czwartek, 17 grudnia 2020

Maciej M. Maleńczuk - ODDZIAŁ SPECJALNY - "NIWA" [ODC. 8] (sierpień 2010)

Niwie założono żółty kombinezon i posadzono go w poczekalni, wreszcie zaprowadzono do pomarańczowej celi. Pozwolono mu zatrzymać kopertę, którą wręczył mu Sędzia Śledczy, po czym potraktowano kolacją: dostał jajo bataka w paliczkach na laku.

- Nie do wiary – mruknął Niwa - jajo bataka! I to w paliczkach na laku! 

Po śnieżnobiałej brei na śniadanie i czerwonej zupie na obiad, którą więźniowie zwali pieszczotliwie „periodem”, była to niemała odmiana.


- Cholera, ktoś tu podejrzanie dba o mnie – mruczał – żując może nazbyt łapczywie paliczki. Maczał je w laku, jajo zostawiając na koniec. Rozkoszował się normalnym jedzeniem, na później zostawiając sobie przejrzenie papierów. I dobrze się stało, że spokojnie zjadł kolację. 

 

Gdy później, już najedzony i po raz pierwszy jako tako rozluźniony, otworzył kopertę i zobaczył, co jest w środku, chwilowy spokój i zadowolenie prysnęły jak bańka mydlana. Koperta była ciężka, po otwarciu okazało się, że zawiera księgę, wielkie tomiszcze, które okazało się Instrukcją Obsługi Słonecznego Księżyca – pojazdu kosmicznego, którego nie chciano już na B1, a który specjalnie przystosowany mógł latami przemierzać przestworza, gdyż skonstruowany został w celu poszukiwania Żywego Boga. O istnieniu Boga, jak widać, mieszkańcy B1 byli przekonani. Zdaje się jednak, że wierzyli we wszystko – no bo jeśli mogli uwierzyć, że łysi są lepsi niż inni, to znaczy, że ich wiara doprawdy nie znała granic. Łysi wcale nie są lepsi, tego akurat pochodzący z B9 Niwa był pewny.

Pochodził z planety Łysych i nic w nich nie wiedział świętego. Ale to, iż został właścicielem takiego pojazdu, było ekscytujące. Z tego, co mu powiedziano, znajdowało się na nim do cholery porostu... Co więc spowodowało, że zamarł nagle, zbladł jak papier, po czym zwinął się w kłębek i pozostał w tej pozycji już do rana? Był to wycinek z gazety (jak tam się znalazł?), który wypadł spomiędzy stronic instrukcji. A więc Zielonooka Rudowłosa Płastuga jest w szpitalu, diabli wiedzą, czy przeżyje. Ten sukisyn Zero wyrzucił ją przez okno, choć się do tego nie przyznaje, drań chrzani coś o nieszczęśliwym wypadku, sąd mu wierzy, a Zachariasz Biegun podejmuje krucjatę, ażeby uwolnić Niwę... Na nic wolność, na nic rakieta, na nic porost, na nic wszystko! Niwa chciał umrzeć, ale nie umierał. Zrobiło mu się tylko zimno i twardo na podłodze, zbolały powlókł się na łóżko. Nie wiadomo, jak długo przeleżał na posadzce, za oknem już jaśniało. Zrozpaczony i półprzytomny Kaniwares Manning modlił się, błagał w duchu i na głos jakiegoś Kogoś, żeby odwrócił bieg losu. Tym kimś okazał się białoooki mieszaniec, ten sam, który przyjmował go na Blokhaus ADAM.


- Jedzieś tranśpoltem, juś do naś nie wluciś, będziemy tęsknić za panem – kpił, wyprowadzając Niwę z celi i prowadząc go do stojącej na platformie lodówy, do której pakowano ubranych na żółto więźniów specjalnych, takich jak Niwa.
 

Zapewne miano wobec nich jakieś specjalne zamiary. Jakie? Oficjalnie mieli być przewiezieni w doskonalej strzeżone miejsce, byli to bowiem szpiedzy, przemytnicy nielegalnych minerałów, uwikłani politycznie i kastowo wysoko postawieni skazańcy, o których trzeba było specjalnie zadbać. Nieoficjalnie jednak najchętniej pozbyto by się ich wszystkich, bo stanowili problem: upominały się o nich organizacje chroniące praw skazanych, albo rządy tej czy tamtej planety z konstelacji B.


W przedziale z Niwą siedziało czterech jeszcze, jeden bardziej od drugiego milczących gości w średnim wieku. Pierwszy tłusty i obficie pocący się łysy, drugi mały, owłosiony gryzipiór, z pewnością urzędas z B12, trzeci, żylasty brunet spokojny jak puls nieboszczyka, wyglądał na mieszańca, i czwarty – zamiast w żółtym kombinezonie z jakichś przyczyn owinięty był białym prześcieradłem i miał tatuaż na czole w kształcie diamentu, również był łysy, lecz chudy i niezwykle wysoki. Dłonie trzymał złożone razem i mantrował bez przerwy. Modlił się, powtarzał w nieskończoność bezgłośne wyrazy; całkowicie nieobecny maniak, na którego po chwili przestali zwracać uwagę.


- Lać mi się chce – zagadnął łysy i tłusty, obficie pocący się do żylastego mieszańca, na co ten, mając zapewne większe problemy, wycedził, patrząc przed siebie:


- To lej w gacie.

 
Łysy i tłusty obraził się, kręcąc głową cmoknął dwa razy i zamknął się. Samochód zakolebał się na przejeździe i z odgłosów, jakie otoczyły pojazd, Niwa zorientował się, że wjechali w dżunglę. Była noc, więc oczywiście dobiegał ich daleki śmiech. Śmiech, który mroził żyły i przypominał, co lub kto czai się w bezdennej głuszy lasów na B12. Jechali już dobrą godzinę. Niwę intrygował mantrujący tykowaty mnich. Mętnie zaczął kojarzyć fakty i po chwili już wiedział: gość musiał być z B1, z planety, gdzie wszyscy mieli boską paranoję; to od nich był statek, którego właścicielem uczynił Niwę los. Wszak chcieli szukać nim Boga – tak mówił Sędzia Śledczy, ten pies, który włożył wycinek z gazety do instrukcji. Dlaczego to zrobił? Na zgubę jego, czy z sympatii to uczynił? Niwa rozważał to wszystko, wreszcie Wykwintną Mową zwrócił się do mnicha:

- O, drogi nieznajomy myślącej trzcinie podobny, czy przerwałbyś mantrę swoją i zaspokoił ciekawość moją, a jest ona niemała, bardzo wiedzieć chciałbym, azali ty bracie niebieski na Planecie B1 byłeś chowany i tam takich to manier nabrałeś?


Zamiast odpowiedzi Myśląca Trzcina schylił głowę w geście potwierdzenia i powrócił do niemego szeptu. Nie był zbyt rozmowny, lecz skinieniem głowy dał do zrozumienia, że – po pierwsze – jest z B1, a po drugie – że rozumie Wykwintną Mowę, i że generalnie nie ma nic przeciwko kontynuowaniu rozmowy w tym tonie.


- Czy szanowny brat niebieski słyszał o poszukiwaniach Żywego Boga gdzieś w odmętach kosmosu za pomocą specjalnie skonstruowanego w tym celu pojazdu? Uczyniono tak na B1, ale ponoć statek ów zaginął. Czyś słyszał o tym, Trzcino Myśląca, rozmodlony derwiszu kosmiczny, i czemuś jest tu, wszak nie popełniacie przestępstw, cóżeś więc takiego uczynił, że jedziesz tu z nami przez ten przeklęty świat?


Indagowany w ten sposób wierny rozłożył ręce i zrobił nieokreśloną minę. Nie wiedział, nie chciał powiedzieć, nie rozumiał? Miał jak inni swoje problemy... lecz już niedługo miał martwić się nimi. Po prostu samochód, którym jechali, nagle zatrząsł się gwałtownie, po czym skręcił i wyrżnął w przydrożne drzewo. Wszyscy wpadli na siebie, Niwę przygniótł grubas, zrobiło się ciemno. Silnik ryczał jeszcze przez chwilę, po czym rozległ się zgrzyt otwieranych drzwi. Do środka wpadli przedstawiciele Pierwszego Narodu, a dokładniej członkowie plemienia Tamireo. Wszystkich wywlekli ze środka. Na zewnątrz stało ich jeszcze więcej, byli przerażająco cisi, nie mówili nic i poruszali się w sposób znamionujący wielką siłę i zręczność. Opór był bezcelowy, zwłaszcza, że Niwa był półprzytomny i poharatany – z twarzy i głowy spływała mu krew. Został związany i wpakowany razem z Myślącą Trzciną do klatki, a cztery milczące postacie z wielką prędkością poniosły ich w głąb dżungli... Na miejscu pozostała przewrócona lodówa, która miała zawieźć tych mężów specjalnej troski w bezpieczne miejsce. 

Teraz w pełgającym świetle łuczywa, przy wraku samochodu, rozgrywała się dramatyczna scena. Potłuczonych, półprzytomnych więźniów, którzy pozostali, a których z jakichś przyczyn nie skrępowano i nie włożono do klatki jak Niwy i Wierzącego, otoczono ze wszystkich stron, po czym postacie z łuczywami w ręku poczęły się do nich zbliżać, do tej stłoczonej, przerażonej garstki więźniów specjalnej troski. Już za chwilę, może za parę chwil staną się obiektem specjalnego zainteresowania znanych w całej konstelacji B smakoszy, jakimi byli przedstawiciele Pierwszego Narodu. Ich jadłospis budził przerażenie, czasem niedowierzanie, lecz to, co miało zajść w oświetlonym łuczywem kręgu, już nie budziło niczyich wątpliwości. Nie dawało też żadnej nadziei. Cisi wyraźnie chcieli się ze swymi ofiarami jeszcze podroczyć, pobawić. W ich mniemaniu ludzkie mięso nafaszerowane strachem dodawało siły – tym większej, im bardziej przerażona był ofiara w chwili konsumpcji, im dłużej krzyczała, cierpiąc niewyobrażalny ból pożerania żywcem, im bardziej marzyła o jak najszybszej śmierci. Na początek jeden z wojowników, zwany Wino, cisnął dzidą, która utknęła w ramieniu więźnia wyglądającego na mieszańca, żylastego i silnego gościa. Ranny zerwał się i ze sterczącą dzidą ruszył biegiem w stronę Wino. Ten, zaskoczony, złapał za trzonek oszczepu i pchnął mocniej, przebijając mieszańcowi ramię na wylot, ten jednak drugą ręką złapał dzikiego za gardło i tak już pozostał, ugodzony toporkiem przez innego. Przez chwilę nie dawał się odczepić, Wino szamotał się z nieżywym już mieszańcem, co dało komuś przyczynek do śmiechu, który rozległ się i zaraz zgasł. Wściekły Wino wziął się do następnego więźnia, zamierzał porządnie go nastraszyć przed jedzeniem, a reszta jego kompanów z plemienia Tamireo dołączyła do tego rytuału przerażenia i okrutnej uczty, na którą przymykał oczy ich przywódca. A był nim ktoś, kto na chwilę błysnął tylko białkami oczu gdzieś między drzewami nieprzebytej dżungli B12. Był to człowiek, najsilniejszy człowiek na B17, osławiony Koffe, czarny jak smoła bandyta, który przystał onegdaj do dzikich, a jego budząca grozę i podziw historia splotła się z niesłychaną dolą naszego Niwy, chłopaka dzieciaka, któremu los urządził przyspieszony, pokręcony i dramatyczny kurs dojrzewania, przemiany z chłopca w mężczyznę.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz