czwartek, 12 listopada 2020

Maciej M. Maleńczuk - "NIWA" [ODC. 3] - Podróż (marzec 2010)

Pilot był pijany, w dodatku ssał porost. Chwiał się na trapie, gdy technicy, nawaleni jak on, błyskając niebieskimi uśmiechami, podprowadzili rakietę na miejsce startu. Była to nieprawdopodobnie dziwaczna maszyna. Potwornie długi i wąski jednocześnie pojazd był niczym ogromna igła godząca w nieboskłon. Szesnaście luków wejściowych, umieszczonych pionowo, nadawało jej kształt monstrualnego instrumentu. Srebrny, otarty przy ładowniach kadłub dodawał dostojeństwa tej pysznej konstrukcji – dziełu egzotycznego projektanta, który nie znał umiaru, i kolejnego szaleńca, który postanowił ten pojazd zbudować, a tym samym zaprzeczyć szaleństwu tamtego. 

- Nie mogę uwierzyć w to, co widzę – Niwa wytrzeszczył oczy ze zdumienia.

- Latał pan kiedyś czymś takim? – zwrócił się do pilota.

- Pierwszy raz widzę to na oczy – wybełkotał pilot. 

 

 

 

On również wyglądał, jakby go zatkało na widok tego kosmicznego klarnetu.

 - Siksi, co to jest, kochana? – spytał niebieskozębego technika.

- To dobra maszyna, a ty jesteś mistrzem w swoim fachu – odparł Siksi.

Zaniepokojenie Niwy przerodziło się w zwyczajny strach. Zielonooka Rudowłosa Płastuga również miała nietęgą minę.

- Autopilot to autopilot. Każdy może tym polecieć – pocieszała się.

Dół pojazdu – jego silnikowa część, okazała się potężna i wzbudziła jakie takie zaufanie w świńskich oczach Mistrza W Swoim Fachu. Niebieskim cmoknięciem dał wyraz aprobaty. Błyskawiczna winda w piorunującym tempie wyniosła ich na szczyt konstrukcji i po krótkiej szamotaninie z dziwaczną dźwignią Mistrz W Swoim Fachu wtargnął do kokpitu. Pomieszczenie wyglądało jak sen szalonej kucharki. Zewsząd zwisały dźwignie w kształcie chochli, patelni, wszelkiego rodzaju czerpaków i mieszadeł. Wszystko to czemuś służyło i w końcu udało się pilotowi – pijanemu i naćpanemu – odnaleźć mieszadło z napisem AUTOSTART. Potężna eksplozja wstrząsnęła rakietą; ogarnęły ją wibracje i basowe buczenie, dym na moment zasnuł luki, po czym dysze buchnęły iście piekielnym ogniem i przy wtórze rechotu Mistrza W Swoim Fachu, pojazd majestatycznie wzniósł się ponad rozpadlinę. Piął się ku stalowemu nieboskłonowi, pozostawiając w dole okropne lądowisko, niebieskozębych mieszkańców podziemi, NOKTO, JEGO i kolorowe deszcze B17. Automatyczny pilot działał bez zarzutu i sprawy wydawały się przybierać lepszy obrót.

 - Hej, ależ maszyna! – wypalił głupawo Niwa.

- Och, zamknij się – szczeknęła Zielonooka Rudowłosa Płastuga, a pilot znowu cmoknął i cały w niebieskim uśmiechu mrugnął do niej porozumiewawczo.

Mizdrzyła się zawsze i do każdego. Jej egoizm bolał Niwę, bo kochał tę niewdzięczną sukę z samego dna rozpadliny, z krainy czarnych dreszczów. Gdy Mistrz W Swoim Fachu nieodwołalnie zasnął, zaczęło nawet być miło.

- Hej, mała, i cóż z nami będzie, co? Kiedy wreszcie się uśmiechniesz, tak jak umiesz, moja słodziutka? – prowokował ją Niwa.

Porost działał w najlepsze, więc w odpowiedzi Zielonooka Rudowłosa Płastuga rozciągnęła się na fragmencie konstrukcji, rozłożyła nogi najszerzej jak umiała, chwyciła dłońmi za pośladki i rozsunęła je ku radości Niwy. Wyuzdana scena w zwariowanej rakiecie z pijanym pilotem trwała w najlepsze, gdy nagle snop silnego światła przeszył na wpół zaciemnione pomieszczenie, a z głośników dobiegł spokojny komunikat:

 - Tu Policja Powietrzna B12, proszę zwolnić, inaczej użyjemy przymusu.

Szarpanie pilotem nic nie dawało. Niwa skonstatował, iż Mistrz W Swoim Fachu zszedł na posterunku, zaćpawszy się na śmierć. Policja chyba zorientowała się, że mają kłopoty, bo już bez żadnych ostrzeżeń włączyła immobilizator i wystrzeliła w stronę statku magnetyczne kotwice.

 - Coś ostatnio skandal to ja. Mam tego dość – Zielonooka Rudowłosa Płastuga zapinała sukienkę i rozpaczliwie szukała majtek w narkotycznym bajzlu, jaki panował w kajucie.

A Niwa śmiał się, szczęśliwy z udanego seksu i z tego, że złapała ich policja z B12. Na chwilę zapomniał, dlaczego w ogóle jest w tej wspaniałej rakiecie. Porost działał w najlepsze.

- Przestań się śmiać, kretynie, to ty wpakowałeś mnie w tę poniżającą sytuację – wrzeszczała.

Zrobiła się brzydka, podobna do baby na straganie. Potargana zdzira z piekła rodem, której ktoś w końcu musi dać nauczkę. Niwa wymierzył jej siarczysty policzek, po którym zamknęła się na dobre. Pięć palców, odbitych na jej policzku, przybrało szkarłatny kolor. Rzuciła się na niego z pazurami, ale otrzymała kolejny cios, po którym opadła na podłogę.

- No, rozpłacz się – Niwa nie poznawał sam siebie.

Nie poznawał też Zielonookiej Rudowłosej Płastugi. Płakała. Przykucnął przy niej, spodziewając się co najmniej szturchańca, tymczasem ona przytuliła się, a potem rzuciła się na niego, obsypując pocałunkami i zlewając gorącymi łzami, zaczęła wyznawać mu miłość – tak jak to ona, całym ciałem. Wkrótce majtki znów przepadły w ogólnym rozgardiaszu.

 - Wiesz, że muszę wrócić do Niego – szepnęła.

- Wiem, wiem – Niwie co innego było teraz w głowie, więc odwrócił ją tyłkiem do góry i rżnął... (...) on potrafił, jakby tylko za to miał być przez nią kochany.

 

 

[W tym miejscu Maciej Maleńczuk zamieścił scenę z pogranicza pornografii. Zainteresowanych odsyłamy do książki, która w nieodległej przyszłości ukaże się w serii „Biblioteka Bluszcza”. I będzie to wersja nieocenzurowana!] (stan na listopad 2020: do dnia dzisiejszego nic z tych wydawniczych planów nie wyszło. Dodatkowo w 2012 roku magazyn „Bluszcz” zaczął mieć kłopoty finansowe i ostatecznie zniknął z rynku polskiej prasy).

 - Negocjujmy – rzekł wprost we wlepiające się w niego zielonozłote gały.

- Ty wrócisz do Niego, a ja wezmę na siebie wszystkie kłopoty. Jak ci się podoba taki układ?

 Milczała, lecz jej oczy okazywały uległość, jakiej nie widział wcześniej.

- Co powiesz o mnie i o mojej sytuacji, moja mała? Bo że ty się wywiniesz, nie mam wątpliwości.

- Obyś jakoś dał radę, mój świetny chłopaku. Gdzie ja drugiego takiego znajdę? – rozbeczała się na dobre.

Zniesmaczony Niwa czekał, aż się uspokoi. W jednej chwili przestała być największym kłopotem jego życia, zeszła na dalszy plan.

- Jeszcze mi tu łka, idiotka – mruknął poirytowany.

W głośnikach znów rozległ się głos policjanta:

- Hm, nie chcę przeszkadzać, ale holowanie potrwa dwa dni. Później staniecie przed Trybunałem Natychmiastowej Kary. Wasz statek jest w rejestrze skradzionych. Czy potrzebujecie czegoś teraz?

Zamiast paniki, Niwę ogarnęła stuprocentowa pewność siebie. Wcisnął responder:

- Tu Kaniwares Manning, mamy na pokładzie zwłoki pilota. Jeśli już jestem skazany, proszę zabrać chociaż jego. Nie mam z jego śmiercią nic wspólnego, proszę to zaprotokołować.

Prawo na B12 było farsą. Rząd tej chuligańskiej planety uczynił ze swej policji kosmicznych korsarzy. Policyjne krążowniki patrolowały przestrzeń, wyłapując transportowe statki. Błyskawiczne sądy skazywały ich załogi za pierwsze lepsze, po czym zamykały w pokrywających planetę więzieniach, a raczej w zakładach produkcyjnych, gdzie umiejętnie wykorzystywano ich zdolności do produkcji wszystkiego, czego nie dało się znaleźć na zajętych transportowcach. Uczyniło to z rdzennych mieszkańców krezusów, opływających we wszystko kosmicznych obszarników, elitę elit. Na dobrą sprawę każdy ojciec rodziny był właścicielem jakiejś grupy pracujących na niego niewolników. Sami B12-ścianie żyli na krążących wokół planety latających latyfundiach. Wszystkiego dostarczała poczta, a kolejne pokolenia nierobów, zwących się arystokracją, pogrążały się w rozpuście i rozrzutności, jakie przystoją ludziom z wyższych sfer. Posługiwali się językiem przyprawiającym o ból głowy – tyle tam było konwenansów. Jednak to, jak skomplikowany był język mieszkańców więzień, było już tematem niezliczonych prac lingwistycznych, terenem badawczym, przypominającym istną dżunglę. Informacje te Niwa odnalazł w przewodniku, który wraz z książką pokładową miał w kieszeni kretyn – Mistrz W Swoim Fachu.

Mieli dla siebie dwa dni. Wspominali więc swój romans – całe dwa i pół roku, kiedy byli kochankami – darząc się porostem i baraszkując po niezliczonych kajutach niezwykłego statku. Jeśli wcześniej nie doświadczyli jakiejś perwersji, odrobili te zaległości właśnie teraz. Statek pochodził z B1, której mieszkańcy mieli nieco inną budowę anatomiczną; przede wszystkim byli większego wzrostu, stąd dźwignie, włazy i kajuty przytłaczały swoim ogromem. Niwa i Zielonooka Rudowłosa Płastuga czuli się, jakby byli dziećmi. Ogromne łoża obłożone sterylną folią, nigdy nieużyte ekskluzywne przestrzenie, stały się ich pułapką – w tej maszynie można było trwać latami. Okręt prawdopodobnie przygotowano na jakąś wielką wyprawę, zanim nie gwizdnęli go ludzie Mono.

- „Gdyby nauczyć się obsługiwać to cholerstwo, można by zerwać się z holu, w życiu nie dogonią tej maszyny” – myśl ta przeszła umysł Niwy i natychmiast zgasła.

 Lecz ognik nadziei, który zapłonął gdzieś na dnie jego duszy, nie dawał się ugasić.

- „Pilotowi na pewno dali jakiś opis. Był zaprawiony i pijany, więc gdzie, u licha, jest ta cholerna Instrukcja?”

Do luku przybił automatyczny ponton, do którego Niwa przeciągnął martwego Mistrza W Swoim Fachu. Z przyklejonym do twarzy niebieskim uśmiechem popłynął w swoją ostatnią kosmiczną podróż na pontonie transportowym policji z B12. Niwa zaś, wyciągnięty na potężnym łożu, w antraktach miłosnych spazmów i skurczów rozpasanej seksualnej histerii, w którą bez reszty popadła Zielonooka Rudowłosa Płastuga, przeglądał papiery, odnalezione w kieszeni kretyna. Zielonooka Rudowłosa Płastuga przeszkadzała jak mogła. Stała się bezwstydna i rozpustna, jak potrafi tylko zakochana kobieta. Biegała w zaimprowizowanym fartuszku z gołą pupą, udając, że coś spadło jej, pod fotel, na którym on właśnie czytał przewodnik po więzieniach B12 (bo trzeba wybrać coś z klasą), i ona musiała, ale to musiała zaraz tego poszukać. Cały jej dystans poszedł precz. Ssała kolejne niebieskie cukiereczki, gotowa na wszystko, bez przerwy wlepiając w Niwę coraz bardziej zdumione zielonozłote oczy. A on, zimny niczym głaz, przyjmował te zaloty bez mrugnięcia powieką. Niwa bowiem studiował Instrukcję. Piękna maszyna, prosta obsługa, każdy kiedyś przecież musi polecieć w kosmos.

 


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz