czwartek, 29 sierpnia 2024

(nierecenzja): Mój Vader

Biorąc pod uwagę fanowskie życie w mieście leżącym na peryferiach "wielkiego świata", mój żywot przypomina ociupinkę perypetie autora biografii Vadera -  pana Szubrychta, mimo, że Jaro.Slav jest już tak stary, że pamięta (i dorastał) w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Mój skromny rocznik '86 co prawda nie pamięta Peweksów, jednakowoż dostęp do muzyki miałem, wydaje mi się, dość podobny, jak młodociany mieszkaniec Dukli. Dukla - Podkarpacie, bliżej do granicy ze Słowacją niż jakiejś tam Warszawy; Głogów? Dolny Śląsk, Ziemie Odzyskane, peryferie nawet nie Wrocławia, a bardziej (i bliżej) Legnicy. Moje spotkanie z muzyką Vadera? Kiosk po drugiej stronie ulicy i majowy numer Metal Hammera z 2002 roku. Z Vaderem na okładce, ale nie dla Vadera kupiłem ten (i kolejny) numer owego miesięcznika. W majowym wydaniu czekała na mnie piąta część historii o Metallice (w czerwcu była VI - ostatnia, w której autor, Robert Nowak, zastanawiał się, kto właściwie może zostać nowym basistą Metalliki)... 
 
 
W tamtym Metal Hammerze czekała też składankowa płyta CD, którą otwiera Vader z utworem Nomad - na miesiąc przed premierą Revelations! Pstryk! (pstrykam palcami prawej dłoni, bo choć jestem mańkutem, nie opanowałem tej sztuczki lewymi)... Pstryk!! Pstryk!!! Lądujemy w roku 2024, ponad 22 lata od tamtego maja, w ostatnią sobotę bieżących wakacji, wybieram się do fosy miejskiej na swoje trzecie spotkanie z Vaderem w wersji koncertowej. Trzeci występ, trzeci skład kapeli - jedyny, niepowtarzalny, trzymający wszystko za pysk żelazną ręką - Peter. Pan Piotr Wiwczarek zacznie w październiku sześćdziesiąty rok życia; wiek nie przeszkadza mu jednak od czterdziestu jeden lat stać na czele death metalowego zespołu. Czterdzieści jeden lat totalnej wojny! - o skład, o repertuar, o kontrakty, o promocję, o koncerty, o zaufanie (obustronne)...
 
Moje spotkanie z Vaderem przypadło na okres kontraktu z wytwórnią Metal Blade, czyli najbardziej profesjonalny czas w historii olsztyńskiej legendy, jeśli chodzi o nagrywanie albumów, ich promocję oraz życie w trasie. Rozmach, jaki obserwowałem wówczas w przypadku Vadera każe przypuszczać, że forsy na działalność wydawniczo-reklamową nie brakowało, a przynajmniej było jej więcej (nie chcę pisać, że Vader wyskakiwał wtedy z metalowej lodówki, ale ziarno prawdy mogło w tym stwierdzeniu tkwić). W każdym razie: Reign Forever World, Revelations, Blood oraz The Beast - dwie epki i dwa longplaye - oto cztery płyty z bogatego, wieloletniego dorobku grupy, które są moim Vaderem. Na szybko: Dark Transmission, We Wait, czy kowery typu Rapid Fire (od Judas Priest) albo przegenialny Angel of Death z repertuaru Thin Lizzy - to jest mój Vader, w którym zakochałem się od pierwszego (max piątego) przesłuchania. Piwniczne słyszadła z cyklu Necrolust albo  The Ultimate Incantation poznałem po dekadach od ich ukazania się, więc są dla mnie wyłącznie słuchaniem retrospektywnym - wspomnień z prehistorycznym Vaderem nie mam więc żadnych (tak, zdecydowanie przyjemniej mi się słucha Dark Age niż debiutu).


W książce Slagela o historii własnej wytwórni, w polskim dodatku pt. "Najważniejsze płyty z katalogu Metal Blade"  zamieszczono wpis naczelnego Musick Magazine - Piotra Dorosińskiego - który na jeden z takich albumów wybrał Revelations - drugi (po Litany) owoc współpracy Vadera z Metalowym Ostrzem. To właśnie Vader z czasu Revelations zdobi okładkę wspomnianego, majowego Metal Hammera. Promocja pełną gębą; zupełnie się nie dziwię, że wirus twórczości Vadera wówczas zainfekował mój organizm; przez lata uśpiony, od dobrego miesiąca w pełnej remisji, bo o Vaderze aktualnie czytam, ile mogę. Biografię na razie ledwie musnąłem, ale wrócę do niej na ostro po 31 sierpnia. Poważna remisja działalności zespołu dotknęła mnie też w czasach pandemicznych, kiedy to zupełnym przypadkiem trafiłem na YouTube na "koncert" zatytułowany Streamnig Madness, wtedy na nowo sobie przypomniałem, że Vader jednak nadal "coś tam robi". Okazało się, że po występie u boku Legend Metalu panowie wydali kolejny studyjny materiał - Solitude In Madness. I od tamtej pory czekam na najnowszą epkę, która będzie zapowiedzią następnej studyjnej przygody.

Jarosław Szubrycht zalazł mi, jako słuchaczowi i czytelnikowi, za skórę dwukrotnie (o obu piszę TUTAJ). Pierwsze wydanie Wojny totalnej (2014) totalnie (nomen omen) odpuściłem. Odpuściłem, bo w listopadzie 2013 w Teraz Rocku pojawiła się wkładka "Vader na 12 stronach"; poza tym nie podniecałem się Vaderem w jakiś tam wielki sposób - niby do Necropolis (włącznie) - co za wykonanie Fight Fire With Fire z repertuaru mojej ukochanej, wielbionej Metalliki! - patrzyłem, co się w świecie zespołu wyprawia, ale nie było to nie wiadomo jak gorące uczucie - obserwacja na zimno raczej, bez achów i ochów... Wtedy to najprawdopodobniej nawet pojęcia nie miałem o tym, że Jarek Szubrych skrobnął biografię olsztyniaków (ha! w 2014 z Olsztyna to został chyba tylko Peter...). W tym miejscu wielki szacunek dla Marka "Spidera" Pająka, który postanowił być dla Vadera tym, kim dla Metalliki jest Rob Trujillo - oaza spokoju, profesjonalizmu i chęci do działania w imię trwania zespołu z jak najmniejszymi ingerencjami w skład. Działa to od 14 lat, więc należy mieć nadzieję na jak najmniejsze personalne przetasowania (kogo jeszcze podpierdoli Kiełtyka do Decapitaded??)... Na starość przydałoby się Peterowi wreszcie trochę spokojnego patrzenia w przyszłe działania (nie tylko koncertowe).

Wracając do autora Wojny totalnej: trafiłem swego czasu na audycję (to się teraz nazywa z amerykańska podcast) dziennikarzy miesięcznika Noise Magazine, w której panowie, z gościnnym udziałem pana Szubrychta, deliberują na temat pełnej dyskografii zespołu Vader. Cóż, kapitalne dwie godziny gadających głów! Świetnie się tego słucha po kilkunastokrotność! Świetnie się słucha przede wszystkim Szubrychta, który w końcu wie, o czym mówi! Bo się przygotował, bo przysiadł fałdów nad książką, bo Vader to koledzy, znajomi z czasów Lux Occulta, bo Szubrycht pisał (i mówił) o swoim życiu, o tym, z czym się na co dzień spotykał (w przeciwieństwie do Maryli Rodowicz i śledzenia kariery Metalliki po 1991 roku). 
 

 
Dotychczas koncertowego Vadera miałem okazję widzieć dwukrotnie - pierwszy raz (jako osiemnastolatek) z kilometra przed Metallicą - 31 maja 2004 roku na stadionie Śląskim w Chorzowie; drugi: we Wrocławiu na Legendach Metalu w 2019 roku u boku Quo Vadis, Kata i Acid Drinkers..., cóż... był to Vader... Po pierwsze mało, po drugie dawno temu. Co jakiś czas odtwarzam sobie te 25 minut wspierania Metalliki w Chorzowie, bo wyszła ta sztuka kiedyś na dvd - realizacja obrazu chaotyczna do imentu, ale Peter wparował wówczas na scenę w koszulce z motywem okładki epki Blood - tak, zdecydowanie to jest właśnie mój Vader, na tym Śląsku, w pełnym słońcu, przed Metallicą, która znalazła nowego basistę... 
 




Chyba zapoluję w sobotę z książką pod pachą na autografy. Miejsce akcji: Qubus Hotel, czas akcji: 14:15. Maleńczuka dorwałem. Peter jest młodszy od Macieja ledwie o cztery lata, daleko nie ucieknie... Jedno jest niemal pewne: podobnie, jak w ubiegłym roku przy okazji Nocy Rockowej z grupą Flapjack, tak i teraz mam ochotę dorwać się do barierek i obserwować wszystko z pierwszego rzędu... Taa, obserwować... Jak zwykle aż do bolącego karku.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz