piątek, 25 czerwca 2021

HETFIELD vs. HAMMETT - cztery wieki rodowej historii gitarzystów Metalliki [część 4/7]

Lądujemy w wieku XVIII już pełną parą. Jak ważna była kwestia religii w kolonialnej Ameryce? Po prostu ważna. Nawet bardzo ważna jeśli przypomnimy sobie fundamenty, na których powstawały pierwsze Kompanie oraz napływ protestantów brytyjskich u zarania. Dobre sto lat później religia wraz z prądem oświeceniowym zaczynała kształtować świadomość społeczną na szeroką skalę. W kulturze Ameryki brytyjskiej XVIII wieku krzyżowało się kilka wielkich prądów, nieraz ze sobą pozornie sprzecznych, z których dwa można uznać za główne. Jeden z nich, bardziej masowy, to nurt fundamentalistycznej religijności, który swoje apogeum osiągnął w tzw. Wielkim Przebudzeniu – fali odrodzenia religijnego, która zalała kolonie w dekadach 1720-1750. Drugi prąd, ograniczony do grup bardziej wykształconych to racjonalistyczna myśl Oświecenia europejskiego. Oba nurty odegrały bardzo istotną rolę w kształtowaniu się kultury amerykańskiej, wpływając na rozwinięcie się pewnych trwałych jej cech, obecnych jeszcze w następnych dwustu latach.
 
 
 
W Wirginii panował oficjalny Kościół anglikański i gdy zaczęli przybywać tam osadnicy z Irlandii, trzeba było specjalnego ustawodawstwa zwalniającego ich z obowiązku uczestniczenia w kościele urzędowym. Prawo takie sankcjonowano, ponieważ władzom kolonii zależało na zakładaniu osad wzdłuż zachodniej granicy. Znacznie mniejszą elastyczność w tym względzie przejawiały władze kolonii Nowej Anglii, przez co napływ nowego osadnictwa był tam niewielki. W koloniach południowych to właśnie religia wyznania anglikańskiego była tą oficjalną. Najsilniejsze jej struktury istniały w przytoczonej już Wirginii i tuż za granicami w Marylandzie; najsłabsze - w obu Karolinach. W koloniach północy panowała spora różnorodność wyznania. Tam, żaden Kościół nie zdominował po prostu trwale sceny religijnej. Obiektywnym skutkiem wzajemnej rywalizacji wyznaniowej był wzrost tolerancji. Znaczenie Wielkiego Przebudzenia polega m.in. na tym, że było ono pierwszym przed Rewolucją ruchem społecznym, który objął niemal całą Amerykę brytyjską, choć z największą siłą wystąpił w koloniach środkowych i północnych. Dzięki temu świecznik anglikański i purytański znacznie osłabł, co doprowadziło do jeszcze większego pluralizmu wyznaniowego. Większy wybór między Kościołami oznaczał większą swobodę dla jednostki i jej osobistej decyzji. 
 

Czasy Wielkiego Przebudzenia to moment, gdy w religijności stawiano nie na wykładanie doktryny, a na indywidualną pracę nad sobą. Nastał czas charyzmatycznych kaznodziejów i piewców dobrej nowiny, których zdolności oratorskie przyciągały tłumy wiernych. Było to odwrócenie dotychczasowej sytuacji wiernego: Jesteś dzieckiem Boga, Bóg Cię kocha... W czasie wielkich zgromadzeń na otwartym powietrzu ludzie padali sobie w ramiona, płakali, mdleli, kładli się na ziemi. W tym samym momencie duchowni anglikańscy i purytańscy grzmieli z ambon do swych wiernych: Wyobraźcie sobie ogień piekielny, w którym będziecie płonąć wiecznie za swe wielkie grzechy. Jesteście potępieni, potępieni, potępieni! Bóg zmiażdży was pod swoimi stopami. Bez litości wydusi z was krew… Biegali, tupali i krzyczeli, wywołując u słuchaczy głośny płacz, wrzaski a nawet ataki histerii. Echa obu tych prądów pobrzmiewały jeszcze bardzo długo w świadomości społecznej. Jak długo? Telewizja stała się nowym medium do prowadzenia tego typu praktyk. Telewizyjne programy kaznodziejów biblijnych, takich jak Billy Graham, Pat Robertson, czy Jimmy Swaggart to nic innego, jak działalność prowadzona przez owych XVIII-wiecznych głosicieli zarówno dobrego, jak i złego słowa. Metallica skomentowała takie metody przy pomocy swojej twórczości w utworze Leper Messiah. James tak opowiadał Steffanowi Chiraziemu o genezie tej kompozycji:

Porozmawiajmy teraz o „Leper Messiah”. Ten tekst, jak rozumiem, jest konsekwencją oglądania programów, które prowadził Jimmy Swaggart, dobrze wnioskuję?

Nie jestem pewien, czy chodziło konkretnie o niego. Chyba o każdego, kto pojawiał się w telewizji w tamtym czasie, a było ich sporo. To były czasy tele-ewangelizmu i płacenia za to twoimi pieniędzmi. Wiesz, takie schody do nieba: „Jeśli masz pieniądze, które możesz tu zostawić, to ja się upewnię, że się do tego nieba dostaniesz, ponieważ ty, z różnych powodów, nie jesteś tak blisko Boga, jak ja”.

Tak się rodzi obrzydzenie, nienawiść, wstręt...

Nie tyle nienawiść. Wiesz, jak ten facet może to robić? Rozumiem, że jeśli wierzysz w coś tak mocno, jesteś wyjątkowy lub masz połączenie, którego nie zna nikt inny. Może tak jest? Rozumiem to, ale dla mnie zbudowanie tego swojego imperium nie ma nic wspólnego z Chrystusem i duchowością.
 
 
Drugi z omawianych prądów to prąd amerykańskiego Oświecenia. W Ameryce walka o ideały Oświecenia nie toczyła się, jak w Europie, przeciwko starym siłom jak kościół, dwór, przywileje arystokracji, czy hierarchia urzędnicza, lecz przeciw zagranicznemu państwu, które ciągle pragnęło sprawować pieczę i mieć decydujący głos w sprawach ekonomiczno-społecznych Ameryki. Tym państwem była oczywiście Anglia. To z tegoż prądu pojawi się wkrótce na horyzoncie oświeceniowa przyszła elita polityczna Stanów Zjednoczonych z filozofami Thomasem Jeffersonem i Benjaminem Franklinem na czele – deistami, którzy twierdzili, że człowiek nie tylko nie jest z gruntu zły, jak utrzymywali radykalni purytanie, ale przeciwnie – jest z natury dobry i ma nieograniczone możliwości rozwoju. W latach 1740-1770 nastąpił miejski boom na zakładanie uniwersytetów. To moment, w którym nauka stawała się coraz bardziej dostępna dla mniej zamożnych ludzi.

W połowie wieku w Ameryce pojawiło się pojęcie suwerenności. O ile w Europie pojmowana była ona jako coś niepodzielnego, Amerykanie wypracowali koncepcję federacji, w której suwerenność posiadałyby odrębnie poszczególne kolonie w ramach państwa. Na początku idea ta miała na celu próby jak największego uniezależnienia się kolonii od Anglii; następnie, w okresie rewolucyjnym została zaadoptowana dla potrzeb organizowania struktury nowego państwa. Dodajmy, iż w szczególnym sensie samo istnienie Ameryki stało się częścią Oświecenia; wielu pisarzy i filozofów, zarówno w Europie jak i w Ameryce, widziało właśnie w Nowym Świecie szansę na realizację ideałów Oświecenia, takich jak postęp, wolność, duchowy rozwój osobisty i polepszenie materialnej egzystencji człowieka – w warunkach nieskażonych europejską zgniłą moralnością.

W jednej bardzo zauważalnej kwestii Ameryka z czasów kolonialnych zmuszona była do imitowania rozwiązań angielskich; chodzi o amerykańską architekturę XVIII wieku. Dopiero wówczas powstały warunki do pełniejszego naśladowania aktualnych, modnych stylów londyńskich. 100 lat wcześniej budowano po prostu wg znanych z tradycji wzorów, zależnych od regionów pochodzenia emigrantów. Konspekty te zależały też od zastanych warunków i dostępnych materiałów. Falę budowania wielkich rezydencji zapowiadał wzniesiony na początku wieku XVIII Pałac Gubernatora w Williamsburgu w Wirginii – zaprojektowano go podobno w Anglii, wg najnowszej mody, w stylu budynków wznoszonych przez najznakomitszego wówczas architekta Anglii, Christophera Wrena. Jest to przykład angielskiego stylu klasycznego (nazywanego georgiańskim od trzech kolejnych monarchów dynastii hanowerskiej noszących imię Jerzy, którzy zasiadali na angielskim tronie przez większą część wieku). W stylu tym występowały tak charakterystyczne cechy, jak regularny, oparty na abstrakcyjnych zasadach układ, ściśle wyważone proporcje, dwustronnie symetryczny plan oraz fasada, na osi centralnej główna sala przez całą głębokość budynku, dominująca prostopadłość linii, duże okna, czy zauważalne antyczne motywy ornamentacyjne. Te zasady stylistyczne, szeroko stosowane w XVIII stuleciu na wybrzeżu atlantyckim wprowadziły element jednorodności w bardzo dotąd pomieszanej architekturze amerykańskiej. Najwięcej jednak przykładów takiego budownictwa występuje na Południu, gdzie ambicje bogatych plantatorów sprawiły, że skrupulatnie naśladowano styl wiejskich rezydencji angielskich. Wznoszono tu budynki większe niż na Północy, otoczone dużymi, starannie zaplanowanymi ogrodami. Ponieważ zawodowi architekci praktycznie nie istnieli w koloniach, budynki rezydencyjne projektowali sami właściciele na podstawie dostępnej literatury. 

                       Wieża pierwszego kościoła baptystów w Ameryce - Providence, Rhode Island
 
 
Thomas Jefferson, czy Jerzy Waszyngton sami planowali konstrukcję i później rozbudowę swoich rezydencji. W Wirginii można zobaczyć wiele budynków wykonanych dokładnie według rysunków w popularnej wówczas książce wpływowego architekta londyńskiego Jamesa Gibbsa – A Book of Architecture, wydanej w Londynie w roku 1728. Podobnie, liczne kościoły wznoszone w miastach kolonialnych po 1730 roku są dokładnymi kopiami projektów Gibbsa. Patrząc na wieżę kościoła baptystów, ufundowanego przez Rogera Williamsa (tak, tego samego, o którym była mowa w części trzeciej naszej opowieści), a zbudowanego w latach 1774-1775 w Providence w Rhode Island, możemy ulec złudzeniu, że stoimy na londyńskim placu Trafalgar, przed kościołem St. Martin in the Fields (zbudowanym w latach 1721-1726 przez Gibbsa).
 
Kościół anglikański St Martin-in-the-Fields w Londynie


XVIII wiek

Przodkowie Kirka ze strony ojca:

William Hammett, jr – ur. 14.07.1706 roku w Richmond, Wise County, Wirginia; zm. w kwietniu 1777 roku w Culpeper County, Wirginia
Catherine Elizabeth Hammett (z d. Jones) – ur. 1708 w Culpeper County, Wirginia; zm. 1746 w Culpeper County, Wirginia.

James Hammett – ur. 1740 w Wirginia, Cass County, Illinois; zm. w roku 1787 w Spartanburg County, Karolina Południowa;
Hannah Hammett (z d. Dodd) – ur. 1742 w Wirginia, Cass County, Illinois; zm. 1801 rok.

Nathaniel Hammett – ur. 1780; zm. 1835
Mary Polly Hammett (z d. Miller) – ur. 1786 w Warren, Kentucky; zm. 1830 rok.


Jedna strona ówczesnej kolonialnej rzeczywistości to boom związany z tworzeniem, budowaniem, rozwojem miejscowej architektury i rozwojem społecznym w ogóle, z drugiej zaś ciągłe baczenie na wojska francuskie stacjonujące na granicy z Kanadą oraz na Hiszpanów czyhających na poszerzenie rynków dla zbytu towarów z południa. Ofiarą angielsko-francuskiego konfliktu padła również rodzina Hammettów. Pra-pra-pra-pra-pra-pra-pradziadkowie Kirka ze strony ojca – William Hammett, jr wraz z żoną Katarzyną Elżbietą z.d. Jones – postanowili poszukać spokojniejszego miejsca do życia. Ich syn, James, przyszedł na świat w roku 1740 na terenach stanu Illinois. Z biegiem czasu rodzice postanowili jednak powrócić na macierzyste ziemie hrabstwa Culpeper w Kompanii Wirginia; James Hammett natomiast wybrał własną drogę; w hrabstwie Cass w Illinois poślubił Hannę. Małżeństwo przeniosło się na tereny Karoliny Południowej, gdzie J. Hammett dokonał żywota. Ojcem został siedem lat przed śmiercią. I temat niespokojnych ziem targanych zbrojnymi konfliktami to znów tylko jedna z hipotez migracji Hammettów; drugą nadal pozostaje los robotnika kontraktowego, a co za tym idzie próba szukania względnie normalnego życia w miejscu, gdzie po prostu można było zarobić na utrzymanie rodziny. Nie znalazłem nigdzie ani jednej wzmianki (w przeciwieństwie do Hatfieldów) o tym, jakoby któryś z Hammettów stawiał zbrojny opór przy obronie terenów, bądź aktywnie uczestniczył w wyprawach ekspansyjnych na nowe ziemie.

O ile północne kolonie rzeczywiście obawiały się napadu wojsk francuskich, o tyle pozycja Hiszpanii w Ameryce Północnej była dużo, dużo słabsza; jedynie mieszkańcy Karoliny Południowej i Georgii odczuwali zagrożenie ze strony Florydy hiszpańskiej. Anglicy skoncentrowali się na ostatecznym odparciu wojsk Francji. Obaj przeciwnicy czynili stałe wysiłki, by wciągnąć do konfliktu po swojej stronie Indian. Potyczki zachowały dotychczasowy status quo – jedni i drudzy pozostali na swoich terenach. Granicą terytorialną stały się Appalachy; był to 1713 rok. Pokój angielsko-francuski zakłócony został na nowo w latach 40. XVIII wieku. Właściciele ziem coraz częściej organizowali (finansowani przez bogatych kupców) posuwali się na zachód, na tereny położone za górami w dolinę Ohio. Tam spotykali nie tylko francuskie forty, ale również opór profrancuskich Indian. W wyprawach przodowali Wirgińczycy, którzy postanowili założyć Kompanię Ohio. Cel? Przybrzeżne tereny przy rzece Ohio. Dodatkowo wyprawa wsparta została królewskimi przywilejami nadającymi Kompanii 200 000 akrów ziemi w tym rejonie. 
 
 
Tereny francuskie w Ameryce w 1750 roku

W kwietniu 1753 roku gubernator Wirginii, Robert Dinwiddie wysłał do fortu Le Boeuf specjalną delegację z ostrzeżeniem, by Francuzi zaniechali zajmowania terenów nad Ohio, do których prawa rościła sobie wspomniana Kompania Wirginii. Na czele tej niebezpiecznej ekspedycji stanął młody, 21-letni i mało znany oficer milicji kolonialnej (przyszłej Gwardii Stanów Zjednoczonych), udziałowiec Kompanii Ohio – Jerzy Waszyngton. Misja, jak było do przewidzenia, nie przyniosła pożądanych skutków; Waszyngtona potraktowano uprzejmie, ale oświadczono mu wyraźnie, że znajduje się na terytorium francuskim. Rok później, w maju, Wirginia ponownie wysłała ekspedycję, znów pod wodzą Waszyngtona z tym, że zamiary Francuzów były tym razem nakierowane ofensywnie. Dowódca założył warowny obóz i stoczył udaną, choć niewielką potyczkę z wrogiem. Wobec ogromnych sił francuskich i indiańskich został jednak zmuszony do kapitulacji. Ohio pozostało w rękach Francji.

Ziarno połączenia się kolonii angielskich w większy społeczno-polityczny byt zostało znów zasiane. Skala zagrożenia francuskiego zmobilizowała kolonistów angielskich do podjęcia prób koordynacji działań. Podzielone dotąd kolonie po raz pierwszy dostrzegły zarówno wspólne zagrożenie jak i konieczność wspólnego działania; konflikt z Francją miał się w istotny sposób przyczynić do wzrostu solidarności międzykolonialnej, która już wkrótce miała się okazać niezwykle ważna w obliczu sporów z Anglią. Tymczasem jednak to Londyn nalegał, by kolonie ustaliły wspólny front wobec nieprzyjaciela. W rezultacie, w mieście Albany w Nowym Jorku zwołano kongres siedmiu kolonii – Maryland, Nowy Jork, Pensylwania, Massachusetts, Connecticut, New Hampshire i Rhode Island - w celu zawiązania koalicji przeciw Francji i zaplanowania wspólnych działań obronnych. Zjazd w Albany, obok rozpatrzenia planów unii, miał jeszcze drugi cel: przeprowadzenie rozmów z przedstawicielami Irokezów i nakłonienie ich do sojuszu z Anglikami. Delegatów indiańskich obsypano prezentami (opuszczali miasto z trzydziestoma wypełnionymi konnymi wozami). Co wynegocjowali Anglicy? Jedynie deklarację pokojowych intencji, a nie jak pragnęli koloniści, obietnicę sojuszu przeciw Francuzom.

A co z plemionami indiańskimi na terenach kolonii brytyjskich w XVIII wieku? Miejscowe zostały niemal całkiem wyniszczone, ale Irokezi wciąż przedstawiali sobą siłę budzącą respekt, a wobec konfrontacji z Nową Francją, zainteresowanie taktycznym sojuszem z Indianami wysunęło się w brytyjskich koloniach na pierwszy plan. Teolog Samuel Hopkins w opublikowanej w roku 1753 Mowie do ludu Nowej Anglii poświęcił kilka zdań sprawie indiańskiej: Prawdą jest, że Francuzi w Kanadzie, poprzez ich politykę i czujność wykorzystali nasze zaniedbania i nie tylko pozyskali wielką ilość tubylców dla swej sprawy, ale zyskują ich coraz więcej każdego roku, nawet spośród naszych własnych Indian.

Wojna z Francją o tereny północne stała się rzeczywistością. Jest rok 1754 – w Londynie i Paryżu zapadają decyzje o rozpoczęciu regularnych działań wojennych. Obie stolice wysłały do Ameryki kilkutysięczne armie. Francuzi znów odparli anielskie ataki na Ohio. W 1756 roku było po sprawie… No nie do końca… Tereny zostały stracone, a co gorsza część wahających się dotąd Indian przeszła teraz zdecydowanie na stronę zwycięskich Francuzów i poczęła atakować nadgraniczne ziemie Wirginii, Pensylwanii, Marylandu i Georgii, paląc angielskie osady i zmuszając osadników do ucieczki na wschodnie tereny. Poważna słabością kolonistów angielskich, którzy byli przecież wielokrotnie liczniejsi niż Francuzi, był brak jedności i współdziałania między koloniami, a także, w niektórych przypadkach, ostre między nimi rywalizacje. Można spokojnie mówić o ówczesnym rozgardiaszu i bandzie indywidualistów. Kolonie południowe nie wykazywały zainteresowania udzielaniem pomocy Nowej Anglii; nawet Wirginia nie otrzymała takowej od Karoliny Południowej, ponieważ władze zazdrosne były o wpływy Wirginii wśród Indian Cherokee i Catawba. Zgromadzenia w tych koloniach niechętnie przyznawały albo wręcz odmawiały środków na cele wojskowe, a plantatorzy niezadowoleni byli z powoływania do służby wojskowej ich służących kontraktowych. Mimo tych ogromnych kłopotów z ujednoliceniem działań przeciw Francji, w 1756 roku Amerykanie (oczywiście pod rządami londyńskimi) rozpoczęli militarne działania anty-francuskie, zwane wojną siedmioletnią. Anglia sukcesywnie dozbrajała wojska w koloniach – w latach 1757-1758 przybyło tam ponad 23000 żołnierzy oraz flota licząca ponad 14000 marynarzy. Fort Duquense – brama do Ontario padł pod ostrzałem angielskiej artylerii.

Poszczególne wygrywane przez Anglików bitwy skłoniły Irokezów w roku 1759 do zajęcia stanowiska po stronie angielskiej. Nie był to jednak efekt chorągiewki, czy zimnego oportunizmu. Irokezi od wielu lat prowadzili niezwykle zręczną dyplomację neutralności, opartą na precyzyjnej ocenie aktualnych sił Anglii i Francji. Obecnie doszli oni do wniosku, że fortuna odwróciła się od Francuzów i że korzystniejszym dla ich własnych przyszłych interesów będzie współpraca z Anglią. Zdawało się, iż dla Anglii otwierał się nowy, wspaniały rozdział w historii imperium. W istocie otwierał się on dla Amerykanów, chociaż nikt prawie wówczas nie zdawał sobie z tego sprawy.

Wojna angielsko-francuska – zwana siedmioletnią – zakończyła się w 1763 roku traktatem paryskim, który przyznawał Anglii całą Kanadę i terytoria francuskie na wschód od Missisipi oraz hiszpańską Florydę. Za jednym pociągnięciem pióra pół olbrzymiego kontynentu zmieniło właściciela. Mając świadomość zagrożeń płynących z nowej sytuacji oraz konieczności obrony – bardzo kosztownej – ogromnych, świeżo pozyskanych terytoriów, rząd w Londynie wydał w roku 1763 proklamację zakazującą kolonizacji na zachód od Appalachów i poparł ją ostrymi nakazami przestrzegania skierowanymi do gubernatorów kolonii. Decyzja ta, wraz z nakazem współfinansowania przez kolonistów angielskich wojsk w Ameryce, stała się zaczątkiem długotrwałego konfliktu między Londynem a koloniami. Próby wymuszania dokładania funduszy na stacjonującą armię brytyjską spotykały się z wyraźną niechęcią mieszkańców, szczególnie na Północy. Takie postępowanie budziło oburzenie władz w Londynie, które uważały żądania wkładu kolonistów w ich własną obronę za sprawiedliwe i uzasadnione.
 

 
W wojnie siedmioletniej wykształciła się grupa doświadczonych wojskowych i politycznych przywódców amerykańskich, jak Jerzy Waszyngton i Benjamin Franklin, którzy mieli odegrać centralną rolę w walce o niepodległość. Zwycięstwo Anglii nad Francuzami w paradoksalny sposób przyczyniło się do osłabienia jej roli w koloniach; znikło bowiem obecnie najważniejsze zagrożenie, które wsparcia Anglii wymagało. A jak w Ameryce wyglądały instytucje oraz kultura polityczna po wyparciu Francji i tuż przed wypowiedzeniem posłuszeństwa Anglii? Władzą wykonawczą dysponowali gubernatorzy; jako formalne głowy kolonii mianowani byli bezpośrednio przez króla lub przez właścicieli kolonii na podstawie przyznanych im w królewskich przywilejach uprawnień. Gubernator kontrolował aparat administracyjny, odpowiadał za przestrzeganie prawa i dowodził siłami zbrojnymi. Zgromadzenia ustawodawcze miały strukturę dwuizbową, wzorowaną mniej lub bardziej dokładnie na parlamencie brytyjskim. Izby wyższe składały się z gubernatora i kilkunastu radnych; pełniły też funkcje sądu najwyższego kolonii ale posiadały również uprawnienia wykonawcze – mianowały urzędników, nadawały ziemię, powoływały sądy, czy zwoływały posiedzenia Zgromadzenia.

Posłowie, podobnie jak w Anglii wybierani byli na zasadzie cenzusu majątkowego, który w XVIII wieku wahał się między 50 a 300 akrów posiadanej ziemi. W warunkach kolonialnych była to zasada relatywnie liberalna i obejmowała dość duży, większy niż w Anglii, odsetek –od 50 do 70 procent – wolnych mężczyzn, który jednak stopniowo malał na przestrzeni stulecia. Nie oznacza to jednak, że zanikła silna hierarchizacja społeczeństwa. Już od końca wieku XVII delegaci do izb niższych stawali się coraz bardziej zamkniętą elitą. Wraz z gwałtownym przyrostem ludności Zgromadzenia nie powiększały się proporcjonalnie. Wydłużały się okresy zajmowania stanowiska posła, coraz częściej wybierano te same osoby, szczególnie na Południu Zarówno jednak w Massachusetts jak i w Wirginii wybierano z reguły osoby zajmujące ważne urzędy w hrabstwach.

Jak wyglądał dzień wyborczy w osiemnastowiecznej Wirginii? Wybory miały na ogół miejsce w budynku sądu danego hrabstwa, a procedurę nadzorował miejscowy szeryf otoczony komisarzami, którzy prowadzili listy do głosowania. Jeśli przeważająca liczba zgromadzonych wyborców zamierzała głosować na jednego kandydata, lub gdy nie było rywali, szeryf mógł ogłosić wybór „wedle oceny wzrokowej”, bez samego oddawania głosów. W taki sposób wybrano na posła Jerzego Wasdzyngtona 14 września 1769 roku. Wyborców nie rejestrowano, a szeryf sam miał prawo ocenić, czy zgłaszająca się osoba spełnia wymagane warunki. Każdy wyborca po wywołaniu jego nazwiska podchodził do szeryfa i podawał głośno nazwisko kandydata, którego popierał. Ponieważ zwyczajowo kandydaci byli przy tym obecni, często wstawali i dziękowali za oddany głos. Osobom, które posiadały odpowiednie majątki w kilku hrabstwach, wolno było głosować w każdym z nich; nie było to rzadkim zjawiskiem zważywszy, że działki majętnych właścicieli były często rozporoszone na znacznym terenie. Ponieważ w danym hrabstwie mogła być tylko jedna placówka wyborcza, kandydujący często udostępniał swój dom w okresie wyborów, by umożliwić nocleg osobom przybywającym z większej odległości. Przed wyborami, w czasie kampanii, powszechnie przyjęte było urządzanie przez kandydujących dla ważniejszych wyborców pikników, przyjęć, a nawet balów z wynajętymi muzykantami. Do rytuału należało hojne częstowanie rumem i ponczem, które osiągało szczyt w dniu wyborczym. W hrabstwie Frederick w roku 1758 w dniu wyborów głosujący wypili na koszt kandydata – Jerzego Waszyngtona – 130 litrów rumu, 230 litrów ponczu na rumie, 150 litrów wina i 200 litrów piwa. Nie trzeba dodawać, że kandydat o skromnych środkach materialnych miałby poważne kłopoty w spełnieniu wymogów tej tradycji. Nie byłoby to zresztą jedyną przeszkodą na drodze do uzyskania miejsca w Zgromadzeniu. Nierozerwalnym warunkiem kariery politycznej w Wirginii w XVIII wieku było należenie do klasy dżentelmenów, a więc do jednej z zamożnych i wpływowych rodzin tworzących lokalne oligarchie w hrabstwach.

Mimo wszystko izby niższe Zgromadzeń opanowane właśnie przez lokalne oligarchie, stały się w XVIII wieku ośrodkami opozycji zarówno wobec właścicieli kolonii jak i gubernatorów koronnych. Do 1730 roku wiele prywatnych kolonii przeszło pod bezpośrednią kontrolę Korony; gubernatorów królewskich miały Wirginia, Massachusetts, Nowy Jork, New Jersey i obie Karoliny. Z punktu widzenia Korony i ministrów w Londynie władzę w koloniach skupiać mieli w ręku gubernatorzy: mieli oni prawo rozwiązywać Zgromadzenia, wpływać na wybór ich przewodniczących, mianować sędziów i kontrolować wydatki z budżetu. Izby niższe miały natomiast pełnić rolę podległą – rola ich ograniczała się do zatwierdzania lokalnych regulacji i podatków na wniosek króla - to kolejny kamyczek do ogródka angielskich planów: występowały coraz mocniejsze tarcia na linii król – lokalni właściciele ziemi w temacie zakresu kompetencji. Londyn domagał się, by wynagrodzenie dla królewskich gubernatorów wypłacały kolonijne Zgromadzenia, te natomiast konsekwentnie odmawiały przyznawania stałych funduszy na ten cel i uchwalały je corocznie, uzależniając w ten sposób gubernatorów od swoich decyzji.
 

 
Znaczną rolę w szerzeniu wśród kolonistów nastrojów niepodległościowych odgrywały dość licznie wydawane gazety. W 1763 roku wydawano 23 kolonijne tytuły. Pojawiały się w nich idee polityczne oparte na przekonaniach, że nadmierna koncentracja władzy prowadzi do korupcji, tyrańskich rządów i zagraża swobodom obywatelskim, oraz że musi ona znaleźć przeciwwagę w wybieralnym Zgromadzeniu mającym prawo kontroli władzy wykonawczej. W artykule w South Carolina Gazette z 1756 roku, autor przyznawał: Instrukcje Jej Wysokości są wiążące dla gubernatora i rady, ale jeśli instrukcje mają być prawem i zasadą dla obywateli tej prowincji, to nie ma potrzeby by istniały Zgromadzenia. Wszystkie nasze prawa i podatki mogłyby być ustalane instrukcjami londyńskimi. Spór o tworzenie aktów prawnych również przyczynił się do kryzysu w kolonialnych stosunkach z Londynem, co doprowadziło do pełniejszego rozkwitu idei wolnościowych i niepodległościowych. Niemałą rolę w kształtowaniu się takich postaw odegrały silne jeszcze w wielu koloniach tradycje wrogości wobec monarchii absolutnej, która zmusiła przecież wielu kolonistów do ucieczki przed prześladowaniami z Anglii. Miejscowi właściciele coraz mocniej zaczęli zabiegać o poparcie własnych lokalnych działań ze strony gubernatorów. Izby niższe w Zgromadzeniach posiadały silną lokalną bazę społeczną, a gubernatorów traktowano jak intruzów z nominacji politycznej. Gubernatorzy nie mieli przez to technicznych możliwości zdobywania poparcia, często nie mieli też predyspozycji do pełnienia takiej funkcji. A że częstokroć gubernatorzy sami pochodzi głównie z wielkich miejscowych rodzin, to sami identyfikowali się z interesami kolonii, albo zawierali taktyczny sojusz w celu ochrony własnych interesów. Taki układ sprawiał, że izby niższe Zgromadzenia również wchodziły w bezpośredni konflikt z władzami w Anglii.

Na doświadczeniach pracy Zgromadzeń wyrosło nowe, kompetentne i zahartowane w parlamentarnych walkach pokolenie polityków kolonialnych; w debatach poselskich wykształcili się przyszli przywódcy rewolucyjni: John Dickinson i Benjamin Franklin w Pensylwanii, James Otis, Samuel Adams w Massachusetts, Daniel Dulany w Maryland, Richard Henry Lee i Patrick Henry w Wirginii, John Rutledge i Christopher Gadsten w Karolinie Południowej; William Livingston w Nowym Jorku. Londyn nie zwracał na ten fakt większej uwagi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

APOCALYPTICA - "Ekscytacja kreatora połączeń" [METAL HAMMER 9/2024]

Apocalyptica zaskoczyła mnie w tym roku swoją płytą po trzykroć - wypuścili drugą część z materiałem Metalliki, który znów postanowili zagra...