fineLIFE (2012): Powstania, walka o ideały, czasem niepoparte rozsądkiem, liczebnością ani sensem... Wyłącznie honorem i sercem... Bogusław Linda: Niekoniecznie... Ja myślę, że to było dużo prostsze... Tak jak słyszymy od ludzi, którzy przeżyli Powstanie Warszawskie, i mówią, że "byliśmy tak wkurwieni na tych Niemców przez tyle lat, że nas rozjebywali po kątach, że byśmy i tak poszli, nawet żeby zginąć, ale żeby mieć choćby pięć minut tego, żeby człowiek był, kurwa, wolny. I myślę, że to samo było w Powstaniu Styczniowym jak miała być następna branka, mieli jechać na Sybir, mówią: "Pierdolę to, pójdę do lasu, chuj tam, powalczę"... To jest prostsze. Reszta to jest ideologia dorobiona przez polityków. To jest dużo prostsze: chcieć przez chwilę pożyć, chcieć mieć szansę na chwilę normalności. O.K. O to warto się bić.
Książkę tę zabrałem z bibliotecznej wyprzedaży tylko dlatego, że przeczytałem pierwsze zdanie z przedniego skrzydełka obwoluty -
W czasie powstania listopadowego przebywało w Polsce pięciu znanych z nazwiska Szwedów; dwóch oficerów i trzech lekarzy. Wydał mi się to całkiem dobry moment, by po zarysie działań w Powstaniu Styczniowym, cofnąć się teraz do czasów Chopina, Mickiewicza, czy Słowackiego, który jako jedyny z tej wielkiej trójki pozostał w kraju w czasie działań wojennych - w biurze, ale zawsze. A więc z szaro-burej jesieni roku 1864, przenosimy się wstecz do Warszawy - stolicy Królestwa Polskiego. Jest listopad 1830 roku. 15 lat wcześniej przestaje istnieć utworzone dla Polski przez Napoleona Bonaparte Księstwo Warszawskie, a powstaje Kongresowe Królestwo Polskie - z urzędowym językiem polskim, z polskimi urzędnikami, z gwarantującą pewne wolności Konstytucją, która przez ostatnie 15 lat była permanentnie ograniczana, a twarzą tych ograniczeń był rządzący w Warszawie, naczelny wódz armii polskiej, brat cesarza Rosji - Wielki Książę Konstanty. Postanowiono więc bez ceregieli po prostu zabić Konstantego. Rosyjskie służby wywiadowcze działały jednak bardzo prężnie i Wielki Książę zdołał w przebraniu kobiety ulotnić się z Warszawy. Ale kości zostały rzucone i jak zapowiedziano, tak też zrobiono: w nocy z 29 na 30 listopada napadnięto warszawski Arsenał i tym samym powstanie wybuchło. Wystarczył ułamek sekundy, by rozsądek przegrał z jednym tylko pragnieniem - mieć szansę na chwilę normalności.
Czymże jest owa
Podróż do Polski? Są to wspomnienia szwedzkiego lekarza na dorobku -
Svena Jonasa Stille, który wraz z dwoma znajomymi początkującymi lekarzami odpowiedział na apel władz polskich, wydrukowany w szwedzkiej prasie 21 kwietnia 1831 roku:
Rząd polski zaprasza cudzoziemskich lekarzy, zobowiązując się wypłacić im 6 zł za milę niemiecką oraz od 208 do 330 zł miesięcznie na utrzymanie, a także pieniądze na powrót do domu, gdy nie będą dłużej pragnęli służyć Polsce. Na miejscu otrzymali tę "najniższą krajową", jakbyśmy dziś powiedzieli - 208 zł.
Czytając wstęp zredagowany przez tłumaczkę - Janinę Herę - delikatnie zwątpiłem w to, co czytam, bo mimo tego, że pisano o roku 1831, jako żywo stoi przed oczami rok 2022: Wśród sympatyków powstania panowało przekonanie, że Polska walczy w interesie całej Europy, iż w Polsce ważą się losy cywilizacji, buduje ona bowiem "przedmurze", które zagrodzić ma drogę "dzikiej tłuszczy rosyjskiej - pisano w Gotheborg Dagblad 5 maja 1831 roku. Dziś to Ukraina wydaje się być takim właśnie "przedmurzem" chroniącym Europę przed putinowską tłuszczą.
Wspomnienia Svena Stille (1805-1839) obejmują czas od maja do października roku 1831, kiedy to w towarzystwie dwóch innych szwedzkich wojskowych lekarzy - Zachariasza Fryderyka Agatona Stenkuli oraz Gustawa Fryderyka Bergha - podróżuje po ziemiach zaboru pruskiego, by zostać lekarzem w warszawskim szpitalu wojskowym. Panom podróż idzie dość ciężko, a głównym problemem jest całkowity brak porozumienia, bo w Polsce czasów powstania listopadowego mówiono trzema językami: francuskim - którym posługiwały się wyższe sfery; niemieckim - używanym przez warstwy średnie oraz polskim, którym mówiła biedota. Nasi bohaterowie umieli tylko w szwedzki. Mimo przeciwności (związanych przede wszystkim z trwającymi po pięć dni kwarantannami dot. epidemii cholery w Królestwie Polskim), panowie po miesiącu (10 czerwca 1831) dotarli do Warszawy.
Gdy Stille zobaczył na własne oczy ogrom walk i przesadny entuzjazm powstańców, odniósł się do poruszanego już rzekomego braku rozsądku powstańców. A brak rozsądku połączony z resentymentem daje zadziwiające moralne rezultaty: Filozofowie mogą sobie mówić, co chcą, o egoizmie różnych narodów, o krzywdzących sądach, jakie jeden naród wydaje często o drugim, o urazie, jaką słabszy naród żywi zawsze wobec sąsiada, spodziewając się jego napaści. Kierując się rozsądkiem, mogą odrzucić nacjonalizm, jest on jednakowoż przyrodzony i ma rację bytu, bowiem każda roślina pragnie posiadać swój skrawek nieba, skąd dobiegałoby do niej światło, i swój kawałek ziemi, z której czerpałby tylko jej korzenie. Podobnie i naród pragnie być wolny, chce zachować swą wiarę i bronić kraju własnym życiem, bowiem bez ojczyzny jest człowiek zbędnym okruszkiem we wszechświecie, nie ma dla kogo spożytkować swych talentów, motywem jego działania zostaje więc tylko egoizm.
Polacy nienawidzili Rosjan jako mocarstwa mającego nad nimi przewagę, mocarstwa, które zasłaniało ich skrawek nieba a korzeniami swymi zajęło ich ziemię. Nienawidzili Prusaków jako zdradzieckich sąsiadów i prawdopodobnie nigdzie cechy narodowe ze wszystkimi wadami i zaletami nie odzwierciedlały się lepiej niż w wojsku polskim.
Ciekawie wypadło też spostrzeżenie na temat kondycji warszawskich szpitali: Lazarety polowe były tak sprawnie zorganizowane i tak czyste, jak wczasach pokoju, a jeśli odczuwano nawet czasem jakieś braki, nie wywoływała ich nigdy bieda, lecz nieuczciwość dostawców - zjawisko występujące zawsze i wszędzie w publicznych instytucjach.
Generałową Bazanov spotkała jeszcze straszniejsza śmierć, podciągnięto ją bowiem w górę za jedną nogę, a otaczający tłum skłuł ją i zarąbał na śmierć. Większość ciosów trafiała w dolną część brzucha. Wyzionęła ducha wśród nieopisanych mąk, wydając z siebie przeraźliwe krzyki. [...] Poznałem zlaną krwią i wykrzywioną twarz gen. Antoniego Jankowskiego, o którego ciało się omal nie przewróciłem. Leżały tam też nagie, pocięte trupy generałów Bendkowskiego Hurtiga, Sałackiego, Bukowskiego...
Warszawa skapitulowała rano 8 września 1831 roku. [...] Polska odegrała przed Europą ostatni akt krwawego widowiska. Za swój trud i ofiary otrzymała jedną tylko zapłatę: nieprzyznanie jej prawa do istnienia, a Europa przyglądała się walce nie zrobiwszy nic, poza cichym ubolewaniem nad jej losem.
org: Notatki z podróży do Polski pod koniec polskiej wojny o niepodległość w roku 1831
Podobnie było i trzydzieści lat później w czasie Powstania Styczniowego, kiedy knuty jeszcze w listopadzie 1862 plan łapanki młodych Polaków do armii rosyjskiej, mimo największej tajemnicy, wydostaje się niemal do wiadomości publicznej. Młodzi chłopcy robią to, o czym raczył wspomnieć Bogusław Linda: Pierdolę, pójdę do lasu, chuj tam, powalczę. Ktoś może sobie pomyśleć: "Ale co tam służba wojskowa? Podszkoli się, nabierze dyscypliny i wróci przecież"... Z tym, że niekoniecznie. Służba ta była dla młodych ludzi de facto wyrokiem śmierci: miała trwać 25 lat... To był właśnie ten główny powód, dlaczego dowództwo nieprzygotowanej ani liczebnie, ani militarnie armii polskiej postanowiło rozniecić kolejny raz działania powstańcze w wyjątkowo niesprzyjających, tym razem zimowych okolicznościach przyrody. Wierzyli jednak w to, że jeśli zaproponują chłopom ziemię na własność, to szerokie masy chłopskie poprą ich swymi kosami. Carskim ukazem ziemie te chłopi otrzymują z rąk wschodniego zaborcy, więc nie mają zamiaru narażać życia za coś, co już dostali. I tak smutną szaro-burą jesienią 1864 roku dogorywał kolejny zryw. Ostatnia scena Ech leśnych Żeromskiego wygląda na tle obu powstań nad wyraz smutno i bez wyjścia.
Ze wstępu autorstwa Janiny Hery:
Co roku w nocy z 5 na 6 czerwca w połowie lat trzydziestych XIX stulecia święcono w lasach koło Geteborga pamięć Polski. O północy rozlegał się wystrzał armatni i młody człowiek w mundurze polskiego lekarza, w czapce "przeciętej rosyjskim bagnetem", stojąc w świetle palących się pochodni i błysków sztucznych ogni, wzruszonym głosem mówił o Polsce, jej strasznym losie i zmartwychwstaniu, które kiedyś nastąpi. Gdy kończył, rozlegał się śpiew "Jeszcze Polska nie zginęła", a potem znów wystrzał armatni i wiwaty na cześć Polski. Pito potem jej zdrowie, wygłaszano przemówienia i tańczono aż do wschodu słońca. To lekarze: Sven Jonas Stille, Gustaw Fryderyk Bergh i Zachariasz Fryderyk Agaton Stenkula czcili pamięć kraju "walczących o wolność bohaterów", którym w 1831 roku wyruszyli na pomoc, przekraczając z narażeniem życia polską granicę w nocy z 5 na 6 czerwca. Uroczystość zaczynała się z wybiciem północy, gdyż, jak pisał Bergh w liście do rodziny - "dopłynęliśmy do polskiej ziemi punkt dwunasta". Towarzystwa w czasie uroczystości dotrzymywali im "cieszący się najwyższym poważaniem" obywatele Geteborga a także muzycy z orkiestry.
Ostatni raz dr Stille przemówił w roku 1838. W kwietniu 1839 już nie żył. Pochowany został zgodnie ze swą ostatnią wolą w mundurze polskiego lekarza.
OCENA: 6/10 (dobra)
TYTUŁ: Podróż do Polski
AUTOR: Sven Jonas Stille
TŁUMACZENIE: Janina Hera
WYDAWNICTWO: Instytut Wydawniczy PAX
MIASTO: Warszawa
ILOŚĆ STRON: 152
ROK: 1985
CENA: 1 zł
Egzemplarz uratowany przed biblioteczną utylizacją
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz