W części drugiej naszej opowieści nadal jesteśmy w XVII wieku. Tematem podejmowanej historii wciąż są tereny Wirginii. Tym razem bardziej wgłębimy się w realia życia pierwszych Hammettów, którzy najpierw dotarli, a później rodzili się w Ameryce kolonialnej. Na Hetfieldów (a właściwie Hatfieldów) osiadłych w hrabstwie Russel, trzeba jeszcze poczekać dobre sto lat, kiedy to pierwsze wzmianki w księgach kolonii pojawią się ok. 1720 roku.
Na początek dwa ważne elementy poglądowe dodane do części pierwszej, ale i teraz równie istotne dla śledzenia losów kolonistów w Wirginii:
Trzy pokolenia przodków Kirka ze strony ojca:
- Andrew Hammett – ur. 1620-1640 w Widecombe in the Moor, Devon, Anglia, Wielka Brytania
- Tamsin Hammett (z d. Longworthy);
- John Hammett - ur. w 1657 roku w Widecombe In The Moor, Devon, Anglia; zm. w 1690 roku w Culpeper County, Wirginia;
- Sarah Hammett (z d. Underwood) – ur. 1659 w Kingswinford, West Midlands, Anglia; zm. w 1680 roku w Culpeper County, Wirginia;
- William Hammett, sr – ur. 1678 roku w Londynie, Wielka Brytania; zm. w maju 1744 roku w Richmond, Wirginia;
- Sarah Hammett (z d. Brownrose) [druga żona] – ur. 1683 w Richmond, Wirginia; zm. w 1750 roku w Richmond, Wirginia.
Kompania Wirginii została zlikwidowana decyzją króla Jakuba I Stuarta w
1624 roku. Decyzja to jedno, ale proza życia to zupełnie inna bajka.
Życie w Wirginii oczywiście nie ustało, a system władzy po przejściu pod
rządy królewskie nie uległ zasadniczym zmianom. Obecnie gubernator
mianowany przez króla podlegał Radzie w Londynie. Owa Rada dzięki
przeróżnym zarządzeniom wpływała na polityczne praktyki w kolonii - np.
ograniczenie ekspansji terytorialnej, aby utrzymać pokojowe stosunki z
Indianami, czy też próby wymuszania prowadzenia bardziej zróżnicowanych
upraw na eksport niż tytoń, który stał się uprawną monokulturą Wirginii.
Trudno odmówić władzy w Londynie tego, że były to naprawdę
dalekowzroczne plany rozwoju, ale zagrażały one interesom tworzącej się
nowej kolonialnej grupie społecznej, która swą pozycję zyskała nie w
wyniku dziedziczenia, jak londyńska klasa dżentelmenów, ale na drodze
przedsiębiorczości, dynamicznemu rozkręceniu gospodarki i ostrej walce o
zdobycie majątków.
Miejscowi przedsiębiorcy nie mieli zamiaru rezygnować ze swoich
zasadniczych celów jak właśnie ekspansja terytorialna i handlowa,
swobodny dostęp do ziemi, oraz kontrola lokalnego prawa. Wirgińscy
magnaci, walcząc o poszerzenie swoich wpływów na rządy w kolonii,
strzegli po prostu własnych interesów. Udało to się im już w połowie
siedemnastego stulecia, gdy całkowicie opanowane przez miejscową
oligarchię Zgromadzenie sprawowało praktycznie rządy bez istotnego
wpływu Londynu.
Struktura budowania kolonii odbywała się w Ameryce w oparciu o różne
odłamy protestantyzmu. Anglikańska Wirginia patrzyła z jawną niechęcią
na powstałą w sąsiedztwie kolonię Maryland, gdzie nie tylko jawnie
praktykowano (znienawidzony przecież w Anglii) katolicyzm, ale cała
niemal elita władzy – gubernator, członkowie Rady, wyżsi urzędnicy i
plantatorzy wyznawali religię katolicką. Mieszkańcy Marylandu to w
głównej mierze protestanci. Taki układ społeczny spowodował, że w
niedługim czasie izba niższa Zgromadzenia została zdominowana przez
protestantów. Do sporów na poziomie władzy dochodziły także miejscowe
nastroje antykatolickie, wzmacniane dodatkowo przez napływ setek
wypędzonych z Wirginii purytanów. W XVII wieku była to cecha
charakterystyczna dla obu kolonii, że podziały polityczne były
nierozłączne z religijnymi. W porównaniu z Wirginią, gdzie rządząca
elita bezwzględnie dążyła do poszerzania swoich terenów kosztem Indian, w
Marylandzie stosunki z tutejszymi układały się znacznie bardziej
pokojowo. Założyciele kolonii wykorzystali negatywne doświadczenia
sąsiada i od początku prowadzili ostrożną politykę wobec miejscowych
plemion.
System gospodarczy w Wirginii był u zarania dziejów niezwykle prostym
mechanizmem, a był to plantacyjny system produkcji tytoniu na eksport do
Europy. Kariera tytoniu obiecywała emigrantom szybkie dochody i szanse
awansu społecznego. Tytoń od początku zdominował całkowicie gospodarkę
kolonii. Kluczem do sukcesu osiągania zysków z jego uprawy nie była
wcale ziemia, której w kolonii nie brakowało, ale siła robocza. Sama
ziemia w gruncie rzeczy była bezwartościowa. Dopiero nowi osadnicy, a
dokładniej ich praca, nadawały ziemi realną wartość. Na początku
potrzebną siłą roboczą byli angielscy robotnicy kontraktowi. Władze
Marylandu, Wirginii i sąsiedniej Pensylwanii wspólnie z miejscowymi
Indianami podpisali porozumienia o zwracaniu zbiegłych służących.
Wymowne były kary przewidywane przez prawo za wykroczenia służących: ot
choćby czas nieobecności na plantacji spowodowany ucieczką trzeba było
odpracować dziesięciokrotnie (od 1666 roku). To samo tyczyło się czasu
straconego z powodu ciąży służącej i opieki nad dzieckiem. Czas był w
tym wypadku dla właścicieli konkretną, wymierną wartością, przeliczaną
na tytoń.
A dlaczego ówcześni krewni Kirka Hammetta przez relatywnie długi czas
żyli wyłącznie w Wirginii i przeprowadzki (jeśli miały miejsce) odbywały
się tylko między hrabstwami? Otóż oprócz względów religijnych,
całkowicie odmiennych w każdej sąsiedniej kolonii, im dalej na południe,
tym trudniejsze warunki życia. Tereny południowe przez długi czas
uważane były przez Wirgińczyków za synonim biedy i prymitywnych
warunków. Poza tym można mówić o swego rodzaju kulturze plantacyjnej
Wirginii, gdzie plantator, chociaż czuł się Anglikiem i w Anglii szukał
wzorców kultury, był znacznie bardziej związany z ziemią i ludźmi swojej
plantacji. Nawet w XVIII wieku Anglicy kolonizujący wyspy karaibskie
nadal marzyli o powrocie do Anglii. Wirgińczycy poczynali już czuć się
Amerykanami. Rodził się powoli charakterystyczny dla kolonii środka i
południa styl patriarchalny, gdzie właściciel miał poczuwać się do
ojcowskiej, autorytarnej opieki i odpowiedzialności za cały mikrokosmos
plantacji, które nadal zatrudniały służbę kontraktową z Europy i nie
było jeszcze mowy o sprowadzaniu niewolników z Afryki. To dzięki m.in.
dobrej jakości życia, ludność Wirginii w latach 1624-1700 wzrosła
czterdziestokrotnie z ok. 2500 do 100 000 mieszkańców. W tym samym
okresie produkcja tytoniu wzrosła ponad trzysta razy – ze 119 000 funtów
do 36 milionów funtów.
Anglia zabraniała bicia monet w koloniach, a nawet wywożenia ich tam
sprawiając, że na szeroką skalę wykorzystywano barter. W Wirginii
podstawowym towarem przy wymianie handlowej był oczywiście tytoń. Płaco
nim za towary, ale także za usługi, opłacano podatki i długi, obliczano
zyski i straty – pełnił dwoistą rolę – był produktem i walutą.
Przyjrzyjmy się przez chwilę przytoczonemu niebywałemu wzrostowi
produkcji wirgińskiego tytoniu. Wzrostu ilości eksportu nie zablokowały
brytyjskie Akty Nawigacyjne, które zakazywały eksportu do krajów innych
niż Anglia, a to z tego względu, że ten sam tytoń Anglicy i tak wysyłali
do innych krajów Europy, w których zapotrzebowanie na tytoń stale
rosło. Niemal do końca XVII wieku wytwarzano go bez udziału afrykańskich
niewolników. Wielką rolę w ówczesnej sytuacji społeczno-gospodarczej
Wirginii odgrywała biała służba kontraktowa przybywająca z Londynu i
okolicznych wsi. Prawie połowę imigrantów w okresie kolonialnym
stanowili służący. Kontrakty były podstawową formą zaludniania
brytyjskiej Ameryki i to właśnie robotnicy na służbie byli w XVII wieku
główną siłą roboczą na plantacjach. Mimo, że nie są oni zbyt widoczni w
źródłach ani w historiografii, to ich obecność stała się jedną z
najbardziej charakterystycznych cech kultury kolonialnej.
Mamy wciąż wiek XVII i praca służby kontraktowej miała w tym okresie
znaczenie kluczowe dla gospodarki, a właściciele ziemi byli od tej grupy
społecznej wysoce uzależnieni. Nie dotarłem niestety do choćby
strzępków informacji o tym, w jakim charakterze pojawili się na
amerykańskiej ziemi pierwsi Hammettowie. Za mało twierdzeń, by na ich
podstawie wyciągać wnioski i tworzyć teorie. Pozostanę więc w sferze
hipotez (albo jak ktoś woli – zgadywanek) i pociągnę temat owej
brytyjskiej służby na kontraktach.
Okres pracy po przybyciu do kolonii wynosił wg ówczesnego prawa pięć
lat, ale nie oznaczało to, by służący był tylko przez taki okres
związany z właścicielem. Wielu sprzedawanych w ten sposób to były osoby
nieletnie; w sytuacji, gdy prawa przewidywały w takich wypadkach okres
służby trwający aż do osiągnięcia pełnoletności (w Maryland było to np.
24 lata), opłacalne było dostarczanie osób poniżej lat 18, gdyż
automatycznie zapewniało to nabywcom kilka dodatkowych lat pracy
służącego. Nierzadko statki dostarczały w tym celu porwane z Irlandii
dzieci. Było oczywiście całkiem sporo inaczej skategoryzowanych
służących – np. dłużnicy, którzy sami oddawali się w służbę, by spłacić
długi; kolejne, to osoby, które po prostu nie miały innych możliwości
utrzymania się; sieroty, które z tych samych powodów oddawali
opiekunowie – były to i nawet kilkuletnie dzieci. Wszystkich tych ludzi
obowiązywały ustawy o służbie kontraktowej: przysługiwało im prawo do
odzyskania wolności po zakończeniu terminu służby i prawo do otrzymania
od pana wyposażenia, które pozwoli na usamodzielnienie się – wiktu,
opierunku, narzędzi, etc. Zostając służącym, osoba stawała się niemal
całkowicie zależna od szefa (pana). Tak stanowiło kolonialne
ustawodawstwo.
Większość służących przybywających do kolonii plantacyjnych (w Wirginii
były to wspomniane już plantacje tytoniu) pochodziła z warstw niższych,
rzadziej średnich. Na ogół byli to niewykwalifikowani robotnicy rolni,
chociaż wielu podawało się za rzemieślników i wolnych chłopów. Cechą
wspólną tych wszystkich ludzi był brak jakiegokolwiek majątku. Niewiele
znać z bezpośrednich źródeł o motywacjach, jakimi kierowali się
potencjalni służący decydując się na emigrację. Większość z nich nie
pozostawiła po sobie dokumentów pisanych. W pracach historyków
amerykańskich dość często spotkać można sugestie, że decyzja o
podpisaniu kontraktu była kwestią wolnego wyboru, a warunki umowy były –
jak to pisała Gloria Main w Tobacco Colony: Life in Early Maryland 1650-1720 - „wytargowane
w Anglii między potencjalnym emigrantem a agentem, który prowadził
rekrutację”. Wniosek ów oparty jest na założeniu, że służący mieli
pewien wybór warunków do utargowania, np.: wybór docelowej kolonii, czas
trwania służby, rodzaj pracy, itd. I znów dygresja do czasów
obecnych – czy z podobnymi problemami nie mierzą się i dziś robotnicy
podpisujący umowy do pracy w sadach i plantacjach Francji, Holandii,
Belgii? Albo opiekunki osób starych w Niemczech? Mają w kraju agencję, z
którą podpisują taką umowę, przyjeżdżają na miejsce i… niewiele z tej
umowy zgadza się z rzeczywistością. Wracamy na plantacje Wirginii i
Marylandu – istotnie, gdyby brać pod uwagę czysto prawną stronę
kontraktu, może się wydawać, że jego treść jest dobrowolna i umowna:
służącemu gwarantowano prawa do otrzymania mieszkania i wyżywienia,
wolnej niedzieli, oraz wyzwolenia po upływie wymaganego czasu. Przy tak
wąskim ujęciu sprawy tracimy jednak z pola widzenia przymus ekonomiczny
oddziałujący na emigrantów – brak wolnej ziemi, zatrudnienia, majątku,
rodzin (większość służby to samotne, młode osoby), a więc to wszystko co
zmuszało ich do podpisania kontraktów w celu poprawienia swojego losu.
Ci, których zwerbowali agenci, i którzy następnie sprzedawani byli u
wybrzeży amerykańskich plantatorom nie mieli w istocie żadnego wyboru co
do długości służby, ponieważ była ona ustalona w ustawach
poszczególnych kolonii. Warunki pracy również były dyktowane przez
właścicieli, chyba, że plantator miał do czynienia ze stosunkowo
niewielką grupą wykwalifikowanych służących. Po odpracowaniu wyposażenie
także było jasno określone w miejscowych ustawach i zwykle obejmowało
ubranie, siekierę, motykę i zboże. Najgorsza była sytuacja tych
służących, którzy docierali do Ameryki bez podpisanych w Anglii umów.
Byli oni niemal całkowicie zdani na łaskę i niełaskę plantatorów, którzy
ich kupowali, opłacając w ten sposób koszt podróży.
Idea i praktyka służby kontraktowej miała w Anglii wiekowe tradycje;
oddawanie młodzieży na stancję do przyuczenia zawodu było zakorzenione w
kulturze od wieków średnich, a typowy kontrakt przewidywał zazwyczaj
nauczanie oraz utrzymanie. Dzieci ubogich były przymusowo brane na
służbę, którą jednak musiały odrabiać w koloniach, gdzie ich po prostu
sprzedawano. Traktowanie takie mieściło się z powodzeniem w
światopoglądzie i wartościach kultury klasy panującej. Np. władze
miejskie Londynu nie widziały niczego niewłaściwego w przymusowym
wzięciu do służby stu chłopców ubogiego pochodzenia i wysłaniu ich do
Wirginii. Takimi zasadami prawnymi zasłaniać się mogli kapitanowie
statków, którzy porywali po prostu dzieci, aby sprzedać je w koloniach.
Wirgiński ewenement wykorzystywania do pracy na plantacjach białej
służby niemal do końca siedemnastego stulecia nijak miał się do
ogólnokolonialnego trendu „werbowania” czarnych niewolników. Pierwsi
osadnicy przybywający na Barbados w 1627 roku przywieźli ze sobą
dziesięciu niewolników. Na wyspie Providence zasiedlonej przez
angielskich purytanów w 1641 roku zamieszkiwało 400 Anglików i 600
afrykańskich niewolników. W okresie bujnego rozwoju produkcji cukru w
latach 1640-1700 na karaibskie wyspy angielskie sprowadzono, głównie za
pośrednictwem handlarzy holenderskich i angielskich ok. ćwierć miliona
niewolników! W 1675 roku, gdy we wszystkich koloniach w Ameryce
przebywało tylko ok. 4000 czarnych niewolników (bo też sam system pracy
niewolniczej odgrywał wówczas w gospodarce marginalną rolę), w
angielskich koloniach na Karaibach pracowało na plantacjach ponad 100
000 niewolników z Afryki. Wyjaśnijmy sobie już na wstępie, kim był
czarny niewolnik dla kolonistów angielskich: otóż był uznany za
dożywotniego sługę, za towar, za własność pozbawioną wszelkich praw.
Pełne przejście z systemu siły roboczej opartego o białych służących
kontraktowych na system niewolniczy dokonało się w Wirginii i
Marylandzie dopiero w ostatnich dwóch dekadach XVII wieku. Przyczyną
zmiany systemu były oczywiście korzyści ekonomiczne dla plantatorów
płynące z zastosowania tego typu siły roboczej. Postawy rasistowskie nie
odegrały tu, jak się wydaje większej roli przyczynowej, a jedynie
posłużyły do moralnego uzasadnienia tej formy podporządkowania człowieka
człowiekowi. Dostawy do Wirginii i Marylandu wzrosły tak znacznie, że
już w roku 1700 handel niewolnikami był tu największy na kontynencie.
Wirginia 1700 roku to 3000 służących plus blisko 4700 niewolników. A
ceny? Cofnijmy się jeszcze na moment do 1650 roku: w Wirginii służący
kosztował 1000 funtów tytoniu, natomiast niewolnik kupowany był za grubo
ponad 2000 funtów tytoniu. Z początkiem wieku XVIII ceny niewolników
mocno spadły, ale pamiętajmy, że niewolnik pracował na rzecz właściciela
całe życie, z służący tylko kilka lat.
Mapa trzynastu kolonii, przedstawiająca ilość pracowników w każdej kolonii w 1770 roku wraz z odsetkiem niewolników z Afryki przypadającym na całą populację danej kolonii.
Dzięki napływowi niewolników morale i status społeczny kolonistów dość
mocno wzrósł. Wszyscy biali - czy bogaci, czy ubodzy stali się teraz
klasą panującą, a negatywne cechy przypisywane tradycyjnie w Anglii
ubogim zostały przeniesione na czarnych, Indian i Mulatów. To właśnie
niewolnictwo i rasizm, niwelując w znacznym stopniu antagonizmy wewnątrz
społeczeństwa białych, umożliwiło kult wolności i równości w Wirginii –
największej kolonii w momencie powstania Stanów Zjednoczonych i
ojczyzny największej liczby wczesnych przywódców republikańskich. I
mimo, że Metallica nie ogłasza się medialnie po żadnej z politycznych
stron, to śledząc (na ile to możliwe) prywatne zachowania członków
zespołu, dość dokładnie można połapać się w tym, że rodzinne wartości
republikańskie (ze strony ojca) odcisnęły niemałe piętno na Jamesie
Hetfieldzie, natomiast wzorce demokratów bliskie są i Kirkowi Hammettowi
i Larsowi Ulrichowi. W 2016 roku (tuż przed wyborem Donalda Trumpa na
prezydenta USA) David Marchese rozmawiał z Larsem w te słowa:
Czy ty i James rozmawialiście kiedyś ze sobą o polityce?
Lars: Przysięgam,
że rozmawiam z Jamesem o większości rzeczy na tej planecie, ale nie
sądzę, bym kiedykolwiek celowo prowadził z nim polityczną dysputę.
Spędziliśmy ze sobą 35 lat i oczywiście siedzieliśmy w tym samym pokoju,
kiedy rozmowy dotyczyły polityki, ale czy ja i James siedzimy i
dyskutujemy o naszych konkretnych poglądach na temat np. niedrogiej
opieki zdrowotnej? Takie coś się nigdy nie wydarzyło.
Czy to nie wydaje się trochę dziwne, by pracować z kimś 35 lat i nigdy nie rozmawiać o polityce?
Lars: Musisz
zrozumieć, że Metallica to cztery osoby z czterech różnych miejsc,
które podążały czterema bardzo różnymi ścieżkami do miejsca, w którym
aktualnie jesteśmy. Jedyną sprawą, która nas połączyła jest miłość do
muzyki, którą gramy, jak również to, że wszyscy czuliśmy się wyrzutkami i
próbowaliśmy odpowiedzieć sobie na pytanie: Kim, do diabła, jesteśmy?!
Nie spotkaliśmy się dlatego, że kwestionowaliśmy wydarzenia kulturalne
czy polityczne. Zebraliśmy się razem, ponieważ byliśmy trochę zagubieni
i chcieliśmy przynależeć do czegoś większego niż nasze światy. Mogę
siedzieć i rozmawiać z tobą o polityce całą noc, ale niekoniecznie czuję
potrzebę, by robić to w wywiadzie. Metallica to kolektyw, ale nigdy nie
byliśmy zespołem, który usiadłby przy stole rzucając temat: OK. Jaki
jest nasz wspólny pogląd na świat?
No dobra, to jaki jest twój pogląd na dzisiejszy świat (w 2016 roku)?
Lars: Dorastałem
w systemie funkcjonującej socjaldemokracji. Wychowywałem się w kraju,
gdzie niedroga opieka zdrowotna była normą, w kraju, w którym słowo „my”
jest bardziej popularne od słowa „ja” Więc zaufaj mi - mam swoje opinie
na ten temat, ale naprawdę nie muszę włazić na dachy i stamtąd o tym
krzyczeć. Może któregoś dnia to zrobię, a są chwile, że naprawdę muszę
się hamować, by tego nie zrobić. Jestem zdumiony tym, w jaki sposób
prawda i fakty stały się nagle czymś przestarzałym. Teraz, jeśli ktoś
dostrzega coś, co mu się nie podoba, po prostu stwierdza: „Media to
wymyśliły”. W moim życiu osobistym dużo się na ten temat rozmawia.
Wracamy do czasów niewolnictwa w Wirginii. Najwcześniejsza wzmianka o
czarnoskórych w Ameryce brytyjskiej pochodzi z 1619 roku, gdy sekretarz
kolonii, John Rolfe, zanotował pod koniec sierpnia: Do Wirginii przybył okręt holenderski, który sprzedał nam dwudziestu Murzynów.
Nieliczni wolni czarnoskórzy, którzy żyli na tych terenach we wczesnym
etapie kolonii, byli z reguły przywiezieni przez swoich byłych
właścicieli z Anglii lub innych kolonii, a następnie uwolnieni; ci
natomiast, których sprzedawano ze statków byli niemal w stu procentach
dożywotnimi niewolnikami. Pierwsze zasadnicze kodeksy niewolnicze na
ziemiach zamieszkałych przez Hammettów uchwalono w latach 1680-1682 za
czasów Johna Hammetta i jego syna Williama
– było to pierwsze pokolenie Hammettów (po mieczu) urodzone w Londynie,
które osiedliło się w Kompanii Wirginia. Żona Johna zmarła właśnie w
roku pierwszych uchwał sankcjonujących niewolnictwo na tym terenie.
Pełna kodyfikacja niewolnictwa powstała tam w pierwszych latach XVIII
wieku.
Powoli zbliżamy się z opowieścią do osiemnastego stulecia, jednak zanim
wyrwiemy z kalendarza ostatnią kartkę mijającego wieku chciałbym
króciutko naświetlić jeden z najważniejszych tematów, które przyczyniły
się do tego, że dziś niemal gotowa jest już druga część historii z
Hetfieldami i Hammettami w tle, a dowodem na to jest fakt, że właśnie
czytacie te słowa. Chodzi mianowicie o film polecany dość mocno przez
Kirka Hammetta pt. Czarownica - bajka ludowa z Nowej Anglii.
Na potrzeby zaznaczenia tego etapu historii USA przenieśmy się na
moment z Wirginii w region Nowej Anglii, który obecnie składa się z
sześciu stanów: Maine, New Hampshire, Vermont, Massachusetts, Rhode Island oraz Connecticut.
Rozpoczyna się pierwsza scena filmu: jesteśmy w latach 30. XVII wieku i widzimy głowę rodziny: mężczyznę, który jest sądzony przez Zgromadzenie Nowej Anglii. Sądzony ma na imię William, jest purytaninem, który nadal wierzy, że możliwe jest życie według boskiej doktryny, z daleka od „ziejącej fałszem, nakierowanej na bogactwa” religii katolickiej. Postać filmowej głowy rodziny wzorowana jest na osobie Rogera Williamsa. Niezłomna purytańska postawa historycznego Williamsa sprawiła, że facet zyskał sobie na tyle dużo zwolenników, że kongregacja w Salem wybrała go na swojego pastora. Zwierzchnia władza w Bostonie zażądała odwołania go z tej funkcji, używając niezbyt czystej etycznie groźby odmówienia przyznania nowych ziem, o które właśnie starało się Salem. Na szczęście dla władz w Massachusetts, Williams w swym nieprzejednanym przekonaniu o własnej postawie jako jedynie słusznej, ukuł miecz na własną głowę twierdząc: Skoro Kościoły kolonii pozwalają, by władze świeckie naruszały niezależność kongregacji, to utraciły one swą czystość i obecnie jego kongregacja winna wyrzec się i odciąć od innych, w przeciwnym bowiem razie on zmuszony będzie odejść ze stanowiska pastora. Separatystyczne zachowania Williamsa nie tylko podważały autorytet władz, ale zagrażały poczuciu solidarności wśród purytanów kolonii, którzy uważali się za wybranych twórców „prawdziwego Kościoła”. W 1635 roku miasto Salem odwróciło się od niego, a sąd w Bostonie skazał go na wygnanie. W rok po tych wydarzeniach Roger Williams założył miasto Providence (Opatrzność) – pierwszą osadę nowo powstałej kolonii Rhode Island. W 1644 roku udał się do Anglii, gdzie uzyskał przywileje na utworzenie kolonii. Kilkakrotnie zostawał wybierany jej gubernatorem.
William - pierwowzór postaci Rogera Williamsa w filmie Czarownica. Bajka ludowa z Nowej Anglii
A jeśli mowa o Providence, to w świecie Metalliki jest osoba, która mocno przyczyniła się do rozwoju twórczości zespołu Hetfielda i Hammetta. W mieście założonym przez Rogera Williamsa niemal 260 lat później przyszedł na świat niejaki Howard Phillips Lovecraft – Cień z Providence, jak nazwał amerykańskiego pisarza Marek Wydmuch w swoim legendarnym wstępie do kultowej polskiej edycji zbioru najlepszych opowiadań H.P. Lovecrafta Zew Cthulhu. Nad wpływem twórczości mistrza grozy z Rhode Island na utwory Metalliki nie będę się rozwodził, ponieważ każdy fan kapeli wie, o jakich wiekopomnych kompozycjach mowa, gdy na tapet wjeżdża temat Lovecrafta i Metalliki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz