piątek, 2 sierpnia 2024

METAL HAMMER (lipiec '24) - "Kosiarka, puszki, śmierć" - MACIEJ MALEŃCZUK promuje HOMO TWIST

A zatem Homo Twist znów wśród żywych! Na razie drugie zmartwychwstanie zespołu zaowocowało kompilacją nagranych na nowo utworów z przeszłości, ale mają być też świeżynki. W tajemnicy powiem wam jednak, że nawet bez albumu Spider uznałbym każdy powód, by po raz tysięczny odtworzyć utwór "Arkadiusz" i plwać w wyobraźni na tytułowego bohatera, za dobry. O metalu i przyległościach opowiedział nam Maciej Maleńczuk, a wszystkie Maćki to porządne chłopy - napisał we wstępie do rozmowy z MM Maciej Krzywiński w lipcowym numerze miesięcznika Metal Hammer - w kioskach dostępny jest już sierpniowy numer najpopularniejszego polskiego pisma o szeroko pojętej muzyce metalowej, czas więc ocalić od zapomnienia ów artykuł, by nie zgnił z czasem wraz z papierem, na jakim została wydrukowana ta rozmowa - bo trzeba zauważyć, że wywiady w rodzimym MH nie są już drukowane na choćby na poły błyszczącym papierze, a takim niemal makulaturowym typu tygodnik Piłka Nożna. Tylko okładka jeszcze błyszczy...
 
Kto ma ochotę, nadal może zamawiać archiwalne papierowe egzemplarze w sklepie wydawcy - Metal Mind. Im starsze, tym taniej. A teraz czas na błyszczącego mimo wszystko Maleńczuka, z którym pogadał Maciej Krzywiński

----
Kosiarka, puszki, śmierć
----

MH: Dzięki, że znalazłeś czas na wywiad do medium takiego jak "Metal Hammer", które z pozoru może nie wydawać się najbardziej oczywistą platformą do promocji Homo Twist. Ale tylko z pozoru, bo grasz wiele riffów słusznego ciężaru.
MM: Przyglądałem się trochę scenie metalowej. I mogę powiedzieć, że basiści w zasadzie nie istnieją, bardzo wielu jest za to dobrych perkusistów - tutaj absolutne chapeu bas. Bębniarze zawiesili porzeczkę bardzo wysoko. Ciekawych gitarzystów również nie brakuje. Wokaliści do zwolnienia, przynajmniej dziewięćdziesiąt dziewięć procent. Z reguły czekam, aż jeden z drugim przestanie ryczeć albo piszczeć, by na pierwszy plan mógł wyjść fajny riff albo zagrywka na perkusji. Poziom windują gitarzyści i perkusiści.


Znajdujesz w tej muzyce więcej rzemieślniczej sprawności, czy ciekawych pomysłów?
Te tuzy grają strasznie niechlujnie. Na przykład Sepultura jest na koncertach bardzo zabałaganiona w porównaniu z zawartością płyt, których jestem fanem. To samo te Slayery... Bardzo fajna jest scena skandynawska, która odrzuca te wciąż jednak oparte na bluesie schematy metalu amerykańskiego. Bo metal amerykański, choćby się od bluesa odżegnywał, to bez przerwy idzie w kierunku podciągania strun i pływających dźwięków. Metal skandynawski jest dużo sztywniejszy, struny są jeszcze grubsze, nie czuję tam bluesowych źródeł.


Ciekawe, że wspominasz właśnie o Sepulturze, bo ich album Roots ceni sobie też Lech Janerka.
Ja akurat nie lubię Roots, bo to już była droga do prymitywizmu. Płyta jest fajna, ale dużo fajniejsza jest dla mnie Arise. Tam to już prawdziwa kosiarka. Daj Boże zdrowia... Na początki przeszkadzały mi te placki na stopach, bo bębniarz brzmiał, jakby grał czterema rękoma, ale później zacząłem się nawet zastanawiać, czy nie założyć czegoś takiego naszemu bębniarzowi. Nasz perkusista to jazzman, technikę ma nielichą, nawet jedną stopą nieźle wymiata. Na razie nie będziemy jednak niczego na bęben zakładać, bo wciąż musimy zwalczać moc, gdyż gramy za głośno. Metalowe zespoły już dawno nauczyły się ściszać się na scenie, a my ciągle nie. Rozpętujemy na scenie prawdziwe piekło.


Na dłuższą metę to raczej nie służy zdrowiu, prawda?
Na pewno. Na jednej z płyt Homo Twist umieściłem nawet takie ostrzeżenie w stylu wczesnej Aleksy.


Skoro o metalowcach mowa to miewałeś z nimi nawet bliższe interakcje twórcze - z Titusem, z Nergalem.
Z Titusem udało mi się nawet jedną płytę nagrać. Mogę o nim opowiedzieć anegdotę, chyba się nie obrazi. Kiedy nagrywaliśmy album, piliśmy dużo piwa. Starałem się unikać mocnych alkoholi, żeby sesja jakoś szła. Jednego wieczoru puszek było dość dużo, pewnie kilkadziesiąt, ale i osób było kilka. Titus chodził po całym domu i powtarzał: Jest jeszcze jedno piwo. Odpowiadałem: No, nie ma, wyrąbaliśmy wszystko, patrz, ile puszek się tu wala. Ale się upierał. Mimo to nalegałem, by dał spokój, bo kto by to wszystko zliczył na bieżąco. I dał spokój, pojechali do domów. Jak zacząłem później sprzątać chatę, to odsunąłem wersalkę, a za nią znalazło się ostatnie piwo. Cały Titus. Porządek musi być.  



W ubiegłym roku minęło trzydzieści lat od narodzin Homo Twist [Naprawdę zespół Homo Twist został powołany do życia jakoś w 1990 roku, ale w rozpędzie koncertowo-wydawniczym istnieje od roku 1992 i występu na festiwalu w Jarocinie. Powstanie HT w 1993 roku to stała, do bólu powtarzana przez dziesiątki lat nieprawda, która w mediach ciągle funkcjonuje. A funkcjonuje z tego powodu, że wszelkiej maści dziennikarze muzyczni wcale nie interesują się tematem Maleńczuka w Homo Twist. Słyszeli trzy pierwsze płyty, wyczytali w booklecie do krążka "Cały ten seks", że sesja debiutu odbyła się w listopadzie 1993 i tak już to funkcjonuje. O występie w Jarocinie albo nie mają pojęcia, albo są przekonani, że występował tam Maleńczuk solo] i w ubiegłym roku zespół wrócił na scenę. To tylko koincydencja?
Tylko koincydencja. Umówmy się, że nie jestem artystą jubileuszowym. Nie robię tego z powodu rocznicy. Może dziwnie to zabrzmi, ale robię to z potrzeby serca. Lubię być w kieracie. Lubię być zaprzęgnięty do jakiegoś wózka i ciągnąć go w kółko. Jeśli znajdę trasę rowerową, którą mogę pokonywać w kółko, to robię to z przyjemnością, podobnie na rolkach. Lubię sobie założyć chomąto, bo bez tego czuję się niepotrzebny. Myślę, że dzięki Homo Twist jest co robić, bo to dość ciężkie chomąto. Ale jest to przyjemność. Pojawia się motywacyjny stres, bo koncerty gramy sporadycznie, a więc musimy się do nich przygotowywać. Staramy się grać precyzyjnie, eliminować niechlujstwa, nie ma rutyny, jest za to dość wysoki poziom stresu. Jestem wprawdzie już pewny siebie i zespołu, ale sprzętu nie, bo zawsze może coś jebnąć. Nie ma nic gorszego niż rutyna, a kapel metalowych - i nie tylko - zżeranych rutyną jest mnóstwo. Jest w tym coś z umierania. Nie chciałbym osiągnąć takiego stadium, chociaż wprawa jest bardzo fajna i lubię oglądać starych muzyków. To właśnie podziwiamy: dla nich rutyniarstwem trąci to, co dla innych jest bardzo trudne. Swoją drogą, w heavy metalu jest skandalicznie zawyżony poziom. Nigdy nie będziesz lepszy od jakiegoś tam gitarzysty, zawsze znajdzie się w tym męskim świecie większy chuj niż twój. Dlatego można wygrywać jeszcze tylko oryginalnością. Waglewski zapytał mnie kiedyś, czy zdaję sobie sprawę, jakie skale gram. Tak dokładnie sobie sprawy nie zdawałem, ale czułem w tym coś wschodniego, był w tym jakiś typ Araba. Waglewski dopytywał, czy zdaję sobie sprawę, że polski odbiorca może tego tak nie odczuwać. Cóż, dla mnie były to dźwięki obowiązkowe. Może dlatego ta muzyka nigdy nie zyskała wielkiej popularności, i chyba nawet nie powinna zyskać. Kiedy słucham jakiejś stacji metalowej, to uwagę przyciągają te mniej znane kapele, a kiedy wchodzi Rage Against The Machine albo Metallica, to przełączam, bo czuć już rutynę, której ja nie chcę.


Homo Twist już kiedyś wracał po okresie niebytu, więc można odnieść wrażenie, że w twojej historii ten zespół zajmuje szczególne miejsce, że to twoje ulubione dziecko.
Na pewno tak. Oczywiście to coś, na czym mi zależy, a ja potrzebuję mieć coś, na czy mi zależy. Nie chciałbym chodzić na własny koncert jak do roboty. Homo Twist może i nie ma zbyt dużo fanów, a jednak wciąż słyszałem pytania o to, kiedy zespół wróci. Mam wrażenie, jakbym zapełniał pewną lukę. Góra nie mogła i doły nie chciały - to jest zbyt poetyckie na metal, ale zbyt metalowe na poezję. W związku z tym komfortowo nie czują się ani fani metalu, ani fani poezji, ale nisza do zagospodarowania jest bardzo ciekawa. Ja na przykład wyszukuję dobre teksty. Jeśli sam nie zdołam dobrego napisać, to na pewno znajdę go u Emily Dickinson. Co do tekstów, to ja w ostatnich latach ugrzązłem w polityce, od której taki Behemoth jest wolny. Mam oczywiście na myśli politykę bieżącą, a nie światową, od której nikt nie jest wolny. Dlatego nie będę grał utworu Mandela, bo to właśnie kawałek o politycznej sytuacji, której już nie ma. Sytuacje polityczne bardzo szybko obumierają, a ty, kurwa, zostajesz z piosenką.


Z drugiej strony taki Vladimir nie traci na aktualności.
Skurwysyn się trzyma. Mam na samochodzie napis "Go get him", ale jeszcze nie mogę dokleić tam czerwonej czaszki. Obiecałem sobie, że dopóki go nie dorwą, będę jeździł z tym napisem.



Wspomniałeś o poezji Emily Dickinson, która podobno życzyła sobie, by jej wiersze spłonęły po jej śmierci w piecu. Masz poczucie, że w pewnym sensie ocalasz jej spuściznę od zapomnienia? 
Nie, to postać bardzo doceniona i ważna. Pisała zbyt dobre rzeczy, by można było o niej zapomnieć. Wprawdzie nie wiem dokładnie, jakie wiersze pisało się w 1860 roku w Ameryce, ale jej poezja nie jest amerykańska, tam czuć świat. Oczywiście bardzo dużo jest na temat śmierci. Jak czasem dorwę jakiś jej wiersz, to wprawdzie nic nie rozumiem, ale wiem, że jest to zajebiście mądre. Nie wiem, czy dla czytelników „Metal Hammera” to będzie interesująca twórczość, ale zajrzyjcie, bo właściwie w każdym wierszyku jest o śmierci.
 

Na Spider jest najwięcej utworów z drugiej i trzeciej płyty Homo Twist, bo po siedem. Czy to znaczy, że właśnie te albumy najwyżej sobie cenisz, czy może było na nich najwięcej do poprawienia?
Wiele jest numerów, które chciałem trochę uporządkować. Wiadomo też, że bez pewnych rzeczy nie mogło się obyć. A więc musiałem wybrać spośród kawałków, które musiałem zagrać, i takich, które powinienem zagrać. A wszystko zaczęło się od Netflixa. Zadzwonił reżyser, młody Holoubek, i powiedział, że potrzebują Narkomanki. Ja na to, że musiałbym odzyskać prawa, a oni: Nagraj jeszcze raz. Wszedłem więc z moimi chłopakami do studia i pyknęliśmy dokładnie według pierwowzoru, z wyjątkiem tonacji, bo głos mi się obniżył. Reżyser był zadowolony, nie zauważył różnicy, a mi się przy okazji spodobało.
 
 
Dużo było trzeba, by od jednego utworu przejść do całej płyty?
Samo poszło. U mnie tak się dzieje, że kiedy nad czymś siedzę, to już leci. Wielokrotnie zdarzało się tak, że kiedy zamykaliśmy sesję, to pojawiał się kolejny kawałek. Jeśli poświęcasz czemuś dużo uwagi, to pomysły same przychodzą. To jest właśnie ten kierat, z którego ja nie potrafię wyjść. Dlatego tak dużo nagrałem… Jak to było? I tak, kurwa, do zajebania! Nie chciałbym się czuć zbędny dla świata i dla społeczności lokalnej.
 
 
Czy po kilkudziesięciu latach od stworzenia utworów, którym dałeś nowe życie na Spider, cokolwiek cię w nich zaskoczyło? A może czułeś wobec nich dystans wywołany upływem czasu?
Niektóre z nich pochodzą z mojego wczesnego repertuaru. Przez dziesięć lat grałem na ulicy, a dopiero później niektóre z tych kawałków zacząłem grać w wersjach elektrycznych, na przykład Narkomankę albo Trzy kurwy świata pieniądza. Dlatego niektóre z tych przygrywek są bardzo naiwne. Teraz już bym tak nie zagrał, zacząłbym komplikować. Miałem problem z tą prostotą, ale gdy usiłowałem komplikować, utwory zaczynały coś tracić. Największy problem miałem właśnie z tym, by nie przekombinować. Na szczęście wiele spieprzonych utworów uratowałem, na przykład Nobody, który w oryginalnej wersji był kompletnie schrzaniony. Zależało mi, by materiał nabrał masy, by to było grube. Na koncertach okazało się, że stało się aż za grube, trzeba było ściąć dół.
 

 
A jak po latach znajdujesz teksty Homo Twist?
W ogóle się te teksty nie zdezaktualizowały. Choćby taki: „Król nowy, nowe prawa / To łaska, to znów kara” (śmiech). Całe mnóstwo aktualnych rzeczy. Dlatego właśnie trzeba się trzymać tematów eternalnych. Miłość należy do takich tematów, ale śmierć z pewnością również.
 
 
Obecna sekcja rytmiczna Homo Twist, jak mówiłeś, wyrosła z pnia jazzowego. A przecież początek tego zespołu, to również twoja robota z jazzmanami. Czy koło się w pewnym sensie zamknęło?
W tej chwili mi to uświadomiłeś. Taki jest Kraków. Jeśli szukasz muzyków, to stawiasz na jazzmanów. Uważam, że to jest w tym mieście wspaniałe. Na pewno są w Krakowie jakieś zespoły, które grają ciężko, bo przecież widzę na mieście tych długowłosych. Natomiast nie mam pojęcia o scenie metalowej w Krakowie, nic mi o tym nie wiadomo. A scena jazzowa i para-jazzowa trzymają się całkiem nieźle. Wiesława (Jamioła – przyp. Krzywy), perkusistę Homo Twist, nazwałem Atomheartbrother czyli Brat o Atomowym Sercu, bo ma zastawkę serca. Jest na baterię, jak Litza. Zarówno Wiesław, jak i Dominik (Wywrocki – przyp. Krzywy), basista, są maksymalnie otrzaskani w jazzie, chyba nawet bardziej ode mnie. Ja jestem otrzaskany w jazzie od lat osiemdziesiątych, a oni znają również współczesne nazwiska. Naprawdę, idzie z nimi na te tematy pogadać, co w rock and rollu jest nie do zrobienia. W rock and rollu najwyższe loty to Killing Joke. Swoją drogą to bardzo fajna kapela.
 
 
Zeszłej jesieni zmarł jej gitarzysta. Dziesięć lat wcześniej odmeldował się Grzegorz Schneider (4.09.1961 – 14.06.2013) z pierwszego składu Homo Twist. [Z pierwszego PŁYTOWEGO składu. Absolutnie pierwszym zarejestrowanym składem HT był ten z  podlinkowanego wyżej występu w Jarocinie w sierpniu 1992 roku: Maciej Maleńczuk - fender telecaster, śpiewy, zapowiedzi, wokalizy; Rafał "Kwasek" Kwaśniewski - bas; Mariusz Kruc – perkusja].
Muszę przyznać, że od Grzegorza bardzo dużo się nauczyłem. Oczywiście nauczyłem również na tematy ludzkie. Odmeldował się też Waldemar Raźny (10.08.1959 – 19.02.2024), od którego na tematy muzyczne nauczyłem się niewiele, ale na ludzkie – też trochę. Odmeldował się Pudel (7.03.1954 – 20.01.2021), co się nie powinno zdarzyć. Nic na to nie poradzimy, oswajamy śmierć, a śmierci należy się szacunek.
 

 
Czy to refleksja nad upływem czasu pchnęła cię do wypowiedzi w którymś z ostatnich wywiadów, że rozważasz muzyczną emeryturę?
Ja tak powiedziałem? To byłoby wbrew mojemu zamiłowaniu do kieratu (śmiech). Może chodziło mi o emeryturę taką, jakiej babcia doświadcza po pracy w biurze, gdy wchodzi do garażu i wyciąga swojego harleya davidsona. Myślałem też o emeryturze od tej, kurwa, rutyny. W ostatnich latach zagraliśmy tak wiele koncertów, że już nie było żadnego stresu, już zdarzało się, że opowiadałem te same żarty.
 
 
Jest Spider z nagranymi na nowo utworami z przeszłości, ale nie można pominąć następującego pytania: czy rysują się na horyzoncie nowe kawałki?
Dziewięć mam skończonych. Postanowiłem zagłębić się w twórczość Emily Dickinson i zrobić płytę po angielsku. Ale oczywiście zrobiłem już kilka przekładów na polski, więc może będzie to materiał w dwóch językach. Planuję dziesięć numerów, bo przyzwyczaiłem się ostatnio do analogów, a na nich nie ma więcej niż czterdzieści, czterdzieści pięć minut muzyki. Te moje stare płyty zawierały po godzinę albo i godzinę dziesięć. No ale jeśli zrobię przekłady, to wyjdzie dwadzieścia numerów… Spider ukazał się nie tylko na kompakcie, ale i na pendrivie. Jeśli ktoś nie ma w samochodzie wejścia na kompakty, co zdarza się coraz częściej, to może wpiąć pendrive’a.
 
 
Skoro nowe utwory będą po angielsku, to może spróbować wyjść z twórczością Homo Twist poza Polskę?
Kiedyś, gdy byłem młodszy, zapytałem sześćdziesięcioletniego człowieka, jak to jest być tak starym. Na co odparł: Wciąż mam marzenia. Ze mną jest podobnie, więc może spróbujemy. Nikomu nie wyszło na Eurowizji, to może nam wyjdzie. Tylko nas wpuście. Zauważyłem, że dość dobrze wypadam na tle kolegów, dlatego mnie nigdzie nie zapraszają.
 

 (Fot. Materiały prasowe Mystic Production)
 

* na biało-czerwono zaznaczyłem w tekście didaskalia, które osobiście popełniłem na potrzeby bloga.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz