Kazik Staszewski zagrał kiedyś w filmie... Tzn... zagrał... Był na ekranie raczej. Grał siebie - pojawił się w więzieniu, by zagrać koncert dla osadzonych. No i przy okazji zamienił się w narratora owego filmu. I jeszcze przy kolejnej stworzył muzykę do tegoż filmu, która to muzyka zamieniła się w pełnoprawny solowy album Kazika pt. Los się musi odmienić. Ten film to Rozdroże Cafe w reżyserii niejakiego Leszka Wosiewicza. Naście lat później na "kiermaszu książki przeczytanej" natknąłem się na na wspomnienia Drewnowskiego. Drewniane baraki na sowieckim wypizdowie (w tym przypadku w republice Komi - podobnie jak w przeżyciach Swianiewicza) to, można powiedzieć, wschodnie kowadło. Zachodnim młotem były rzecz jasna niemieckie obozy koncentracyjne na terenie Polski. Na trzydzieste urodziny dostałem w prezencie książkę - wywiad-rzekę z Kazikiem Staszewskim. I to właśnie tam Kazik wspomniał o filmie Wosiewicza - Cynga.
Rafał Księżyk: W "Rozdroże Cafe" przypadła ci największa rola wśród twoich filmowych współprac, pojawiasz się tam jako komentator akcji.
Kazik: To był pomysł reżysera, miałem być niejako jednoosobową wersją chóru greckiego. Ciekawe zadanie. Gdy Piotrek Wieteska powiedział mi, że jakiś reżyser chce się ze mną spotkać w sprawie muzyki, nie wykazywałem szczególnego zainteresowania, ale poszedłem na spotkanie i okazało się, że tym reżyserem jest Leszek Wosiewicz. Niechęć do pomysłu od razu ze mnie spłynęła. (...) [Wosiewicz] był pierwszym reżyserem, który po 1989 roku nakręcił film o ruskich łagrach, czyli "Cyngę". I chyba do dziś jest jednym z dwóch, czy trzech, którzy poważyli się na ten temat, strasznie dla nas ważny, a karygodnie zaniedbany.
Z połączenia kropek wyszło całkiem klasycznie, czyli po przeczytaniu wspomnień Jerzego Drewnowskiego sięgnąłem oczywiście po wersję zekranizowaną Cyngi. Ale najpierw wersja papierowa: Książka została wydana przez Ministerstwo Obrony Narodowej. Podpisano ją do druku w marcu '89, a druk ukończono w sierpniu '89. Czerwcowe wybory kontraktowe na niewiele się wówczas jeszcze zdały, ponieważ czytelnik ma do czynienia z wydawnictwem komunistycznym: propagandowe nazewnictwo Wojska Polskiego hasłem Ludowe Wojsko Polskie jest tego najlepszym przykładem. Nigdy, nawet w komunie, w oficjalnych państwowych dokumentach nie używano nazwy LWP. Władza posługiwała się takim nazewnictwem wyłącznie w ramach propagandowej nowomowy. Po wtóre Jerzy Drewnowski "zaufał" komunistom (nawet nie polskim, a sowieckim). Autor był wielkim orędownikiem sowieckich marionetek w polskich mundurach, czyli samozwańczej kliki o nazwie Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego. Sam przez moment taką marionetką w polskim mundurze LWP był, jasno twierdząc w 1944 roku, że stolicą Polski jest Lublin (tam właśnie zainstalował się PKWN).
Drewnowski (1918-1996) wybrał dla siebie mniejsze zło: pomimo faktu, że przesiedział w mrozach Wietłosianu (republika Komi) prawie cztery lata w łagrowym szpitalu psychiatrycznym, nadal za największego wroga Polski uważał okupujących kraj Niemców. Więcej, chłop zdawał sobie sprawę z tego, że został przez "sojuszników w walce z faszyzmem" wyruchany bez mydła; ale jeśli pertraktujesz z Anatolem Fejginem, to czego się spodziewasz?
Major Fejgin, faktycznie decydujący w owym czasie o głównych sprawach kadrowych w Wojsku Polskim, odbył ze mną krótką i rzeczową rozmowę. Oglądał i czytał w czasie jej trwania dokumenty, które przywiozłem z Wietłosianu i Kirowa, a których nigdy nie miałem zobaczyć. Ale mnie to już nie interesowało. Natomiast wyraził zdziwienie, że po blisko pięcioletnim pobycie w łagrach decyduję się wstąpić do Wojska Polskiego. Odpowiedziałem, że jest to chyba zrozumiałe - trzeba walczyć z Niemcami. No tak - w ten sposób wyraził swe wątpliwości. Rok czy dwa później Fejgin należał już do grupy najbardziej bezwzględnych oficerów w kierownictwie Ministerstwa Bezpieczeństwa, której działalność została w latach 1955 - 1956 zdemaskowana i potępiona jako zbrodnicze przedłużenie stalinowsko-beriowskiego aparatu terroru w Polsce.
Po aresztowaniu w styczniu 1940 roku przez Gestapo, Drewnowski nigdy więcej nie zobaczył rodziny. Brat został rozstrzelany w którymś rzucie w Palmirach, ale nie tym czerwcowym. A za co Drewnowski vel Głażewski trafił pod lupę Niemców? Oczywiście za konspiracyjną dywersję. Jako że Jerzy przedstawił się na kartkach swych wspomnień jako lewicowiec socjalista pełną gębą, uprawiał więc konspirację w szeregach PLAN-u (Polska Ludowa Akcja Niepodległościowa). Pod pretekstem szukania rodziny miał przedostać się do Lwowa. Od kierownictwa nasz bohater dostał dokumenty po Józefie Głażewskim - równie młodym żołnierzu, który zginął już na początku kampanii wrześniowej. Od tej właśnie sceny przekazania papierów zaczyna się ekranizacja w reż. Leszka Wosiewicza. Nasz bohater na granicy zostaje złapany przez pograniczników Związku Sowieckiego i odesłany do więzienia NKWD pod zarzutem, a jakże, szpiegostwa.
Film nie jest adaptacją wspomnień Drewnowskiego; nie jest kręcony też na podstawie tych wspomnień. Widza wita plansza: "Na motywach wspomnień Jerzego Drewnowskiego pt. CYNGA". Na motywach, więc reżyser mógł sobie dowolnie zmieniać i przeinaczać, ile tylko chciał. Tytułowa cynga to choroba - ostra postać szkorbutu, czyli niedoboru witamin. Biorąc do ręki tę książkę na kiermaszu, przekonany byłem, że Cynga to po prostu konspiracyjny pseudonim Drewnowskiego...
Już po kilku miesiącach "lesopowału" (wyrębu lasu) wystąpiły u mnie silne objawy awitaminozy, a kilka miesięcy potem coraz wyraźniejsze oznaki tamtejszej odmiany szkorbutu - cyngi. Chudłem, zanikały mi mięśnie, a nogi puchły. Część zębów zaczęła się ruszać, potem wypadać. Męczyły mnie biegunki, zapalenie śluzówek, coraz dotkliwsze zapalenia skóry.. Najpierw na nogach, a potem i wyżej pojawiły się czarne plamy.Gdy w tym miejscu naciskałem ciało, wklęśnięcie pozostawało na trwałe (skaza krwotoczna); w niektórych miejscach były one bardzo głębokie, aż do kości. Jeszcze teraz, po tylu dziesiątkach lat, zachowało się jedno takie "czarne" miejsce na mojej nodze. Potem przyszły zaburzenia czynności układu nerwowego i wreszcie zaburzenia psychiczne, które tam na Północy zapowiadały śmiercionośną dla wielu tysięcy łagrowiczów pelagrę.
Czarne plamy cyngi obejmowały wciąż nowe części ciała. Wypadały zęby. Powróciła zmora chorób żołądkowych. Ale teraz ponownie przyjęła formę trwałą "panosu", biegunki straszliwie wyniszczającej.
Praca w lesie we wrześniu i październiku 1941 roku doprowadziła moje zdrowie do ruiny. Stan psychiczny ciągle się pogarszał. Pewnego dnia, niosąc jakąś ciężką kłodę drzewa na sążeń, upadłem w lesie i już się o własnych siłach nie podniosłem
Muszę przyznać jedno po zapoznaniu się z treścią książki: autor dysonował nieprzeciętnie silnym organizmem i wielką wolą mentalną. Rzecz jasna sprzyjały mu i okoliczności (jak trudno było załapać się na miejscówkę w szpitalu psychiatrycznym, gdzie miejsc było może dla setki chorych, dość łatwo sobie wyobrazić), z których skwapliwie Drewnowski korzystał, żył jak mógł i przeżył niemal cztery lata na północy ZSRR przy kilkudziesięciostopniowych permanentnych mrozach.
A jak owe motywy mają się do prawdziwych postaci pojawiających się we wspomnieniach Jerzego Drewnowskiego? Po pierwsze prawdziwe personalia filmowego bohatera to nie Jerzy Drewnowski, a Andrzej Klonowicz vel. Józef Jerzy Głażewski; kierownik wręczający fałszywe dokumenty, grany przez Witolda Dębickiego, w książce nazywa się Stanisław Więckowski. Jest też kanalia od zaopatrywania kuchni w prowiant - Iwan Iwanowicz Osipow, grany przez Jana Hencza - w książce jest co prawda "małym, obrotnym Chińczykiem", ale nazwisko się zgadza. No i jest szef oddziału psychiatrycznego szpitala w Wietłosianie - grany przez Władysława Kowalskiego - dr Czajkowski, który jest odpowiednikiem książkowego dra Lwa Grigoriewicza Sokołowskiego. Jak widać, reżyser został przy ptakach, kiedy formował postać lekarza. U Wosiewicza zagrali ponadto Cezary Pazura, Katarzyna Skrzynecka, Mirosław Zbrojewicz i... Lech Dyblik! O ile pana Lecha poznałem po postsynchronach, o tyle Zbrojewicz jest nie do poznania: opatulony, bo zima i nic a nic się nie odzywa. Akcja filmu jest tak poszatkowana i poprzecinana planszami z kolejnymi porami roku, jak chaotyczne czasowo są wspomnienia Drewnowskiego...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz