piątek, 10 kwietnia 2020

(nierecenzja): Dywersja na trasie Tłuszcz - Urle w oczach Aleksandra Kamińskiego

Rzecz dzieje się w kwietniu 1944 roku. Dowódcą akcji zaczepnej jest 23-letni Eugeniusz Kecher ps. "Kołczan": Trzeba było chwycić się kontrterroru, aby otrzeźwić hitlerowców. Kierownictwo Walki Podziemnej zdecydowało uderzyć wroga w miejsce specjalnie czułe: w niemieckie pociągi pośpieszne, przebiegające po polskich liniach kolejowych, pociągi niedostępne dla podróżnych polskich, obsługujące głównie niemiecki świat urzędniczy i wojskowy.

Najstraszniejszy w skutkach stał się dla wroga zamach na linii Tłuszcz - Urle. Wykonywał go [23-letni] Maciej Aleksy Dawidowski ps. "Alek". Dowodził Kołczan. Andrzej Morro ps. "Zośka" został niedawno mianowany dowódcą kompanii "Rudy", nie mógł jednak wyruszyć teraz z "Alkiem", aby osobiście czuwać nad odpowiedzialną robotą. Wszystkie prace przygotowawcze szły wzorowo: bez pośpiechu rozstawiono w odpowiednich miejscach ludzi z granatami i bronią palną.



 Minierzy bezbłędnie założyli dwie miny w odstępach kilkumetrowych. I gdy pociąg pośpieszny, przepełniony SS-manami i żołnierzami Wehrmachtu, w pełnym pędzie wybiegł szerokim łukiem spoza zakrętu, od strony Białegostoku - minierzy, wyczekawszy odpowiedni czas, odpalili miny. Pod kolami pędzącej olbrzymiej maszyny, ciągnącej za sobą długi rząd ciemnych pulmanów, wytryska fontanna ognia. Rozlega się huk, łomot, potworne zgrzyty. Pociąg pędzi jeszcze chwilę, potem lokomotywa i wagony walą się z toru, rwą podkłady i szyny, krzesząc smugi iskier z kamieni nasypu.

- Granaty naprzód!
Podbiegli. Rzucają - i padają, by chronić się przed wybuchami. Kilku dobiega do samych wagonów, wrzucają granty w okna. Eksplozje łączą się z jękami rannych. Gdzieniegdzie ukazują się języki płomieni.

- Ognia! - krzyczy Kołczan. Podniósł się, wyprostował i tak stoi bez ruchu. W migotliwych blaskach rozniecającego się pożaru widać jego przysadzistą postać na krótkich nogach, błyszczące podnieceniem oczy wśród smagłej, czarniawej twarzy i rozpięty szeroko mimo zimna kołnierz kurtki. Wzniósł ku górze ręce z zaciśniętymi pięściami i krzyczy przenikliwie, nienaturalnie wysokim głosem:
- Odwet! Odwet!

Przez długie minuty nie milknie trzask ręcznych karabinów maszynowych, stenów i pistoletów. A wśród ostrych trzasków broni maszynowej, wśród syku pary wyrywającej się z kotła przewróconej lokomotywy nieustanne - raz słabsze, raz silniejsze - głosy: Hilfe. Hilfe.
Gdy Alek był już poza terenem akcji, ocaleni z przewróconego pociągu Niemcy rozpoczynają zbyteczny ogień.



 Eugeniusz Kecher ps. Kołczan

Oddział wraca w milczeniu. Pluton "Alek" jest zadowolony - strat własnych nie było i ostre, piekące pragnienie odwetu za potworności miast polskich zostało zaspokojone. Ale jakże nieznośnie dysharmonijna jest dusza ludzka: jeszcze przed godziną, gdy zakładano miny, każdy czuł, że mógłby z najzimniejszą krwią własnymi rękoma mordować wroga za wszystkie te szatańskie okrucieństwa czynione ludziom. A teraz, gdy, wracają, tamte nastroje gdzieś przeminęły i w uszach nieznośnie, dokuczliwie brzmią jęki i te głosy: - Hilfe! Coraz to któryś próbuje z udanym cynizmem pokpiwać z kolegów i z siebie; jednym się udaje lepiej, innym - słabiej. A może to wina Alka? On zawsze dręczy i siebie, i innych skrupułami na temat zabijania wroga z ukrycia, od tyłu, bezbronnego. Do diabła! Czyż nie wszystko jedno, jak się wali we wroga: z ukrycia, czy na wprost?

(...)

Przecież ludzkość nie robi żadnego postępu moralnego. W technice - takie osiągnięcia... A w moralności? Czy lepiej jest dziś, niż było za czasów Sokratesa, Chrystusa?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz