czwartek, 31 grudnia 2020

Maciej M. Maleńczuk - TAMIREO - "NIWA" [ODC. 10] (październik 2010)

Pobuuuuudkaaaaa! Darł się Psichuj. Do robotyyyyyy, luuuudzie, mieszańcy, pedały, złodzieje, gwałciciele, przewalacze, szmaciarze, łajzy, brudasy, gnoje! Do roboty, kasto leniuchów, urwipołci, drani! W odpowiedzi Niwa znanym zwyczajem Wykwintnej Mowy odpowiedział mu pięknym za nadobne.
- Zawrzyj wnękę, pasożycie, bo prowadzisz nędzne życie. Któregoś dnia niemianowany książę Niwa wstanie, otrzepie pył z kolan i odejdzie na zawsze, jego noga więcej w bagnie tym nie stanie, ty Psichuju wredny, coś w życiu jest biedny, do śmierci już tutaj zostaniesz. 
Nagle Niwa uświadomił sobie, że przecież jest w swojej celi, w Brockhausie ADAM 545, bezpieczny za murami więzienia. Nikt chyba nigdy jeszcze nie cieszył się tak z tego, że wylądował w pudle na B12. A więc to był tylko zły sen, nie było żadnego wypadku i nie spotkał żadnego mnicha i nie został porwany, leży sobie spokojnie na swojej pryczy w kryminale, odbywa karę, czeka na swój czas i nic a nic się nie stało. Jest dobrze, jest dobrze, jest dobrze, jak diabli dobrze, jak cholera.

 

 

Czuł coraz większy chłód, ziąb – jest dobrze, dobrze, dobrze... Wcale nie. W ogóle nie było dobrze. Jakiś czas trzymał jeszcze zamknięte oczy, wybudzał się z omdlenia, a świadomość, która do niego docierała, była jaka była. Wisiał w klatce, okrągłej jak globus, naprzeciwko niego stał mnich w białym prześcieradle z tatuażem na czole. Tatuaż to był diament, klatka wisiała nad dołem w ziemi, pod nią kłębiło się legowisko jakichś węży czy żmij, wszystko tam pod nimi szeleściło, mięło ucho mokrymi szmerami i jakby cichym dzwonieniem. Niwa wzdrygnął się. Konstatował swoje położenie. Mnich przed nim majaczył: Keleb, keled, kle den. Biden Baden boden. Halib, heleb leden.


Kleden keled keleb… - gadał tak w kółko. Niwa znowu zapadł w sen. Był odurzony, to pewne. Próbował łapać się świadomości, liczyć: ...jeden, kle den, Baden, boden, halib kleden, leden... Plemię Tamireo też miało nieprzespaną noc. Po powrocie z udanego połowu, dziewczyny już czekały z imprezą. Odbyły się wszystkie etapy narodowego tańca Tamireo zwanego Tusk Tusk, kończącego się ogólną kopulacją. Plemię Tamireo umiało dbać o swój przyrost naturalny, poszerzało także swoje terytoria i wszędzie, gdzie się pojawiało, wzbudzało zabobonny strach. Jego członkowie wyróżniali się spośród reszty Pierwszego Narodu tym, że byli cisi. Nagle z dnia na dzień przestali śmiać się, wydawać odgłosy puszczy, rechotać, chrzęścić, szurać, tupać, pohukiwać. Stali się cisi i zaczęli siać grozę. Pojawiali się znikąd i tak samo znikali. Tych, którzy ich widzieli i żyją, nie było zbyt wielu. A przecież do niedawna byli dzicy jak wszyscy. Co się stało? Ano – Wino, Kino i Lala, trzej wojownicy z plemienia Tamireo uplanowali napad na furgonetkę. Znudziły im się już pędraki, jaja wybierane dzikiemu ptactwu i owoce Daga. I w mniemaniu tych wojowników ich penisy były niewystarczająco napęczniałe. Na nic zdało się dociskanie kolejnych rzemieni – członki nie chciały już pęcznieć jak dawniej. Stary Prahar gadał tak: strach ma wielkie zęby, póki zębów nie spiłujesz, smaku mięsa nie poczujesz. Nigdy jeszcze nie jedli ludzkiego mięsa.


- Zęby od dawna piłował, piłował, smaku mięsa nie kosztował – podśpiewywał stary Prahar, gdy któryś przechodził koło niego. Jasne był, że taka sytuacja nie mogła się ciągnąć w nieskończoność. 

Z wieczora zaczęły się tańce i ich członki znów napęczniały, jednak o świcie trzech wojowników z plemienia Tamireo podjęło decyzję o napaści na furgonetkę. Jeśli się pojawi. Opracowali niezawodny system przewracania ciężarówek. Całą planetę B12 pokrywała sieć prostych przez tysiące kilometrów dróg i była tego prawdziwa pajęczyna. Z punktu A do punktu B można było dojechać na kilkadziesiąt sposobów. Mieszańcy mieli swój system unikania zasadzek, ale Tamireo dysponowali wielkim taranem na rolkach, który mogli błyskawicznie wtoczyć na drogę. Dodatkowo tylko musieli dogadać się z dwoma gośćmi od tegoż tarana, Solo i Salo. Wszyscy, Solo i Salo, Wino, Kino i Lala balowali do rana. A rano poszli czatować na drogę, a nuż tym razem ktoś będzie jechał... A wtedy Solo i Salo wtoczą taran, ciężarówka się przewróci, oni wyrwą drzwi do szoferki i wypuszczą mieszańców... Tamireo brzydzili się nimi, ci z kolei gardzili dzikimi. Rozstawali się w pomrukach. Mieszańcy stosowali taktykę
survivalu i zaszywali się w dżungli, czekając spokojnie na pomoc swoich, potem wracali do bazy, rozkładając bezradnie ręce. Po serii śledczych rozmów w stylu biurokracji z B12 przywracano ich do pracy, wpisując w specyfikę odsiadywania wyroku na B12. Ale wyrok to pestka. Najważniejsze to przeżyć transport.


Zaszyli się więc w zaroślach i dalejże kimać. W końcu prawdopodobieństwo, że nadjedzie jakiś samochód z więźniami, nie było zbyt wielkie. Zapomnieli o swoich penisach, zresztą były nabrzmiałe jak diabli po całej nocy. Położyli się w trawie i posnęli jak dzieci. Wino, Kino i Lala spali wsparci o pnie
rododendronowca. Nie wolno zasypiać na zbyt długo w dżungli. A oni spali i spali. Rododendronowiec był w fazie kwitnienia, a kto zaśnie pod nim, gdy kwitnie, prześpi cały dzień, obudzi się w nocy zlany potem i bez sił. Impreza była jak cholera, a prawdopodobieństwo, że w ogóle będzie coś tędy jechać, małe. Chłopcy z plemienia Tamireo, którzy wybrali się polować na ciężarówkę z więźniami, obudzili się zlani potem pod mgiełką zimnej rosy. Była noc, ale na horyzoncie gdzieś daleko u drogi prostej jak napięta struna majaczyły światła.


- Halo Solo, halo Salo, widzę światło u końca drogi! – wrzasnął Lala.
 

Solo i Salo obudzili się zlani potem. Wszyscy zerwali się na nogi i popatrzyli tępo przed siebie. Niesłychane! Faktycznie, jedzie furgonetka! Nie było co zwlekać. Solo i Salo zajęli pozycje przy taranie, a Wino, Kino i Lala dobyli toporków. Ewidentnie zbliżał się do nich samochód, ciężarówka, mogło to być też i zaopatrzenie, ale wtedy nozdrza Wino nie rozdęłyby się szeroko, a penis by tak nie napęczniał. Wszyscy to poczuli. Była to furgonetka z ludzkim mięsem, żywymi ludźmi o delikatnej skórze i nieznanym im dotąd, lecz pożądanym, smaku i zapachu. Nadjechał pojazd i Solo oraz Salo wytoczyli taran. Zrobili to precyzyjnie i samochód walnął bokiem hamując, wrył się w przydrożne krzaki i zadymił. Wino, Kino i Lala wyskoczyli z zarośli i dawaj dobijać się do środka. A w środku jakby się kotłowało. Chłopcy z plemienia Tamireo walili toporkami w drzwi, jednak rododendron owiec pozbawił ich sił. Nie mogli ani wyrwać drzwi do samochodu, ani wybić pancernej szyby, ani też dostać się do wnętrza z tyłu, dużymi drzwiami, które najłatwiej było wyrwać. Nie tym razem. Rododendronowiec zrobił swoje, tymczasem z wewnątrz ewidentnie dobiegały odgłosy walki. Chłopcy przestali na chwilę, nie mogąc tego pojąć, po czym zabrali się do rozwalania auta z nową siłą, potęgowaną teraz jeszcze przez ciekawość. Ich przewaga fizyczna nad ludźmi nie ulegała wątpliwości, więc chłopcy roześmiali się tylko i dawaj tłuc szyby, które w końcu poszły. Wtedy Lala otworzył drzwi i wyleciał na niego martwy mieszaniec. Tamireo wydali okrzyk obrzydzenia, a Lala wycierał ramię przerażony. Mieszańców nie zabijało się, byli całkowicie nietykalni, a tu szoferki wypada trup jednego
takiego. Dzikusy wlepiły gały w ciało, a wtedy z kabiny wysunęła się pazurzasta, skrwawiona dłoń drugiego. Miał rozerwaną krtań, patrzył błędnie przed siebie i próbował się wyczołgać, lecz tylko zawisł bezsilnie na nieżywym koledze i rzęził.


Do chłopców z plemienia Tamireo zaczął powoli docierać fakt, że samochodzie był ktoś jeszcze, ktoś, kto zabił dwóch mieszańców. I że właściwie to nie są już głodni, a ich członki skurczyły się do nienaturalnych rozmiarów. Patrzyli tylko na siebie. Było ich pięciu: Solo, Salo, Wino, Kino i Lala, a w środku kto? I dlaczego jest tak cicho wewnątrz furgonetki? Rozwścieczony i przerażony Kino doskoczył do tylnych drzwi i kilka razy z pasją przywalił. I pech chciał, że drzwi tym razem otworzyły się z impetem od środka, i wyskoczył stamtąd istny diabeł, duch czarny jak smoła, błyskający białkami oczu i gotów na wszystko Koffe, zawodnik z Ziemi i gwiazda na B17, lanser mody i zabójca mieszańców we własnej osobie... Dorwał się do Kino. Złapał go za uszy i uderzeniem głowy wbił jego nos w twarzoczaszkę, oszpecając go na zawsze i całkowicie eliminując z pola walki. Tamireo otumanieni rododendronowcem wpadli w łapy rozwścieczonego i walczącego w swojej walce życia Koffego! Solo i Salo zwiali, gdzie pieprz rośnie, a pozostali Wino i Lala dostali największą w życiu nauczkę. Wyczerpani balangą i snem pozwolili odebrać sobie broń i związani jak barany zostali poprowadzeni przez czarnoskórego bandytę z Ziemi do wioski. Już na nich czekano, bo Solo i Salo dotarli do wioski wcześniej. Zwołano Radę Starszych, w tym Prahara. Najstarszy Tamireo Ogon Boga nakazał wystawienie związanych – Wino, Kino i Lalę i na pośmiewisko. Całe plemię żartowało z ich penisów. Rada Starszych plemienia Tamireo obradowała tydzień, wypytując Koffego o mnóstwo rzeczy. Koffe opowiadał o tym, jak zabił mieszańca, no i że wcześniej walczył z nimi w klatkach w Rozpadlinie. Wypytywali go o Ziemię, chcieli wiedzieć jak najwięcej. Koffe pozwolił sobie zmyślić to i owo. Z jego opowieści wynikało, że wszyscy na Ziemi są czarni. I że są nieprawdopodobnymi twardzielami. I że są silniejsi od plemienia Tamireo.



 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz