmarłe modlimy się w Dzień Zaduszny, czyli 2 listopada. Czyli Duszejko pojechała po śniegowce dzień po Zaduszkach.
PS nr 2: Wreszcie będę się mógł zabrać za Księgi Jakubowe. Czekam na to od półtora roku.
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz