środa, 22 marca 2023

50 x 20, czyli Pół wieku THE DARK SIDE OF THE MOON w Teraz Rock

    Miesięcznik wystartował we wrześniu 1991 roku pod nazwą „Tylko Rock”. Początek był trudny, późniejsze lata przyniosły rynkowy sukces, ale po 2000 roku nieudolność kolejnego już wtedy wydawcy niemal doprowadziła do zamknięcia pisma. A właściwie doprowadziła do zamknięcia pisma. Na szczęście znalazł się ktoś, Leszek Jastrzębski, kto zdecydował się dać im drugą szansę i wprowadzić miesięcznik na rynek ponownie, pod nieznacznie zmienionym tytułem „Teraz Rock” (stary przepadł). Ryzyko było duże, nikt inny nie chciał go podjąć, bo to trochę tak, jak startować od zera, a startowanie od zera wymaga wielkiej akcji promocyjnej, na którą nie było ich stać. Ale oni wierzyli, że czytelnicy szybko się zorientują, co tak naprawdę się wydarzyło: że pismo właściwie to samo, zespół redakcyjny ten sam, tylko szyld trochę inny.

 

    Czas pokazał, że mieli rację, tak właśnie się stało. I od tamtej pory, od marca 2023 roku, kontynuują swoją roc’and’rollową przygodę jako „Teraz Rock”. W nowym wcieleniu, któremu Leszek Jastrzębski zapewnił stabilność i to w czasach o wiele cięższych dla prasy, niż lata 90. Mija właśnie 20 lat, odkąd podjęli tę drugą próbę. Trochę inną niż pierwsza. Może łatwiejszą, bo bazującą na doświadczeniu, które zdobyli w ciągu dwunastu „TylkoRockowych” lat.  A może raczej trudniejszą, bo czasy dla rocka nie tak łaskawe jak tamte, bo trzeba było przebrnąć przez pandemię, bo inflacja z podwyżkami cen papieru i kosztów druku mocno daje się we znaki i przyszłość słowa drukowanego coraz bardziej niepewna. Dlatego ta dwudziestka tak wiele znaczy – dla nich i dla nas – czytelników. Jest więc okazja do świętowania przy dźwiękach rocznicowego zremasterowanego raz jeszcze The Dark Side of the Moon na pięćdziesiątą rocznicę wydania – a owo wydanie wyląduje na strimingach 24 marca 2023 roku.

    24 marca, czyli 50 lat od premiery najwspanialszej płyty zespołu Pink Floyd i jednej z najwspanialszych w historii rocka, The Dark Side of the Moon. Sprzedanej od tamtej pory w blisko pięćdziesięciu milionach egzemplarzy, co daje jej czwartą pozycję na liście bestsellerów wszech czasów.


BEZ KOLORU INDYGO

    Aby uczcić tę rocznicę, firma Warner wznowi The Dark Side of the Moon dokładnie w dniu rocznicy w formie efektownego boksu (pudełko zawierać będzie dwa kompakty, dwa winyle, dwie płyty blu-ray audio, DVD audio, dwa single na winylu, dwie książki i jeszcze kilka gadżetów).

    Jest to już co prawda drugie wydawnictwo o takim charakterze (pierwszym było Immersion Box z 2011 roku – obszerniejsze i ciekawsze, ale to nowe kusi m.in. remasterem Jamesa Guthriego A.D. 2023, miksem Dolby Atmos, albumem fotograficznym dokumentującym koncerty grupy w tamtym okresie, reedycjami winylowych singli czy faksymile zaproszenia na premierę albumu w londyńskim planetarium. Warto dodać, że zawarty w boksie album koncertowy Live At Wembley Empire Pool, London, 1974 oraz wspomniany album fotograficzny ukażą się też osobno. Będzie się więc działo, będzie święto, będzie wielka feta, na którą fani Pink Floyd czekali od dawna. Tak można by pomyśleć, ale właśnie fani – cóż z tego, że nieliczni – zawiedli. Okazało się, że może znają muzykę z albumu The Dark Side of the Moon, ale na pewno nie widzieli jego ikonicznej okładki. Możliwe?

    Otóż z okazji pięćdziesiątej rocznicy na stronach Pink Floyd w mediach społecznościowych pojawiło się logo przedstawiające liczbę „50” wpisaną w przeniesiony ze słynnej okładki pryzmat. I to z pochodzącym z tejże okładki widmem światła białego – czyli zestawem kolorów od fioletowego do czerwonego powstałym wskutek rozszczepienia wiązki światła białego – wrysowanym w cyfrę „0”. Czyli stworzono grafikę, która jest wariacją na temat projektu graficznego agencji Hipgnosis sprzed pięćdziesięciu lat. Niestety okazało się, że część fanów widmo światła białego kojarzy się wyłącznie z tęczową flagą, zaprojektowaną jako symbol ruchu na rzecz równouprawnienia osób LGBT+. Słusznie o tyle, że oczywiście tęcza też jest wynikiem rozszczepienia światła (słonecznego). Niesłusznie, bo tęczowa flaga powstała pięć lat po premierze The Dark Side of the Moon i kiedy zespół nagrywał płytę, nie mógł przewidzieć, co tęcza może symbolizować w przyszłości (poza tym, że od stuleci jest symbolem przychylności Boga, nadziei i pokoju). Dodajmy, że oba symbole nieznacznie się różnią. U Pink Floyd pominięto pasmo koloru indygo, a na tęczowej fladze pasmo w kolorze niebieskim.

    To wszystko nie przeszkodziło homofobom zaatakować Pink Floyd jako zespołu wymachującego tęczową flagą. Pojawiły się komentarze typu: Co z tym Pink Floyd? Porąbało ich? Co za hańba! Niech zostawią tę tęczę w spokoju, bo robią z siebie durniów! Nigdy już nie będę ich słuchał! Nikt z zespołu na te kretyńskie uwagi nie odpowiedział. Można zresztą założyć, że muzycy Pink Floyd nie bardzo przejmują się tym, czy autorzy tak żałosnych i pełnych nienawiści komentarzy, nadal będą słuchać ich płyt. Ale oczywiście zależy im by ich muzyka nadal trafiała do ludzi.

 

GŁOS ROZSĄDKU

    Najbardziej zależy chyba Rogerowi Watersowi, który postanowił wykorzystać rocznicę The Dark Side of the Moon, by po raz kolejny uświadomić światu, że w Pink Floyd liczył się właściwie tylko on. A The Dark Side of the Moon – jak wyjaśnił w wywiadach, których udzielił ostatnio dziennikarzom „Berliner Zeitung” i „The Telegraph”, to od początku do końca jego dzieło. Pozostali muzycy nie mieli nic do gadania. Ich problem, jak mówił, polegał na tym, że nie potrafili komponować i pisać tekstów. Nick nawet nie udawał, że potrafi. Ale Gilmour i Rick? Nie potrafią pisać piosenek, nie mają nic do powiedzenia. Nie są artystami! Żadnych pomysłów, ani jednego! Nigdy nie byli w stanie nic stworzyć, co sprawiało, że aż ich skręcało (warto zwrócić uwagę, że tylko o Davidzie Gilmourze, którego Roger Waters nie lubi chyba bardziej niż pozostałych, mówi po nazwisku, a także na to, że wypowiada się tak, jakby nie odnotował śmierci Ricka Wrighta w 2008 roku). Rolę Davida Gilmoura w zespole określa jak rolę podwładnego czy wręcz niewolnika: To było tak: graj na gitarze i śpiewaj, i rób, co ci się, kurwa, mówi. A świadom, że wiele osób bardzo ceni niezwykle poruszającą i piękną płytę autorską Ricka Wrighta Broken China, dodaje, wcale o nią nie pytany, że nie jest aż tak beznadziejna jak płyty Drake’a, ale dość beznadziejna.

    Wyjaśnia wreszcie: Ja stworzyłem „The Dark Side of the Moon”. Skończmy z tym „my”! Oczywiście byliśmy zespołem, było nas czterech, każdy miał jakiś wkład – ale to mój projekt, ja to skomponowałem i napisałem! A więc… dość gadania! Jaka jest prawda? Waters rzeczywiście stworzył koncept płyty i napisał wszystkie teksty, a także skomponował trzy i współkomponował dwa dalsze z dziesięciu utworów. Ale The Great Gig in the Sky i Us and Them to od początku do końca kompozycje Wrighta (w pierwszej nie ma tekstu, więc Waters w ogóle nie miał w nią wkładu), Breathe to kompozycja Gilmoura i Wrighta, Any Colours You Like – Gilmoura, Masona i Wrighta, a wstępna uwertura Speak to Me – Masona.

    Zresztą kompozycje podpisane wyłącznie przez Watersa też byłyby czymś innym, gdyby nie wkład kolegów. Najlepszy przykład to Money – czy piosenka spodobałaby się nam tak bardzo, gdyby nie było w niej solówek gitarowych Gilmoura, uznanych przez „Guitar World” i „Rolling Stone” za jedne z najwspanialszych w historii rocka (zresztą chwali je sam Roger), a także saksofonowych Dicka Parry’ego? Poza tym brzmienie całej płyty, miękkie, ciepłe, lekko spogłosowane, narzucił Watersowi nie kto inny, lecz Gilmour. Waters chciał nadać całości brzmienie suche, z wysuniętym do przodu głosem wokalisty (jego lub Gilmoura). To wtedy doszło między nimi po raz pierwszy do zwarcia wymagającego mediatora – Chrisa Thomasa, który formalnie miał pomóc miksować nagrania, a w rzeczywistości został wynajęty przez wytwórnię, by łagodzić spory dotyczące miksu. I oczywiście trudno gdybać, ale można chyba przyjąć, że gdyby zwyciężyła koncepcja Watersa, płyta nie stałaby się aż takim bestsellerem.

    Wiele wskazuje jednak na to, że Waters uważa, iż koledzy raczej mu płytę zepsuli, niż wzbogacili. Dlatego postanowił na jej pięćdziesiątą rocznicę przygotować – i wydać równolegle ze wspomnianym boksem – nową własną wersję The Dark Side of the Moon. Podobno nie zdąży, mówi się o dwumiesięcznej obsuwie, zobaczymy. Tak czy inaczej dostaniemy od Rogera Watersa zupełnie nowe The Dark Side of the Moon, nagrane m.in. z basistą (i multiinstrumentalistą) Gusem Seyffertem. Bo sam Waters ograniczył się tym razem wyłącznie do roli wokalisty (zagrał na basie tylko w jednym utworze – Us and Them), chociaż wsparł go też drugi głos – pochodząca z Syrii Azniv „Bedouine” Korkejian.

    Nowa wersja ma wydobyć serce i duszę dzieła, muzycznie i duchowo – wyjaśnia artysta. I dodaje – z nutą pogardy w głosie – że tym razem zrezygnował z rockandrollowych solówek gitary, żeby pokazać, jak nieznaczący był wkład Gilmoura. Dziennikarze, którzy słyszeli już prawie gotową całość, opowiadają, że w tej wersji The Dark Side of the Moon dominują kameralne ballady w zwolnionym tempie, bliskie nawet, jak w wypadku Money, muzyki country spod znaku Johnny’ego Casha. Są też nowe teksty, recytowane np. w utworach, które znamy jako numery bez słów – On the Run i The Great Gig in the Sky. Po co to wszystko? Bo wielu słuchaczy nie zrozumiało, o czym jest ta płyta, co chciałem na niej przekazać – tłumaczy Waters. Czego nie zrozumieliśmy, słuchając The Dark Side of the Moon od pięćdziesięciu lat? Chodzi o głos rozsądku – wyjaśnia muzyk. A głos rozsądku mówi, że tym co ważne nie jest potęga naszych królów czy przywódców czy ich tzw. więź z Bogiem. Tym, co się liczy, jest to, co łączy nas jako istoty ludzkie, całą ludzką społeczność. Jesteśmy rozproszeni po świecie, ale wszyscy jesteśmy spokrewnieni, bo wszyscy pochodzimy z Afryki. Wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami, albo przynajmniej kuzynami, tymczasem niszczymy nasz dom, planetę Ziemię – tak szybko, że nie mieści się to nam w głowach…

 


    Cóż, wygląda na to, że nie tyle my nie zrozumieliśmy The Dark Side of the Moon, co raczej Roger Waters postanowił nadać płycie po latach nową – ekologiczną? – treść. Bo dawniej, jak tłumaczył Gilmour po wielu rozmowach z Watersem, koncept można było streścić mniej więcej tak: W skrócie chodzi o szaleństwo (określenie the dark side of the moon oznacza szaleństwo). O naciski, jakim podlegamy, żyjąc we współczesnym świecie, i o to wszystko, czemu musimy stawiać czoła, a co u niektórych ludzi powoduje chorobę umysłową… Sam Waters w 2003 roku miał już jednak trochę inną wizję: Jeśli jest tam w ogóle jakieś przesłanie, streściłbym je tak: życie to nie próba. Mamy tylko jedno podejście, dlatego tak ważne jest, by dokonywać właściwych wyborów wynikających z przesłanek moralnych, filozoficznych czy politycznych… Przez całe życie dokonujemy wyborów, a na te wybory mają wpływ uwarunkowania polityczne, forsa i ciemne strony naszej natury. Każdy ma szansę uczynić ten świat choć odrobinę jaśniejszym lub ciemniejszym miejscem. Wszyscy dostajemy możliwość przezwyciężenia swojej skłonności do egocentryzmu, podłości i chciwości. Wszyscy zostawiamy swój ledwie widoczny ślad na rysunku życia… Widocznie w 2023 roku wizja zmieniła się po raz kolejny, stąd potrzeba dopasowania dzieła do niej, nagrania zupełnie nowej wersji, dodania nowych tekstów.

    A jeszcze w 2006 roku, przed trasą, na której Roger Waters wykonywał The Dark Side of the Moon w całości, mówił w wywiadzie dla naszego pisma: Uznałem, że musi to być wykonanie jak najbardziej bliskie wersji studyjnej, wszyscy przecież znają ją tak dobrze! Nie chcę tworzyć czegoś nowoczesnego, odmienionego. Zależy mi na wierności dziełu, bo mam dla niego wiele szacunku. Ogromnie szanuję wkład w tę płytę Ricka, Nicka i Dave’a. I chciałbym, by moje wykonanie miało w sobie coś z hołdu dla nich…

W WOLNYM KRAJU

    Roger Waters pracuje też nad kolejną płytą z premierowym materiałem. Ma nosić tytuł The Bar i być zaproszeniem do alegorycznego baru, miejsca otwartego na każdą debatę. Bo jak mówi twórca, niezwykle ważne jest, by rozmawiać z ludźmi, którzy z nami się nie zgadzają – słuchać ich, przekonywać do własnych racji, zamiast spierać się w Internecie, co nigdy nie prowadzi do porozumienia. Roger Waters lubi rozmawiać z ludźmi, którzy się z nim nie zgadzają, przekonywać ich do swoich racji. Zwłaszcza na temat wojny rosyjsko-ukraińskiej. Czy raczej „specjalnej operacji wojskowej” Putina na Ukrainie, jak ją za Putinem nazywa. W cytowanym już niedawnym wywiadzie dla „Berliner Zeitung” opowiadał: Napisała do mnie nastoletnia Ukrainka Alina, wymieniliśmy ze sobą długie listy. „Słyszę cię. Rozumiem twój ból”. Odpowiedziała, podziękowała, ale podkreśliła, że w jednej sprawie się mylę. „Jestem pewna w dwustu procentach, że na Ukrainie nie ma nazistów”. Odpowiedziałem jej: „Wybacz Alino, ale jesteś w błędzie. Jak możesz żyć na Ukrainie i tego nie widzieć?”.

    Właśnie, bo Roger Waters za rosyjską propagandą tłumaczy, że „specjalna operacja wojskowa” Putina była koniecznością: Zrobił to (...) po pierwsze, by nie dopuścić do ludobójstwa grożącego ludności rosyjskojęzycznej w Donbasie, i po drugie, by walczyć z nazizmem ukraińskim. I dodaje: Na Ukrainie władza jest w rękach nazistów… Alina mogłaby zapytać Watersa, skąd jego pewność, że zna sytuację na Ukrainie, skoro nigdy na Ukrainie nie był. Cóż, odpowiedź znamy, bo Waters nie kryje, że wiedzę na temat wojny czerpie głównie z podcastu The Duran (któremu twarz daje pewien cypryjski politolog). I zachwyca się, że prowadzący podcast The Duran znają rosyjski i są w stanie czytać przemówienia Putina w oryginale, co jego zdaniem podnosi ich wiarygodność. Ich komentarze przemawiają do mnie – mówi. Jestem dziś bardziej otwarty na to, co mówi Putin. Nie nazwałbym go już gangsterem, jak jeszcze kilka miesięcy temu. To niesprawiedliwa, krzywdząca opinia.

    Cóż, nietrudno domyślić się, skąd ekipa The Duran zna język rosyjski. Nie jest zresztą żadną tajemnicą – chociaż Waters nie przyjąłby tego pewnie do wiadomości – że za The Duran stoi grupa hakerska UNC1151/Ghostwriter, której logo, dwugłowy orzeł z herbu Federacji Rosyjskiej, mówi wszystko… Sam Waters stał się ostatnio narzędziem rosyjskiej propagandy. 18 lutego na zaproszenie Rosji wygłosił – za pośrednictwem Internetu – szesnastominutowe przemówienie na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa ONZ. Nawoływał w nim: Prezydencie Biden, prezydencie Putin, prezydencie Zełeński, USA, NATO, Rosjo, Unio Europejska, zwracam się do was wszystkich, byście zmienili kurs i zgodzili się na zawieszenie broni na Ukrainie. Jakby to Ukraina, USA czy NATO nie chciały zawieszenia broni…

 


    Mówił też: Napaść Federacji Rosyjskiej na Ukrainę była nielegalna i potępiam ją najostrzej jak potrafię. Ale do inwazji Rosji na Ukrainę nie doszłoby bez prowokacji i tych, którzy ją sprowokowali potępiam równie mocno (w wywiadzie dla „Berliner Zeitung” wyraził się nawet bardziej dosadnie: To prawdopodobnie najbardziej sprowokowana inwazja w dziejach…). Ferith Hoxha, ambasador Albanii przy ONZ, odparował: (Pan Waters) ma szczęście, że mieszka w Nowym Jorku (artysta ma posiadłości w Bridgehampton na Long Island i w Romsey w Hampshire w Anglii), w wolnym kraju, gdzie może mówić, co mu się podoba, może nawet potępić inwazję Rosji (na Ukrainę). Bo gdyby mieszkał w Rosji, pewnie trafiłby za to za kraty… A Serhij Kislica, ambasador Ukrainy przy ONZ, w swoim przemówieniu przypomniał, że po ukazaniu się płyty The Final Cut dorobek Pink Floyd był przez kilka lat zakazany w Związku Radzieckim, ponieważ Waters potępił na niej sowiecką inwazję na Afganistan. I zauważył: Ile ironii, jeśli nie hipokryzji, jest w tym, że pan Waters próbuje dziś wybielać kolejną (rosyjską) inwazję. Jakie to smutne dla dawnych fanów przyglądać się, jak przyjmuje rolę kolejnej cegły w murze – murze rosyjskiej dezinformacji i propagandy.

    Dyskusję podsumował Richard Mills, ambasador Stanów Zjednoczonych przy ONZ: Zebraliśmy się tu dziś, by usłyszeć po raz kolejny, dlaczego brutalna napaść Rosji na Ukrainę to tak naprawdę wina Ukrainy albo partnerów Ukrainy. Albo, cytując słowa pana Watersa, przyjaciół Ukrainy, którzy są prowokatorami. Zdecydowanie odrzucamy retorykę potępienia ofiary, wg której samoobrona Ukrainy jest przeszkodą w zakończeniu tej wojny. Nikt nie pragnie pokoju na Ukrainie bardziej niż Ukraińcy. Gwałt zadano niezależności i integralności terytorialnej Ukrainy, nie Rosji. 

    A w swoistym postscriptum do wszystkich cytowanych wyżej (i w kilku poprzednich numerach Teraz Rocka) bredni Rogera Watersa na temat agresji Rosji na Ukrainę niech będzie jego komentarz z „Berliner Zeitung” do odwołanych właśnie z powodu postawy, jaką przyjął, kwietniowych koncertów w Krakowie: Ludzie w Polsce są podatni na zachodnią propagandę. Chciałbym im powiedzieć: „Jesteście braćmi i siostrami, przekonajcie swoich przywódców, by przerwali tę wojnę, byśmy się mogli zatrzymać na chwilę i zastanowić, o co w tej wojnie chodzi. A chodzi o to, by bogaci w zachodnich krajach byli jeszcze bogatsi a biedni wszędzie na świecie jeszcze biedniejsi. Przeciwieństwo Robina Hooda. Jeff Bezos ma jakieś dwieście miliardów dolarów, a tysiące ludzi w samym Waszyngtonie żyje na ulicy w kartonowych pudłach”.

Cóż, naprawdę w mocy polskich przywódców jest przerwanie tej wojny? I naprawdę w wojnie rosyjsko-ukraińskiej chodzi o to, by Jeff Bezos się bogacił, a biedacy z Waszyngtonu biednieli? Pewne jest, że nie zbiednieje Roger Waters, którego majątek szacuje się na ponad 300 milionów dolarów.

 


Z PLAYBACKU

    Watersowi, który broni Putina, nie mogła się oczywiście podobać nagrana przez Pink Floyd z Andrijem Chływniukiem piosenka Hey Hey Rise Up (dzięki której udało się zebrać pół miliona funtów dla poszkodowanych przez wojnę). To dla mnie bardzo, bardzo smutne – wyznał dziennikarzowi „Berliner Zeitung”. To coś całkowicie mi obcego, akcja pozbawiona pierwiastka humanizmu. Jest zachętą do kontynuowania wojny. Pink Floyd to nazwa, z którą byłem związany. Mówię o ogromnej części mojego życia, o czymś niezwykle dla mnie ważnym. I połączyć teraz tę nazwę z czymś takim… ta propaganda wojny bardzo mnie zasmuca. Znaczy, ani słowem nie wspomnieli tam, że domagają się: „Zakończcie wojnę, zakończcie masakrę, zbierzcie przywódców w jednym miejscu, żeby zaczęli ze sobą gadać!”. To tylko pozbawione treści wymachiwanie niebiesko-żółtą flagą. Nie wytrzymała Polly Samson, żona David Gilmoura, autorka i współautorka tekstów na jego płytach (także The Division Bell Pink Floyd). I na swoim Twitterze wypaliła: Jesteś podłym antysemitą, stronnikiem Putina i kłamliwym, tchórzliwym, fałszywym, uchylającym się od płacenia podatków, śpiewającym z playbacku, mizoginistycznym, chorym z nienawiści megalomanem. Dość twoich bzdur. David Gilmour udostępnił jej post z komentarzem: Każde słowo niezaprzeczalnie prawdziwe. Waters zareagował komunikatem napisanym w trzeciej osobie, jakby ktoś wypowiadał się w jego imieniu, zapewniając, że jest to opinia z gruntu nieprawdziwa. I zasugerował, że będzie szukał sprawiedliwości w sądzie.

    Czyżby pięćdziesiątej rocznicy The Dark Side of the Moon miała towarzyszyć sprawa sądowa z udziałem twórców płyty w rolach oskarżyciela i oskarżonego? A może Pink Floyd na złość dawnemu koledze nagle się rektywuje? Wystapi np. z Chływniukiem podczas koncertu Nicka Masona w Katowicach w ramach rewizyty na festiwalu Summer Fog, na którym występował w roku 2019? Będzie się działo.

 

Wiesław Wiess

 

 ----

Historia powstawania wiekopomnego dzieła Pink Floyd dostępna jest w książce Wiesława Wiessa pt. O krowach, świniach, małpach,robakach oraz wszystkich utworach Pink Floyd i Rogera Watersa (In Rock, 2015). Z Sześciuset pięćdziesięciu stron autor na opisanie The Dark Side of the Moon wykorzystał blisko czterdzieści. Mamy też do wyboru wydania specjalne pod egidą „Teraz Rocka” – wiekowe wydanie  trzeciego numeru kwartalnika „Po całości” (2009) poświęcone rzecz jasna Floydom oraz dość nowy numer „Wydania specjalnego” (2021) ,w którym redakcja pracująca w „Teraz Rock” podjęła się przedstawienia pełnej twórczości wszystkich pięciu członków zespołu Pink Floyd. Jest co czytać.  

 

 


 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz