sobota, 31 października 2020

Teraz czytam: LEOPOLD TYRMAND - "DZIENNIK 1954. WERSJA ORYGINALNA"

Jak wygląda strajk związany z naruszeniem niemal trzydziestoletniego polskiego kompromisu aborcyjnego, widać z telewizora i Internetu. Główne hasło strajkujących kobiet: "WYPIERDALAĆ". Trzeba przyznać, że jest dosadne, ale przede wszystkim bardzo nośne i łatwe do skandowania. Kilkadziesiąt lat temu pisarz i dziennikarz, któremu polski Sejm poświęcił mijający właśnie rok, także w sposób dosadny wypowiadał się na na kartach swoich zeszytów - w których spisywał szufladowy dziennik - na temat przerywania ciąży. Nadszedł całkiem dobry moment, by przypomnieć poglądy aborcyjne gościa, który swoją moralną postawą doprowadzał środowisko ówczesnych warszawskich intelektualistów do szewskiej pasji. Prawicowych utopijnych moralitetów tutaj nie uświadczymy. Podejście do zagadnienia jest bowiem tak stare jak świat:

przerywanie ciąży było, jest i będzie (stan na październik 2020 - na świecie dokonano w tym roku ponad 35 milionów aborcji. Dziękuję, dobranoc). Jedyne co zostaje, to odpowiedź na pytanie: kto komu bardziej spierdoli życie - rodzice nienarodzonemu dziecku, czy owe dziecko rodzicom? 

W bieżącym miesiącu 66 lat temu Leopold Tyrmand był już wkręcony w pisanie swojej pierwszej dużej powieści, na jaką otrzymał zamówienie z państwowego wydawnictwa Czytelnik. Z początkiem kwietnia '54 autor zaprzestał pisania dziennika i później do pisania nowych dni nie wrócił. Po latach, gdy mieszkał w USA, Tyrmand szykował ów dziennik do wydania na obczyźnie. Usiadł wówczas i zaczął poprawianie, wykreślanie i tłumaczenie się z pewnych sądów. W roku 1995 prywatne wydawnictwo Tenten w dziesiątą rocznicę śmierci autora, postanowiło przekazać czytelnikom pierwotną wersję Dziennika 1954, wzbogaconą serią unikatowych fotografii z archiwum trzeciej i ostatniej żony - Mary Ellen Tyrmand.

W części marcowej mamy znakomity opis ówczesnego podejścia do tematu aborcji. Od pierwszych zdań już wiemy, kto komu spierdoli  życie w tej konkretnej sytuacji...

Był u mnie dziś jeden z mych przyjaciół z Łodzi z ponurą sprawą. Facet ma żonę i dziecko w domu, dziewczynę zaś, którą naprawdę kocha - w Warszawie. Otóż ta dziewczyna, zgadzająca się na taką rolę "bocznej ulicy", również z nieulegającej wątpliwości miłości zaszła w ciążę. Trzeba dokonać zabiegu, facet nie ma dostatecznej forsy na to, a co gorsza - trudno mu jest cokolwiek w Warszawie zorganizować, załatwienie zaś tej sprawy w Łodzi jest dla nich czystą niemożliwością. Udałem się tedy na poszukiwanie znajomych ginekologów, lecz prześladował nas pech, ci bowiem, do których mógłbym mieć dostęp, wyjechali na marzec do Zakopanego, jakby się zmówili. W tym czasie dziewczyna sama coś tam sobie skleciła, gdzieś tam mają jej jutro dać odpowiedź. Są to wszystko obecnie problemy ciężkie i skomplikowane, albowiem komuniści zajmują wobec nich stanowisko zgodne z przekonaniami najciemniejszego kleru. W miastach niezniszczonych takich jak Łódź, Kraków, czy Katowice, łatwiej jest jeszcze o jakieś wyjście, Warszawa jest jednak miastem zorganizowanym terrorystycznie, zupełnie niemal na modłę sowiecką i ludzie boją się w niej o wiele więcej niż gdziekolwiek indziej. Ostatecznie więc skończyło się na tym, że zdobędę brakujące paręset złotych i pożyczę jej. Co robić, trzeba im jakoś pomóc. Gorzej, że facet musi wracać do Łodzi i dziewczyna zostaje sama, samotna ze swym nieszczęściem.

...

Przed południem przyszła dziewczyna mego znajomego z łodzi. Usiadła w fotelu bardzo zażenowana, udając swobodę i robiąc dobrą minę do złej gry. Powiedziała, że ma nadzieję załatwić wszystko dziś po południu w sposób bardzo pomyślny, bo w jednym ze szpitali warszawskich. Dałem jej te pieniądze i w tym momencie zrobiło mi się jej strasznie żal. Facet oczywiście wyjechał przedwczoraj do Łodzi. Wydało mi się naraz, że nie wolno mi tej historii kwitować pożyczonymi pieniędzmi, że powinienem, że muszę pomóc sam, osobiście, być jakoś bardziej zaangażowany, bardziej bezpośrednio pomocny. Zacząłem coś bąkać, że może bym z nią pojechał, zaczekał, sprowadził taksówkę przed szpital. W oczach dziewczyny błysło coś na kształt wielkiej radości, ale zaczęła się wymawiać, że żadną miarą nie chciałaby mnie fatygować, że da sobie radę sama, że koleżanka, na którą liczyła, też nie może przyjść. Zacząłem się z kolei usprawiedliwiać, że rzeczywiście nie mogę, bo mam imieniny, uroczystość, zobowiązania, czułem jednak, jak bardzo nienaturalne, małe i nieważne jest to wszystko wobec jej nadchodzącego bólu i męki. Narastała we mnie wściekłość, wstrętna pasja na siebie samego i na wszystkich, taka złość, z której rzygać się chce. Gdybym mógł w tym momencie skopać tego skurwysyna, który pojechał sobie spokojnie do Łodzi i zostawił mnie samego z tą sztucznie uśmiechniętą dziewczyną o spieczonych mimo warstwy szminki ustach. Przecież nie mogę jechać na całe popołudnie gdzieś pod szpital, na Wolską, gdy czeka Krystyna, która od miesięcy szykuje się na te imieniny ze mną. I co powiem Krystynie, jak wytłumaczę, jak postąpię wobec jej wiecznej podejrzliwości i zazdrości? Co mnie zresztą, do jasnej cholery, cała ta nie moja sprawa? Zdobyłem pieniądze, pożyczyłem im. Tak, dokonałem czegoś, za co powinni mi być dozgonnie wdzięczni, czego więc się jeszcze szarpię? Ale przecież wiem, że facet nie mógł zostać w Warszawie, że siedział dwa dni temu na tym samym fotelu, prosząc o wszystko i za wszystko dziękując, nieskończenie wdzięczny jak spłoszony zając, Wiem, że cierpiał, że było mu źle, tak jak cierpi ta dziewczyna, którą ledwie znam, która musi sobie zadawać widoczny gwałt, aby ze mną w ogóle o tych, jakże brudnych, rzeczach rozmawiać. Wstała i zabierała się do wyjścia. Wstałem i ja i przez kilka straszliwych sekund chciałem krzyknąć, że będę, że pojadę że sprowadzę taksówkę i w końcu powiedziałem coś zupełnie idiotycznego, coś podłego, w stylu: "No, uszy do góry! Wszystko będzie dobrze! Będę trzymał kciuki!..." - i dziewczyna wyszła. Kopnąłem kilka razy w krzesło, ale to nie pomogło ani mnie, ani chyba jej. Człowiek to straszne bydlę, w gruncie rzeczy, i ja w pełni zasługuję na miano człowieka.

----------------------------------------------------- 

Na zakończenie kilka zdań z innej literatury faktu w temacie wiadomym i jak się okazuje, ciągle palącym i podnoszonym od czasu do czasu jako straszak przez część najciemniejszych z kościelnej mafii i równie ociemniałych z głupoty rządzących.

Płód w łonie matki nie oddycha, ponieważ znajduje się w worku pełnym wody. Rozwój ludzkiego zarodka i płodu jest do pewnego stopnia powtórzeniem rozwoju naszego gatunku. Znaczy to, że na bardzo wczesnym etapie trudno jest powiedzieć, co oglądamy: zarodek ryby czy człowieka. Jednym z takich "wspomnień z przeszłości" są łuki skrzelowe. W pierwszym miesiącu życia człowiek ma sześć par łuków skrzelowych, które rozwijają się dokładnie w taki sam sposób jak u ryb, kijanek ,czy ptaków tyle, że nigdy nie odgrywają najmniejszej roli przy oddychaniu. Łuki te u ryb przekształcają się w skrzela, uczłowieka zaś w żuchwę, krtań i gardło.

Układ oddechowy początkowo związany jest z układem pokarmowym. Zawiązki płuc pojawiają się 27. dnia, kilka dni później powstaje tchawica. Pod koniec drugiego miesiąca płuca składają się już z płatów, tworzą się oskrzela, a następnie oskrzeliki. W czwartym miesiącu gotowy jest ogólny zarys budowy, ale płuca są zapadnięte i nieczynne. Nie ma w nich jeszcze pęcherzyków płucnych, maleńkich elastycznych woreczków, które napełniają się powietrzem i opróżniają przy oddychaniu. Rozwijający się płód na razie ich nie potrzebuje - życiodajny tlen dostaje bezpośrednio z krwi matki. 

Dopiero pomiędzy 20. a 22. tygodniem  ciąży pęcherzyki płucne przybierają postać gronek, a komórki nabłonkowe owych pęcherzyków różnicują się na tzw. pneumocyty I i II rzędu. To właśnie pneumocyty II rzędu produkują surfaktant, bez którego żaden noworodek nie jest w stanie przeżyć, nawet jeśli podłączony jest do najwspanialszego respiratora. Surfaktant sprawia, że ścianki pęcherzyków płucnych nie sklejają się ze sobą i płuca mogą wypełnić się powietrzem. Wyobraźmy sobie foliowy woreczek do którego dostała się odrobina wody. Trzeba się z nim nieźle namocować, by taki woreczek otworzyć. Ale wystarczy kropelka płynu do mycia naczyń i wszystko pójdzie jak z płatka. Surfaktant jest takim naszym własnym płynem do naczyń.

Już pod koniec pierwszego miesiąca ciąży tworzy się zaczątek układu pokarmowego u płodu. Ma on postać długiej prostej rurki i nosi nazwę prajelita. 28. dnia po raz pierwszy otwierają się usta W tym samym czasie dochodzi do powstania pierwszego gruczołu trawiennego - wątroby. Zaraz potem pojawia się zaczątek przełyku i żołądka. 35. dnia wytwarza się śledziona, a jelita zaczynają się wydłużać. Ponieważ rosną one znacznie szybciej niż jama ciała, nie mieszczą się w niej i przez jakiś czas sterczą na zewnątrz. W siódmym tygodniu budowa żołądka jest już prawie zakończona, chociaż jest on wciąż mikroskopijnych rozmiarów i od jelita oddziela go specjalna przegroda. W ósmym tygodniu formuje się odbyt - od tej pory przewód pokarmowy ma już przyzwoity wlot i wylot. 

24-tygodniowy płód wszystkie elementy układu pokarmowego ma już na miejscu, ale całość jest wyraźnie niedojrzała. Największym problemem jest stan błony śluzowej wyściełającej cały przewód. Błona ta jeszcze nawet w szóstym miesiącu jest bardzo podatna na niedokrwienie i niedotlenienie. Czym to grozi? Stanem zapalnym, martwicą i zapaleniem jelit, ponieważ pokarm zalega w jelitach, nie jest usuwany.

Pierwsze zaczątki oczu pojawiają się 22. dnia po zapłodnieniu. Kilkanaście dni później z mózgu wyrastają dwie szypułki wzrokowe. To na ich końcach rozwinie się narząd wzroku. Początkowo szypółki skierowane są na boki głowy , a dopiero pod koniec drugiego miesiąca ciąży zawiązki oczu przesuwają się ku przodowi. Gdyby nie to przesunięcie, oglądalibyśmy świat na rybi i kurzy sposób. Oczy płodu są najpierw bezbarwne. Pierwsze ślady pigmentu pojawiają się 40. dnia ciąży. 42. dnia zaczynają się tworzyć komórki siatkówki - to one będą w przyszłości odpowiedzialne za odbieranie wrażeń wzrokowych. W trzecim miesiącu wykształcają się gałki oczne, różnicuje się dalej siatkówka, pojawia się soczewka i tęczówka oka. Z mózgu wyrastają nerwy wzrokowe, które stają przed niezmiennie trudnym zadaniem - muszą odszukać siatkówkę i połączyć się z nią. Z dwóch fałdów skórnych otaczających gałkę powstają powieki. Przez kilkanaście kolejnych tygodni będą one stale zamknięte, otworzą się w szóstym miesiącu ciąży. Mózg sześcio-siedmiomiesięcznego płodu ciągle przypomina budyń. 

W 24. tygodniu wszystkie elementy oka są już na miejscu, ale pełna wrażliwość na światło  pojawi się w następnym miesiącu Brak też jeszcze charakterystycznego barwnika, który tworzy się dopiero w tydzień po urodzeniu. Dlatego wszystkie dzieci rodzą się z niebieskimi oczyma.

-------------------------------------------

Do tematu skrobania należy więc podchodzić w sposób indywidualny i nie wrzucać wszystkich przypadków niechcianych ciąż, czy nawet chcianych a nieodwracalnie uszkodzonych płodów do jednego wora. Decyzję taką czy inną winno podejmować tylko dwoje ludzi: matka i ojciec. Muszą oni odpowiedzieć sobie na jedno ważne, ale to zajebiście ważne pytanie: czy to dziecko za dziewięć miesięcy spierdoli nam życie w tej naszej konkretnej sytuacji obyczajowo - zawodowo - ekonomiczno - światopoglądowej, czy też nie spierdoli... Bo należy tę jedną sprawę mocno podkreślić: nawet najnowocześniejsze, najpowszechniej dostępne i najdokładniejsze badania prenatalne nie są i nie będą w stanie "naprawić" nieodwracalnie uszkodzonych, zdeformowanych płodów. Jeśli ktokolwiek decyzję o nieprzerywaniu takiej ciąży podejmuje za rodziców i jest tym samym gotów ot tak skazać tych ludzi na rozjebane życie, to taki człowiek jest w gruncie rzeczy bydlakiem, który konsekwencje cudzego życia po wydaniu opinii i tak po wszystkim będzie miał głęboko w dupie.

 

 

 

 

Siedem powyższych akapitów w temacie życia płodowego pochodzi ze zbioru reportaży pt. Nietykalni, który to zestaw miałem okazję i w całości przeczytać, jak również zamieścić o nim na blogu kilka zdań.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz