Spędziłem z tym obszernym opracowaniem pani prawnik ostatnie dwa miesiące. 450 stron gęsto zadrukowanych drobną czcionką daje obraz maksymalnie wyczerpanego pitawalu dot. sprawy uprowadzenia i morderstwa ks. Jerzego Popiełuszko. (Jako uczeń czasów gimnazjum nie będę w tym tekście odmieniał nazwiska księdza Jerzego, ponieważ nie nazywa się on Popiełuszka, a Popiełuszo - tak mnie nauczono, i nic z tym nie zrobię, że mierzi mnie odmiana nazwisk zakończonych literą "o"). Mimo upływu 34 lat od wydania tej publikacji, książka pani profesor (prawa karnego) Krystyny Daszkiewicz do dziś dnia pozostaje najbardziej obszernym zbiorem absolutnie wszystkich (wyjaśnionych i niewyjaśnionych) perspektyw związanych ze sprawą morderstwa ks. Popiełuszko. Tak - morderstwa. Po czterdziestu latach od tej zbrodni temat medialnie ucichł na tyle, że dziś można spotkać (nawet historyków), którzy opowiadają o zabójstwie ks. Popiełuszko.
Zabić można człowieka na przejściu dla pieszych (jak zrobił to jeden z bohaterów tej historii Grzegorz Pietrzak... ups! Piotrowski oczywiście! - zrobił to wcześniej i w zupełnie innych okolicznościach). To, co trzech zbirów ze Służby Bezpieczeństwa uczyniło z księdzem Jerzym, tzn - ładownie ogłuszonego człowieka do bagażnika, kilkakrotne postoje, żeby bić go po głowie do utraty przytomności, kneblowanie, założenie na szyję i podkurczone nogi pętli samodławiącej, wreszcie wrzucenie nieprzytomnego z przywiązanym do nóg workiem obciążonym kamieniami... Przecież to morderstwo ze szczególnym udręczeniem. Znów z całą stanowczością uważam (jak w przypadku książki Antoniego Dudka), że temat książki motywuje do tego, by w przypadku wiadomości o zamordowaniu ks. Jerzego, poszerzanie tej historii zaczynać właśnie od książki pani prof. Daszkiewicz. Poznawanie (naj)wcześniejszych opisów jest ściśle związane z pamięcią. Po prostu im szybciej zdecydujemy się
coś utrwalić w formie pisanej, tym więcej szczegółów pamiętamy.
Wznowienie publikacji, która opiera się wyłącznie o wydarzenia
historyczne, na 100% będzie niosło ze sobą zmiany nie tylko w meritum
tematu, ale także w preferencjach światopoglądowych historyka, czy (jak w tym wypadku) karnisty piszącego "na nowo" zagadnienia tematu. Zawarłem w tym wpisie najciekawsze wg mnie, najważniejsze USTALONE fakty. Nie będzie tu więc wszelkiej maści spiskowych teorii dziejów, w których dowody po czterdziestu latach to kapiszonowe poszlaki, do których osoby będące "w posiadaniu takich dowodów" nie zdołały dotąd przekonać nikogo, kto bada prawnie sprawę uprowadzenia i zamordowania księdza Jerzego Popiełuszko. Bo trzeba zauważyć, że publicystycznie temat "żre". Publicystyka z prawnym podejściem do tematu (oskarżenie - dowody - wina - kara) ma tyle wspólnego, co odwaga z odważnikiem.
Było ich trzech...
1) kapitan Służby Bezpieczeństwa Grzegorz Sławomir Piotrowski, syn Ireny i Władysława, ur. 23 maja 1951 r. w Łodzi, zam. w Warszawie, pochodzenie inteligenckie, obywatel polski, żonaty, dwoje dzieci w wieku 6 i 8 lat, wykształcenie wyższe, matematyk, odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi i odznaczeniami resortowymi, właściciel samochodu Fiat 132, zatrudniony w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych na stanowisku naczelnika wydziału, niekarany. Zatrzymany 23 października 1984.
2) pułkownik Służby Bezpieczeństwa Leszek Pękala, syn Marii i Zygmunta, ur. 30 maja 1952 r., zam. w Warszawie, pochodzenie inteligenckie, obywatel polski, kawaler, wykształcenie wyższe - elektronik, odznaczony Brązowym Krzyżem Zasługi i odznaczeniem resortowym, zatrudniony w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych na stanowisku inspektora, niekarany. Tymczasowo aresztowany 25 października 1984.
3) pułkownik Służby Bezpieczeństwa Waldemar Marek Chmielewski, syn Jadwigi i Zenona, ur. 28 lutego 1955 r. we Wrocławiu, zam, w Warszawie, pochodzenie inteligenckie, obywatel polski, żonaty, jedno dziecko (1,5 roku), drugie w drodze (ur. 19 lutego 1985), wykształcenie wyższe - politolog, odznaczony Brązowym Krzyżem Zasługi i odznaką resortową, zatrudniony w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych na stanowisku inspektora, niekarany. Tymczasowo aresztowany 26 października 1984.
... i ten czwarty
4) pułkownik Adam Pietruszka, syn Wojciecha i Anastazji, ur. 19 lipca 1938 r. w Kutnie, pochodzenie chłopskie, obywatel polski, żonaty, jedno dorosłe dziecko, wykształcenie wyższe - prawnik, odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym i Srebrnym Krzyżem Zasługi oraz odznaczeniami resortowymi, zatrudniony w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych na stanowisku zastępcy dyrektora departamentu, niekarany. Tymczasowo aresztowany 4 listopada 1984.
Morderstwo ks. Jerzego Popiełuszko jest pierwszą sprawą karną w dziejach PRL, w której pociągnięci do odpowiedzialności i skazani zostali funkcjonariusze UB/SB. Wcześniej w morderstwach natury politycznej zawsze umarzano śledztwa ze względu na dokonanie czynu przez "nieznanych sprawców". Mordercy sądzeni byli wg ówcześnie obowiązującego kodeksu karnego, wprowadzonego 19 kwietnia 1969 roku.
Volkswagen Golf, koloru zielonego - właścicielem takiego właśnie pojazdu był ks. Bogdan Liniewski, który dwukrotnie użyczył swego samochodu do podróży ks. Jerzemu. Najpierw 13.10.1984 - zamaskowany czapką-kominiarką Grzegorz Piotrowski czyhał wówczas na księdza, by spowodować wypadek przez rzucenie kamieniem w przednią szybę auta (w samochodzie znajdowali się: ks. Jerzy Popiełuszko, kierowca Waldemar Chrostowski oraz pasażer Seweryn Jaworski); następnie 19.10.1984 - sprawcy, imitujący milicjantów drogówki (Waldemar Chmielewski w pełnym milicyjnym umundurowaniu) uprowadzają obie podróżujące osoby (Jerzego Popiełuszko oraz Waldemara Chrostowskiego) do Fiata 125p, będącego na wyposażeniu MSW.
Głównym celem akcji podjętej przeciwko księdzu było spowodowanie śmierci Jerzego Popiełuszko i nie wykluczano śmierci osób, które mu towarzyszyły. Żywy ksiądz był bardzo niebezpieczny dla sprawców uprowadzenia. Zeznania księdza przyczyniłyby się niezaprzeczalnie - zadaniem sędziów - do ujawnienia sprawców i okoliczności zbrodni. Zeznania te miałby niewątpliwie szeroki rozgłos krajowy i zagraniczny. Jednoznaczne stanowisko musiałby zająć w takiej sprawie Kościół. A zatem Jerzy Popiełuszko po prostu musiał "zniknąć na zawsze". Sąd Wojewódzki w Toruniu trafnie przypomniał jedną ze znanych wypowiedzi sprawcy, że "góra chce, aby ks. Popiełuszko zginął raz na zawsze". Działania sprawców charakteryzowało szczegółowe przemyślenie kilku wariantów dokonania zabójstwa - utopienie, zakopanie w ziemi "po szyję", spowodowanie wypadku drogowego, spalenie samochodu z żywymi lub martwymi ofiarami, wyrzucenie z jadącego pociągu. Mieli próbować do skutku - jeśli nie uda się zgładzić księdza 13 października, mają podjąć drugą próbę 19 października. Jeżeli i w tym dniu akcja się nie powiedzie, w kalendarzu oskarżonego Adama Pietruszki widniała kolejna data - 23 października.
Motyw wyrzucenia z pociągu pomysłu Adama Pietruszki
[...] oskarżeni w początkowej fazie swych działań nie mieli pewności, kto będzie prowadził samochód w drodze (powrotnej) z Bydgoszczy do Warszawy, a nawet nie mieli pewności, czy ks. Popiełuszko będzie wracał samochodem, czy też ewentualnie pociągiem. Jeszcze w drodze do Bydgoszczy oskarżeni zastanawiali się, jak postąpić w przypadku, gdyby ksiądz wracał do Warszawy pociągiem. Wówczas ustalili oni, że w takiej sytuacji tym samym pociągiem pojadą oskarżeni Piotrowski i Chmielewski i jeżeli nadarzy się okazja, to wypchną księdza z pędzącego pociągu, a jeżeli takiej okazji nie będzie, to podejmą próbę jego uprowadzenia z dworca kolejowego w Warszawie, dokąd samochodem miał podjechać oskarżony Pękala. Na wspólnych naradach w ministerstwie - jeszcze przed próbą pierwszego zamachu 13 października - Adam Pietruszka nakreślił pomysł wyrzucenia księdza z pociągu.
Rzekome urojenia księdza Jerzego
Grzegorz Piotrowski: Zakładałem, że wyjedzie Popiełuszko z Chrostowskim. Sam prowadził rzadko. Jerzy Popiełuszko miał taką taktykę, że jeździł dwoma samochodami. Stwarzał pozory, że bez przerwy ktoś za nim jeździ. Czytelna była to taktyka: Chrostowski "na pożarcie", a Popiełuszko przenosi się do drugiego samochodu. Taką famę i mity wytwarzał, że materiał wybuchowy do mieszkania mu wrzucamy. Były to urojenia uzasadniające zasadność ochrony.
Krystyna Daszkiewicz: Oto stosunek sprawcy do ofiary: sprawca morderstwa organizuje zasadzki na ofiarę i sam bierze w nich udział. W ciągu miesięcy prowadzi obserwację ofiary, opracowuje szczegółowo tryb jej życia, przygotowuje "polowanie na człowieka". Dokonuje wreszcie zamachu na życie ofiary, ale ona unika śmierci. Wobec tego kontynuuje to swoiste polowanie, dokonuje następnego zamachu i z góry zakłada, że jeżeli i ten się nie uda, to nastąpi trzeci. A na rozprawie wywodzi, że jego ofiara miała urojenia co do zasadności swojej ochrony. Jeszcze w trakcie przygotowań do zamachu 13 października (rzut kamieniem w szybę samochodu), realizowano inny wariant zbrodni - wariant spowodowania wypadku samochodowego i spalenia pasażerów. Piotrowski jakiś "rok lub półtora przed 19 października 1984" usiłował zniszczyć samochód ks. Popiełuszko "przez mechaniczne uszkodzenie" - jak twierdził - bo "taki wypadek trudno wykryć czy wyjaśnić".
------
13 października oskarżeni w pierwszym wariancie zakładali, że w wybranym przez siebie miejscu na trasie Gdańsk - Warszawa zatrzymają samochód i uprowadzą jego pasażerów; w drugim - że poprzez rzucenie kamieniem w przednią szybę samochodu spowodują wypadek drogowy, w wyniku którego bądź to od razu wszyscy pasażerowie zginą i wówczas podpalą samochód wraz z nimi, bądź to, jeżeli z tego wypadku żywy wyjdzie ksiądz Popiełuszko, uprowadzą go, a pozostałych pasażerów żywych lub martwych spalą w rozbitym samochodzie. W związku z takimi planami oskarżeni zabrali ze sobą wypełniony benzyną 20-litrowy kanister. (...) Chodziło o rzut kamieniem wielkości połowy cegły na przednią szybę samochodu, pędzącego z dużą szybkością, w nocy, przed zakrętem. Rzut taki miał spowodować śmierć pasażerów.
O premedytowanym zamiarze zabójstwa wspominał oskarżony Leszek Pękala, który wyjaśniał dodatkowo: Grzegorz Piotrowski wyjeżdżając 13 października do Gdańska i 19 października do Bydgoszczy, nosił się z zamiarem zabicia księdza.
Ostatnie chwile księdza Jerzego
19 października 1984 roku: Na tamę we Włocławku nad Zalewem Wiślanym dowieziono zakneblowanego ks. Popiełuszko, z tamponami wepchniętymi do gardła i ustami zaklejonymi przylepcem; związano mu podkurczone nogi i ręce, formując ze sznura pętlę samodławiącą i przywiązano mu do podkurczonych nóg worek z kamieniami. Worek ten pełnił więc nie tylko funkcję kotwicy, która miała ułatwić zatopienie ciężaru, pójście na dno. Nie tylko pętlę samodławiącą, ale i worek z kamieniami zakładano i mocowano człowiekowi, który żył. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości i tak to przyjęto również w obu wyrokach (Sądu Wojewódzkiego w Toruniu i Sądu Najwyższego). Chodzi nie tylko o to, że zakładanie pętli osobie zmarłej nie miałoby sensu. W tym samym czasie włożono też dwa kneble uniemożliwiające oddychanie. To też nie miałoby sensu, gdyby ofiara już nie żyła.
Ponadto wyjaśnienia oskarżonych zawierają taki fragment, w którym odnotowano ruchy nóg ofiary dokładnie w tym czasie, w którym ją po raz ostatni kneblowano, wiązano, zakładano pętlę, mocowano worek z kamieniami u nóg. (...) Worka już nie podtrzymywano w chwili, w której sprawcy działali przy balustradzie mostu. Ofiarę swej zbrodni musieli przez tę balustradę przełożyć lub przerzucić. Potem ks. Jerzy Popiełuszko obciążony workiem z kamieniami połączonym z pętlą samozaciskającą nie tylko spadał z sześciopiętrowej wysokości (16,5 metra), ale przecież także uderzał w wodę (o głębokości ponad czterech metrów) lub dno rzeki. (...) Zaznaczyć jednak trzeba, że co do niektórych czynności wykonanych przez sprawców brak jest danych co do tego, czy podejmowano je w wyniku podziału ról. Nie ustalono np. czy szczególny sposób wiązania pętli samodławiącej znali wszyscy oskarżeni, czy tylko Leszek Pękala i czy wykonując tę czynność realizował zadanie, które zostało na niego z góry nałożone w ramach podziału zbrodniczych ról.
Podkreślić należy zatem fakt, że ksiądz Jerzy Popiełuszko nie zginął przez utonięcie. Medyk sądowy - prof. Maria Byrdy, która przeprowadzała sekcję zwłok księdza Jerzego - stwierdziła w ostatecznej opinii sekcyjnej, że przyczyną zgonu było uduszenie. Mechanizm uduszenia był ściśle związany z pętlą samodławiącą oraz z workiem wypełnionym kamieniami, który przymocowano księdzu do nóg. Badania histopatologiczne wykazały, że ksiądz Jerzy Popiełuszko nie żył już, kiedy wrzucano go do wody. Ostateczną opinię sądowo-lekarską prof. Maria Byrdy - kierownik Zakładu Medycyny Sądowej w Białystoku - przekazała 30 listopada 1984 roku. Ostatecznie za przyczynę śmieci Jerzego Popiełuszko uznali biegli nieodwracalny wstrząs z następowym, znacznym niedotlenieniem ważnych dla życia narządów, jak mózg, serce, płuca, nerki.
Okrutny sposób postępowania z księdzem trwał w ciągu całej drogi. Wiązał się ściśle z miejscem, w którym go umieszczono. Skrępowanego, zakneblowanego, pobitego księdza wieziono cały czas w ciasnym bagażniku samochodu. Później jego sytuację pogorszył jeszcze fakt użycia dwóch knebli, z których jeden wepchnięto bardzo głęboko, zaklejenie ust, oblepienie głowy plastrem zasłaniającym także otwory nosowe. Obraz okrucieństwa uwieczniony został na fotografiach, które pojawiły się pierwotnie we francuskim tygodniku Paris Match. Te wstrząsające zdjęcia obiegły świat. Obraz tego okrucieństwa nie był wynikiem zastosowania takiej a nie innej techniki fotografowania i ostrych kolorów zdjęcia. Pozostawał przecież w pełnej zgodności z ustaleniami dotyczącymi ciosów pałki i pięści zadawanych w twarz ofiary, śladów tych ciosów w okolicach obydwu oczu księdza i prawej okolicy skroniowej, a także żuchwy, uszkodzeń nosa i górnej wargi. Zwróćmy uwagę na to, kto zadawał te ciosy - Grzegorz Piotrowski zeznawał: Zadałem dużo silnych uderzeń pałką. Uderzałem szybko, gwałtownie i chyba mocno. Piotrowski jest wówczas człowiekiem potężnie zbudowanym - 192 cm wzrostu i 102 kg wagi - silny, wysportowany, sprawny fizycznie...
Fiat 125p - taki samochód, jasnego koloru, będący na wyposażeniu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, wykorzystali zbrodniarze do uprowadzenia księdza Jerzego Popiełuszko i Waldemara Chrostowskiego. 19 października 1984 roku - w dniu zamordowania księdza, bydgoska drogówka dwukrotnie odnotowała taki samochód i dwukrotnie miał on inne numery rejestracyjne: oryginalnie: "WAB 6031", natomiast gdy samochód opuszczał Bydgoszcz, na tablicach widniał już nr "KZC 0423". Kolejna zmiana tablic nastąpiła kolejnego dnia (20 października), kiedy gen. Zenon Płatek zauważył na dziedzińcu MSW Fiata 125p, którego numer rejestracyjny przewijał się w komunikatach o poszukiwaniach pojazdu ("WAB 6031"). Wówczas Piotrowski z Chmielewskim jadą do Powsina i tam dokonują zamiany tablic na "WAE 938B".
Pietruszka w czasie mataczenia (zatrzymany został dopiero 4 listopada
1984, więc miał sporo czasu, by mylić i zacierać ślady) kontaktował się z wiceministrem Władysławem Ciastoniem. Ciastoń
został w 2002 roku oczyszczony z zarzutu kierowania zbrodnią. Mówiąc o "akcji zakrojonej na wielką skalę", Pękala i Chmielewski wskazywali na swoje głębokie przeświadczenie, że "ktoś kieruje tym wielkim zadaniem". Leszek Pękala był pewien, że "akcja" będzie przez kogoś ubezpieczana i że ktoś za nimi jedzie. Przeżył rozczarowanie, kiedy wjechali do lasu i on się zorientował, że są sami. Z kolei Chmielewski wyjaśniając okoliczności umieszczenia księdza w bunkrze w Kazuniu (takie były plany "akcji z kamieniem", koncepcji bunkru i nagrywania "zeznań" księdza na magnetofon 13 października 1984) podkreślał, że miały być o tym poinformowane "odpowiednie osoby".
Szczególne udręczenie ofiar porwania
Nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że ksiądz Popiełuszko zginął śmiercią męczeńską, że mu przed tą śmiercią zadawano okrutne ciosy, pozbawiano możliwości oddychania, że padał na asfalt, że w wyniku tego torturowania wielokrotnie tracił przytomność. Tak, jak choćby przy próbie jedynej ucieczki przed hotelem Kosmos w Toruniu - kiedy sprawcy zatrzymali samochód na parkingu przed hotelem, to ks. Popiełuszko wyskoczył z otwartego bagażnika i zaczął uciekać, mimo faktu skrępowanych rąk.
Wobec Waldemara Chrostowskiego stosowano podstęp, przemoc i groźbę. Przystawiono mu służbowy pistolet do głowy (broń służbowa P64), kneblowano, wieziono do lasu "na rozwałkę". Plany co do rodzaju jego śmierci były różne. Miał zginąć w wypadku samochodowym albo żywcem spłonąć w oblanym benzyną i podpalonym samochodzie. Miał umierać w lesie przywiązany do drzewa albo tonąć z workiem kamieni przymocowanym do nóg i już przygotowanym dla niego. Kierowca ks. Jerzego brawurowo wyskoczył z jadącego Fiata 125p. Jego skok groził utratą życia i Waldemar Chrostowski zdawał sobie z tego sprawę. Mimo, że w wyniku tego skoku poniósł on uszczerbek na zdrowiu (jeszcze w czasie rozprawy przed Sądem Wojewódzkim w Toruniu pozostawał pod opieką lekarską ze względu na bóle głowy i kręgosłupa), to przecież słusznie podnoszono, że były one nieproporcjonalne do ryzyka łączącego się ze skokiem, że ofiara tylko "cudem" uniknęła śmierci. Wystarczyło tylko tyle, by przy wyskoku Chrostowski "zahaczył" głową o słupek metryczny na poboczu drogi i skończyłby jak Michael Schumacher. Sąd Wojewódzki trafnie wskazał w uzasadnieniu wyroku: "dla każdego człowieka jest oczywiste, że tylko zbieg okoliczności przy skoku skutego człowieka z pędzącego samochodu (głową do przodu) nie przyniesie skutków śmiertelnych".
Wielokrotne i ciągłe konfabulacje sprawców morderstwa
Zarówno w kodeksie karnym z kwietnia 1969 roku wg którego sądzeni byli mordercy, jak i w obecnie obowiązujących przepisach prawa karnego istnieje swoboda obrony przed sądem. Oskarżony przed sądem ma wszelkie prawa, tzn. ma prawo odmawiania zeznań, nie może być pociągnięty do żadnej odpowiedzialności, gdy mówi nieprawdę. Identyczne prawo karne obowiązuje dzisiaj (od czerwca 1997 roku): Podejrzany czy oskarżony nie ma obowiązku mówienia prawdy. To są wyjaśnienia i za to się nie ponosi żadnych konsekwencji, natomiast faktycznie rolą prokuratora, czy już na etapie postępowania sądowego jest ocena i analiza wyjaśnień złożonych przez podejrzanego czy oskarżonego. Sprawcy mnożyli wątpliwości, umniejszali skutkom porwania, torturowania i mordowania księdza, zdając sobie sprawę z tego, że będą one interpretowane na ich korzyść. Wielokrotnie przyznawali się, ale tylko do "mniejszego": nie do morderstwa, a tylko "nieumyślnego" pozbawienia życia; nie do pozbawienia wolności ze szczególnym udręczeniem, lecz tylko do "zatrzymania na krótki czas bez udręczenia"; do zabrania pistoletu, ale "bez amunicji"; do powodowania upadków księdza, ale "tylko na miękkie podłoże"; do zrzucenia z tamy, ale nie żywego człowieka tylko trupa. Księdza nie torturowano, a "uspokajano"; mówiono nie o okrucieństwie wobec ofiary a o "delikatności" względem jej. Zdaniem Chmielewskiego opisującego ciosy zadawane ks. Jerzemu - "żaden człowiek nie mógł tego przeżyć". Piotrowski to potwierdzał przyznając, że zadawał ciosy wielokrotnie, z wielką gwałtownością, także w głowę. Przypomnijmy - Grzegorz Piotrowski - 33 lata, silny, sprawny fizycznie, wysportowany wielki chłop - 192 cm wzrostu / 102 kg wagi.
---
Śmierć Jerzego Popiełuszko nie nastąpiła - wg tego, jak próbowali bronić się mordercy - z powodu lekkomyślności lub niedbalstwa. Niedbalstwem tragicznym w skutkach może być wypadek drogowy, lub sytuacja lekarza, który przez nieuwagę aplikuje pacjentowi śmiertelny lek, czy też inżyniera, który niewłaściwie postawił rusztowanie. Ks. Jerzy Popiełuszko został z premedytacją i w przemyślany sposób zamordowany ze szczególnym udręczeniem. Dzięki dwóm rewizjom wyroku, wprowadzonym przez Prokuratora Generalnego PRL gen. Czesława Kiszczaka (w 1986 i 1987 roku) wszyscy mordercy ks. Jerzego od dawna cieszą się wolnością i urzędowymi emeryturami. Grzegorz Pietrzak... tfu!... Piotrowski żyje sobie spokojnie w rodzinnej Łodzi oficjalnie posługując się nazwiskiem żony; zakończył dobywanie kary więzienia w 2001 roku. Najszybciej (z początkiem lat 90 ubiegłego wieku) wyszli z więzienia sprawcy od "czarnej roboty": Leszek Pękala i Waldemar Chmielewski. Pułkownik Adam Pietruszka, kierujący "akcją" zza biurka, opuścił zakład karny w 1995 roku.
Władza ma to do siebie, że trudno jej
chodzić w parze z sumieniem
W. Szekspir
.
.
.
OCENA: 8/10 (rewelacyjna)
TYTUŁ: Uprowadzenie i morderstwo Ks. Jerzego Popiełuszki
AUTOR: Krystyna Daszkiewicz
WYDAWNICTWO: SAWW
MIASTO: Poznań
ILOŚĆ STRON: 456 + 16 stron wkładki ze zdjęciami
ROK WYDANIA: 1990
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz