piątek, 4 czerwca 2021

HETFIELD vs. HAMMETT - cztery wieki rodowej historii gitarzystów Metalliki [część 2/7]

W części drugiej naszej opowieści nadal jesteśmy w XVII wieku. Tematem podejmowanej historii wciąż są tereny Wirginii. Tym razem bardziej wgłębimy się w realia życia pierwszych Hammettów, którzy najpierw dotarli, a później rodzili się w Ameryce kolonialnej. Na Hetfieldów (a właściwie Hatfieldów) osiadłych w hrabstwie Russel, trzeba jeszcze poczekać dobre sto lat, kiedy to pierwsze wzmianki w księgach kolonii pojawią się ok. 1720 roku.

 

Na początek dwa ważne elementy poglądowe dodane do części pierwszej, ale i teraz równie istotne dla śledzenia losów kolonistów w Wirginii:

 

 

 

Trzy pokolenia przodków Kirka ze strony ojca:

- Andrew Hammett – ur. 1620-1640 w Widecombe in the Moor, Devon, Anglia, Wielka Brytania
- Tamsin Hammett (z d. Longworthy);

- John Hammett - ur. w 1657 roku w Widecombe In The Moor, Devon, Anglia; zm. w 1690 roku w Culpeper County, Wirginia;
- Sarah Hammett (z d. Underwood) – ur. 1659 w Kingswinford, West Midlands, Anglia; zm. w 1680 roku w Culpeper County, Wirginia;

- William Hammett, sr – ur. 1678 roku w Londynie, Wielka Brytania; zm. w maju 1744 roku w Richmond, Wirginia;
- Sarah Hammett (z d. Brownrose) [druga żona] – ur. 1683 w Richmond, Wirginia; zm. w 1750 roku w Richmond, Wirginia.

                                                           Wirginia - podział na hrabstwa


Kompania Wirginii została zlikwidowana decyzją króla Jakuba I Stuarta w 1624 roku. Decyzja to jedno, ale proza życia to zupełnie inna bajka. Życie w Wirginii oczywiście nie ustało, a system władzy po przejściu pod rządy królewskie nie uległ zasadniczym zmianom. Obecnie gubernator mianowany przez króla podlegał Radzie w Londynie. Owa Rada dzięki przeróżnym zarządzeniom wpływała na polityczne praktyki w kolonii - np. ograniczenie ekspansji terytorialnej, aby utrzymać pokojowe stosunki z Indianami, czy też próby wymuszania prowadzenia bardziej zróżnicowanych upraw na eksport niż tytoń, który stał się uprawną monokulturą Wirginii. Trudno odmówić władzy w Londynie tego, że były to naprawdę dalekowzroczne plany rozwoju, ale zagrażały one interesom tworzącej się nowej kolonialnej grupie społecznej, która swą pozycję zyskała nie w wyniku dziedziczenia, jak londyńska klasa dżentelmenów, ale na drodze przedsiębiorczości, dynamicznemu rozkręceniu gospodarki i ostrej walce o zdobycie majątków.

Miejscowi przedsiębiorcy nie mieli zamiaru rezygnować ze swoich zasadniczych celów jak właśnie ekspansja terytorialna i handlowa, swobodny dostęp do ziemi, oraz kontrola lokalnego prawa. Wirgińscy magnaci, walcząc o poszerzenie swoich wpływów na rządy w kolonii, strzegli po prostu własnych interesów. Udało to się im już w połowie siedemnastego stulecia, gdy całkowicie opanowane przez miejscową oligarchię Zgromadzenie sprawowało praktycznie rządy bez istotnego wpływu Londynu.

Struktura budowania kolonii odbywała się w Ameryce w oparciu o różne odłamy protestantyzmu. Anglikańska Wirginia patrzyła z jawną niechęcią na powstałą w sąsiedztwie kolonię Maryland, gdzie nie tylko jawnie praktykowano (znienawidzony przecież w Anglii) katolicyzm, ale cała niemal elita władzy – gubernator, członkowie Rady, wyżsi urzędnicy i plantatorzy wyznawali religię katolicką. Mieszkańcy Marylandu to w głównej mierze protestanci. Taki układ społeczny spowodował, że w niedługim czasie izba niższa Zgromadzenia została zdominowana przez protestantów. Do sporów na poziomie władzy dochodziły także miejscowe nastroje antykatolickie, wzmacniane dodatkowo przez napływ setek wypędzonych z Wirginii purytanów. W XVII wieku była to cecha charakterystyczna dla obu kolonii, że podziały polityczne były nierozłączne z religijnymi. W porównaniu z Wirginią, gdzie rządząca elita bezwzględnie dążyła do poszerzania swoich terenów kosztem Indian, w Marylandzie stosunki z tutejszymi układały się znacznie bardziej pokojowo. Założyciele kolonii wykorzystali negatywne doświadczenia sąsiada i od początku prowadzili ostrożną politykę wobec miejscowych plemion.

System gospodarczy w Wirginii był u zarania dziejów niezwykle prostym mechanizmem, a był to plantacyjny system produkcji tytoniu na eksport do Europy. Kariera tytoniu obiecywała emigrantom szybkie dochody i szanse awansu społecznego. Tytoń od początku zdominował całkowicie gospodarkę kolonii. Kluczem do sukcesu osiągania zysków z jego uprawy nie była wcale ziemia, której w kolonii nie brakowało, ale siła robocza. Sama ziemia w gruncie rzeczy była bezwartościowa. Dopiero nowi osadnicy, a dokładniej ich praca, nadawały ziemi realną wartość. Na początku potrzebną siłą roboczą byli angielscy robotnicy kontraktowi. Władze Marylandu, Wirginii i sąsiedniej Pensylwanii wspólnie z miejscowymi Indianami podpisali porozumienia o zwracaniu zbiegłych służących. Wymowne były kary przewidywane przez prawo za wykroczenia służących: ot choćby czas nieobecności na plantacji spowodowany ucieczką trzeba było odpracować dziesięciokrotnie (od 1666 roku). To samo tyczyło się czasu straconego z powodu ciąży służącej i opieki nad dzieckiem. Czas był w tym wypadku dla właścicieli konkretną, wymierną wartością, przeliczaną na tytoń.

A dlaczego ówcześni krewni Kirka Hammetta przez relatywnie długi czas żyli wyłącznie w Wirginii i przeprowadzki (jeśli miały miejsce) odbywały się tylko między hrabstwami? Otóż oprócz względów religijnych, całkowicie odmiennych w każdej sąsiedniej kolonii, im dalej na południe, tym trudniejsze warunki życia. Tereny południowe przez długi czas uważane były przez Wirgińczyków za synonim biedy i prymitywnych warunków. Poza tym można mówić o swego rodzaju kulturze plantacyjnej Wirginii, gdzie plantator, chociaż czuł się Anglikiem i w Anglii szukał wzorców kultury, był znacznie bardziej związany z ziemią i ludźmi swojej plantacji. Nawet w XVIII wieku Anglicy kolonizujący wyspy karaibskie nadal marzyli o powrocie do Anglii. Wirgińczycy poczynali już czuć się Amerykanami. Rodził się powoli charakterystyczny dla kolonii środka i południa styl patriarchalny, gdzie właściciel miał poczuwać się do ojcowskiej, autorytarnej opieki i odpowiedzialności za cały mikrokosmos plantacji, które nadal zatrudniały służbę kontraktową z Europy i nie było jeszcze mowy o sprowadzaniu niewolników z Afryki. To dzięki m.in. dobrej jakości życia, ludność Wirginii w latach 1624-1700 wzrosła czterdziestokrotnie z ok. 2500 do 100 000 mieszkańców. W tym samym okresie produkcja tytoniu wzrosła ponad trzysta razy – ze 119 000 funtów do 36 milionów funtów.

                                                     współczesny tytoń Virginia Gold

Anglia zabraniała bicia monet w koloniach, a nawet wywożenia ich tam sprawiając, że na szeroką skalę wykorzystywano barter. W Wirginii podstawowym towarem przy wymianie handlowej był oczywiście tytoń. Płaco nim za towary, ale także za usługi, opłacano podatki i długi, obliczano zyski i straty – pełnił dwoistą rolę – był produktem i walutą. Przyjrzyjmy się przez chwilę przytoczonemu niebywałemu wzrostowi produkcji wirgińskiego tytoniu. Wzrostu ilości eksportu nie zablokowały brytyjskie Akty Nawigacyjne, które zakazywały eksportu do krajów innych niż Anglia, a to z tego względu, że ten sam tytoń Anglicy i tak wysyłali do innych krajów Europy, w których zapotrzebowanie na tytoń stale rosło. Niemal do końca XVII wieku wytwarzano go bez udziału afrykańskich niewolników. Wielką rolę w ówczesnej sytuacji społeczno-gospodarczej Wirginii odgrywała biała służba kontraktowa przybywająca z Londynu i okolicznych wsi. Prawie połowę imigrantów w okresie kolonialnym stanowili służący. Kontrakty były podstawową formą zaludniania brytyjskiej Ameryki i to właśnie robotnicy na służbie byli w XVII wieku główną siłą roboczą na plantacjach. Mimo, że nie są oni zbyt widoczni w źródłach ani w historiografii, to ich obecność stała się jedną z najbardziej charakterystycznych cech kultury kolonialnej.

Mamy wciąż wiek XVII i praca służby kontraktowej miała w tym okresie znaczenie kluczowe dla gospodarki, a właściciele ziemi byli od tej grupy społecznej wysoce uzależnieni. Nie dotarłem niestety do choćby strzępków informacji o tym, w jakim charakterze pojawili się na amerykańskiej ziemi pierwsi Hammettowie. Za mało twierdzeń, by na ich podstawie wyciągać wnioski i tworzyć teorie. Pozostanę więc w sferze hipotez (albo jak ktoś woli – zgadywanek) i pociągnę temat owej brytyjskiej służby na kontraktach.

Okres pracy po przybyciu do kolonii wynosił wg ówczesnego prawa pięć lat, ale nie oznaczało to, by służący był tylko przez taki okres związany z właścicielem. Wielu sprzedawanych w ten sposób to były osoby nieletnie; w sytuacji, gdy prawa przewidywały w takich wypadkach okres służby trwający aż do osiągnięcia pełnoletności (w Maryland było to np. 24 lata), opłacalne było dostarczanie osób poniżej lat 18, gdyż automatycznie zapewniało to nabywcom kilka dodatkowych lat pracy służącego. Nierzadko statki dostarczały w tym celu porwane z Irlandii dzieci. Było oczywiście całkiem sporo inaczej skategoryzowanych służących – np. dłużnicy, którzy sami oddawali się w służbę, by spłacić długi; kolejne, to osoby, które po prostu nie miały innych możliwości utrzymania się; sieroty, które z tych samych powodów oddawali opiekunowie – były to i nawet kilkuletnie dzieci. Wszystkich tych ludzi obowiązywały ustawy o służbie kontraktowej: przysługiwało im prawo do odzyskania wolności po zakończeniu terminu służby i prawo do otrzymania od pana wyposażenia, które pozwoli na usamodzielnienie się – wiktu, opierunku, narzędzi, etc. Zostając służącym, osoba stawała się niemal całkowicie zależna od szefa (pana). Tak stanowiło kolonialne ustawodawstwo.

Większość służących przybywających do kolonii plantacyjnych (w Wirginii były to wspomniane już plantacje tytoniu) pochodziła z warstw niższych, rzadziej średnich. Na ogół byli to niewykwalifikowani robotnicy rolni, chociaż wielu podawało się za rzemieślników i wolnych chłopów. Cechą wspólną tych wszystkich ludzi był brak jakiegokolwiek majątku. Niewiele znać z bezpośrednich źródeł o motywacjach, jakimi kierowali się potencjalni służący decydując się na emigrację. Większość z nich nie pozostawiła po sobie dokumentów pisanych. W pracach historyków amerykańskich dość często spotkać można sugestie, że decyzja o podpisaniu kontraktu była kwestią wolnego wyboru, a warunki umowy były – jak to pisała Gloria Main w Tobacco Colony: Life in Early Maryland 1650-1720 - „wytargowane w Anglii między potencjalnym emigrantem a agentem, który prowadził rekrutację”. Wniosek ów oparty jest na założeniu, że służący mieli pewien wybór warunków do utargowania, np.: wybór docelowej kolonii, czas trwania służby, rodzaj pracy, itd. I znów dygresja do czasów obecnych – czy z podobnymi problemami nie mierzą się i dziś robotnicy podpisujący umowy do pracy w sadach i plantacjach Francji, Holandii, Belgii? Albo opiekunki osób starych w Niemczech? Mają w kraju agencję, z którą podpisują taką umowę, przyjeżdżają na miejsce i… niewiele z tej umowy zgadza się z rzeczywistością. Wracamy na plantacje Wirginii i Marylandu – istotnie, gdyby brać pod uwagę czysto prawną stronę kontraktu, może się wydawać, że jego treść jest dobrowolna i umowna: służącemu gwarantowano prawa do otrzymania mieszkania i wyżywienia, wolnej niedzieli, oraz wyzwolenia po upływie wymaganego czasu. Przy tak wąskim ujęciu sprawy tracimy jednak z pola widzenia przymus ekonomiczny oddziałujący na emigrantów – brak wolnej ziemi, zatrudnienia, majątku, rodzin (większość służby to samotne, młode osoby), a więc to wszystko co zmuszało ich do podpisania kontraktów w celu poprawienia swojego losu. Ci, których zwerbowali agenci, i którzy następnie sprzedawani byli u wybrzeży amerykańskich plantatorom nie mieli w istocie żadnego wyboru co do długości służby, ponieważ była ona ustalona w ustawach poszczególnych kolonii. Warunki pracy również były dyktowane przez właścicieli, chyba, że plantator miał do czynienia ze stosunkowo niewielką grupą wykwalifikowanych służących. Po odpracowaniu wyposażenie także było jasno określone w miejscowych ustawach i zwykle obejmowało ubranie, siekierę, motykę i zboże. Najgorsza była sytuacja tych służących, którzy docierali do Ameryki bez podpisanych w Anglii umów. Byli oni niemal całkowicie zdani na łaskę i niełaskę plantatorów, którzy ich kupowali, opłacając w ten sposób koszt podróży.


Idea i praktyka służby kontraktowej miała w Anglii wiekowe tradycje; oddawanie młodzieży na stancję do przyuczenia zawodu było zakorzenione w kulturze od wieków średnich, a typowy kontrakt przewidywał zazwyczaj nauczanie oraz utrzymanie. Dzieci ubogich były przymusowo brane na służbę, którą jednak musiały odrabiać w koloniach, gdzie ich po prostu sprzedawano. Traktowanie takie mieściło się z powodzeniem w światopoglądzie i wartościach kultury klasy panującej. Np. władze miejskie Londynu nie widziały niczego niewłaściwego w przymusowym wzięciu do służby stu chłopców ubogiego pochodzenia i wysłaniu ich do Wirginii. Takimi zasadami prawnymi zasłaniać się mogli kapitanowie statków, którzy porywali po prostu dzieci, aby sprzedać je w koloniach.

Wirgiński ewenement wykorzystywania do pracy na plantacjach białej służby niemal do końca siedemnastego stulecia nijak miał się do ogólnokolonialnego trendu „werbowania” czarnych niewolników. Pierwsi osadnicy przybywający na Barbados w 1627 roku przywieźli ze sobą dziesięciu niewolników. Na wyspie Providence zasiedlonej przez angielskich purytanów w 1641 roku zamieszkiwało 400 Anglików i 600 afrykańskich niewolników. W okresie bujnego rozwoju produkcji cukru w latach 1640-1700 na karaibskie wyspy angielskie sprowadzono, głównie za pośrednictwem handlarzy holenderskich i angielskich ok. ćwierć miliona niewolników! W 1675 roku, gdy we wszystkich koloniach w Ameryce przebywało tylko ok. 4000 czarnych niewolników (bo też sam system pracy niewolniczej odgrywał wówczas w gospodarce marginalną rolę), w angielskich koloniach na Karaibach pracowało na plantacjach ponad 100 000 niewolników z Afryki. Wyjaśnijmy sobie już na wstępie, kim był czarny niewolnik dla kolonistów angielskich: otóż był uznany za dożywotniego sługę, za towar, za własność pozbawioną wszelkich praw. Pełne przejście z systemu siły roboczej opartego o białych służących kontraktowych na system niewolniczy dokonało się w Wirginii i Marylandzie dopiero w ostatnich dwóch dekadach XVII wieku. Przyczyną zmiany systemu były oczywiście korzyści ekonomiczne dla plantatorów płynące z zastosowania tego typu siły roboczej. Postawy rasistowskie nie odegrały tu, jak się wydaje większej roli przyczynowej, a jedynie posłużyły do moralnego uzasadnienia tej formy podporządkowania człowieka człowiekowi. Dostawy do Wirginii i Marylandu wzrosły tak znacznie, że już w roku 1700 handel niewolnikami był tu największy na kontynencie. Wirginia 1700 roku to 3000 służących plus blisko 4700 niewolników. A ceny? Cofnijmy się jeszcze na moment do 1650 roku: w Wirginii służący kosztował 1000 funtów tytoniu, natomiast niewolnik kupowany był za grubo ponad 2000 funtów tytoniu. Z początkiem wieku XVIII ceny niewolników mocno spadły, ale pamiętajmy, że niewolnik pracował na rzecz właściciela całe życie, z służący tylko kilka lat.


Mapa trzynastu kolonii, przedstawiająca ilość pracowników w każdej kolonii w 1770 roku wraz z odsetkiem niewolników z Afryki przypadającym na całą populację danej kolonii. 

Dzięki napływowi niewolników morale i status społeczny kolonistów dość mocno wzrósł. Wszyscy biali - czy bogaci, czy ubodzy stali się teraz klasą panującą, a negatywne cechy przypisywane tradycyjnie w Anglii ubogim zostały przeniesione na czarnych, Indian i Mulatów. To właśnie niewolnictwo i rasizm, niwelując w znacznym stopniu antagonizmy wewnątrz społeczeństwa białych, umożliwiło kult wolności i równości w Wirginii – największej kolonii w momencie powstania Stanów Zjednoczonych i ojczyzny największej liczby wczesnych przywódców republikańskich. I mimo, że Metallica nie ogłasza się medialnie po żadnej z politycznych stron, to śledząc (na ile to możliwe) prywatne zachowania członków zespołu, dość dokładnie można połapać się w tym, że rodzinne wartości republikańskie (ze strony ojca) odcisnęły niemałe piętno na Jamesie Hetfieldzie, natomiast wzorce demokratów bliskie są i Kirkowi Hammettowi i Larsowi Ulrichowi. W 2016 roku (tuż przed wyborem Donalda Trumpa na prezydenta USA) David Marchese rozmawiał z Larsem w te słowa:

Czy ty i James rozmawialiście kiedyś ze sobą o polityce?

Lars: Przysięgam, że rozmawiam z Jamesem o większości rzeczy na tej planecie, ale nie sądzę, bym kiedykolwiek celowo prowadził z nim polityczną dysputę. Spędziliśmy ze sobą 35 lat i oczywiście siedzieliśmy w tym samym pokoju, kiedy rozmowy dotyczyły polityki, ale czy ja i James siedzimy i dyskutujemy o naszych konkretnych poglądach na temat np. niedrogiej opieki zdrowotnej? Takie coś się nigdy nie wydarzyło.

Czy to nie wydaje się trochę dziwne, by pracować z kimś 35 lat i nigdy nie rozmawiać o polityce?

Lars: Musisz zrozumieć, że Metallica to cztery osoby z czterech różnych miejsc, które podążały czterema bardzo różnymi ścieżkami do miejsca, w którym aktualnie jesteśmy. Jedyną sprawą, która nas połączyła jest miłość do muzyki, którą gramy, jak również to, że wszyscy czuliśmy się wyrzutkami i próbowaliśmy odpowiedzieć sobie na pytanie: Kim, do diabła, jesteśmy?! Nie spotkaliśmy się dlatego, że kwestionowaliśmy wydarzenia kulturalne czy polityczne. Zebraliśmy się razem, ponieważ byliśmy trochę zagubieni i chcieliśmy przynależeć do czegoś większego niż nasze światy. Mogę siedzieć i rozmawiać z tobą o polityce całą noc, ale niekoniecznie czuję potrzebę, by robić to w wywiadzie. Metallica to kolektyw, ale nigdy nie byliśmy zespołem, który usiadłby przy stole rzucając temat: OK. Jaki jest nasz wspólny pogląd na świat?

No dobra, to jaki jest twój pogląd na dzisiejszy świat (w 2016 roku)?

Lars: Dorastałem w systemie funkcjonującej socjaldemokracji. Wychowywałem się w kraju, gdzie niedroga opieka zdrowotna była normą, w kraju, w którym słowo „my” jest bardziej popularne od słowa „ja” Więc zaufaj mi - mam swoje opinie na ten temat, ale naprawdę nie muszę włazić na dachy i stamtąd o tym krzyczeć. Może któregoś dnia to zrobię, a są chwile, że naprawdę muszę się hamować, by tego nie zrobić. Jestem zdumiony tym, w jaki sposób prawda i fakty stały się nagle czymś przestarzałym. Teraz, jeśli ktoś dostrzega coś, co mu się nie podoba, po prostu stwierdza: „Media to wymyśliły”. W moim życiu osobistym dużo się na ten temat rozmawia.

Wracamy do czasów niewolnictwa w Wirginii. Najwcześniejsza wzmianka o czarnoskórych w Ameryce brytyjskiej pochodzi z 1619 roku, gdy sekretarz kolonii, John Rolfe, zanotował pod koniec sierpnia: Do Wirginii przybył okręt holenderski, który sprzedał nam dwudziestu Murzynów. Nieliczni wolni czarnoskórzy, którzy żyli na tych terenach we wczesnym etapie kolonii, byli z reguły przywiezieni przez swoich byłych właścicieli z Anglii lub innych kolonii, a następnie uwolnieni; ci natomiast, których sprzedawano ze statków byli niemal w stu procentach dożywotnimi niewolnikami. Pierwsze zasadnicze kodeksy niewolnicze na ziemiach zamieszkałych przez Hammettów uchwalono w latach 1680-1682 za czasów Johna Hammetta i jego syna Williama – było to pierwsze pokolenie Hammettów (po mieczu) urodzone w Londynie, które osiedliło się w Kompanii Wirginia. Żona Johna zmarła właśnie w roku pierwszych uchwał sankcjonujących niewolnictwo na tym terenie. Pełna kodyfikacja niewolnictwa powstała tam w pierwszych latach XVIII wieku.

Powoli zbliżamy się z opowieścią do osiemnastego stulecia, jednak zanim wyrwiemy z kalendarza ostatnią kartkę mijającego wieku chciałbym króciutko naświetlić jeden z najważniejszych tematów, które przyczyniły się do tego, że dziś niemal gotowa jest już druga część historii z Hetfieldami i Hammettami w tle, a dowodem na to jest fakt, że właśnie czytacie te słowa. Chodzi mianowicie o film polecany dość mocno przez Kirka Hammetta pt. Czarownica - bajka ludowa z Nowej Anglii. Na potrzeby zaznaczenia tego etapu historii USA przenieśmy się na moment z Wirginii w region Nowej Anglii, który obecnie składa się z sześciu stanów: Maine, New Hampshire, Vermont, Massachusetts, Rhode Island oraz Connecticut.

Rozpoczyna się pierwsza scena filmu: jesteśmy w latach 30. XVII wieku i widzimy głowę rodziny: mężczyznę, który jest sądzony przez Zgromadzenie Nowej Anglii. Sądzony ma na imię William, jest purytaninem, który nadal wierzy, że możliwe jest życie według boskiej doktryny, z daleka od „ziejącej fałszem, nakierowanej na bogactwa” religii katolickiej. Postać filmowej głowy rodziny wzorowana jest na osobie Rogera Williamsa. Niezłomna purytańska postawa historycznego Williamsa sprawiła, że facet zyskał sobie na tyle dużo zwolenników, że kongregacja w Salem wybrała go na swojego pastora. Zwierzchnia władza w Bostonie zażądała odwołania go z tej funkcji, używając niezbyt czystej etycznie groźby odmówienia przyznania nowych ziem, o które właśnie starało się Salem. Na szczęście dla władz w Massachusetts, Williams w swym nieprzejednanym przekonaniu o własnej postawie jako jedynie słusznej, ukuł miecz na własną głowę twierdząc: Skoro Kościoły kolonii pozwalają, by władze świeckie naruszały niezależność kongregacji, to utraciły one swą czystość i obecnie jego kongregacja winna wyrzec się i odciąć od innych, w przeciwnym bowiem razie on zmuszony będzie odejść ze stanowiska pastora. Separatystyczne zachowania Williamsa nie tylko podważały autorytet władz, ale zagrażały poczuciu solidarności wśród purytanów kolonii, którzy uważali się za wybranych twórców „prawdziwego Kościoła”. W 1635 roku miasto Salem odwróciło się od niego, a sąd w Bostonie skazał go na wygnanie. W rok po tych wydarzeniach Roger Williams założył miasto Providence (Opatrzność) – pierwszą osadę nowo powstałej kolonii Rhode Island. W 1644 roku udał się do Anglii, gdzie uzyskał przywileje na utworzenie kolonii. Kilkakrotnie zostawał wybierany jej gubernatorem. 

William - pierwowzór postaci Rogera Williamsa w filmie Czarownica. Bajka ludowa z Nowej Anglii

 

A jeśli mowa o Providence, to w świecie Metalliki jest osoba, która mocno przyczyniła się do rozwoju twórczości zespołu Hetfielda i Hammetta. W mieście założonym przez Rogera Williamsa niemal 260 lat później przyszedł na świat niejaki Howard Phillips LovecraftCień z Providence, jak nazwał amerykańskiego pisarza Marek Wydmuch w swoim legendarnym wstępie do kultowej polskiej edycji zbioru najlepszych opowiadań H.P. Lovecrafta Zew Cthulhu. Nad wpływem twórczości mistrza grozy z Rhode Island na utwory Metalliki nie będę się rozwodził, ponieważ każdy fan kapeli wie, o jakich wiekopomnych kompozycjach mowa, gdy na tapet wjeżdża temat Lovecrafta i Metalliki.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

APOCALYPTICA - "Ekscytacja kreatora połączeń" [METAL HAMMER 9/2024]

Apocalyptica zaskoczyła mnie w tym roku swoją płytą po trzykroć - wypuścili drugą część z materiałem Metalliki, który znów postanowili zagra...