czwartek, 7 października 2021

Szubrycht rozmawia(ł) z Maleńczukiem - rocznica wydania płyty "MALEŃCZUK GRA MŁYNARSKIEGO"

13 października 2017 roku nakładem firmy fonograficznej Sony Music na empikowych półkach pojawił się album pt. Maleńczuk gra Młynarskiego. Teksty o tematyce obyczajowej zostały przearanżowane i z dobrze znanego starszym pokoleniom słuchaczy peerelowskiego popu, stały się utworami o wybitnie jazzowym sznycie. W jesiennym wydaniu kwartalnika Gazeta magnetofonowa z roku 2017 pojawiła się rozmowa red. nacz. Jarka Szubrychta z MM Maleńczukiem. Co zdarza się w przypadku osoby MM nieczęsto, tym razem temat był jak najbardziej klarowny - bez wątków pobocznych (które, wg mnie rozmywają zwykle clou takich spotkań przy dyktafonie) - i dotyczył w całości tematu prac nad piosenkami Wojciecha Młynarskiego. Dzięki owym sztywnym ramom fani otrzymali garść ciekawostek nie tylko w temacie aranżu utworów, ale także w subtelnym przeredagowaniu tekstów mistrza Młynarskiego. Wydaje się, że z korzyścią dla dzisiejszego słuchacza.


W październiku 2017 roku Maciej Maleńczuk oficjalnie postanowił pokłonić się Wojciechowi Młynarskiemu. Na swoich, bezczelnych warunkach, więc trudno było nie zapytać go o okoliczności powstania "Młynarski by Maleńczuk".

 


Jarek Szubrycht: Znudził ci się jazz?

MM: Nie. Zrozumiałem jednak, że próba grania jazzu z tymi ludźmi - i w ogóle w Polsce - to strata czasu. Była kiedyś taka fajna piosenka Nie udawajcie jazzmanów, panowie, wiesz o co chodzi? Żeby grać dobry jazz trzeba być alfonsem, ćpunem, siedzieć ze dwa razy w więzieniu i uciekać z hoteli nie płacąc za rachunki. Niestety, moi muzycy nie spełniali tych warunków. (śmiech) Najfajniej było na samym początku. Jeszcze nikt nic nie umiał, wszystko nam się pieprzyło i energią ratowaliśmy sytuację. Kiedy w końcu zespół się jazzu nauczył, zrobił się z tego taki dancing, że małżonka mnie wyśmiała. W dniu, w którym dostałem Złotą Płytę za Jazz For Idiots, rozwiązałem ten zespół. Obraziłem się na saksofon i od tamtego czasu nie miałem go w rękach. Ale jeszcze do jazzu wrócę.

Póki co jednak wróciłeś do piosenek. Cudzych. Sięgałeś już po tekściarzy z Dzikiego Zachodu i jeszcze dzikszego wschodu, polskie standardy ćwiczyłeś z Psychodancingiem. Ale "Młynarski by Maleńczuk" to pierwsza twoja płyta w całości poświęcona rodzimemu artyście. Długo nad nią pracowałeś?

Około dwóch miesięcy. Miesiąc w domu i drugi w studiu. Kiedy dogadałem się z wytwórnią, że będę to robił, pomyślałem sobie, że luz, dwa tygodnie i będzie gotowe. Ale zacząłem się temu lepiej przyglądać i okazało się, że niektóre utwory są zgrane jak talia kart, na przykład Jesteśmy na wczasach czy Bynajmniej, więc postanowiłem sięgnąć głębiej. Okazało się, że to nie takie proste. Chciałem wybrać piosenki, które będą mi leżały pod ręką, które będę umiał zagrać na gitarze, ale wpadłem w przerażenie, kiedy wsłuchałem się w kompozycje towarzyszące tym tekstom. Ilość akordów, jakie tam występują, były ponad moje siły. Zacząłem więc od upraszczania. Usuwałem niektóre akordy, pilnując tylko, żeby została linia melodyczna. Prace nad tym wszystkim zacząłem w połowie grudnia ubiegłego (2016) roku, czyli mniej więcej w czasie, kiedy w polskim sejmie doszło do pierwszego poważnego przekroczenia prawa. Wściekłem się wtedy, wyszedłem na ulicę, blokowałem wjazd na Wawel, wziąłem udział w demonstracji, narobiłem sobie kłopotów...

Bo kogoś poturbowałeś.

Nie potwierdzam. (śmiech) Wzburzony wróciłem do domu i na tym wkurwie wybierałem piosenki. Postanowiłem poszukać takich, które mają rys polityczny, które są o zamordyzmie, o jednodzierżcach, o tym, że żyjemy w cyrku.

Udało ci się aż za dobrze, to piosenki nieprzyjemnie aktualne.
 
Mam zaśpiewać coś o cyrku, Nowa elita czy Tupnął książę to teksty ewidentnie polityczne. Dobrze pasowały do tego, co się działo w sejmie, czy w Polsce w ogóle. Umordowałem się nad nimi, uroniłem niejedną łzę. W jednym z utworów, chyba w Żniwnej dziewczynie, było takie wredne, półtonowe podejście i tak się nad nim męczyłem, że w pewnym momencie małżonka powiedziała: Jeszcze raz zagrasz ten półton, to wypieprzasz z chaty! (śmiech) To, co się dzieje u Młynarskiego od strony podkładu muzycznego, woła o pomstę do nieba. Postanowiłem więc to wszystko wyprostować, uporządkować i uszeregować. Sam co prawda nie jestem człowiekiem uporządkowanym, ale moja sztuka jest.

Wróćmy do doboru repertuaru - nie wszystkie piosenki są polityczne.
 
Przyznaję, byłem w tym niekonsekwentny. Gdybym za wszelką cenę chciał utrzymać klucz polityczny, Żniwna dziewczyna czy Absolutnie nie znalazłyby się na płycie.
 


W tych nieco lżejszych utworach przypomniałeś o swoim, nieczęsto wykorzystywanym, talencie... komediowym.
 
Lubię parodie. Świetnie udaję Krzysztofa Krawczyka. (śmiech). Można byłoby całą płytę taką zrobić, na której artyści parodiują innych i spuścić z tego wszystkiego trochę powietrza. Bo w jaki inny sposób dzisiaj protestować, kiedy wokół tylu szeryfów? Będziesz się bił z tymi policjantami? Momentalnie cię zamkną. Nie można, jak za komuny, wziąć kawałek kamienia i rzucić w gliniarza, bo od razu sprawdzą monitoring, znajdą cię i dostaniesz wyrok. Ale można przecież działać tak, jak Pomarańczowa Alternatywa we Wrocławiu - ci ludzie sami siebie nawzajem pałowali styropianowymi pałkami, krzyczeli: Młodzież z partią!, a milicja nie wiedziała, co z tym wszystkim zrobić. Strasznie Wrocławowi zazdrościłem, bo my tu w Krakowie na ostro, krew się lała, zęby leciały, a tam tańce na suce. To byłby dobry sposób i na dzisiejsze czasy, bo może PiS ma wiele zalet, ale jednej nie ma: poczucia humoru. (śmiech)

Prace nad płytą ukończyłeś cztery dni przed śmiercią Wojciecha Młynarskiego. Miał świadomość, że taki album powstaje?
 
Niestety, Wojtek już był słabszy i nie dało się z nim skontaktować. Wszystko zostało ustalone z Jankiem, jego synem. Zapraszałem zresztą Janka na tę płytę, chciałem, żeby zagrał mi na bębnie. Początkowo chciałem wszystko osadzić na rytmie dancingowej beginy, a Janek gra najlepszą beginę w Polsce. Ale Janek mi mówi, że nie będzie miał do tego obiektywnego stosunku. Przybiliśmy piątkę, dostałem zgodę na robienie płyty, ale musiałem poszukać innego pomysłu i innych ludzi. Chciałem, żeby Wojtek posłuchał... Z drugiej strony trochę się bałem, bo ja mu tam ze dwa razy troszeczkę zaingerowałem w tekst. Drogie panie i panowie bardzo mili / Nie przychodzi mi ochota na kuplety - nie mogło mi to przejść przez gardło. Zamieniłem więc na Drogie panie i panowie bardzo mili / Urodziwi, urodziwe i pasztety - poprawiłem mistrza, śmiałem się podnieść rękę na manuskrypt, za co przepraszam, ale miałem na to zgodę, a "kupletów" ni diabła nie byłem w stanie zaśpiewać. Tym bardziej, że zrobiłem ten utwór w formie Hookerowskiego bluesa, na jednym akordzie. No i gdzie tu kuplety?

Chyba tylko tobie może to ujść płazem.
 
 Czuję się literackim chuliganem. Jak robiłem przekłady Emily Dickinson to też sobie pozwalałem. Tak samo pozwalałem sobie przy Wysockim. On w ogóle nie używał wulgaryzmów, mimo swojego alkoholizmu i narkomanii, a ja mu to i owo wstawiłem. Jestem z podwórka, liceum nie skończyłem, biłem się na ulicach, w więzieniu siedziałem, więc chuligaństwo artystyczne do pewnego stopnia mnie bawi.

Z kim nagrywałeś ten album?

Jak już wiedziałem, że z Jankiem Młynarskim nie wyjdzie, wziąłem do ręki gitarę. A skoro gitara to Django Reinhardt, cygańskie granie, w końcu jestem z Krakowa. Zacząłem kompletować band: kontrabas, perkusja szczoteczkowa, wirtuoz gitary, no i ja, klepiący funty. Niestety kontrabasistę musiałem wymienić, z wielkim bólem. Jedna anegdotka. Pytam go: Czemu nie zmieniasz strun? Do studia zakłada się nowe. On na to: Nie, nie, nie potrzeba. Te są jeszcze dobre. Ja: A ile już na nich grasz? On: Cztery lata. Kurwa, stary... (śmiech) Gitarzysta z kolei, nie powiem kto, ale bardzo znana postać, na próbach jakoś nie chciał mi się otworzyć. Myślałem, że otworzy się w studiu. Zaczęliśmy od nagrywania perkusji. Grał cały zespół, żeby swingowało, ale nagrywały się tylko bębny. W pewnym momencie mówię do gitarzysty: Jak już będziesz nagrywał swoje partie..., a on zdziwiony: To ja jeszcze nie nagrywam? (śmiech). Musiałem tych ludzi zwolnić.

A tu studio wynajęte, płytę trzeba robić...
 
W dodatku chciałem ją nagrać z krakowskimi muzykami, choć od czasów Pudelsów powiedziałem sobie, że z krakusami już nie będę grał.

Czemu nie?

Spóźniają się na próby. Nie dwie godziny - dwa dni! Ale potem wytłukłem się z poznaniakami, miałem też ten skład z Jazz For Idiots i pomyślałem w końcu, że wrócę, spróbuję jeszcze raz. Tym bardziej, że krakusów łączy cygańska dusza, ta muzyka zawsze była tu na ulicy, to było ważne. Stefan ze swoją ekipą robili tu takie rzeczy, że w Krakowie muzykę cygańską się szanowało.

Wróćmy więc do tego, jak rozwiązałeś problemy z personelem.

Dowiedziałem się, że z Aloszą Awdiejewem gra gitarzysta, który nazywa się Marek Piątek i to jest karygodnie niedoceniany muzyk. Ale ja go wylansuję! Jak on wszedł do studia, jak zaczął grać swoje partie, to mi i mojemu menedżerowi - który też jest gitarzystą - z minuty na minutę coraz bardziej opadały kopary. Nic mu nie sugerowaliśmy, nie było mowy o poprawianiu, zastanawialiśmy się tylko, jak on się tak w ogóle nauczył, kurde blade! Ile to trzeba ćwiczyć, żeby tak zasuwać! Piątek w dodatku przyprowadził mi kontrabasistę, który w jeden dzień nagrał mi to, czego tamten nie mógł nagrać przez miesiąc.

Kto zagrał na perkusji?

Wiesiek Jamioł. Jest góralem z Bielska i dokładnie tak samo wygląda jak się nazywa. (śmiech) Wiesiek jest fantastycznie wyszkolony, ma doskonałe poczucie rytmu. Nie było z nim żadnych problemów. Przychodził, rozstawiał te swoje bębny, mało mówił, ale mówił smacznie, a jak już brał pałki do ręki i zaczynał grać - chapeu bas!
 
od lewej: Dominik Wywrocki, Wiesław Jamioł, Maciej Maleńczuk, Marek Piątek
 

Czy pracując nad tą płytą odkryłeś coś w tekstach Młynarskiego - czy to w formie czy w sensach, czego się tam nie spodziewałeś?

Młynarski miał czasem problem z tym, jak zacząć. Stąd na początku tekstów takie sformułowania jak Miłe panie i panowie, mam zaśpiewać coś o cyrku - tak jakby ktoś go do tego zmuszał. Trudno się dziwić, przecież on codziennie pisał jakiś tekst. Dzień w dzień siadał, więc zdarzało się też, że wychodziły spod jego pióra różne knoty, na przykład Jeszcze się tam żagiel bieli. Po prostu miał dużo zamówień i musiał te zamówienia realizować, stąd wysilone początki. Niezależnie jednak od tego, jak tekst się zaczynał, zawsze kończył się mocną, genialną puentą.
 
Coś jeszcze?
 
Fantastycznie wstawiał rymy wewnętrzne. Gapią się w sufit, wodzą po gzymsie wzrokiem niemiłym  / Na niskich czołach maluje im się straszny wysiłek - tu gzymsie rymuje się do im się, genialne! Wysocki też się w tym specjalizował. Ja aż taki mądry nie jestem, ale potrafię to zauważyć i docenić.

To na poziomie formy, a jeśli chodzi o sensy - też miał swoje ulubione tematy?

Tak, na pewno. Często pojawia się gapienie w sufit. Albo sugestia, że on o tym wszystkim nie decyduje sam, że ktoś stoi za jego plecami. Zadaje się też, że miał burzliwe małżeństwo, bo dużo się skarżył na kobietę. Gdybym wydawał drugą płytę z piosenkami Młynarskiego, na pewno zrobiłbym Polską miłość - dramatyczny tekst, o trzaskaniu drzwiami, ucieczce schodami, wyrzucaniu rzeczy przez okno, podawaniu się do sądu... Powracają też wątki alkoholowe, z Tupotem białych mew na czele.

Pamiętasz swój pierwszy kontakt z utworami Wojciecha Młynarskiego?

Młynarski towarzyszył mi od dziecka. Moja mama włączała radio i Młynarszczak był wszędzie. W tamtym czasie był wielką gwiazdą. Do tego był superprzystojny, wzrostu miał tyle co ja, albo i lepiej. Był tak uroczy, inteligentny i tak lubiany, że cenzura puszczała mu takie kwiatki jak i mniej wesoło pod czerwonym ci kapturkiem. Komu innemu za komuny puściliby taki tekst?

Miałeś okazję go poznać?

Tak. Siedział na jakichś Fryderykach, miał stupor na twarzy, widać było, że jest na prochach. Po rękach go wycałowałem, po obydwóch policzkach, patrzył się na mnie, jakbym zwariował. Nie wiem nawet, czy mnie rozpoznał. Ale Janek mi później mówił, że mnie lubił... Wtedy już widać było po nim, że stracił nadzieję, którą miał przez całe życie. Nie śpiewał już, czasem pisał teksty, coraz bardziej gorzkie, komentujące to, co się dzieje w naszej polityce. Myślałem nawet przez chwilę, czy po nie sięgnąć, ale nie. Nie tym razem. Byłem na jego pogrzebie, wytrzymałem ze trzy godziny z wieńcem w rękach. A to ciężkie jak cholera, bo dużo tych kwiatów nakupiłem. Chciałem odstać swoje, bo uważałem, że się Wojtkowi należy. Trochę też mi było głupio, bo nie chciałem, żeby ktoś mnie posądził o tak zwany zimny bufet, że Młynarski nad grobem się chwieje, a ja robię jego teksty. ALe pomyślałem, że jak nie zrobię teraz, to będzie jeszcze gorzej, gdy zrobię to po śmierci. Dlatego, choć płyta była gotowa pół roku temu i mogłem ją wydać wiosną, wolałem trochę odczekać.



- z Maciejem Maleńczukiem rozmawiał Jarosław Szubrycht





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz