Nie było nikogo bardziej legendarnego. Bardziej osławionego. Bardziej tajemniczego i przerażającego, nie było także nikogo silniejszego niż Koffe. Dziewczęta, które go znały lub co nieco o nim słyszały, po prostu to wiedziały i z tym nie było dyskusji. Chciały też przeżyć z nim to, o czym opowiadały koleżanki – kiedy pojawił się na B17, szybko spowiła go sława cudownego, niepowtarzalnego, jedynego w swoim rodzaju kochanka. Był jedynym czarnym w galaktyce B. Nie sposób było pomylić go z innym. Do tego w krótkim czasie zawładnął przemytem porostu i władał podziemiem twardą ręką. Nikt na niego nie śmiał podnieść ręki – większość bandytów jest przesądna, a Koffe obwieszał się, jak świąteczne drzewko, swoim afrykańskim ładunkiem z Ziemi – talizmanami, które uosabiały wszelkie nieszczęścia po kolei, jakie mogą spotkać nieszczęśnika, na którego drodze pojawi się rozeźlony. Znał się na bójkach jak nikt inny, załatwiał mieszańców w sobie tylko znany sposób, kopiąc ich w kolana lub w stopy. Także swój gang wyuczył sztuczek, których nie znały rozleniwione psy z B17.
Prawda była taka, że przed pojawieniem się Koffego na B17 policja nie miała zbyt wiele pracy, społeczeństwa w konstelacji B były dość apatyczne, a wszechobecność kamer i inwigilacja wszystkich bez wyjątku zobojętniła ludzi na większość „ludzkich” uczuć. Nie zakochiwano się, a jedynie zawierano związki. Nie bawiono się – organizowano party. I wszystko było beznamiętne, sztywne i takie samo, powtarzalność stała się cnotą. Czy się do niej stosowano? Tak samo nudno i beznamiętnie przekraczano uklepane formy, nie groziły wszak za to żadne kary. Właściwie wszystko było od lat legalne i prawo było rodzajem farsy, polem scholastycznych wybiegów, jakimi zaskakiwali się karniści w telewizyjnych quizach; istniało oczywiście drugie dno: Rozpadlina. Na górze Koffe był bywalcem klubów i podrywaczem, a właściwie zwierzyną łowną – taka poprzedzała go reputacja. Kiedy wszyscy zaczęli nosić papuzie kolory, psychodeliczne kamizelki, chustki i oczywiście wszędzie było pełno biżuterii (a było z czego wybierać – na skalistych planetach układu B minerałów i wszelkiego rodzaju kolorowych skał było bez liku), no więc kiedy każdy mienił się wszystkimi kolorami tęczy, Koffe pewnego razu wpadł na rozdanie nagród w garniturze Ecri. Czy wywołał tym konsternację? Oj, wywołał! Ikona mody postanawia zmienić styl akurat na rozdaniu nagród. Wszyscy na papuzio, a ten w Ecri! Tak było na przyjęciu, na którym zjawił się i Niwa. Całkiem niedawno przywiało go z Planety Łysych. Nie chciał być papuzi jak wszyscy – nie rozumiał jeszcze, że powtarzalność i przewidywalność są tu cnotą, a kto jest oryginalny i próbuje mieć własny styl, pakuje się w kłopoty. Tak jak teraz...
Niwa miał na sobie jednokolorowy purpurowy tużurek Ecri z delikatną czarną lamówką z dołu stójki. Gdy do sali wkroczył Koffe w swoim Ecri, zrobiło się cicho... Papugi stanęły rzędem wzdłuż plafonu. Film zatrzymał się, a razem z nim wszystko do koła – wystrojona we wszystkie kolory tęczy publika wlepiła gały w dwóch ludzi, w garniturach tej samej, niemodnej, konserwatywnej Firmy Ecri, która była passé. Nikt nie wiedział że Koffe przejął pakiet większościowy Ecri, wszyscy za to już wiedzieli, że na kolejnej balandze mają być w jednym kolorze, z nienachlanymi dodatkami, jak ta dyskretna lamóweczka tu i ówdzie. Że kołnierzyk ma być mały. No i że wszystko ma być pod kolor! Koniec z tą papuzią krzykliwą módką – czas na prawdziwą MODĘ. Był tylko jeden zgrzyt w całej tej tak ładnie rozwijającej się rewolucji w modzie na B17. Był nim nieznany nikomu Niwa, który stał w końcu sali i kontemplował porost, nie całkiem rozumiejąc zaistniałą sytuację.
- Co tak cicho, ktoś umarł? – rozległo się w podzwaniającej ciszy.
Słowa te wypowiedział Koffe, więc ustało nawet i dzwonienie. Niwa był przekonany, że czarny facet w garniturze mówi do niego. Nie znał Koffego, nie znał B17, myślał, że czarni ludzie są tu czymś normalnym. Nie miał powodu się bać, chroniła go cienka, lecz skuteczna powłoka niewiedzy.
- Coś tu umarło, to pewne – rzekł więc Niwa. - Tym czymś jest człowieczeństwo.
- Hej stary, i jeszcze: jedna z mód. - Skąd wiedziałeś, że będę w Ecri? – zapytał Koffe.
- To Ecri? Ciekawe, co w tym oryginalnego.
- Oryginalnego? Widzisz tu kogoś w Ecri?
- Nie. Wszyscy mają te papuzie szmaty.
- To ja wprowadziłem tę modę – rzekł Koffe.
- Ciekawe, bo sam jesteś w Ecri – odparł Niwa.
- Bo teraz lansuję Ecri.
- No to się dobrze składa, bo ja też mam Ecri. To eleganckie ciuchy.
Pogadali i... Koffe poszedł sobie. Tyle się widzieli. Niwa nie wiedział, kim jest jego rozmówca, ani tamten nie wiedział, kim jest Niwa. I żaden z nich nie przypuszczał, że los zgotuje im jeszcze kiedyś spotkanie. Kiedy Koffe opuścił już bankiet (nie było potrzeby dłużej tam zostawać, wszak był już na nim ktoś w Ecri), Niwę otoczono ze wszystkich stron. Niektórzy sądzili, że może jest kolegą Koffego, w końcu był w tym cholernym Ecri – w każdym razie od tamtego dnia Niwa przestał być nieznany. Stał się persona grata i w krótkim czasie otworzył zakład fryzjerski, poznał wszystkich, w tym Zielonooką Rudowłosą Płastugę. A Koffe? Skąd w ogóle Ziemianin znalazł się na B17? Z tak daleka? Dla własnej uciechy wmawiał wszystkim idiotkom i kretynom, że tak jak on wyglądają wszyscy mieszkańcy Ziemi. Są czarni i mają tatuaże i blizny. A jak wyglądało jego życie na Ziemi? Był zawodnikiem, toczył walki bez regół. Ziemianie tak oszaleli na punkcie tego sportu, że wszystkie inne znane im dotąd dyscypliny straciły na znaczeniu, czarem tylko półamatorsko kultywowały je garstki zapaleńców. Ludziom z B17 trudno było w ogóle zrozumieć, czym jest (był?) sport.
Żadna z cywilizacji licznych planet w konstelacji B nie wytworzyła takiej formuły społecznej, jaką jest (był?) sport. Same nazwy dyscyplin kojarzyły im się nieprzyzwoicie, na przykład Foot Ball czy Soccer. Panie chichotały, gdy Koffe opowiedał im o Skoku o Tyczce. Panowie trącali się wymownie na słowo Trójskok, a wszyscy dosłownie pokładali się ze śmiechu, gdy Koffe opowiadał o Wszechstronnym Konkursie Konia Wierzchowego. Było w tym tyle sprośności, że dziewczyny same zrzucały sukienki i ruszały w tany po parkiecie, wymownie dając do zrozumienia, czym dla nich jest (będzie?) wszechstronny konkurs konia wierzchowego tej nocy. Nie znali sportów, byli rozmiękczeni – w porównaniu z mieszkańcami Ziemi byli słabi, apatyczni i wiecznie naćpani. To akurat przyswoili sobie dobrze, szprycowali się dostępnymi wszędzie dragami, którymi handlowało państwo. Być naczelnym chemikiem Multimedia Enterprise, znaczyło bogactwo, setki tysięcy złotych sztabek. Koffe zaczął więc walczyć na zakazanych pokazach w Rozpadlinie. Kiedy już pokonał wszystkich ludzi, przyszła kolej na mieszańców. Z nimi już nie było tak łatwo. Drapali, gryźli, pluli. Jeden z nich, słysząc wcześniej o pokonującym mieszańców Czarnym Człowieku, zlał się, wchodząc do klatki. Całe owłosione nogi miał zbryzgane moczem, po czym kopnął Koffego w twarz. Było to jednak jego ostatnie kopnięcie. Koffe udał zamroczonego, ale gdy mieszaniec skoczył w jego kierunku, okazało się, że Koffe tylko na to czekał. Dał nura między jego nogi i znalazł się na nim. Chwycił go od tyłu za szyję i zaczął dusić., a gdy
mieszaniec wziął go na plecy i zataczał po całej klatce, usiłując zrzucić, Koffe dał popis zajadłości Ziemianina. Tak długo nie puszczał rywala, aż ten padł na kolana. Wreszcie przewrócili się na plecy. Koffe tylko dopiął chwyt i wczepił się w przeciwnika nogami. Sędzia zaczął wrzeszczeć „Puść, puść!”, ale Koffe nie puszczał. Mieszaniec zrobił się purpurowy, potem niebieski, a na koniec czarny. Sędzia krzyczał dalej, do klatki wbiegli ludzie, próbując oderwać Koffego od biedaka, Koffe jednak nie dawał się odłączyć. Kiedy wreszcie puścił i wstał, dookoła już nie było nikogo. Martwy mieszaniec leżał na macie, z ust wypływała mu czarna maź. Koffe wiedział, że to jego ostatni dzień na powierzchni B17. Przed nim już była tylko Rozpadlina, życie zabójcy i gangstera... Chcąc nie chcąc Koffe – bandyta z Ziemi – będąc ładnych parę parseków od domu, znów wkroczył na przestępczą ścieżkę, która pewnego dnia doprowadzi go na B12, planetę więzień, gdzie będzie pisał swoją legendę aż do dziś, kiedy to wydostawszy się z transportu, wyrżnął strażników i prysnął w dżunglę na pewną śmierć pośród ludożerców... Został jednak ich przywódcą i czeka na pewne spotkanie. Kolejne spotkanie w jakże odmiennej scenerii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz