Nie będzie to wpis o osobach (ani dla osób), które mimo zastanego porządku mają w myślach zazwyczaj dwa skrajne sposoby opisu rzeczywistości, w jakiej przyszło im żyć - po pierwsze: Moje życie jest do niczego, po drugie: Ach wspaniale jest! Afirmuję me istnienie, zakładam różowe okulary i huraoptymizmem ruszam w przyszłość. Oczywiście obie postawy życiowe są postawami skrajnymi - albo czarne, albo białe - więc już na początku prób zmierzenia się z rzeczywistością wpada się w kluczowy błąd poznawczy, bo życie, jak wiadomo, mieni się odcieniami szarości. Osobiście mam też nieodparte wrażenie, że ludzie hołdujący powyższym postawom życiowym, zacieśniają clou swojego istnienia wyłącznie do jednego życiowego tematu - kariery zawodowej i rozwijania się, ale wyłącznie pod jej kątem. Ogólnie znane - cztery życiowe przestrzenie - obracają się wokół przestrzeni wspomnień, podróży, miasta i filozofii. O przestrzeni pracy, kariery zawodowej, etc. nie ma nic. Tak wiem - "bez pracy nie ma kołaczy"... Ale co wówczas, gdy "za dużo roboty, a kołaczy brak"? Wtedy jest to tylko przykry obowiązek.
Już przy okazji Cesarza pisałem, że życie, w którym praca jest tylko sposobem na zarobienie
pieniędzy, a rozwój trwa wyłącznie po to, by polepszać
słupki wydajności, jest czymś bardzo mrocznym. Praca tylko dla tych papierków, które są
prawnym środkiem płatniczym w Polsce? Czy nie jest to irytujące? Pracować, żeby kupić samochód. Pracować, żeby wziąć kredyt. Pracować, żeby zdobywać te śmieszne cyferki na koncie bankowym i zamieniać je na nowinki techniczne, które po roku zastępuje się następnymi. A finał jest zawsze ten sam od dziesiątek tysięcy lat: Nic na ten świat nie przynieśliśmy i nic z tego świata zabrać nie możemy.
Jeśli bliżej Ci, drogi czytelniku, do tej pierwszej sytuacji życiowej, to dr Fabjański znalazł dla Ciebie wspaniałe rozwiązanie: w zdaniu Moje życie jest do niczego zamień tylko jedno słowo, a poczujesz, jak kajdany konformizmu wykruszają się z Twoich przegubów: Moje życie jest do Nietzschego - spójrz, jak fenomenalnie zmieniła się teraz perspektywa postrzegania rzeczywistości. Owe uwolnienie wiąże się jednak z pewnymi społecznymi następstwami - konformiści Cię nie zrozumieją, będziesz banitą, outsiderem, być może zostanie Ci przypisana rola "wiejskiego głupka", kogoś upośledzonego.
Już ta podobizna Epikura, która patrzy na nas okładki, nie spogląda przez różowe okulary. Soczewki nie są też całkowicie czarne ani białe. Wyglądają raczej jak okulary, których używamy w kinie, by dostrzec efekty 3D. I o tym jest książka Uwolnij się! O treningu wypatrywania głębi w na pozór bardzo ułożonych na jeden konkretny cel (w ekonomii nazywają to siłą roboczą) społeczeństwach zachodu.
Dr Marcin Fabjański na kartach swojej książki przedstawił siedmiu filozofów, hołdujących życiu nonkonformistycznemu. Są to: Budda, Laozi, Epikur, Epiktet, Michel de Montaigne, Artur Schopenhauer oraz Fryderyk Nietzche. W tle pobrzmiewa także pół-filozof Marek Aureliusz. Wszystkich łączy troska o uczynienie czegoś niepowtarzalnego z przeciętnego życia. Natura ludzka jest taka, że lubi to co przeciętne, że lubi płynąć z nurtem - że właśnie konformizm jest wg zachodniego społeczeństwa korporacyjnego najlepszym sposobem na życie. Przez tak jednostajne postrzeganie życia przez ogół, na nonkonformistów spadają wyraźne zachowania związane z ostracyzmem społecznym, banicją, etc.
Zmagania ludzi uwikłanych w codzienne sprawy, w przesądy swojej kultury, w przesądy swojej religii, w zwyczaje, w błędy myślenia, które zawsze są częścią każdego społeczeństwa... Ci ludzie nigdy w życiu nie zadadzą sobie pytania: Czemu to wszystko służy? Nie poszukają w swoim doświadczeniu, czegoś, co Sokrates nazwał świadomym życiem. Znamy trzy kategorie ludzi, tworzących społeczeństwo zachodnie: 1) człowiek pospolity - ten, który robi zawsze to, co inni. Nigdy się nie zastanowi, dlaczego robi to, co robi - wszyscy poddają się edukacji , zakładają rodziny, robią kariery - no to on też. I dopiero sytuacje graniczne - zwykle jest to śmierć, która zagląda im w oczy - sprawia, że zaczynają się zastanawiać po co to wszystko. Po to potrzebujemy osoby nr 2) filozof - przerobił te wątpliwości, czyli zastanowił się i szuka jakichś ścieżek na coraz wyższych etapach rozkwitania i poszerzenia świadomości. Natomiast 3) mędrzec - to ten, który ów rozkwit osiągnął. Mędrzec jest postacią zidealizowaną, można powiedzieć utopijną i tak naprawdę nie wiadomo, czy taki ktoś kiedykolwiek istniał. Mędrzec jest dostrojony do natury, całkowicie z nią pogodzony. Nie będzie się buntował przeciwko czemuś, co i tak jest konieczne, co od niego nie zależy - postawie takiej najbliższy z omawianej siódemki był Epiktet.
Cytat z Kelthuza:
Wstajesz okryty blaskiem tego słońca, które spopieli tę planetę już za miliony lat. Czy warto jest doczekać końca? Miliardy łez przelanych za kończący się świat. Powiedz, czy są gotowe na to, co czeka je? Czy też zostawiasz je na pastwę niedopowiedzenia znów?
Lekko, tak jakby od niechcenia płodzisz byty, którym nadajesz niewinne imiona. Wpatrzone w ciebie one rosną, czują nie wiedząc jeszcze, że na końcu życia czeka śmierć. Po drodze usłanej rozpaczą, gorejącą zadrą niepokoju, wirującym fantazmatem końca czasu, skrajną nienawiścią egzystencji. Powiedz, czyś jest gotowy kochać szczerze je? Wstrzymać więc ich zniszczenie się na tym skraju gwiazd?
Anaksagoras był filozofem, który przeżył śmierć swoich synów. Po tym zdarzeniu stwierdził: Spłodziłem śmiertelników. Na pierwszy rzut oka brzmi to strasznie i psychopatycznie, ale taka jest prawda - człowiek jest istotą śmiertelną i zaczyna umierać już w momencie poczęcia. I nic nie pomoże tutaj wyzywanie wszystkich, którzy szerzą tę świadomość, od nieczułych bydlaków: poznaj to, jaka jest natura, zrozum jej piękno i logikę, a zrozumiesz, że natura jest płynna i doznasz oświecenia, że źródłem twojego cierpienia jest to, że przywiązujesz się do rzeczy, które muszą ulec transformacji, ponieważ taka właśnie jest natura rzeczy. W naturze człowieka jest śmiertelność.
No to teraz trochę o śmierci - najbardziej lubianym temacie rozważań filozoficznych. Jeśli na słowo "śmierć", na stwierdzenie "przecież ja umrę", "nie będzie mnie" czujesz delikatne symptomy ataku lęku, jeśli na dźwięk tegoż słowa ciarki mkną po grzbiecie, oznacza to tyle, że utknąłeś gdzieś w życiu człowieka pospolitego. Tutaj przychodzi z pomocą pedagogika filozoficzna: kontemplacja śmierci nie ma służyć temu, żeby się umartwiać i nakładać na siebie niepotrzebny smutek, tylko aby docenić życie. Po to właśnie kontemplujemy swoją skończoność i śmiertelność: aby cenić każdą sekundę tego, co jest świętem świadomości - czyli życiem. Jeśli nie kontemplujemy śmierci, to bardzo łatwo można wpaść w przekonanie o swojej nieśmiertelności. Wówczas małe okruchy codziennego życia - niebo za oknem jest teraz niebieskie, na parapecie grucha gołąb, w tle skwierczy obiad, dotykam teraz kubka z kawą, która już wystygła - one nam umykają. Mały paradoks: kontemplacja śmierci służy świętowaniu życia. Tak prezentuje się pedagogiczny zamysł śmierci. Wtedy każda sekunda twojego życia, każda decyzja, każda myśl, każdy kontakt z rzeczywistością nabierze nagle ogromnej wagi. Nie będzie już czymś, co chciałoby się marnować. I przepis na świadome życie mamy gotowy.
Jasnym wydaje się fakt, że dochodzenie do momentu świadomego życia trwa bardzo długo, nieraz zajmuje to i całe życie. Owego przepisu nie da się wcielić w życie na "weekendowym kursie filozoficznym". Pierwszym zadaniem jest niewątpliwie postawienie sprawy jasno: nie jestem nieśmiertelny. Moje ego musi być na tyle malutkie, żebym mógł tę oczywistą sprawę zaakceptować. Ego męczy nas już od czasów antycznych, a w pełni obrosło w piórka w momencie rozkwitu psychoanalizy. A jak zdefiniować ego? Jest to poczucie, że istniejemy jako Coś odrębnego, niezwiązanego z resztą wszechświata, jako Coś, co ma centrum w samym sobie. To taki ludzik, który siedzi w nas za linią oczu i dowodzi całym tym teatrem naszego dążenia do tego, by postrzegano nas na zewnątrz jak najlepiej. Po to potrzebujemy filozofii - by uświadomić sobie (być może) brutalną prawdę o tym, że nie ma żadnego centrum, które tkwi w nas. Ale owa prawda w ogóle nie ma prawa być tożsama z brutalnością. Dopiero, gdy sobie tę prawdę uświadomimy, będzie to dla nas głęboka egzystencjalna ulga. Bo niestety przez nasze wydumane ego jesteśmy tacy, jak chcielibyśmy być postrzegani na zewnątrz. Determinacją tych postrzegań są wzorce i wartości zaszczepione w nas kulturowo, które bezkrytycznie zasysamy do kreowania zewnętrznego wizerunku.
Postawa filozoficzna to taka, w której człowiek odmawia dopasowania się do projekcji nas samych, wytworzonych przez społeczeństwo, a wraca do kontaktu z naturą i w niej znajduje rozkwit. Jakość danego nam czasu się nie zmienia - jest tak samo ważna. Życie w zgodzie z naturą nie kręci wokół pracy i to nie praca jest w życiu najważniejsza. Oczywiście trzeba wykorzystywać dla siebie te wszystkie dobra, które proponuje społeczeństwo ludzi pospolitych: to postawa zmierzająca do zaspokojenia wszystkich niezbędnych do życia potrzeb, ale nic ponadto. Przykład: Lech Wałęsa mimo, że nie miał zamiaru dostosowywać do zastanego systemu gospodaczo-społecznego, nie przeszkodziło mu to skorzystać z zaspokojenia sobie podstawowych potrzeb, poprzez przyjęcie od władz komunistycznych mieszkania. Bądź panem teraźniejszości - pisał Marek Aureliusz. Tzn. dostrajaj się do niej wg własnych potrzeb, by jak najwięcej witalności wycisnąć z doczesnego życia. Nie poddawaj się zastanemu konformizmowi, ale dzięki postawie nonkonformistycznej uczyń swe życie witalnym. Cytat z Artura Schopenhauera trafia w sedno owych rozważań: Jeśli chcesz się dostosować do czyjegoś zegarka, to sprawdź czy on dobrze chodzi.
Jednak konformiści wcale nie chcą szukać tegoż prawidłowo chodzącego zegarka. Chętnie z niego zrezygnują, ponieważ lubią ukryć się w grupie i poczuć wspólnotę. Lubią czuć bezpieczeństwo. To nonkonformista będzie szukał dla siebie tegoż dobrze chodzącego zegarka, a konformiście wystarczą te źle chodzące, bo nie jest jego celem określenie właściwego czasu, tylko chodzi o inne rzeczy: o złudzenie bezpieczeństwa na przykład.
Jeśli celem Twojego życia jest zaznanie odrobiny luksusu, to oczywiście formą jego zdobywania, gromadzenia jest praca. Bo po to się właśnie pracuje: żeby było choć trochę luksusowo - w przeciwnym wypadku - jeśli wynagrodzenie z tejże pracy wystarcza jedynie na czynsz i jedzenie - są to codzienne wyćwiczone ruchy organizmu aż po grób... A przecież czas bez pracy jest takim samym świętem świadomości, jest tak samo ważną kontemplacją życia. Spacer to także ćwiczenie poszerzania witalności życia. Cierpieniem człowieka jest przywiązywanie się do małych fragmentów rzeczywistości. Kontemplacja rzeczywistości w całej zastanej formule służy właśnie temu, by maksymalnie chłonąć życie. Chłonąć je całościowo, a nie tylko fragmentarycznie.
Wyobrażam sobie, że pójście do lasu nie musi się wiązać li wyłącznie z zabijaniem czasu przez zbieranie grzybów, czy tam jagód. Do lasu można chodzić wyłącznie po to, by go doświadczyć, by się w nim rozpłynąć, scalić się z nim, dostroić się do niego - wówczas zmienia się percepcja postrzegania. Bo bycie nonkonformistą to nie tylko trening postrzegania umysłem, ale w równej mierze doświadczenie cielesne. A to początek do świadomego życia. Taki las - Laozi uciekł z cieplutkiej posadki archiwisty królewskiego w góry i ślad po nim zaginął. W zachodnim świecie konformistycznym pasję świadomego życia się piętnuje. Osoby próbujące znaleźć harmonię życia z naturą stają się banitami, wyrzutkami. Zostają kompletnie odrzuceni przez świat. Stają się "głupkami wioskowymi", są pokazywani palcami, wyszydzani. Trzydziestoparolatek, który wybierze się na spacer po parku i (w przypływie rozkwitania w objęciach natury) zerwie dmuchawca i zrobi to, co robi się zwykle z dmuchawcami, w oczach konformisty będzie sprawiał wrażenie "delikatnie upośledzonego".
Jednak takie jest właśnie ryzyko nonkonformistycznego podejścia do rzeczywistości. Bo jeśli twoim priorytetem jest to żeby nie być kontrowersyjnym, to pozostań w bezpiecznej dla ciebie strefie. Ale jeśli się na tę non-podróż zdecydujesz, będziesz przez niektórych ludzi traktowany jak ów przytoczony "wioskowy głupek".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz