czwartek, 7 stycznia 2021

Maciej M. Maleńczuk - EKTO NIWA ETAR MATER - "NIWA" [ODC. 11] (listopad 2010)

Wydawać się mogło, że to, co dzieje się z Niwą i mnichem z B1, nie jest przypadkowe. Wielu wysnułoby wniosek, iż ich porwanie, poniesienie i uwięzienie było efektem zamiaru, postanowienia, a na koniec planu, jaki umyślił sobie Koffe, żeby wreszcie wydostać się z dżungli B12. Za pomocą statku, który miał mieć Niwa, porostu, którym wypełniona była rakieta i instrukcji przetłumaczonej przez mnicha. To pozwoliłoby Koffemu wrócić do gry na B17. Jednak te wszystkie możliwości wydostania się z irytujących opresji lęgły się jeno w głowie Niwy, były to tylko coraz przytomniejsze majaki człowieka zamkniętego w wiszącej klatce, którego otaczają dzikie wrzaski, dziwaczne śpiewy i szalona orgia kolorów. Tamireo mieli swój wachlarz barw. Niwa nie mógł i nie chciał tego wiedzieć. Pieśń, która niosła się coraz szerzej wśród plemienia Tamireo, była pieśnią śmierci (choć dla Tamireo – życia), którą wszyscy, którzy trafili do wioski w takich okolicznościach jak Niwa i mnich z B1, słyszeli jako ostatnią w życiu.


Mówiąc prościej, plemię Tamireo dowodzone przez człowieka z Ziemi – Koffe – szykowało się do rytualnego pożarcia dwóch ludzi, których schwytano i uniesiono w tym tylko celu. Całą sytuacją rządził czysty przypadek i zwyczajne fatum, a to pchało dwóch ludzi w klatce ku ogromnym rożnom, na które mieli być nadziani. Potem miano ich upiec i zjeść.. Co gorsza, w uczcie zamierzał uczestniczyć sam Koffe, który z żądzy przetrwania i chęci pozostania przywódcą sam stał się ludożercą i teraz oblizywał się rytualnie i mlaskał, demonstrując oskomę i dzikość, co przychodziło mu z łatwością. Po prostu przez te parę lat spędzone z Tamireo – choć sam ich niezwykle ucywilizował i wyniósł na najgroźniejsze plemię na B12 – sam stał się jak oni. To było nieuniknione, instynkt podpowiadał mu, że tak trzeba. Tak się zdobywa zaufanie. Stał się ludożercą jak tamci. Dla mnicha z B1, który poszukiwał Boga, i Niwy który chciał tylko być fryzjerem gwiazd, był to koniec życiowych planów, marzeń, miłości, rodziny – wszystkiego. Znów ich niesiono. Ku ogromnym rożnom zamontowanym przy paleniskach. Drewno świętej rośliny Po-Go, które rzucano do ognia przy wtórze rytualnego śmiechu, trysnęło iskrami na ogromną wysokość. Paliło się niezwykle – intensywnym i iskrzącym się ogniem, a spadające iskry podobne były feeriom motyli. Do ognia podeszły dziewczęta Tamireo, zwane Tamira-Mani, śpiewały o tym, kim są, wskazując na siebie i jedna na drugą. Wszystkie młode, wszystkie niewinne i piękne – co skrępowany i uwięziony, a teraz noszony przez chłopców zwanych Tamira-Pani, Niwa, konstatował z nienaturalną trzeźwością umysłu.


„Mój Boże, jakie piękne dziewczęta. A jakie włosy! Mogę umierać!” – dowcipkował w duchu, bo nic innego mu nie pozostawało. Humor umiera ostatni.


Tak więc Tamira-Pani krążyli z Niwą i budzącym się właśnie z letargu i złudzeń mnichem w kulistej klatce dookoła ognia, śpiewając Pieśń Ognia: Ehmat etari Ahmat etari Baha baha baha. Dziewczyny odpowiadały na to pieśnią o litości nad pojmanymi i ich późniejszym losem: Elli lama Dajman karma Deli ma non eta wari Ładne to było. Może nie będzie to aż tak straszna śmierć, bo pieśń była dobra, te dziewczyny i ich litujące się, rytualne gesty. Podchodziły do klatki i załamywały ręce, jak matki żegnające synów idących na wojnę, i odchodziły z twarzami ukrytymi w dłoniach, po czym podnosiły ręce i znów podchodziły do koła. Poprzez rozgardiasz poniósł się tubalny śmiech i dotarł do mózgu Niwy, który jeszcze utrzymywał się przy nadziei na przeżycie. Tubalność ta dała impuls skojarzeniu. Wszyscy Tamireo głosy mają jasne. Chłopaki skrzekliwy, a dziewczyny jak to dziewczyny. A tutaj taki niski tubalny timbre. To człowiek! W dodatku głos ten znajomy! Niwa ożywił się i myślał rozpaczliwie: 

„Jakiczłowiek śmieje się wśród Tamireo? Gdzie on do cholery jest?” Chłopaki zwolnili kroku i zatrzymali się przed jaskinią. Klatkę powieszono na stelażu z oszczepów. Rozstąpił się rząd dziewczyn, a z wnętrza dał się słyszeć ten sam tubalny głos:


- Hahahahahahaha! Zjedzony człowiek! Hahahahahahaha! Dwóch zjedzonych ludzi! Lubię wiedzieć, kogo zjadam. Zwłaszcza jeśli będzie to jego mózg. Opiekam go na rozdwojonym rożnie, hahahahahahahaha! No chyba że to wyjątkowy parszywiec, wtedy mózg jego i całą resztę rzucam psom, hahahahahahaha!
- Hahahahahahahaha! – śmiało się razem tubalnym głosem całe plemię Tamireo.
- Hahahahahahahahahaha! – śmiał się zamknięty z Niwą w klatce mnich.
 

Nagle wszyscy zamilkli, tylko mnich się jeszcze śmiał. Wtedy podszedł wojownik Wino ze zmiażdżoną twarzą i rozplótł sznur u dołu klatki. Niwa i mnich znaleźli się na ziemi, co było jakimś urozmaiceniem po tylu godzinach w kucki. Niwę bolało, wszystkie stawy zdawały się trzeszczeć, a przez całe ciało przeszła seria skurczów. Z trudem prostował kończyny, ale powoli dochodził do siebie. Mnich spróbował nawet wstać, był naprawdę niezwykle wysoki, ale kiedy tylko stanął na nogi, runął przed siebie jak długi. Zrezygnowany usiadł – mantrując swoje – szykował się na śmierć. Ta mantra wyrwała Niwę z odrętwienia wywołanego bólem, jego umysł znów pracował: „Wymyśl coś, powiedz, może rozśmiesz ich... ten ktoś w jaskini... przecież wydawał się znajomy. Ktokolwiek to jest, rozumie ludzką mowę, a może rozumie i Wykwintną?”

 
- O władco wszechrozumny, niecko czynów prawych! I lewych! Tyś ten, którego wielkość swoją i legendę wsze blokhausy znały! Jeśliś to ty, a wszystko mówi mi, że to ty, to jesteś człowiek z krwi i kości, Koffe zwany, więc prawda to, żeś przeżył, żeś jest wodzem dzikich, zali ty jak i oni ludożercą się stałeś? Daj szklanicę wody przed śmiercią. Każ wody podać, o wszechmogący!


Z jaskini wyszła dziewczyna z dzbankiem wody, mnich rzucił się do niej, lecz ona odskoczyła i kiedy uspokoił się, dopiero podała mu dzbanek. Pił łapczywie, aż Niwa wyrwał mu dzban z ręki. Mnich złapał się za brzuch i jęczał, zwijał w skurczach – wypił za dużo. Niwa spokojnie przykucnął koło dzbanka i nalał na dłoń wody, po czym zaczął przyczesywać włosy. Resztką umył twarz, po czym rzekł:


- Jeśli umierać mam, z czystą twarzą pójdzie pójdę i włosy ułożę. Potem w pętlę głowę sam najchętniej włożę.


Zapadła cisza. Trwała w nieskończoność. A w rzeczywistości trzydzieści sekund. W końcu, gdy minęła wieczność, z jaskini dał się słyszeć głos. Dla Niwy zabrzmiał jak fanfara zwycięstwa.


- Nie słyszałem Wykwintnej Mowy od lat. Jakoś nikomu nie przychodzi do głowy przed zjedzeniem. A może po prostu zjadałem samych frajerów? Stój tam, gdzie stoisz i nie rób żadnych głupich ruchów.


Wewnątrz jaskini coś się poruszyło. Dwie dziewczyny postąpiły naprzód i uczyniły daszek z liści. A z jaskini wyszedł Koffe w mundurze zdartym z mieszańca, obwieszony w swoim stylu, cały w amuletach, pasach z nabojami; w ogóle nie wyglądał jak Tamireo. Czarna twarz dopełniała wrażenia. Pośród reszty plemienia wyglądał, jakby przed chwilą wylądował ze spadochronem.


- Jestem Koffe, zaprezentuj się, adepcie.

- Jako adept Wykwintnej mowy nie mógłbym tego nie zrobić. Po prostu kiedyś wziąłem sobie coś do serca. Były to Zasady. Jestem Kaniwares Manning, pseudonim Niwa, i spotkaliśmy się na B17.
- Kaniwares Manning, pseudonim Niwa? Facet w Ecri?


Koffe zamarł bez ruchu. Stał naprzeciw Niwy i patrzył mu w oczy, rozpoznając go. Koffe znał fakty. Koffe kojarzył fakty. Koffe miał krótkofalówki, telewizory i wszystko, żeby wiedzieć, co się dzieje w konstelacji B. Wewnątrz jaskini kryło się imponujące centrum monitoringu. Na twarzy Koffego widać było zrozumienie sytuacji, że oto mamy tu słynnego gościa, prawdziwego VIP-a!


- Toż to przez niego ma teraz kłopoty Eugeniusz Zero, ten słynny kabotyn. Kto rogi mu stawia, na śmierć się wykrwawia!
- Jam ci jest Niwa, lecz miłość moja to nie chęć postponacji, nie ma w tym zamiaru i nikt nie ma racji – odparł Niwa, czując, że wraca do życia.


Tym czasem Tamireo zaskoczeni sytuacją szemrać poczęli:


- O czym gadają? Czemu wódz nie zabija człowieka? Czemu nie obcinamy mu głowy pośród śmiechów? Czemu na rożen nie nadziewamy?


I wtedy wódz przemówił:


- Ekto Niwa etar mater – co oznaczało „to jest mój przyjaciel Niwa”.


Prawdę mówiąc, nie było takiego słowa jak „przyjaciel”. Koffe trochę naciągnął rzeczywistość. Użył słowa „brat”, co całkowicie zmieniło sytuację. To dawało im trochę czasu. Ile? Tamireo znów szemrali, pokazując na mnicha. Jednoznacznie gestami pokazując na brzuchy i jęczącego poszukiwacza Boga, dawali do zrozumienia, że chcieliby zjeść chociaż jego. Koffe zrobił krok w kierunku mnicha. Wszyscy
się odsunęli.

- Ekto Meno etar mater – rzekł i wszyscy krzyknęli. Tamireo nie pojmowali, że oto Koffe Mater zna ich język! Po chwili wrzasnęli jeszcze raz:


- Ekto beto sukur gato?! – To co mamy jeść dzisiaj?
- Ekto beto sukur Galineo! – Zjemy dzisiaj Galineo – odrzekł spokojnie Koffe.


Galineo byli jeńcami z zaprzyjaźnionego plemienia. Na zjedzenie przyjaciela trzeba było zasłużyć. Tamireo poczuli się wyróżnieni, bo Galineo byli przyjaciółmi. Wzięli się do obrzędów rożen, śpiewu i litości. Zaś Koffe, Niwa, oraz mnich nazwany na potrzeby chwili Meno, weszli w głąb jaskini, prosto do
centrum monitoringu, krótkofalówek, całej masy kabli, generatorów, kosmicznego szumu całej konstelacji B. Z ich rozmowy wynikło, że Niwa niewiele wie o tym, że stał się sławny, że Eugeniusz Zero jest w więzieniu i być może przywalą mu wyrok na B12, że Zielonooka Rudowłosa Płastuga dochodzi do zdrowia po „upadku” z okna, i że jak na razie nie ma wieści o tym, że Niwa został zjedzony przez Pierwszy Naród, żadna stacja nie podaje takiego newsa. Niwa opowiedział o ucieczce, o Mono i o statku. Że jest niesamowity. Że został skonstruowany w celu poszukiwania żywego Boga. Że być może uda się nim uciec z B12. I że cały czas pod ubraniem nosi warstwę ochronną, wciąż od momentu podróży wzdłuż blokhausu ADAM 545 ma za pazuchą cholerną instrukcję obsługi. Że za diabła nie można się w niej wyznać, bo jest napisana w B1. Owszem są rysunki, ale bez opisu... Ale i na to jest rada. Jęczący tu i wijący się z bólu tykowaty kretyn jest z B1. Ekto Meno etar mater.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz